Reklama

W Poznaniu mają najbardziej minorowe nastroje od lat. Czy Frederiksen je poprawi?

Radosław Laudański

Autor:Radosław Laudański

18 lipca 2024, 16:15 • 18 min czytania 55 komentarzy

Lech Poznań przystąpi do nowego sezonu Ekstraklasy bez większych oczekiwań ze strony fanów. Po niezwykle frustrujących miesiącach, mało który kibic nie może doczekać się pierwszej kolejki ligowej. Pierwszy raz od kilku lat “Kolejorza” słusznie nie wymienia się w gronie potencjalnych kandydatów do zdobycia mistrzostwa Polski. Mimo to przed sezonem zdecydowano się na bierną postawę transferową, co jeszcze bardziej rozsierdziło sympatyków klubu. Nadzieją na lepsze jutro wydają się trener Niels Frederiksen oraz jego asystent Sindre Tjelmeland, którzy, z tego co słychać, podchodzą do swoich obowiązków bardzo poważnie. 

W Poznaniu mają najbardziej minorowe nastroje od lat. Czy Frederiksen je poprawi?

Dlaczego liga rusza tak wcześnie? To pytanie mogło sobie zadawać wielu kibiców Lecha Poznań, którzy po kompromitujących ostatnich miesiącach mają problem, aby z utęsknieniem czekać na powrót Ekstraklasy. Nie ma co się dziwić, w końcu “Kolejorz” prowadzony przez Mariusza Rumaka zdołał przebić wszystkie wstydliwe momenty za czasów trwających już prawie 20 lat rządów rodziny Rutkowskich.

Zdaniem wielu Lech w zeszłym sezonie posiadał najbardziej wartościową kadrę w całej lidze. Skalą nieudolności byłego szkoleniowca jest fakt, że podczas jego kadencji zespół w tabeli formy zajął dopiero 10. miejsce. Co więcej wiosną, tylko Warta Poznań zdobyła mniej bramek, o zgrozo! Mogłoby się wydawać, że po tak niechlubnym okresie, władze klubu będą chciały udowodnić, że chcą szybko wrócić do gry, a także spróbować odbudować zaufanie wśród kibiców… Nic z tych rzeczy.

Od spotkania Piotra Rutkowskiego z dziennikarzami minęło półtora miesiąca, za chwilę rusza liga i już dzisiaj wiadomo, że wiele obietnic nie zostało zrealizowanych. Lech do nowego sezonu przystępuje jako zespół nieprzygotowany kadrowo. Zabrakło twardego resetu i odświeżenia kadry, jakiego wymagano. Do klubu nadal nie trafili skrzydłowi, którzy w taktyce nowego szkoleniowca mają być traktowani priorytetowo. Nawet najwięksi optymiści przed pierwszą kolejką mogą widzieć wyłącznie drobne promyki nadziei. Jednym z nich jest Antoni Kozubal, którego historia może przypominać początkowe losy Jakuba Modera, z zastrzeżeniem, że to “Kozi” wyglądał zdecydowanie bardziej obiecująco w pierwszej lidze. Drugi i ostatni to Niels Frederiksen, a także jego asystent Sindre Tjelmeland. Obserwując prowadzone przez nich treningi, a także słuchając ich wypowiedzi, łatwo zauważyć, że są to osoby, które w większy sposób od poprzedników zwracają uwagę na analizę oraz dyscyplinę taktyczną. Dziś piłkarze są zmuszeni do dużo bardziej wytężonej pracy i zobaczymy jaki to przyniesie efekt.

Zmarnowany potencjał

Rozmawiając o obecnym sezonie Lecha Poznań, trudno nie wspomnieć o poprzednim. Trener Frederiksen nie ma łatwego zadania, ponieważ wszedł do drużyny rozbitej mentalnie, która w ostatnich miesiącach utraciła tożsamość, a także wiarę w siebie. Wielu piłkarzy “Kolejorza” po prostu zapomniało, jak gra się w piłkę. Obserwując Joela Pereirę, Antonio Milicia, Radosława Murawskiego czy Jespera Karlstroema można się zastanawiać, czy ktoś przypadkiem nie podstawił ich sobowtórów. Wynikowo Lech rozegrał piąty najgorszy sezon w erze rodziny Rutkowskich, żaden z nich nie był jednak tak frustrujący.

