Reklama

„Najlepszy w XX wieku”. Nowy trener Legii chce wyjść z cienia ojca

Jakub Radomski

15 czerwca 2025, 12:47 • 10 min czytania 16 komentarzy

Edward Iordanescu, nowy trener Legii Warszawa, na EURO 2024 prowadził reprezentację Rumunii i wygrał z nią grupę. Ma CV, które w polskich realiach robi niezłe wrażenie. Słyszymy, że jest człowiekiem niezwykle ambitnym, który nawet grając w karty zachowuje się, jakby prowadził zespół w finale Ligi Mistrzów. Bo musi wygrać. W Rumunii jest jednak wciąż synem wybitnego trenera. Ale trudno się dziwić, skoro Anghel Iordanescu wygrał Puchar Europy, a później doprowadził Rumunię do ćwierćfinału mistrzostw świata. A mogło być jeszcze lepiej…

„Najlepszy w XX wieku”. Nowy trener Legii chce wyjść z cienia ojca

Była 72. minuta. Trwał najważniejszy mecz w historii klubu, bo Steaua Bukareszt rywalizowała z Barceloną w wielkim finale Pucharu Europy. 1986 rok, stadion Ramon Sanchez Pizjuan w Sevilli. Uznał, że musi wejść na boisko i pomóc kolegom. 36-letni Anghel Iordanescu był wtedy asystentem trenera rumuńskiej drużyny, Emericha Jeneia. Od pewnego czas nie rozgrywał meczów. Wtedy jednak stwierdził, że chce być na murawie.

Reklama

Dziś, wpisując jego nazwisko w internecie, można znaleźć film, przedstawiający akcję z końcówki tamtego finału. Iordenescu, ustawiony jako ofensywny pomocnik, przejmuje piłkę i mija trzech przeciwników. Nie robi sobie nic z faktu, że mierzy się z wielką drużyną z Berndem Schusterem w składzie. Po chwili gra na jeden kontakt z kolegą. Mało brakowało, a udałoby się doprowadzić do sytuacji sam na sam.

Po 120 minutach było 0:0 i o wszystkim decydował konkurs rzutów karnych. Po dwóch seriach jedenastek… było 0:0. Ostatecznie to Steaua wygrała karne 2:0. Rzadki wynik, prawda? Wynikał z tego, że Helmut Duckadam, bramkarz rumuńskiej drużyny, przeszedł do historii, broniąc wszystkie cztery strzały. Gdy Duckadama spytano po meczu, co było kluczem do pokonania Barcelony, powiedział: – Spore znaczenie miał fakt, że na boisku pojawił się Iordanescu. To przywódca. Jego obecność na murawie dała nam wiele pewności siebie.

Anghel Iordanescu (z lewej) i Helmuth Duckadam

Anghel Iordanescu (z lewej) i Helmuth Duckadam

Trenerowi Legii Warszawa jeszcze trochę brakuje do słynnego ojca

Mówimy o człowieku, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii rumuńskiej piłki. I który miał bardzo duży udział w dwóch jej największych momentach. Edward Iordanescu, którego kilka dni temu Legia ogłosiła jako nowego szkoleniowca, ma całkiem niezłe CV. Prowadził czołowe rumuńskie kluby, a z reprezentacją kraju na EURO 2024 niespodziewanie wygrał grupę, pokonując w świetnym stylu 3:0 Ukrainę, i odpadł dopiero w 1/8 finału z Holandią (0:3). Jednak wciąż jest osobą, która musi sporo osiągnąć, żeby wyjść z cienia słynnego ojca.

Jego tata to w naszym kraju legenda. Mówimy o najlepszym rumuńskim trenerze w XX wieku. Poza tym, był też znakomitym piłkarzem – mówi w rozmowie z Weszło Alin Grigore, dziennikarz rumuńskiego serwisu ProSport.

A gdy pytam go, czy Edward jest podobny do ojca, odpowiada: – Obaj są bardzo religijni. Widzę też jednak pewną różnicę. „Edi” bardziej niż jego tata skupia się na detalach. Gdy analizuje przeciwnika, musi wiedzieć wszystko. Rzadko widzi się w piłce nożnej kogoś tak ambitnego. Gdy w 2020 roku prowadził rumuński klub, Gaz Metan, i byli na obozie w Marbelli, zobaczyłem pewną scenę. Edi i kilku członków jego sztabu usiadło razem, grali w rummy (tradycyjna gra w dobieranie kart – przyp. red.). Wszyscy przy stole uśmiechali się, byli zrelaksowani, poza Edim, który był niesamowicie skupiony. Wyglądał, jakby właśnie prowadził zespół w finale Ligi Mistrzów. I wiesz, co? Wygrał tamtą rozgrywkę. Jego ojciec aż taki nigdy nie był.

