Reklama

Memoriał Kamili Skolimowskiej. Rywalizacja na najwyższym poziomie, ale Polacy na niższym [REPORTAŻ]

Sebastian Warzecha

16 sierpnia 2025, 20:30 • 11 min czytania 3 komentarze

Było tak. Wielka lekkoatletyka, genialne rezultaty, mnóstwo kibiców. Wszystko się tu zgadzało, poza tym, że… na polskim mityngu Diamentowej Ligi na podium nie stanął ani jeden reprezentant Polski. I owszem, nie było o to łatwo, szczególnie, że ich konkurencje – o czym wiele mogliby powiedzieć Kuba Szymański czy Pia Skrzyszowska – były wręcz „zapchane” talentem. Ale i tak szkoda, że nikt nie sprawił radości tym 40000 fanów na trybunach. Zresztą rekordem świata też się tego zrobić nie udało, choć Faith Kipyegon czy Karsten Warholm próbowali. Jak wyglądał Memoriał Kamili Skolimowskiej w tym roku? 

Memoriał Kamili Skolimowskiej. Rywalizacja na najwyższym poziomie, ale Polacy na niższym [REPORTAŻ]

Memoriał Kamili Skolimowskiej. Wielkie wyniki, ale Polska w odwrocie

Reklama

Dzień rozgrzewki

Zacząć trzeba od piątku. W tym roku Memoriał Kamili Skolimowskiej rozbity został bowiem na dwa dni. Nie dość bowiem, że mamy mityng Diamentowej Ligi, na który przychodzi 30, a nawet 40 tysięcy osób. Organizatorzy uznali, że warto promować lekką atletykę i wysłali ją… na katowicki rynek. A konkretniej – trzy konkurencje: pchnięcie kulą, skok o tyczce i skok wzwyż. Wszystkie w wykonaniu kobiet.

Zainteresowanie było. Trybuny – darmowe, ale na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy” zapełniły się przed startem zawodów. Część ludzi oglądała to wszystko jeszcze zza barierek, bo miejscami dało się tak ustawić, by coś widzieć. Wielu z nich czekało też na autografy. A było w sumie od kogo je zebrać, bo obsada tyczki była niezła, wzwyż skakała rekordzistka świata Jarosława Mahuczich, a skokowi o tyczce przyglądał się Armand Duplantis.

Nie bez powodu zresztą – skakała jego siostra, Johanna. Szwedce poszło jednak średnio. Z wynikiem 4,10 m (a niedawno ustanowiła życiówkę na poziomie 4,39) zajęła ostatnie miejsce. Tuż przed nią z kolei uplasowała się jedyna Polka, Zofia Gaborska, która pokonała poprzeczkę zawieszoną na poziomie 4,30 m. Czyli na poziomie swoich możliwości, bo jej życiówka to od niedawna 4,31.

A może i nie była to jedyna Polka? W końcu w czasie konferencji prasowej przed startem Diamentowej Ligi Armand Duplantis powiedział, że czuje się bardzo dobrze w Polsce, a na pytanie, czy nie chciałby zostać Polakiem, powiedział, że „jeśli tego chcecie, to mogę być Polakiem”. Wniosku o obywatelstwo co prawda jeszcze nie złożył, ale w razie czego Johanna może je zmienić wraz z nim. Nie mamy nic przeciwko.

Wróćmy jednak do samych „rynkowych” zawodów. Zawodniczkom przeszkadzać właściwie mogło tam tylko gorąco. Słońce w Katowicach bowiem nie odpuszczało, ale fani też nie. Dobrze się bawili, oglądali, dopingowali. Pokazali, że jest w tym kraju klimat dla lekkiej atletyki.

Dla mnie to przyjemność rywalizować w takiej atmosferze. Przyszło dużo ludzi, przyjechała moja rodzina. To były naprawdę fajne zawody. Za każdym razem, gdy rywalizujesz na rynku czy w podobnych okolicznościach, to coś zupełnie innego – twierdziła Mahuczich. I faktycznie, dało się odczuć, że to wciąż rywalizacja na wysokim poziomie, ale równocześnie w jakiś sposób inna od tej „tradycyjnej”, stadionowej.

Jak mówił nam Piotr Małachowski, gdy rozmawialiśmy z nim kilka dni wcześniej:

– Kibice będą mogli zobaczyć, jak wysoko tak naprawdę skaczą dziewczyny, gdy pokonują poprzeczkę zawieszoną na dwóch metrach. Nabierają wtedy do tego szacunku.