Reklama

Dlaczego? Najlepszą odpowiedzią wydaje się potencjał. Kiedy rok wcześniej zespół zajął trzecie miejsce, grał w ćwierćfinale Ligi Konferencji Europy, a także pod koniec sezonu prezentował najlepszą piłkę w Polsce (bilans bramkowy 10:0 w ostatnich czterech kolejkach w sezonie 2022/23), wielu kibiców słusznie liczyło na więcej. Wydawało się również, że w końcu władze klubu zrobiły wiele, aby sprostać ich oczekiwaniom. Do momentu startu ligi Lech kupił czterech zawodników (jeden z nich, Gholizadeh, był kontuzjowany) i można było odnieść wrażenie, że w końcu widzimy przygotowany zespół.

Słynne przedsezonowe hasło głoszone przez sympatyków “Mistrz i grupa. Żegnam.” nie wydawało odrealnione, bowiem w tamtym momencie  “Kolejorz” miał wszystko, aby odnosić sukcesy. Dlaczego zatem wyszła z tego największa kompromitacja w ostatnich latach? Wszystko zaczęło się od klęski w Trnawie, wtedy zespół stracił pewność siebie, a kolejne porażki tylko potęgowały to zjawisko. John Van den Brom zaniedbał przygotowania, a także stracił zaufanie wśród piłkarzy. Zawodnicy narzekali na to, że z holenderski szkoleniowiec zbyt łatwo przechodził do porządku dziennego po porażkach. Na treningach miał panować zbyt duży luz, a kibice prześmiewczo nazwali je “grillami”. Ratowanie sezonu Mariuszem Rumakiem okazało się najgorszą i najbardziej opłakaną w skutkach decyzją podjętą przez Piotra Rutkowskiego w historii jego panowania przy Bułgarskiej. Trener, który nie poradził sobie w Odrze Opole i Termalice, nie dał sobie rady również w Lechu Poznań. “Osiągnął” średnią punktów na mecz 1,26, to najgorszy wynik w nowożytnej historii klubu. Przy Rumaku mający problemy pod koniec swojej kadencji John Van den Brom wydawał się Panem Trenerem. W pierwszych 19. kolejkach Holender wykręcił średnią punktów na mecz 1,73 i zostawił Lecha, który był czwartą najlepszą ofensywą w lidze. Po popisach Rumaka nasiliły się głosy sugerujące, że jego zwolnienie okazało się przedwczesne.

Symbolem upadku “Kolejorza” była końcówka zeszłego sezonu, która wyglądała jak jawny sabotaż. Po porażce z Puszczą Niepołomice zarząd nie zdecydował się na zwolnienie trenera, którego miała dość cała drużyna i każdy kibic, a on sam wyglądał jak zdjęty z krzyża. Lech w pięciu ostatnich kolejkach zdobył zaledwie dwa punkty. “Kolejorz” zakończył sezon jako najgorszej punktujący zespół w lidze, a mierzył się głównie z rywalami z dołu tabeli.

Apogeum zobaczyliśmy podczas meczu z Koroną Kielce, kiedy kibice zamiast dopingować swój zespół woleli śpiewać piosenki Anny Jantar, Lady Pank czy Krzysztofa Krawczyka. Sam Joel Pereira powiedział wtedy, że drużyna nie zasłużyła na takie potraktowanie, czym jeszcze bardziej sfrustrował fanów. Czy aby na pewno? “Kolejorz” przystępował do tych rozgrywek w roli faworyta, a kibice mieli ogromne nadzieje na odniesienie sukcesu. Towarzyszyła temu też narracja władz klubu, które uważały, że kiedyś popełniały wiele błędów, a teraz już wszystko jest dobrze. Okazało się, że nie było, a Lech to kolos na glinianych nogach, który został znokautowany po pierwszym ciosie przeciwnika.

