Reklama

Trela: Autorasizm. Polskiemu trenerowi zawsze wiatr w oczy

Michał Trela

20 maja 2025, 17:33 • 12 min czytania 49 komentarzy

W Polsce nie brakuje już fachowych trenerów z dorobkiem i warsztatem, ale to jakby nie miało znaczenia. Nie tylko nie jest im łatwiej przebić się za granicą, ale i na ekstraklasowym rynku robi się coraz trudniej. Bo dla prezesów i dyrektorów sportowych kandydat z Polski to coraz częściej ostateczność.

Trela: Autorasizm. Polskiemu trenerowi zawsze wiatr w oczy

Zapomnijmy na chwilę o nazwiskach. O mistrzostwo Polski bije się właśnie trener, który doprowadził klub ze środka tabeli II ligi do mistrzostwa, kilku trofeów i wygranych w europejskich pucharach. Tytuł oddaje 32-letni trener, który zaczynał od walki o utrzymanie, potem zdobył pierwsze w historii klubu mistrzostwo i właśnie doszedł do ćwierćfinału europejskich pucharów.

Reklama

Górnik Zabrze do niedawna prowadził trener, który w przeszłości wprowadził dwa różne kluby do Ligi Europy. Koronę Kielce trenuje fachowiec, który niegdyś w Lidze Europy zremisował na wyjeździe z Juventusem. Śląsk Wrocław prowadził trener z przeszłością w Lidze Mistrzów. Z kolei reprezentacją Polski zawiaduje selekcjoner, który ma w dorobku awans na mistrzostwa Europy i urwanie na nich punktu Francji.

Trela: Sukcesy polskich trenerów łatwo jest zdyskredytować

Jeśli wiemy, że chodzi o Marka Papszuna, Adriana Siemieńca, Jana Urbana, Jacka Zielińskiego, Jacka Magierę i Michała Probierza, łatwo nam w sekundę wszystkie te osiągnięcia zdyskredytować i zrelatywizować. „Bo dawno”. „Bo fuksem”. „Bo oczekiwania i tak były wyższe”. „Bo w fatalnym stylu” itp. Gdy zna się kontekst, trudniej się zachwycić. Ale gdy kontekstu nie ma, a jest suchy fakt, wyobraźnia pracuje.

Każdy taki wpis w CV nieznanego na polskim rynku trenera brzmi jak wabik. Jest bardzo cienka granica między buńczucznym „Polacy nie gęsi” i „cudze chwalicie, swojego nie znacie”, a podszytym kompleksami zachwytem nad wszystkim, co zagraniczne. W futbolu, zwłaszcza w kwestiach trenerskich, często okazuje się, że niestety „Polacy to gęsi”, a „cudze chwalimy, bo swoje znamy”. Narzekanie na zagraniczną myśl szkoleniową to często mechanizm obronny dla leniwych rodzimych trenerów o ograniczonych horyzontach, którzy nie chcą się rozwijać i uważają, że coś im się od rynku należy.

Zarówno w polskiej lidze, jak i reprezentacji pracowali w XXI wieku zagraniczni trenerzy, którzy naprawdę wydawali się fachowcami z lepszego świata i coś do polskiego futbolu wnieśli. I nie zawsze środowisko potrafiło to od razu dostrzec i docenić.

Jednocześnie jednak przewinęło się przez ligę sporo obcokrajowców, którzy okazali się nieudanymi wynalazkami, zbędnymi eksperymentami. Nawet jeśli wykonywali dobrą pracę, niekoniecznie robili coś, czego nie byliby w stanie osiągnąć miejscowi. A jednak na rynku mieli inne, lepsze perspektywy, niż polscy trenerzy, co sugeruje, że nie tylko fachowość, ale i marka ma potężne znaczenie. Przykładów na oba zjawiska jest na tyle dużo, że można chyba spotkać się gdzieś pośrodku i niekontrowersyjnie uznać, że są obcokrajowcy, którzy potrafią coś wnieść do polskiej ligi, ale nie każdy zagraniczny trener z automatu jest lepszy od polskiego.