Edward Iordanescu podczas EURO 2024

Edward Iordanescu podczas EURO 2024

Poczuł się jak zdrajca

Ok, Anghel Iordanescu żył w mniej skomercjalizowanych czasach, ale jego wierność barwom Steauy musi robić wrażenie. Trafił do tego zespołu jako 12-latek, sześć lat później debiutował w pierwszej drużynie. „To świetny przykład wierności jednemu klubowi. Przez 14 lat występowania dla Steauy „Generał”, jak go nazywano, strzelił w najwyższej lidze 156 goli w 317 meczach, a nie był wyłącznie środkowym napastnikiem. Grał też jako ofensywny pomocnik. Został najlepszym strzelcem w historii klubu. Jednak jego najważniejszy mecz dla Steauy miał miejsce na samym końcu kariery piłkarskiej, w finale w Sewilli” – tak pisał o nim Grigore 4 maja 2020 roku, kiedy Iordanescu obchodził 70. urodziny.

Mimo związania ze Steauą, w 2000 roku Iordanescu objął wielkiego rywala, Rapid Bukareszt. Jego przygoda w tym klubie nie potrwała długo, ledwie kilka miesięcy. Został zwolniony po niezadowalających wynikach i w atmosferze konfliktu z szefem klubu. Kilka lat później powiedział rumuńskim mediom: „Jeśli popełniłem jakiś błąd w swojej przygodzie ze sportem, to największym było objęcie Rapidu. To był błąd, bo rozpocząłem pracę z tą drużyną, podczas gdy przez lata byłem związany ze Steauą i reprezentacją Rumunii. Nie powinienem był obejmować Rapidu, dziś to już wiem”.

Grigore: – Rozmawiałem z nim o tym. Mówił mi, że poczuł się trochę jak zdrajca Steauy, swojego ukochanego klubu, kiedy objął Rapid. Prowadził ten zespół tylko w dziewięciu meczach. Nie miał dobrej relacji z Georgem Coposem, właścicielem Rapidu. Ten człowiek narzucał na niego wielką presję, a oferował bardzo mało w zamian. To typ skąpca. Iordanescu próbował przekonać go, żeby inwestować większe pieniądze w klub, ale bez powodzenia. Poza tym kibicom Rapidu nie podobało się, że legenda Steauy prowadzi ich zespół.

Rewolucja i rozstrzelanie dyktatora

Pewnie kojarzycie Dana Petrescu, który jako piłkarz występował m.in. w Chelsea, a później, już jako szkoleniowiec, w 2006 roku prowadził Wisłę Kraków. W Polsce dał się poznać jako trener, który wiele wymagał, miał swoje zasady i przeprowadzał bardzo ciężkie treningi. W dużej mierze przez to ostatnie, gdy niezadowolenie wyrażali piłkarze, został zwolniony z krakowskiego klubu. Ten sam Petrescu powiedział w jednym z wywiadów: – Anghel Iordanescu to bez wątpienia najlepszy rumuński trener. To prawdziwa legenda. Jest człowiekiem, który na wiele rzeczy otworzył mi oczy.

Anghel Iordanescu

Anghel Iordanescu

Latem 1986 roku, gdy Jenei objął reprezentację kraju, to właśnie Iordanescu przejął jako pierwszy trener Steauę. Drużyna wciąż zdobywała trofea w kraju i liczyła się w europejskich pucharach. W 1988 roku doprowadził zespół do półfinału Pucharu Europy i dopiero w tej fazie lepsza okazała się Benfica. Rok później było jeszcze lepiej: Steaua szła przez rozgrywki jak burza, wygrywając kolejne dwumecze w stosunku: 7:3, 5:1, 5:2 i 5:1. Dopiero w finale lepszy okazał się wielki AC Milan. W meczu, rozgrywanym na Camp Nou w Barcelonie, w barwach Steauy występowali wspomniany Petrescu, czy Gheorghe Hagi. Obaj będą kluczowymi graczami reprezentacji Rumunii, którą obejmie Iordanescu w 1993 roku i będzie prowadził przez pięć lat. Po stronie Milanu wybitne nazwiska, prawdziwy dream team: m.in. Tassotti, Maldini, Costacurta, Baresi, Donadoni, Rijkaard, van Basten, Gullit i Ancelotti.

Wszyscy w pierwszym składzie. Galacticos swoich czasów.