We wcześniejszych sezonach, np. kiedy Lech zajmował 11. miejsce z Dariuszem Żurawiem, również można było spotkać się z irytacją, ludzie zdawali sobie jednak sprawę z pewnych ograniczeń. Teraz po tym, jak “Kolejorz” wreszcie odniósł sukces, nastąpiło brutalne sprowadzenie na ziemię. Właściciele kolejny raz pokazali, że nie potrafią radzić sobie z zarządzaniem w chwilach uniesienia.

Reklama

Przed nadchodzącym sezonem Ekstraklasy można postawić sobie pytanie, jak Lech w przeszłości reagował na rozczarowujące rozgrywki. Za takowe można uznać kampanie 2010/11, 2015/16, 2017/18, 2018/19, 2020/21, a także 2023/24. W ostatnim przypadku zareagowano w najlepszy możliwy sposób, czyli zdobyto mistrzostwo Polski. Przeciwwagą jest sezon 2018/19, kiedy Lech całkowicie się stoczył. Wtedy, po kompromitacji w Pucharze Polski, a także w końcówce ligi, kiedy “Kolejorz” przegrał wyraźnie mistrzostwo Polski, wiosną zatrudniono Ivana Djurdjevicia, a następnie w listopadzie Adama Nawałkę. Skończyło się na fatalnym ósmym miejscu. Wielu kibiców ma obawy, że błędy władz klubu są tak wyraźne i drużyna tak wypalona, że może dojść do powtórki i w nadchodzących rozgrywkach i “Poznańska Lokomotywa” powalczy o 6-7 miejsce. W większości przypadków Lech na rozczarowujące sezony reagował minimalną poprawą. Zatem na przykład scenariusz, w którym zespół zajmuje trzecie miejsce i awansuje do europejskich pucharów, wydaje się całkiem realnie postawioną diagnozą.

Niespełnione obietnice

Pod koniec maja właściciel Lecha Poznań Piotr Rutkowski spotkał się z dziennikarzami, aby przedstawić swoją diagnozę problemów klubu, a także plan jego naprawy. Obszerną relację z tego wydarzenia można przeczytać na naszym portalu.

Rutkowski podsumował klęskę Lecha. „Dział skautingu wie, że limit błędów się wyczerpał”

Miałem okazję porozmawiać wówczas z prezesem i dziś łatwo dojść do wniosku, że wiele jego obietnic nie udało się zrealizować. Dziś ,wracając do tego tekstu, można znaleźć wspólny język z przedwyborczymi deklaracjami polityków. Przejdźmy więc do konkretów i sprawdźmy, które wypowiedzi Rutkowskiego mijają się z prawdą przed startem ligi.
Odpowiedzialność mają za to ponieść piłkarze. Wszystko wskazuje na to, że większa grupa zawodników latem opuści „Kolejorza”. Już teraz można być przekonanym co do tego, że lato w Poznaniu będzie gorące . Lekiem na ten problem ma być odmłodzenie szatni i wymiana wielu zawodników. Odejdzie 6-8 graczy.

Już dzisiaj wiemy, że lato w Poznaniu nie było gorące i wcale tak duża liczba piłkarzy nie opuściła klubu. Co prawda w Lechu nie ma już Barry’ego Douglasa, Alana Czerwińskiego, Artura Sobiecha i Niki Kvekveskiriego, jednakże nie udało się przeprowadzić znaczącej wymiany składu. Ogromnym problemem zespołu była postawa Jespera Karlstroema i Radosława Murawskiego, tymczasem nie zostali oni sprzedani i “Kolejorz” nie kwapi się do tego, aby sprowadzić im jakiegoś konkurenta. Wrócił co prawda Kozubal, ale to za mało. W końcu środek pola to serce zespołu.