I wydaje się, że faktycznie nabrali. Kilkukrotnie, okrążając „arenę” słyszałem, jak rodzice mówią do dzieci: „popatrz, jak wysoko skaczą”, na co te ostatnie reagowały prostym „łooo”. Choć i dorosłym zdawało się wyrażać uznanie. Nie były to bowiem skoki Duplantisa – który kilka dni wcześniej osiągnął 6,29 m w Budapeszcie – ale zwyciężczyni, Marie-Julie Bonnin skoczyła 4,70 m. A gdy poprzeczka jest zawieszona prawie trzy razy wyżej od czubka twojej głowy, to jednak potrafi zrobić wrażenie.

Marie-Julie Bonnin. Memoriał Kamili Skolimowskiej

Marie-Julie Bonnin skacze i to udanie. A w tle Dom Handlowy „Skarbek”, stojący na brzegu katowickiego rynku.

Innymi słowy: warto wychodzić z lekką atletyką do ludzi, poza stadiony. Im częściej, tym lepiej.

Polska w odwrocie

Zacznijmy od dwóch rzeczy. Po pierwsze: nie było dziś żadnego Polaka na podium Diamentowej Ligi. A po drugie: nie, Paweł Fajdek po swoim występie (76,84 m i szóste, czyli ostatnie miejsce) nie podszedł do dziennikarzy. Która z tych informacji była bardziej zaskakująca – sami oceńcie. Podchodzili za to inni z naszych reprezentantów, część całkiem zadowolona. Bo to nie tak, że chodziło tylko o miejsca.

Ot, weźmy Kubę Szymańskiego. Nasz płotkarz pobiegł dziś o ledwie trzy setne sekundy gorzej od własnego rekordu Polski. Dało mu to siódmą pozycję w rywalizacji na 110 metrów przez płotki. Miejsce mogłoby prowokować niezadowolenie. Ale wynik był naprawdę dobry (13,28 s), zresztą Kuba popełnił drobne błędy, bez nich pewnie mogłoby być nawet 13,15 s. I to pewnie będzie cel Polaka. A o dzisiejszym starcie mówił tak:

– Miejsce? No biegali tu najlepsi na świecie. Trochę szkoda, bo dwa miejsca nade mną były w zasięg, brakło chyba trzech setnych sekundy.. Ogółem w tym biegu zaskoczyło to, co chciałem. Niestety muszę zmieniać to co bieg, szukać, żeby było dobrze. Gdybym spróbował bez tego, to bym znowu biegł wolno. Czego brakło do rekordu Polski? Na przykład lepszego wejścia w płotki. To pozwoliłoby urwać trzy setne sekundy.

Oczywiście przypadek Szymańskiego – całkiem pozytywny – pokazuje jednak dobitnie, że polska lekkoatletyka robi postępy, ale… zbyt wolne. Świat ucieka w tempie ekspresowym, my nadrabiamy w wolniejszym. Nie liczymy się już przesadnie w rzucie młotem, powoli kończy nam się skok o tyczce, w ostatnich latach nadrabiała głównie Natalia Bukowiecka i sztafeta 4×400 metrów, choć ta druga nieco nam się rozpadła.

Natalia za to dalej biega, choć dziś nie poszło jej tak, jak tego chciała. W swoim biegu była piąta, ale bardziej – negatywnie – zaskoczył czas. 50,16 s, niemal sekundę wolniej od zwyciężczyni, Marileidy Paulino.

Nie jestem zadowolona. Przed biegiem czułam się bardzo dobrze. Może nie na życiówkę, ale na season best na pewno. Coś poszło nie tak. Przeanalizujemy to z trenerem. Mam jeszcze kilka startów do mistrzostw świata, więc na spokojnie – mówiła. Powiedziała też trochę o wynikach Polaków na przestrzeni całego Memoriału. – W zeszłym roku też tak było, że Polacy zajmowali dalsze miejsca. Ja tu byłam piąta. Prawda jest taka, że dziewczyny z trzeciego i czwartego miejsca mi dziś przesadnie nie uciekły. Będę dążyć do tego, by je dogonić.

Ogółem trudno jednak napisać cokolwiek niezwykle pozytywnego o występach Polaków. Jasne, padło kilka życiówek, kilka wyników było naprawdę solidnych, ale w gruncie rzeczy żaden nie zachwycił na tle rywalek czy rywali. Najlepsze miejsce Biało-Czerwonych dziś to czwarte miejsce Dawida Wegnera w rzucie oszczepem, ale akurat tu obsada była nieco słabsza, a wynik Polaka – 81,19 m – jest może solidny, ale szału nie robi.

Prognoza przed mistrzostwami świata w Tokio jest więc kiepska. I powinniśmy się nastawić na to, ze możemy skończyć nawet bez jakiegokolwiek medalu – zresztą już dwa lata temu w Budapeszcie mieliśmy tylko dwa, a żadnego złotego.

Na co jednak jeszcze powinniśmy się nastawić? Że za rok na Memoriale Skolimowskiej znów będą padać wyniki wybitne. Tak jak w tym sezonie.