Adrian Siemieniec 

Nowe ścieżki

Ostatnimi czasy jednak, w pogoni za byciem oryginalnym, odkrywczym i żeby za wszelką cenę nie pójść utartą ścieżką, polskie kluby coraz mocniej otwierają się na nowe rynki. Nie ma nic złego w korzystaniu z dobrodziejstw współczesności. Języka angielskiego, w którym wszyscy się dogadają. Programów skautingowych, które pozwalają znaleźć dobrego fachowca nawet na odległość. Globalizacji, która sprawia, że łatwiej przekroczyć granice mentalne i wynająć zagranicznego fachowca. Ale trzeba umieć się w tym nie zatracić, by nie szkodzić polskiemu rynkowi.

W ostatnim czasie doszło natomiast w klubach z Ekstraklasy do szeregu zmian, które na pierwszy rzut oka wywołują zdumienie. Piast Gliwice, klub ze środka tabeli, niemający większych perspektyw na ponowną walkę o najwyższe cele, wynajął Szweda z tamtejszej II ligi, który nigdy nie pracował poza ojczyzną. Jednocześnie do Cracovii, klubu ze środka tabeli, mającej jedynie mgliste perspektywy gry o najwyższe cele, przymierzany jest Bośniak ostatnio pracujący w lidze bułgarskiej, a wcześniej w Serbii i na Cyprze.

Z kolei do Widzewa Łódź, klubu ze środka tabeli, za to mającego mocarstwowe ambicje i sporo pieniędzy do wydania, wynajęto właśnie dyrektora sportowego z Litwy i trenera z Chorwacji. W każdym z tych klubów zagraniczny trener zastąpił takiego z polskim paszportem. Liczba obcokrajowców prowadzących ekstraklasowe kluby zbliża się już do połowy. Dla formalności dodajmy: mimo tego, że językiem angielskim powszechnie mówi się nie tylko w Polsce, programy skautingowe istnieją także za granicą, a bariery mentalne upadają nie tylko tu, żaden średniak szwedzkiej Ekstraklasy nie wyjmuje z Wisły Płock Mariusza Misiury, bułgarscy średniacy nie sięgną po Dawida Kroczka, budująca się potęga ligi chorwackiej nie zatrudni Marka Papszuna. Polscy 27-latkowie nie obejmują też zasłużonych klubów w Paragwaju.

Mariusz Misiura, trener Wisły Płock

Przypadek przypadkowi nierówny. Jeśli Śląsk Wrocław, walcząc dramatycznie o utrzymanie, jest w stanie ściągnąć trenera, który zdobył sześć trofeów z trzema różnymi klubami w dwóch krajach, można uznać, że na polskim rynku kogoś z podobnym CV, będącego w zasięgu drużyny spadającej z ligi, nie było. Kiedy Lech Poznań ściąga do siebie niedawnego mistrza Danii, kraju piłkarsko na pewno nie słabszego niż Polska, a wcześniej trenera z przeszłością w Eredivisie, można zrozumieć, że widzi w nich fachowców, jakich próżno szukać na polskim rynku.

Jeśli cienko przędąca Lechia Gdańsk jest w stanie namówić do walki o utrzymanie Anglika z przeszłością w Premier League, a teraźniejszością w sztabie reprezentacji Szkocji, rzeczywiście może to być dla niej wartość dodana. Fachowości zresztą każdemu przypadkowi z osobna trudno odmawiać. To kluby ich prześwietlały, nie ja. Być może Max Moelders i Dusan Kerkez okażą się dla Piasta i Cracovii strzałami w dziesiątkę. Podobnie jak Żeljko Sopić dla Widzewa. Ale polska liga powoli staje się rajem dla zagranicznych trenerów z krajów Europy środkowo-wschodniej. Warunki wejściowe, by w niej się znaleźć, są coraz niższe.

Nierówne szanse na rynku

Zagraniczni trenerzy, jacy przyjeżdżali do Polski jeszcze jakiś czas temu, faktycznie mogli wydawać się postaciami z innej bajki. Leo Beenhakker obejmował reprezentację jako były trener Realu Madryt. Opinie o Paulo Sousie były różne, zatrudniano go jednak w czołowych ligach Europy. Fernando Santos przyjeżdżał w glorii mistrza Europy. W klubowej piłce Robert Maaskant był jednym z najzdolniejszych trenerów w Holandii. Henning Berg, Radoslaw Latal, Jose Mari Bakero, czy Ricardo Sa Pinto mieli przynajmniej głośne nazwiska z czasów piłkarskich, co na niektórych wciąż działa jak magnes. Nenad Bjelica trafiał do Poznania, mając już za sobą pracę w Lidze Mistrzów, a Kosta Runjaić wyrobioną markę w dużych klubach 2. Bundesligi.