– Brak zimowych transferów był błędem, ale w obliczu innych decyzji popełniliśmy większe błędy. Mieliśmy dwa ostatnie fatalne okienka transferowe.

Tutaj mamy do czynienia z klasycznym powielaniem pomyłek. Lech zdaje sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach był zbyt opieszały i popełnił wiele błędów transferowych. To dlaczego przed rozpoczęciem sezonu klub nie przeprowadza rzeczywistych zmian, tylko dokręca śrubki, jakby przystępował do rozgrywek po sezonie mistrzowskim? Dziś jedynymi wzmocnieniami jest powrót wypożyczonych graczy, a także czwarty stoper do gry Alex Douglas i trzeci napastnik Bryan Fiabema. Nie tego oczekiwali kibice.

 Chcemy kupić dwójkę skrzydłowych, napastnika, szukamy również zarówno lewego, jak i prawego obrońcy, stopera. Transfery będą wykonane w tej kolejności, którą wymieniłem. Chcemy, aby nasi nowi zawodnicy byli młodzi. Zawsze wolimy graczy młodych, bo mają marzenia, aby iść dalej. Górna granica wynosi 28 lat. Latem sprowadziliśmy graczy starszych, bo uznaliśmy, że piłkarze 22, 23, 24 i 25-letni nie są tak dobrzy, jak ci bardziej doświadczeni. Chcieliśmy postawić przede wszystkim na jakość i skorzystanie z mocnego rynku.

Coś nam się rozjechała ta kolejność i priorytety. O ile w wypowiedzi Piotra Rutkowskiego diagnoza wydaje się być słuszna i Lech potrzebuje transferów dokładnie w takiej kolejności, o jakiej mówi prezes, tak w praktyce Lech postanowił działać w zgoła odmienny sposób. Najpierw przyszedł stoper, potem napastnik i najprawdopodobniej nie są to piłkarze, którzy szybko powalczą o pierwszy skład. Jako ciekawostkę dodamy fakt, że ponoć Fiabema może grać na lewym skrzydle i tam radzi sobie lepiej. Na treningach ma być graczem niezwykle szybkim, co sprawia sporo problemów obrońcom.

Praca wielu asystentów w Lechu pozostawiała wiele do życzenia i podoba mi się podejście naszego nowego trenera. Sztab musi zostać skompletowany do 20 czerwca. Wtedy zespół wznowi treningi. Pojawią się pewne odejścia z aktualnego sztabu, nie będą to jednak jakieś drastyczne zmiany.

Kolejna obietnica, której nie udało się zrealizować – Sindre Tjelmeland dołączył do Lecha dopiero szóstego lipca, co oznacza, że nie miał zbyt wiele czasu na poznanie drużyny. Co więcej, jego przyjście ogłoszono ze sporym hukiem. Taki brak wyczucia bardzo mocno rozsierdził fanów. Przyjście asystenta na czas to obowiązek, a nie powód do wielkiej chluby.

Z innych niespełnionych obietnic można wspomnieć deklarację o pozbyciu się Filipa Borowskiego, który jednak w klubie pozostał, a także kwestii, która mocno nurtuje dziennikarzy. Mianowicie prezes Rutkowski zapewnił, że do dyspozycji mediów będą dostępne osoby z szeroko rozumianego pionu sportowego. Chodzi o dyrektora sportowego Tomasza Rząsę, a także szefa skautingu Jacka Terpiłowskiego. Sugerowało to większą otwartość klubu, tymczasem nie widziałem ani jednego wywiadu z kimś z tej dwójki. Co więcej Lech, z racji na nastroje wśród kibiców, bał się przeprowadzić prezentację drużyny. Opowiadanie o wymianie murawy po koncercie Dawida Podsiadło to wymówka dla naiwnych, bowiem w ostatnich latach zespół “Kolejorza” przedstawiano fanom w galeriach handlowych.

Nowe rozdanie

Hasło “Nowe rozdanie” zostało przyjęte przez kibiców z politowaniem. Jak można je traktować poważnie, skoro zamiast kart w talii wymieniono tylko krupiera? Spodziewano się bardziej daleko idących zmian, tymczasem nikt nie poniósł większej odpowiedzialności za poprzedni sezon. Wyznacznikiem tego podejścia może być fakt, że w strukturach klubowych pozostał Mariusz Rumak i wrócił na swoje poprzednie stanowisko w akademii. Tak naprawdę żadna kampania marketingowa nie ma prawa powodzenia, jeśli wyniki są tak mocno rozczarowujące, a działalność na rynku transferowym tak bardzo opieszała. Lech tym sloganem po raz kolejny udowodnił, że nie ma żadnego wyczucia i słusznie jest punktowany przez wielu świadomych kibiców.

Na jednym polu doszło jednak do nowego rozdania i jest nim sztab szkoleniowy. Z wielu źródeł można się dowiedzieć, że treningi w Lechu są ciężkie jak nigdy. Lech prowadzony przez Nielsa Frederiksena ma być szybki, agresywnie pressujący. Zespół ma także często wykorzystywać fazy przejściowe. “Kolejorz” powinien stać się bezpośrednio grającą drużyną, jednakże do wdrożenia tej koncepcji potrzeba bardzo dobrze fizycznie przygotowanych piłkarzy. Przed sztabem szkoleniowym długa droga, niewykluczone jednak, że wielu zawodników uda przywrócić się do optymalnej formy.

Więcej na temat Nielsa Frederiksena można przeczytać w tekście naszego dziennikarza Michała Kołkowskiego.

Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha, niekoniecznie pod pragnienia kibiców

Aby przedstawić specyfikę prowadzenia treningów przez Duńczyka, a także jego asystenta Sindre Tjelmelanda, warto zapoznać się z ostatnimi zajęciami, które Lech pokazał w swoich mediach klubowych. Podczas spotkania z dziennikarzami Piotr Rutkowski oznajmił, że nowy asystent nie ma być kumplem od golfa jak Denny Landzaat, tylko człowiekiem z kompetencjami i wydaje się, że rzeczywiście został sprowadzony odpowiedni człowiek.
Na początku treningu Tjelmeland zwrócił uwagę Aliemu Gholizadehowi, który jego zdaniem zbyt opieszale przystępował do ćwiczeń.
To nie jest rondo dla zabawy Ali, pracujemy nad tym, jak mamy się zachowywać w meczu! – powiedział asystent Sindre Tjelmeland w “Lech TV”. (Wyraz rondo został zastosowany tutaj w kontekście ćwiczenia, które ma na celu doskonalenie gry w odbiorze i pressingu)
W kolejnych wypowiedziach również można dostrzec sporo elementów taktyki, a także szeroko pojętej dyscypliny, co spodobało się kibicom.
Do środka wchodzi zawodnik, który popełnił błąd i ten, który wcześniej zagrał mu piłkę. Jeżeli zdarzy się sytuacja, że nie będzie pewności, kto powinien wejść, po prostu ruszajcie do do kolejnego ronda, a nie zajmujcie się dyskusjami. Chodzi o to, że pracujemy tutaj też trochę nad mentalem. Pierwszy obrońca, wbiegający do nowego ronda, ma się rzucić rywalowi prosto do gardła! Masz go rozjechać. Zmuś go do tego, żeby spuścił głowę i patrzył na piłkę. Niech czuje, że zbliża się presja – wyjaśnił Szwed.

Tylko my sami jako zespół możemy zdecydować, jak mamy zachowywać się w fazie przejściowej. Dla mnie zasady naszego zachowania są oczywiste. To jest nawyk, nad którym musimy pracować. Teraz też będziemy kontynuować tę pracę. Czyli idziemy bardzo mocno w pressingu przez dwie minuty i powtarzamy to razy pięć w pięciu kolejnych grach, okej? Mamy iść naprawdę mocno. To będą małe dystanse, ale macie za****ć do pressingu – podsumował 34-letni Tjelmeland.

Uwagi asystenta uzupełnił Niels Frederiksen, który poinformował piłkarzy, że muszą stać się drużyną i jakiekolwiek konflikty skończą się karami, które będą egzekwowane podczas treningu. A najbardziej dotkliwa to oczywiście brak gry w piłkę, choćby przez 30 sekund.
Naszym zadaniem dzisiaj była praca nad prawidłowymi reakcjami na boisku. Musimy odbierać piłkę w sposób błyskawiczny. Nie możemy czekać trzy, cztery sekundy. Musimy być niezwykle agresywni w odbiorze, to bardzo ważne. Jeżeli po stracie piłki poświęcimy sekundę czy dwie na rozmyślanie nad tą stratą, albo stracimy ten czas na złoszczenie się na sytuację lub kłótnie między sobą, wtedy szansa na odbiór przepadnie. Wtedy jest po wszystkim. I żebyśmy mieli w tym temacie jasność, kiedy gramy takie gry jak dzisiaj, nie ma mojej zgody na kłótnie na boisku. Jeżeli gramy przez pięć minut, a jacyś zawodnicy będą się ze sobą kłócić na boisku, wtedy będą usuwani z gry na 30 sekund. Ja po prostu nie mogę znieść takiego zachowania, bo wszystko zaczyna się od tego, że jesteśmy zespołem – powiedział Niels Frederiksen w rozmowie z piłkarzami podczas treningu, która została wyemitowana na “Lech TV”.
Zobaczymy, jakie efekty przyniesie ciężka praca sztabu szkoleniowego. Może to być pewna nadzieja na kibiców, bowiem Ekstraklasa wielokrotnie pokazywała, że z dna na szczyt droga jest bardzo krótka. Wiele zespołów potrafiło w niezwykle dynamiczny sposób poprawiać swoje wyniki, co widzieliśmy chociażby na przykładzie Śląska Wrocław i Jagiellonii w zeszłym sezonie, rok wcześniej Legii, a także dwa lata temu Lecha. Dziś biorąc pod uwagę bierną postawę na rynku transferowym oraz problemy w ostatnich miesiącach, zagwarantowanie sobie miejsca w europejskich pucharach wydaje się racjonalnym celem. Dobrze jednak wiemy, że apetyt rośnie w miarę jedzenie. Niewykluczone, że w przypadku wygrania kilku meczów na początku sezonu, sporą grupę kibiców będzie interesowało tylko mistrzostwo Polski. Jeśli jednak noga się powinie, Lechowi trudno będzie pozbierać się z obecnego marazmu, bo tak silnego poczucia beznadziei nie widzieliśmy tutaj od dawna.

DOTYCHCZASOWE TRANSFERY

PRZYSZLI:

  • Alex Douglas (Vasteras SK)
  • Bryan Fiabema (Real Sociedad B)

ODESZLI:

  • Alan Czerwiński (GKS Katowice)
  • Artur Sobiech (koniec kontraktu, bez klubu)
  • Nika Kvekveskiri (rozwiązanie kontraktu, bez klubu)
  • Barry Douglas (koniec kontraktu, bez klubu)
  • Maksymilian Dziuba (GKS Tychy, wypożyczenie)
  • Krzysztof Bąkowski (Stal Rzeszów, wypożyczenie)
  • Jakub Antczak (GKS Katowice, wypożyczenie)

POTENCJAŁ NA ULUBIEŃCA KIBICÓW

Antoni Kozubal

Już wiosną kibice robili sobie sporo nadziei, co do jego przyszłej gry w “Kolejorzu”. 19-latek rozegrał kapitalny sezon w barwach GKS-u Katowice. Pomocnik zdobył pięć bramek oraz zdobył dziesięć asyst w pierwszej lidze. Przy okazji jego powrotu można mieć skojarzenia z 2019 rokiem i efektownym wejściem do zespołu Jakuba Modera po wypożyczeniu do występującej w tej samej klasie rozgrywkowej Odry Opole.