W grudniu 1989 roku Rumunią wstrząsnęła fala protestów, która doprowadziła do ogólnonarodowej rewolucji, a ta zakończyła się krwawo. Rządzący krajem Nicolae Ceausescu i jego żona zostali w końcu aresztowani, a następnie w dwie godziny osądzeni. Skazano ich na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano w środku dnia, a wszystko można było obejrzeć w telewizji. Przewrót niekoniecznie uspokoił sytuację w kraju, w którym wciąż dochodziło do protestów.

Ceausescu drugi z lewej. Pierwszy z lewej Wojciech Jaruzelski

Ceausescu drugi z lewej. Pierwszy z lewej Wojciech Jaruzelski

Przed 1989 rokiem rodzina Ceausescu kontrolowała w zasadzie wszystko w rumuńskiej piłce. Nie było żadnych prywatnych inwestorów w naszym futbolu. Od 1990 roku to zaczęło się zmieniać. Ludzie zaczęli inwestować w sport, ale miało to też gorsze oblicza. Od tego czasu przez jakieś 14-15 lat w Rumunii trwało ustawianie meczów. Szalała korupcja. Po rewolucji najlepsi rumuńscy piłkarze mogli jednak wyjechać na zachód do najlepszych klubów. Wcześniej, rodzina Ceausescu nie pozwalała im opuszczać kraju. Myślę, że gdyby nie doszło do rewolucji, rumuńska piłka byłaby dzisiaj na poziomie najmniej rozwiniętych państw – analizuje Grigore w rozmowie z Weszło.

Sensacyjny wynik w USA

Gdy sytuacja polityczna trochę się uspokoiła, nikt w Rumunii nie miał wątpliwości, że to właśnie Anghel Iordanescu powinien objąć drużynę narodową. Ale nikt też nie sądził, że 43-latek przejmie zespół i wykona z nim pracę, która zaprowadzi Rumunię do najlepszej ósemki na świecie. A mogło być jeszcze lepiej.

Gdyby nie ten Kennet Anderssonn… W ćwierćfinale mistrzostw świata w 1994 roku, rozgrywanych w Stanach Zjednoczonych, Rumunia prowadziła w dogrywce 2:1 ze Szwecją, po drugim golu Florina Raducioiu. Niedługo później rywale musieli grać w dziesiątkę, bo czerwoną kartkę dostał Stefan Schwarz. Mało kto spodziewał się, że Szwecja da radę wyrównać. A jednak – w 115. minucie Andersson, wyskoczył najwyżej, wykorzystując błąd obrońców i bramkarza. Doprowadził do wyrównania, trafiając z kilku metrów głową. Później karne. W nich też długo wydawało się, że Rumunia będzie górą, bo jako pierwszy jedenastkę zmarnował Hakan Mild, ale w czwartej serii to samo zrobił Petrescu. A w szóstej pomylił się Miodrag Belodedici. I to Rumuni pojechali do domu.

Cały turniej był jednak fantastyczny w wykonaniu drużyny Iordanescu, która prezentowała ofensywny i skuteczny futbol. Miała wielkiego lidera w osobie genialnego Hagiego i kilku innych świetnych piłkarzy, jak wspomniani Petrescu, Raducioiu, Ilie Dumitrescu czy Gheorghe Popescu. W pierwszym meczu grupowym Rumunia ograła Kolumbię, którą uchodziła wtedy za najlepszą drużynę Ameryki Południowej, mogącą mierzyć w wielkie cele. W 1/8 finału piłkarze Iordanescu po wspaniałym meczu okazali się natomiast lepsi od Argentyny.

Mimo że niczego nie wygrali ani nie zdobyli medalu dużej imprezy, do dziś mówimy o Złotej Generacji rumuńskiej piłki. To był fantastyczny zespół – przekonuje Grigore.

I opowiada historię, dobrze obrazującą osobowość Anghela Iordanescu: – Przed każdym meczem całował dwie ikony, które miał ze sobą nawet na ławce, podczas spotkania. Czasami całował je, gdy toczyła się już gra. Miał też swoje zasady. Podczas mistrzostw świata w 1994 roku nikt nie mógł wejść do ośrodka naszej drużyny, nawet rodziny zawodników. Przed meczem z USA spotkał się jednak z Borą Milutinoviciem, który wtedy prowadził zespół gospodarzy. Zagrali w szachy, a później Milutinović pokazał mu w swoim pokoju, że ma sfilmowane wszystkie treningi Rumunów. Iordanescu był w szoku! Amerykanie znali wyjściowy skład Rumunii, wiedzieli wszystko. Milutinović jest jednak człowiekiem honoru i w zamian dał Iordanescu na kartce pierwszy skład swojej drużyny. Zostali później przyjaciółmi na lata. Kiedyś spotkali się w Paryżu: Bora wchodzi do pokoju hotelowego Anghela i ma w ręku ciężką torbę. Było w niej 400 tys. dolarów w gotówce, które dostał od któregoś z klubów, z którym podpisał kontrakt. Powiedział Iordanescu, że nie chce chodzić po mieście z takimi pieniędzmi i poprosił, by mu ich przypilnował. I tak się stało. Jeżeli Anghel jest do kogoś przekonany, zrobi dla niego wiele.