Mimo iż niektórzy odnieśli w Polsce pewne sukcesy, większość łączy, że w Ekstraklasie czy w reprezentacji zmagali się z tymi samymi problemami, na które narzekali też ich polscy koledzy po fachu. Beenhakker był dobrym selekcjonerem, a Sousa miał ciekawe pomysły, ale gdyby szukać najlepszego w XXI wieku, wygrałby Adam Nawałka. Gdyby zaś wskazywać najgorszego, Santos byłby mocnym kandydatem. Berg dał Legii dobre mecze w europejskich pucharach, ale Magiera chyba jeszcze lepsze. Latal osiągnął spektakularny wynik w Piaście, ale Waldemar Fornalik lepszy. Bakero ograł Manchester City, ale zasadniczo lepiej wspomina się w Poznaniu Zielińskiego. A Bjelica miał momenty, lecz nawet nie zbliżył się klasą do Macieja Skorży.

Wisła Maaskanta, choć była blisko Ligi Mistrzów, nie była w niczym lepsza od Wisły Skorży, czy tym bardziej Wisły Kasperczaka. Wreszcie Kosta Runjaić, choć jego wkład w stabilizację Pogoni, czy Legii był nieoceniony, też w pełni nie podbił tej ligi. By już nie wspominać o postaciach w stylu Adriana Guli czy Petera Hyballi, przymierzanych w Polsce do wielu klubów ze względu na dobrą pracę na Słowacji, zanim całkowicie nie polegli w Wiśle Kraków.

Adrian Gula jako trener Wisły

Pouczające są także dalsze losy tych postaci po mniej lub bardziej udanych przygodach w Polsce. Runjaić, zwolniony z Legii, wylądował w Serie A, gdzie w dobrym stylu przetrwał debiutancki sezon. Bjelica, po odejściu z Lecha, pracował w Bundeslidze i zaliczył kolejne dwie przygody w Lidze Mistrzów. Sousa, czmychnąwszy z Polski do jednego z największych klubów zachodniej półkuli, popracował jeszcze w Serie A. Jens Gustafsson i Martin Sevela po Pogoni i Zagłębiu dostali lukratywne kontrakty na Bliskim Wschodnie, choć nie osiągnęli w Polsce niczego, czego nie byli w stanie zrobić Robert Kolendowicz czy Piotr Stokowiec.

Na tych przykładach widać wyraźnie, że nawet bardzo fachowi i kompetentni polscy trenerzy mają na rynku pod górkę. I nie mogą liczyć na propozycje, które dostają ich zagraniczni konkurenci z polskiej ligi. Nawet jeśli cudów też w niej nie osiągnęli.

Premia za paszport

Pewne decyzje rekrutacyjne polskich klubów przyczyniają się jednak do deprecjonowania pracy rodzimych fachowców. Można dyskutować, czy Goncalo Feio obronił się, czy nie, jako trener Legii Warszawa. Nie ma jednak wątpliwości, że w ogóle nie dostałby tej pracy, gdyby z pochodzenia nie był Portugalczykiem. Na samej podstawie tego, że trener, nawet młody, wprowadził drużynę z II ligi do I i nieźle sobie w niej radzi, Legia nie powierza drużyny Polakom. Gdyby tak było, właśnie biłaby się o Mateusza Stolarskiego, który zrobił z tym samym Motorem to samo, tylko że szczebel wyżej. Ale nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że byłby dobrym kandydatem dla Legii.

Łukasz Piworowicz, dyrektor sportowy Piasta Gliwice, który zasłynął z tego, że w poprzednim klubie, czyli w Podbeskidziu Bielsko-Biała zbudował drogą zbieraninę piłkarzy z całego świata, niepasujących ani do siebie wzajemnie, ani do miejsca, w którym grają, teraz wynalazł Szweda z II ligi, nigdy niepracującego wyżej.