“Kozi” wraca do Lecha jako drugi najlepszy asystent pierwszej ligi, który przegrał minimalnie tylko z Camilo Meną z Lechii Gdańsk. To piłkarz grający na bardzo dużej intensywności, a także posiadający ponadprzeciętną wizję gry. Jego styl powinien idealnie pasować do wizji taktycznej Nielsa Frederiksena. Porównania z Moderem wcale nie są bezpodstawne, co więcej to Kozubal prezentował się lepiej od niego w pierwszej lidze.

Dzisiejszy reprezentant Polski w poprzedzającym swój powrót do stolicy Wielkopolski sezonie 2018/19 zdobył cztery bramki oraz zaliczył dwie asysty, więc odnotował wyraźnie gorszy wynik. Wracają do Lecha Poznań będąc w tym samym wieku, więc zobaczymy na co stać Kozubala. Moder w swoim pierwszym sezonie po powrocie strzelił pięć goli oraz zaliczył taką samą liczbę asyst i błyskawicznie stał się ulubieńcem kibiców. Co więcej początków “Modziu” nie miał łatwych, ponieważ w początkowej fazie sezonu trener Dariusz Żuraw wolał stawiać na Karlo Muhara.

Kozubal niedawno przedłużył z Lechem kontrakt do 2028, co oznacza, że klub pokłada w nim ogromną nadzieję. Młody pomocnik zmierzy się ze sporymi oczekiwaniami, a także łatką największego talentu z akademii. Po ewentualnym odejściu Filipa Marchwińskiego, to właśnie “Kozi” stanie się piłkarzem z największym potencjałem sprzedażowym. Optymistycznie może nastrajać fakt, że podczas przedsezonowych przygotowań obok Mikaela Ishaka był najbardziej wyróżniającą się postacią “Kolejorza”. Wiele wskazuje na to, że jego obecność może wywrócić dotychczasową hierarchię w środku pola i nie zdziwimy się, jeśli od początku stanie się pierwszym wyborem dla Nielsa Frederiksena. Więcej na temat Kozubala można przeczytać w tekście naszego dziennikarza Jakuba Radomskiego.

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

KRYĆ NA PLASTER

Mikael Ishak

Człowiek, do którego kibice mogą mieć najmniej pretensji za poprzedni sezon. Kapitan “Kolejorza” bardzo długo zmagał się z problemami zdrowotnymi i w zeszłym sezonie opuścił dziewięć meczów z powodu kontuzji, a w kilku z nich był gotowy co najwyżej na wejście z ławki w drugiej połowie. Szwed w zeszłym sezonie Ekstraklasy rozegrał tylko nieco ponad 1800 minut i w tym czasie zdobył 11 bramek i zaliczył trzy asysty. To niezły rezultat.

Mimo tak dużej liczby opuszczonych meczów, Ishak został najlepszym strzelcem w zespole. Można się bać tego, jak wyglądałby Lech Poznań bez niego. To serce drużyny i piłkarz, który oddał temu klubowi całe swoje serce. W minionych rozgrywkach najmocniej dał o sobie znać od 6 października do 4 listopada. Wtedy wreszcie był gotowy na grę w pełnym wymiarze czasowym po miesiącach zmagania się z boreliozą, a jego powrót dał bardzo dużo drużynie. W tamtym okresie zdobył pięć bramek oraz zaliczył trzy asysty w trzech meczach, a Lech także zaczął punktować lepiej.