Jak z finałów igrzysk

Już konferencja przed mityngiem pokazywała, że obsada będzie znakomita. Pojawiła się Faith Kipyegon, trzykrotna mistrzyni olimpijska. Był Karsten Warholm, rekordzista świata i mistrz olimpijski na 400 metrów przez płotki. Był Armand Duplantis, oczywiście. A do tego Keely Hodgkinson, gwiazda 800 metrów, czy Femke Bol, koleżanka po fachu Warholma. I przede wszystkim – Noah Lyles, być może największa gwiazda obecnej lekkiej atletyki obok Duplantisa, genialny sprinter, który w tym sezonie na MŚ będzie bronić trzech złotych medali.

W dodatku Lyles miał się zmierzyć na setkę z Kishane Thompsonem, Jamajczykiem, którego w Paryżu pokonał o… pięć tysięcznych sekundy. I od tamtego czasu razem nie rywalizowali. Amerykanin się z tego cieszył, choć w głowie, jak mówił, miał nawet inny bieg:

– Osobiście chciałbym pobiec z nim jeden na jednego. U niego, na Jamajce. Wiecie – ja, on i cały stadion fanów. Wcześniej niech pobiegają inni – na 200 czy 400 metrów. Ale potem wyszlibyśmy ja i Kishane. Myślę, że “sprzedalibyśmy” ten bieg fanom.

CZYTAJ TEŻ: NOAH LYLES: „PODCZAS IGRZYSK CHCĄ CIĘ KARAĆ ZA BYCIE SHOWMANEM!”

Cóż, musiał zadowolić się startem na Skolimowskiej, który… przegrał. Thompson okazał się lepszy i od Lylesa, i od reszty rywali. A stawka była znakomita – poza wspomnianą dwójką też Kenneth Bednarek, Christian Coleman czy Akani Simbine. Równie dobrze mógłby to być finał mistrzostw świata czy igrzysk, zmieniłyby się może ze dwa nazwiska. A takich konkurencji było więcej, znacznie więcej.

Wystarczy zresztą spojrzeć na wyniki.

100 metrów przez płotki kobiet? Pia Skrzyszowska, owszem, nie weszła do finału, ale to przez to, że by się tam dostać, trzeba było pobiec 12,55 s, a to fenomenalny poziom. W rywalizacji o zwycięstwo z kolei Masai Russell osiągnęła 12,19 s, a to trzeci czas w historii – gorszy od rekordu świata Tobi Amusan (12,12 s) i… własnego wyniku Amerykanki sprzed kilku tygodni – 12,17 s. Znakomita rywalizacja była też w biegu na 800 metrów kobiet, gdzie Keely Hodgkinson wybiegała 1:54,74 s, ale i inne zawodniczki zrobiły swoje. Również Polki, bo i Angelika Sarna, i Margarita Koczanowa skończyły z życiówkami. Swoje świetne wyniki osiągnęły też Femke Bol (51,91 s na 400 metrów przez płotki) czy Gudaf Tsegay (3:50,62 s na 1500 metrów). Pierwsza wykręciła najlepszy w tym sezonie wynik na świecie, druga – rekord mityngu. A przez długi czas biegła w tempie na rekord świata.

Zresztą literki MR (rekord mityngu), NR (rekord kraju), PB (personal best, rekord życiowy), WL (najlepszy wynik w tym roku na świecie), SB (najlepszy wynik danego zawodnika w sezonie), AR (Area Record, czyli rekord kontynentu) i inne powtarzały się właściwie w każdej konkurencji. W tych, które miały przy sobie diamencik – a więc liczyły się do klasyfikacji Diamentowej Ligi, nie wszystkie na mityngu do tego należały – pojawiały się w takich ilościach:

  • pchnięcie kulą mężczyzn – 0 razy,
  • skok wzwyż mężczyzn – 2 razy,
  • skok w dal kobiet – 2 razy (ale za sprawą jednej zawodniczki),
  • skok o tyczce mężczyzn – 1 raz,
  • bieg na 400 metrów kobiet – 1 raz,
  • bieg na 1500 metrów kobiet – 5 razy,
  • bieg na 100 metrów przez płotki kobiet – 8 razy (w dwóch rundach),
  • bieg na 1500 metrów kobiet – 9 (!) razy,
  • rzut oszczepem mężczyzn – 1 raz,
  • bieg na 100 metrów mężczyzn – 2 razy,
  • bieg na 400 przez płotki kobiet – 5 razy,
  • bieg na 1500 metrów kobiet – 2 razy,
  • bieg na 200 metrów kobiet – 1 raz,
  • bieg na 400 metrów przez płotki mężczyzn – 4 razy,
  • bieg na 100 metrów kobiet – 5 razy.