Mateusz Dróżdż, prezes Cracovii, o którym wiadomo, że każdy projekt musi być jego autorski, trenera musiał wybrać takiego, co do którego nie będzie wątpliwości, że to on go wybrał. Dusan Kerkez pracował ostatnio w lidze bułgarskiej, która w rankingu UEFA jest 14 pozycji za polską, a wcześniej w cypryjskiej i serbskiej, także notowanych niżej od Ekstraklasy. Według rankingu Elo Botew Płowdiw, jego poprzedni klub, jest słabszy od Puszczy Niepołomice. Poziom Landskrony, którą prowadził Moelders, szacowany jest gdzieś między ŁKS-em a Górnikiem Łęczna, czyli na środek tabeli I ligi.

Dusan Kerkez

À propos ŁKS-u. Kilka miesięcy temu tamtejsi działacze wymyślili, że drużynę warto by powierzyć 27-letniemu Paragwajczykowi. Nazwisko Ariel Galeano rodziło fantastyczne skojarzenia z lepszym piłkarsko światem. Z Arielem Ortegą i Eduardo Galeano. Paragwaj kojarzył się z Jose Luisem Chilavertem, a to, że trener miał 27 lat, dawało nadzieję na jakiegoś latynoskiego Nagelsmanna. Nic z tego nie okazało się prawdą. Przyzwyczajeni do innych standardów pracy sztabu szkoleniowego działacze szybko odkryli, że koszmarnie się pomylili. Zmarnowane dwa miesiące prawdopodobnie kosztowały ich miejsce w barażach.

Rok wcześniej podobną cenę za nieudany eksperyment zapłacili działacze Wisły Kraków, którzy w połowie sezonu ściągnęli młodego Hiszpana z ligi kostarykańskiej. Tam przynajmniej standardy pracy były wysokie, a zdobyty Puchar Polski pozwolił sprzedać te parę miesięcy jako umiarkowany sukces. W każdym razie Wisłę do baraży dwa razy wprowadzili tutejsi Radosław Sobolewski i Mariusz Jop. Być może, gdyby nie eksperyment z Albertem Rudem, Jop zrobiłby to już rok wcześniej, ale wówczas uznano go za niegotowego.

Kulejący skauting wewnętrzny

Jeszcze raz: nie zmierzam do tego, żeby przekonywać, że „dobre, bo polskie” i że zawsze warto postawić na lokalnego kandydata kosztem kogoś z zewnątrz. Chodzi jednak o to, by wyzbyć się myślenia „złe, bo polskie”, które często kończy się tak, jak w Górniku Zabrze, gdy Urbana bez powodu zastąpiono Bartoschem Gaulem, młodym trenerem z IV ligi niemieckiej, z którym klub zaplątał się w walkę o utrzymanie, co musiał potem naprawiać Urban. Czasem naprawdę lepszym rozwiązaniem jest to oczywiste, leżące blisko.

Do Ekstraklasy właśnie po raz trzeci awansował Marcin Brosz, który w międzyczasie wprowadził też kadrę U19 na Euro, a na początku kariery na boisku wywalczył awans do Ekstraklasy także z Podbeskidziem, którego nie mógł skonsumować z powodu ujemnych punktów. Z dwoma klubami dostawał się też, w roli beniaminków, do europejskich pucharów. Wcześniej, w głębokich początkach, awansował jeszcze z Polonią Bytom na zaplecze Ekstraklasy, a z Koszarawą Żywiec na trzeci poziom rozgrywkowy, co było największym sukcesem w historii klubu.

Mimo że ma już po pięćdziesiątce i nie zaliczył nigdzie spektakularnej wtopy, bo nawet spadek z Odrą Wodzisław piętnaście lat temu był już trudny do uniknięcia, a w tym roku będzie świętował dwudziestolecie pracy w zawodzie, jego lista klubów wciąż wygląda mało ekskluzywnie. Bo nikt, nigdy, na żadnym etapie nie nagrodził jego dobrej pracy wyciągnięciem go w górę.