Nawet w końcówce sezonu, kiedy “Kolejorz” kompromitował się w najgorszy możliwy sposób, zdrowy Ishak stanowił gwarancję zdobywania bramek. W kwietniu kapitan wrócił po urazie pleców i zdobył pięć bramek w dziewięciu kolejkach. Teraz wszystko wskazuje na to się, że wreszcie ustabilizował sytuację zdrowotną i będzie mógł dać Lechowi to, co najlepsze. Dwa z trzech goli w przedsezonowych sparingach zdobył właśnie Ishak. Szwed rozpoczyna swój ostatni rok kontraktu i na pewno chciałby się pożegnać w godny sposób ze swoim ukochanym klubem.

INNI EKSTRAKLASOWICZE ZAZDROSZCZĄ IM…

… szybko wracających kibiców

W 2019 roku nastroje w Poznaniu były podobne do obecnych. Klub zakończył sezon na rozczarowującym ósmym miejscu i nikt w mieście nie miał nadziei na lepsze jutro. W pierwszym spotkaniu rozgrywanym przy Bułgarskiej w sezonie 2019/20 rywalem była Wisła Płock. Przyszło wtedy na stadion tylko 16 tysięcy kibiców. Frekwencja i tak została zwiększona przez panującą latem dobrą pogodę.

W stolicy Wielkopolski nastąpił tak wielki marazm, że 10 tysięcy kibiców na stadionie stało się zjawiskiem, które przestało zaskakiwać. Nagle jednak pojawiła się zdolna młodzież, entuzjazm w grze, a także dobre wyniki. Lech w pierwszych trzech kolejkach zdobył 7 punktów i błyskawicznie odbudował entuzjazm wśród fanów. Na kolejny domowy mecz ze Śląskiem Wrocław przyszło ponad 32 tysiące kibiców. Co prawda “Kolejorz” przegrał wtedy 1:3, a piłkarski dzień życia zaliczył Łukasz Broź, jednakże zobaczyliśmy wtedy wyjątkowe zjawisko społeczne. Ludzie w Poznaniu są na tyle głodni sukcesów Lecha i entuzjazm związany z piłką nożną jest tutaj na tyle wielki, że błyskawicznie złość i przygnębienie potrafią zamienić się w euforię. Cóż, taka dusza kibica.

To, co jednak wtedy wydarzyło się w Poznaniu, można uznać za niecodzienne zjawisko w skali Polski, ponieważ zwykle kluby potrzebują większych bodźców, aby przyciągnąć fanów. Dobrym przykładem był Śląsk, na którego mecze w zeszłym sezonie kibice zaczęli chodzić w momencie, kiedy podopieczni Jacka Magiery rozsiedli się na fotelu lidera. Kibice “Kolejorza” mogą wiele psioczyć na zarząd i piłkarzy, jednak w przypadku poprawienia wyników błyskawicznie znów uwierzą, że w Poznaniu rodzi się coś interesującego i wrócą na stadion. Tutaj ludzie naprawdę żyją tym klubem i wiele miast w Polsce może zazdrościć Poznaniowi piłkarskiej otoczki. Szkoda tylko, że władze klubu nie potrafią wykorzystać tak wielkiego potencjału społecznego. Obecnie Lech sprzedał tylko pięć tysięcy karnetów, co jest dużo gorszym wynikiem niż w zeszłym sezonie.

WYJŚCIOWA JEDENASTKA

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Urodzony w tym samym roku co Theo Hernandez i Lautaro Martinez. Miłośnik wszystkiego co włoskie i nacechowane emocjonalną otoczką. Takowej nie brakuje również w rodzinnym Poznaniu, gdzie od ponad dwudziestu lat obserwuje huśtawkę nastrojów lokalnego społeczeństwa. Zwolennik analitycznego spojrzenia na futbol, wyznający zasadę, że liczby nie kłamią. Podobno uważam, że najistotniejszą cnotą w dziennikarstwie i w życiu jest poznawanie drugiego człowieka, bo sporo można się od niego nauczyć. W wolnych chwilach sporo jeździ na rowerze. Ani minutę nie grał w Football Managera, bo coś musi zostawić sobie na emeryturę.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

55 komentarzy

Loading...