Łącznie 47 razy w 15 konkurencjach (ponad trzy takie wyniki na każdy start, mimo zera w kuli!), przy czym ewidentnie widać, że pogoda sprzyjała biegaczom i biegaczkom. A przecież było jeszcze sporo poza tym programem. O rekord świata na nieolimpijskie, płaskie 3000 metrów do końca walczyła Faith Kipyegon. Zabrakło niewiele – niespełna sekundy, a rekordem jest rezultat z 1993 roku. Wspomniane 800 metrów kobiet też było poza programem „diamentowym”. Podobnie męskie 110 metrów przez płotki.

Innymi słowy – kibice nawet jeśli mogli czuć się rozczarowani występami Polaków, to nie poziomem mityngu. Zresztą nie wspomnieliśmy jeszcze o najlepszym z dzisiejszych rezultatów.

MVP, czyli Most… Viking Performer?

Od zeszłego roku Memoriał Kamili Skolimowskiej ma też nagrodę dla najlepszego zawodnika. Wszystkie wyniki da się bowiem przeliczyć na punkty, zgodnie z wytycznymi World Athletics. Nagrodę – czyli złoty pierścień w kształcie Stadionu Śląskiego, z diamentem w środku, rzecz jasna – zdobywa ten zawodnik, który tych punktów wykręci najwięcej.

Rok temu był to Mondo Duplantis. Szwed skoczył wtedy (ówczesny) rekord świata, czyli 6,26 m i nikogo nie zdziwiło, że to jemu sprzyjały przeliczniki. W tym sezonie też był faworytem do zdobycia pierścienia, ale stać go było na skok na „jedynie” 6,10 m.

W tej sytuacji otworzyła się szansa dla innych.

Skorzystał z niej Karsten Warholm. Wybitny norweski płotkarz jeszcze wczoraj mówił nam, że to jego pierwszy start po dwumiesięcznej przerwie, w trakcie której trenował. Zresztą w ogóle biegał w tym sezonie niewiele. Jego najlepszy rezultat na 400 metrów przez płotki z tego roku wynosił 47,28 s. Z zeszłego – 46,70 s. Nieźle, ale do rekordu świata (45,94 s), ustanowionego na igrzyskach w Tokio, trochę brakowało. Zresztą Norweg nie obronił złota olimpijskiego, przegrywając na najważniejszej imprezie sezonu po raz pierwszy od… 2017 roku.

Ale dziś pokazał, że w tym roku nie ma zamiaru rywalom odpuścić. Na Stadionie Śląskim pobiegł bowiem fantastyczne 46,28 s.

Rekord mityngu. Rekord Diamentowej Ligi. Rekord sezonu. Ale, co najważniejsze – trzeci wynik w historii, z czego jednym z lepszych jest rekord świata samego Warholma. A drugim – rezultat Raia Benjamina z tego samego biegu na igrzyskach w 2021 roku. Innymi słowy: to najszybszy bieg w dziejach, który nie miał miejsca w Tokio. Co jednak w tym wszystkim najistotniejsze? To, że tegoroczne mistrzostwa świata odbędą się właśnie w stolicy Japonii. A jeśli Warholm jest w takiej formie, to wiele można się po jego biegu spodziewać.

Dziś to był bardzo dobry bieg. Byłem nieco zaskoczony tym, że było aż tak dobrze, choć wiedziałem, jak biegam na treningach. Dla mnie to bardzo dobry start drugiej połowy sezonu, obiecujący przed Tokio. Pierścień? Nie jestem gościem, który je nosi, ale będzie wyglądać ładnie na półce. (śmiech) Dla mnie to bonus, ale przyjechałem tu po dobre czasy, dopiero potem po takie dodatki. Mondo? To dżentelmen, pozwolił mi wygrać tę nagrodę – mówił Warholm po biegu.

Karsten Warholm. Memoriał Kamili Skolimowskiej

Karsten Warholm uśmiechał się już na konferencji prasowej, dzień wcześniej. Wiedział, co wyczaruje w sobotę?

Nagroda MVP na Stadionie Śląskim trafiła do niego i wygląda na to, że jest to pierścień dla najlepszego… z potomków wikingów. Na razie wywalczyli ją przecież Szwed i Norweg. Wychodzi też, że Karsten pogodą faktycznie się nie przejmuje. W piątek na konferencji prasowej powiedział, że „wiking nie dba o piep***** pogodę”. A dziś, w upale na Śląskim pobiegł genialnie.

I zapowiedział rywalom, że ci muszą w tym roku być lepsi, niż w poprzednim. Bo Karsten jest.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce na Weszło:

3 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Lekkoatletyka

Boks

Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!

Szymon Janczyk
28
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!
Reklama
Reklama