Marcin Brosz, jako trener Bruk-Betu 

Jeśli chodzi o skauting trenerów, dyrektorzy sportowi i prezesi mają jeszcze olbrzymie rezerwy. Ale nie w skali międzynarodowej, tylko wewnętrznej. Nie wiadomo, czy Marek Papszun, Rafał Górak czy Tomasz Tułacz w ogóle zadebiutowaliby w Ekstraklasie, gdyby sami do niej nie awansowali. A jednak w elicie każdy z nich był w stanie w jakiś sposób obronić swój pomysł na futbol. Do nagrody Trenera Sezonu nominowany jest Jacek Zieliński, który rok temu o tej porze wydawał się niezatrudnialny na poziomie Ekstraklasy, a prezes Dróżdż robił wiele, by go zdyskredytować. Sopić, być może dobry fachowiec, z kadrą Widzewa miał wiosną nie mniejsze problemy niż Daniel Myśliwiec, a kto wie, czy nie kluczową pracę dla spokojnego utrzymania łodzian w tym sezonie wykonał jako trener tymczasowy Patryk Czubak.

Siemieniec gorszy niż Semenec

Zastanawiający w tym wszystkim jest przykład Siemieńca, będącego na topie akurat w momencie, w którym Legia, jeden z czołowych klubów, zastanawia się nad przyszłością trenera. Gdyby dokładnie taka sama historia wydarzyła się np. za południową granicą i 32-letni Adrian Semenec zdobył z Duklą Bańska Bystrzyca mistrzostwo Słowacji, a potem, grając ofensywną i efektowną piłkę, doprowadził ją do ćwierćfinału Ligi Konferencji, na sto procent byłaby nim dziś zainteresowana Legia. Jako że jednak wydarzyło się to w Białymstoku, pojawiają się wątpliwości.

Czy byłby w stanie to utrzymać na dłuższym dystansie? Czy poradziłby sobie w wymagającym warszawskim środowisku?

Nie słyszałem ani jednej plotki łączącej Siemieńca z Legią. Trener niekoniecznie mógłby być taką przeprowadzką zainteresowany, niekoniecznie byłby to dla obu stron dobry pomysł. Ale pal licho, czy by był: ważne, że w ogóle się nie rodzi, podczas gdy najbogatsze polskie kluby, po dwóch latach jego spektakularnej pracy, powinny się zabijać o wyrwanie go z Jagiellonii.

Lech na polski rynek wewnętrzny zdaje się w ostatnich latach nie patrzeć wcale, jeśli już musi przeczekać z jakimś polskim trenerem innym niż Maciej Skorża, wybiera tych własnego chowu, jak Dariusz Żuraw czy Mariusz Rumak. Legia, pomijając rok z Czesławem Michniewiczem, działa podobnie. Polacy nienoszący tzw. DNA Legii czy Lecha, jak Siemieniec czy Papszun, mogą co najwyżej liczyć, że sami zbudują potęgi zdolne do walki z Legią czy z Lechem. Ale o zatrudnieniu tam w dowód uznania za dobrą robotę wykonaną w trudniejszych warunkach nie mają co marzyć.

W zjawiskowej książce Piotra Stankiewicza „21 polskich grzechów głównych” jedną z naszych przywar narodowych miał być według autora autorasizm, czyli „zachodząca w Polsce dyskryminacja Polaków za to, że są Polakami. Uznajemy samych siebie za niższą rasę. Uważamy, że obywatele Polski są ludźmi gorszymi, mniej wartościowymi i zasługującymi na mniej niż obywatele państw zachodnich. Autorasizm to nasza skłonność do samoponiżenia, nielubienia siebie samych, niechęci do tego, kim jesteśmy i co robimy”.

Kiedy rozmawiałem w zeszłym roku ze Stankiewiczem, stwierdził, że książka ma swoje lata i niektóre z tych diagnoz się przeterminowały. Jako jeden z przykładów grzechów słusznie minionych wskazywał właśnie autorasizm. Nawet jeśli w skali społecznej to spostrzeżenie jest trafne, mam wrażenie, że trenerzy piłkarscy wciąż są grupą zawodową, której autorasizm prezesów, dyrektorów sportowych i właścicieli klubów, dotyka bardzo mocno.

MICHAŁ TRELA

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:

 

49 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Betclic 1 liga

Reklama
Reklama