Podejścia dwa i trzy do reprezentacji

Reprezentację kraju Iordanescu będzie prowadził jeszcze dwa razy i zdąży przekonać się, że gdy brakuje piłkarzy z charakterem i przede wszystkim odpowiednią jakością, ciężko jest nawiązać do dawnych wyników. To trochę jak z Hubertem Jerzym Wagnerem, który w latach 70. doprowadził siatkarzy do mistrzostwa świata i złota igrzysk, a po latach objął zespół, w którym brakowało podobnych osobowości.

W 2002 roku Iordanescu senior objął kadrę, ale nie udało mu się wywalczyć awansu na EURO 2004. Gdyby to nie był on, federacja zareagowałaby zwolnieniem, ale jako że chodziło o legendę, a brakowało odpowiedniego kandydata, dostał szansę w eliminacjach do mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku i dopiero podczas nich, po fatalnym meczu z Armenią, podziękowano mu za pracę.

Trzecie podejście miało miejsce nie tak dawno temu, bo w latach 2014-2016. Iordanescu wrócił do piłki z emerytury, bo po pracy w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich odszedł z futbolu. Wybrał karierę polityczną, został senatorem: najpierw z ramienia Partii Socjaldemokratycznej, a później był senatorem niezależnym. Kraju jednak nie zbawił, a kiedy w 2012 roku chciał rządzić Bukaresztem, w wyborach otrzymał tylko 1,5% głosów.

W Rumunii połowa osób kochających piłkę to kibice Steauy, teraz FCSB. Anghel liczył na to, że uwielbienie tych ludzi przełoży się na sukces w polityce. Okazało się, że to tak jednak nie działa. Mimo to pozostaje w dobrych relacjach z politykami, a dowodem tego może być fakt, że stadion klubu FC Voluntari, który jest mocno powiązany z politykami z obozu, do którego należał, został nazwany imieniem Anghela Iordanescu – mówi Grigore.

Gdy w 2014 roku trzeci raz brał kadrę, nie każdy w Rumunii był przekonany, czy ponad 60-letni szkoleniowiec jest właściwym wyborem. Iordanescu senior prowadził drużynę podczas EURO 2016 we Francji, na którym błyszczeli Polacy pod wodzą Adama Nawałki. Rumunia w meczu otwarcia długo utrzymywała remis 1:1 z faworyzowanymi gospodarzami, ale ostatecznie przegrała. Później zremisowała 1:1 ze Szwajcarią, by w ostatnim spotkaniu grupowym w bardzo złym stylu ulec 0:1 Albanii.

Iordanescu podczas EURO 2016

Iordanescu podczas EURO 2016

Grigore: – Wrócił do kadry, gdy nie mieliśmy już tak zdolnej generacji. Poza tym w październiku 2014 roku, gdy obejmował zespół narodowy po raz trzeci, pełnił funkcję dyrektora technicznego w federacji. Iordanescu tak naprawdę nie za bardzo chciał pracował z kadrą i łączyć te funkcje, ale dał się namówić prezydentowi związku, Razvanowi Burleanu.

„Nie ma w sobie energii i entuzjazmu”

Iordanescu senior po tamtym turnieju pożegnał się z kadrą, a jego syn, od kilku dni trener Legii Warszawa, mówił w rumuńskiej telewizji: – Mój tata nie ma już w sobie energii ani entuzjazmu, żeby pracować. Ciągle ogląda piłkę, wciąż przeżywa mecze i denerwuje się, ale nie jest już gotowy na tak mocne angażowanie się w to wszystko.

Dziś Edward Iordanescu próbuje wyjść z cienia ojca. Z reprezentacją osiągnął już coś zauważalnego. Ale żeby pokazać wszystkim, że może być równie wielkim trenerem, musi z Legią zrobić coś spektakularnego, nie tylko na polskim podwórku.

A i to może mu nie wystarczyć.

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

16 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama