Reklama

Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha, niekoniecznie pod pragnienia kibiców

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

08 maja 2024, 21:18 • 19 min czytania 27 komentarzy

Niels Frederiksen przyznaje bez ogródek, że nie kocha futbolu i równie dobrze mógłby być dziś trenerem zespołu hokejowego. Nie kręci go bowiem piłka nożna sama w sobie, ale zarządzanie ludźmi, a napędza go adrenalina związana z rywalizacją. Przez lata traktował on zresztą swoją piłkarską działalność jako dość czasochłonne hobby, skupiając się wtedy przede wszystkim na pracy w banku. W ojczyźnie cenią go przede wszystkim za rękę do młodych zawodników, choć udało mu się też odnieść sporego kalibru sukces w seniorskim futbolu, gdy w 2021 roku powiódł Brøndby IF do mistrzostwa kraju. Jeśli jednak chodzi o rywalizację o najwyższą stawkę, jego CV nie imponuje – tylko w młodzieżowej reprezentacji Danii udało mu się zbliżyć do średniej na poziomie dwóch punktów na mecz.

Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha, niekoniecznie pod pragnienia kibiców

Drażni go niekompetencja, irytują „poniedziałkowi kibice”. Nie tęskni za światem finansów, ale trudno mu się pogodzić z tym, że ludzie piłki pod wpływem emocji tracą zdrowy rozsądek i zapominają o twardych statystykach, dając się ponieść chwilowej frustracji. Uchodzi za szkoleniowca elastycznego taktycznie, ale wiernie trzymającego się ofensywnych rozwiązań. Jak dotąd ze zmiennym szczęściem toczyły się jego starcia z przeciwnikami z Polski.

Poznajcie bliżej trenera, który w przyszłym sezonie poprowadzi ekipę Lecha Poznań.

Czy osiągnie z nią sukces?

Reklama

Podwójne życie Frederiksena

Żeby opowiedzieć o trenerskich początkach Nielsa Frederiksena, należy się cofnąć aż do 1990 roku, gdy 20-letni wówczas Duńczyk znalazł zatrudnienie w juniorskich strukturach Boldklubben 1913 – ekipy z miasta Odense, gdzie Frederiksen przyszedł zresztą na świat i spędził młodzieńcze lata. Mamy zatem do czynienia z rzadkim przypadkiem szkoleniowca, który jest niemal kompletnie pozbawiony własnych doświadczeń zawodniczych. Po prostu nie grał nigdy w piłkę na profesjonalnym poziomie. Niektóre źródła wskazują nawet, że Frederiksen już jako nastolatek zajmował się hobbystycznie prowadzeniem drużyn dziecięcych w lokalnych klubach. I właśnie na pracy z młodzieżą upłynęło mu pierwszych dwadzieścia lat w trenerce. Najpierw w B 1913, następnie w B.93 (Boldklubben af 1893), a od listopada 2005 roku w Lyngby Boldklub. Obsadzano go w przeróżnych rolach – od trenera trampkarzy, po dyrektora ds. szkolenia młodzieży.

Nie sposób jednak nie dostrzec, że Frederiksena zawsze ciągnęło w stronę pracy z seniorami.

W B.93 łączył funkcję szefa struktur młodzieżowych z pozycją asystenta pierwszego trenera. Natomiast w Lyngby, poza koordynowaniem procesu szkolenia młodych talentów w klubie, zajmował się również drużyną U-19, stanowiącą bezpośrednie zaplecze dla głównego zespołu. Na początku XXI wieku klub odbudowywał się po bankructwie i upadku, w dużej mierze opierając się wtedy na wychowankach, więc działalność Frederiksena była szczególnie istotna dla powodzenia całej operacji. Nie przez przypadek szefostwo Lyngby włączyło Duńczyka do zarządu. W 2007 roku „Wikingowie” niespodziewanie powrócili zaś na najwyższy szczebel rozgrywek.

Inna sprawa, że Frederiksen wciąż znajdował się wówczas w swego rodzaju rozkroku. Wprawdzie jedną nogą tkwił w świecie futbolu, gdzie zaczęto go wymieniać w gronie najsprawniejszych w kraju fachowców od szlifowania piłkarskich talentów, ale druga z jego nóg nadal znajdowała się w branży bankowej. Frederiksen – ekonomista z wykształcenia – równolegle wypracował sobie bowiem bardzo mocną pozycję w Danske Banku, skutecznie zarządzając tam zasobami ludzkimi. Mało tego – w pewnym momencie awansowano go nawet na zastępcę dyrektora całej organizacji. Jeśli więc dokonać prostego zestawienia zarobków Duńczyka, to jego piłkarska działalność była raczej czymś w rodzaju niezwykle angażującego emocjonalnie i czasochłonnego zajęcia dodatkowego. Danske Bank płacił lepiej niż Lyngby.

Dopóki Frederiksen koncentrował się na pracy z młodzieżą i piastował dyrektorskie stanowisko w ekipie „Wikingów”, niewielu zwracało uwagę na jego podwójne życie zawodowe. Sytuacja uległa jednak zmianie wiosną 2009 roku, gdy Lyngby – ponownie rywalizujące o awans do duńskiej ekstraklasy – rozstało się z trenerem Henrikiem Larsenem. Następcą tego ostatniego został właśnie Frederiksen, dla którego była to pierwsza tak bezpośrednia styczność z seniorską piłką. Sezonu 2008/09 nie uratował, lecz w kolejnej kampanii jego podopieczni zajęli drugie miejsce w stawce, gwarantujące powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Reklama

Wówczas wokół szkoleniowca zrobiło się gorąco. Dziennikarze nie dowierzali bowiem, by łączenie pracy w banku z walką o utrzymanie w Superlidze było wykonalne. Frederiksen ogłosił zatem, że przedłuża kontrakt z  Lyngby o rok, jednocześnie biorąc roczny urlop w Danske Banku. Było to jednak… kłamstwo, rzucone mediom dla świętego spokoju. – Kłamaliśmy, pozostałem zatrudniony w obu miejscach. Po prostu nie chciałem, żeby dziennikarze nieustannie drążyli ten temat. Gdybyśmy tylko przegrali dwa mecze z rzędu, natychmiast pojawiłyby się artykuły w stylu: „to nonsens, nie możesz być trenerem w Superlidze, a jednocześnie zastępcą dyrektora w banku”. Musieliśmy więc udawać, że jestem na urlopie, by ten temat bez przerwy nie powracał – przyznał po latach Frederiksen w wywiadzie dla DR.

„Kiedy dziennikarze przyłapali Nielsa Frederiksena w Lyngby, ubranego w garnitur i jadącego do banku, trener nazmyślał im, że ma ważne spotkanie ze sponsorem klubu”

Przez kilkanaście miesięcy Frederiksen skutecznie oszukiwał opinię publiczną.

O siódmej rano przybywał na stadion w stroju treningowym, aby spotkać się ze współpracownikami. O dziewiątej rozpoczynał trening z drużyną. Wczesnym popołudniem przebierał się jednak w garnitur, wiązał krawat i pędził do banku, gdzie pozostawał do dziesiątej wieczorem – opowiada dziennikarz Nikita Pelch.

Teoretycznie maskarada zakończyła się pełnym sukcesem – nikt nie przyłapał trenera na kłamstwie, a Lyngby w sezonie 2010/11 zajęło ósmą pozycję w ligowej tabeli, gwarantującą utrzymanie. Po roku pracy na dwóch frontach Frederiksen był jednak kompletnie wyczerpany, przede wszystkim psychicznie. – Kiedy minął rok, poczułem, że tak dalej być nie może. Nie było to korzystne ani dla klubu, ani dla banku, ani dla mnie. Gdy zajmowałem się sprawami związanymi z zespołem, wciąż uciekałem myślami do problemów banku. I odwrotnie. W końcu zrezygnowałem z posady w banku. Skupiłem się na futbolu – wspominał Frederiksen. – Pamiętam jedną sytuację, gdy stałem na boisku podczas treningu, ale musiałem szybko odejść na bok i wyjaśnić komuś przez telefon jakiś bardzo skomplikowany proces makroekonomiczny. Wtedy poczułem, że nie mogę trzymać głowy w tych dwóch światach jednocześnie. To było niestosowne.

Latem 2011 roku Frederiksen postawił wreszcie wszystko na jedną, piłkarską kartę. Po przeszło dwóch dekadach „dorywczej” działalności w futbolu, zdobył licencję trenerską UEFA Pro, podpisał kontrakt z Lyngby do 2014 roku i – tym razem już na serio – pożegnał się z Danske Bankiem.

Piłka nożna to zupełnie inna rzeczywistość, totalne przeciwieństwo bankowości – przyznaje Duńczyk w cytowanej już rozmowie z DR. – Nie mogę tu wszystkiego zaplanować i to jest ekscytujące. To naprawdę wyjątkowy świat. Nazywam go światem trzech „F”: frygtelig, forfærdelig, fantastisk [straszny, okropny, fantastyczny]. […] Najgorsze jest to, że nie mogę nad tym zapanować. Gdy szedłem na ważne spotkanie w banku i byłem dobrze przygotowany, nie mogło pójść źle. A tutaj? Mogę zastosować odpowiednią taktykę, w sposób właściwy przygotować moich zawodników, a mimo to przegrać 0:1. Z drugiej strony – mogę zrobić wszystko źle i wygrać 1:0, bo po prostu dopisze mi szczęście. Taki jest futbol. Ciągła huśtawka emocji. Nigdy nie wróciłem do domu z banku tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy wracam po wygranym meczu piłkarskim. Ale nigdy nie bywałem też równie przygnębiony, jak jestem po przegranych spotkaniach.

Frederiksen wyznał w rozmowie z Nikitą Pelchem, że nadal trzyma w szafie imponującą kolekcję garniturów i krawatów, choć od lat brak mu już okazji, by je nosić. Przypominają mu one jednak o dawnym życiu. – Wciąż mogę się czuć jak zastępca dyrektora Danske Banku, który znalazł się w samym środku piłkarskiego świata. Czasem myślę: „jak ja tu, do cholery, trafiłem?”. […] Presję odczuwam jednak tylko wtedy, gdy przegrywam wiele meczów w krótkim czasie. Każdy trener musi zaakceptować fakt, że w takich okolicznościach robi się nerwowo. Najważniejsze jest dla mnie to, bym mógł spojrzeć w lustro i odpowiedzieć twierdząco na dwa pytania: czy zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy i czy nadal wierzę w siebie. Jeśli tak jest, to nie mam problemu z utratą posady.

Wzloty i upadki

Trzeba przyznać, że pierwszy sezon Duńczyka jako szkoleniowca na pełen etat wypadł, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt okazale.

Jego Lyngby spadło z Superligi, a w kolejnej kampanii podopiecznym Frederiksena nie udało się wywalczyć ponownego awansu na najwyższy szczebel. W ten niezbyt efektowny sposób były bankowiec domknął zatem swą wieloletnią przygodę z ekipą „Wikingów”, decydując się na przyjęcie oferty Esbjergu – czwartej siły duńskiej ekstraklasy w sezonie 2012/13. Był to jednak, wbrew pozorom, następny ryzykowny krok w jego zawodowej karierze. Wprawdzie zamienił drugoligowca na drużynę rywalizującą o najwyższe cele, ale musiał się też pożegnać z całą masą kompetencji, które zgromadził w swojej garści w Lyngby, gdzie kontrolował pracę grup młodzieżowych, odpowiadał za politykę transferową klubu, no i dowodził pierwszym zespołem. Tymczasem Esbjerg widział w nim bardziej trenera, aniżeli managera.

Frederiksen był podekscytowany tym, że może się mocniej skoncentrować na zarządzaniu grupą. – To moja największa pasja – różne style i filozofie zarządzania. Jak sprawić, by zespół działał, jak znaleźć przepis na zwycięstwo? Szukam odpowiedzi na te pytania – przyznał Duńczyk w rozmowie z „Berlingske”. – Nie kocham piłki nożnej. To, że jestem trenerem, wynika z przypadku. Równie dobrze mógłbym być szkoleniowcem w zespole piłki ręcznej albo hokeja na lodzie. Interesuje mnie to, by sprawić, żeby zespół działał. […] To wszystko nie jest takie czarno-białe. Ostatnio sporo mówiło się o trenerach, którzy wnoszą „nowoczesne zarządzanie” do klubów. Tylko że to, co w piłce nożnej uchodzi za „nowoczesne”, w świecie biznesu zostało przyjęte dobrych 30 lat temu. Wtedy właśnie zaczęto wsłuchiwać się w głos pracowników, wdrażając strategię „empowermentu”. Ja nie chcę być nowoczesnym liderem, tylko dobrym liderem.

Niels Frederiksen

Bycie w klubie piłkarskim jest – jeśli chodzi zarządzanie – wyzwaniem do dziesiątej potęgi – dodał przy innej okazji. – Wszystko nieustannie wystawiane jest na próbę, nie ma miejsca na analizę niuansów ani równowagę. Nic tu nigdy nie będzie ani w pełni racjonalne, ani długotrwałe. To mnie najbardziej denerwuje: krótkowzroczność, irracjonalność i decyzje podejmowane pod wpływem emocji, gdy wszystko zdaje się zmierzać w złą stronę. Dlatego jestem szczęśliwy, że poznałem również inny świat i uczyłem się zarządzania w zupełnie innych realiach. To pozwala mi oceniać pewne procesy z większego dystansu.

O ile jednak w Lyngby duński trener odcisnął swoje piętno na wielu płaszczyznach funkcjonowania klubu (właśnie za jego czasów trenerską karierę rozpoczął tam Kasper Hjulmand, późniejszy selekcjoner reprezentacji Danii), tak w Esbjergu przetrwał relatywnie krótko.

Aczkolwiek wystartował całkiem imponująco, bo w sezonie 2013/14 jego podopieczni zrobili małą furorę w europejskich pucharach. Przedarli się przez eliminacje do Ligi Europy, pokonując w dwumeczu AS Saint-Etienne, a potem – już w fazie grupowej – uplasowali się na drugim miejscu w stawce, za Red Bullem Salzburg, ale przed Standardem Liege oraz Elfsborgiem. Duńczyków zatrzymała dopiero Fiorentina w pierwszej rundzie fazy pucharowej turnieju. Jednak na krajowym podwórku nie wyglądało to aż tak kolorowo. Pod wodzą Frederiksena zespół zaczął wprawdzie grać bardziej ofensywnie, ale jeśli spojrzymy na zdobycz punktową, to Esbjerg po prostu utrzymał poziom z poprzednich rozgrywek. Tym razem wystarczyło to jednak nie do czwartego, tylko piątego miejsca w ligowej tabeli. Natomiast w sezonie 2014/15 ekipa EfB już bardzo wyraźnie spuściła z tonu, kończąc ligowe zmagania w środku stawki. Nie udało się też powtórzyć sukcesu na europejskiej arenie. Esbjerg nie przebrnął nawet przez eliminacje, wylatując za burtę po dwumeczu z Ruchem Chorzów. Zespół Frederiksen pogrążył pamiętny gol Łukasza Surmy.

Czarę goryczy przelał fatalny początek sezonu 2015/16 – Frederiksena pożegnano po trzech ligowych porażkach z rzędu, w tym klęsce 0:4 z SønderjyskE. Choć działacze EfB podkreślali później w wywiadach, że część winy za niepowodzenie szkoleniowca biorą na siebie. I rzeczywiście, zmiana na ławce trenerskiej nie pomogła drużynie, która z trudem utrzymała się w najwyższej klasie rozgrywkowej, a już rok później pożegnała się z Superligą.

Frederiksen powrócił tymczasem do pracy z młodzieżą, przyjmując w sierpniu 2015 roku propozycję duńskiej federacji, poszukującej nowego selekcjonera kadry U-21. Tym samym nowy szkoleniowiec Lecha Poznań rozpoczął najbardziej udany etap swej dotychczasowej kariery, biorąc pod uwagę jedynie suche wyniki. Wprawdzie młodzieżówce pod jego wodzą przytrafiały się bolesne klęski w sparingach z europejskimi mocarzami – Hiszpanią, Anglią czy Niemcami – ale już w starciach o punkty Duńczycy spisywali się praktycznie bez zarzutu. Dość powiedzieć, że w trakcie dwóch – złożonych w sumie z dwudziestu meczów – kampanii eliminacyjnych do młodzieżowych mistrzostw Europy (w 2017 i 2019 roku) podopieczni Frederiksena wygrali szesnaście spotkań, trzy zremisowali, a polegli tylko raz. W konfrontacji z… Polską. W listopadzie 2017 roku reprezentacja dowodzona przez Czesława Michniewicza pokonała Duńczyków 3:1 po golach Michalaka, Tomczyka i Żurkowskiego. Koniec końców Skandynawowie i tak wyprzedzili jednak biało-czerwonych, bo Polacy dwukrotnie wyłożyli się wtedy w meczach z Wyspami Owczymi.

Jeśli zaś chodzi o same mistrzostwa Europy U-21, to Danii w obu przypadkach nie udało się wyjść z grupy. Bliżej było w 2019 roku – choć duńska ekipa pokonała wtedy Serbów i Austriaków, to nie sprostała Niemcom, którzy zajęli pierwsze miejsce w tabeli i awansowali do fazy pucharowej turnieju. W kadrach zbieranych przez Frederiksena na EURO nie brakowało jednak graczy, którzy później przebili się do seniorskiej reprezentacji kraju, żeby wspomnieć Andreasa Skova Olsena, Jacoba Bruuna Larsena, Jonasa Winda, Marcusa Ingvartsena, Roberta Skova, Victora Nelssona, Rasmusa Kristensena czy Joachima Andersena.

Podczas pracy w drużynie U-21 Frederiksen potwierdził też reputację trenera elastycznego taktycznie. Przez pierwszą część kadencji ustawiał swój zespół w formacji 4-2-3-1, ale, gdy zaszła taka potrzeba, przemodelował drużynę pod ustawienie z trójką stoperów i wahadłami. Niezmiennie trzymał się jednak odważnych, ofensywnych rozwiązań, co poskutkowało wieloma efektownymi zwycięstwami, ale i paroma oklepami, no i wypunktowaniem przez reaktywną „Michniewiczówkę”.

Dania U-21 3:1 Austria U-21 (mistrzostwa Europy U-21 2019)

Frederiksen poprowadził także olimpijską reprezentację Danii podczas igrzysk w Rio de Janeiro, choć sam udział w turnieju zapewnił Skandynawom jego poprzednik, Jess Thorup, który na młodzieżowych mistrzostwach Europy w 2015 roku awansował do strefy medalowej, co jest równoznaczne z uzyskaniem olimpijskiej przepustki. Podopieczni Frederiksena na brazylijskich boiskach nie zachwycili – wyszli wprawdzie z grupy po remisie z Irakiem (0:0), zwycięstwie z Republiką Południowej Afryki (1:o) i klęsce z gospodarzami (0:4), lecz już w ćwierćfinale przyszła na nich kryska, gdy zostali ograni przez reprezentację Nigerii (0:2).

Życiowy sukces

Po występie na EURO U-21 w 2019 roku, Duńczyka ponownie skusiła perspektywa działalności w piłce klubowej. Nie może to zresztą dziwić, mówimy wszak o człowieku, który za swoich trenerskich idoli stawia Jose Mourinho oraz sir Alexa Fergusona, zachwycał się Borussią Dortmund Juergena Kloppa i fascynował słynnym filmem „Moneyball”. Dla szkoleniowca o takich ciągotach, piłka młodzieżowa stanowi znacznie za ciasną klatkę. – Kiedyś powiedziałem, że jednym z moich wzorów do naśladowania był Sokrates, ale nie piłkarz, tylko filozof ze starożytnej Gracji. Dziennikarz sportowy niewiele z tego zrozumiał – pokpiwał Frederiksen w rozmowie z „Berlingske”. – Inspiruje mnie Jose Mourinho, ze względu na jego arogancję. Inspiruje mnie Alex Ferguson, gdy myślę o tym, jak długo osiągał sukcesy, pozostając w jednym klubie. Kolejną inspirację stanowi dla mnie Juergen Klopp. Jak wiele można osiągnąć, opierając się na młodych zawodnikach i grając efektowny futbol, prawda? Ale oni wszyscy są dla mnie jak odległe punkciki na rozgwieżdżonym niebie – obserwuję ich, lecz nie są dla mnie aż tak ważni. Prawdziwą inspirację zapewniają mi ludzie, których sam poznaję na co dzień. W biznesie natknąłem się na wielu naprawdę inspirujących managerów.

„Gdy zaczynałem pracę w futbolu, pomyślałem: ależ tu jest wielu głupich ludzi. Potem odkryłem, że to nieprawda. Po prostu ludzie są tutaj bardziej zaangażowani emocjonalnie, a to sprawia, że zanika racjonalność, myślenie długofalowe i zdrowy rozsądek”

Niels Frederiksen na łamach „Berlingske”

– W banku zajmowałem się „zarządzaniem wydajnością” – wyznaczaniem celów i oceną ich realizacji, przy wykorzystaniu dostępnych danych. Skończyło się na tym, że siedziałem w dziale HR, gdzie musieliśmy mierzyć, czy nasi managerowie mają odpowiedni umiejętności. To było bardzo zależne od danych. Mam takie samo podejście do gry i do zawodników. Nie oznacza to, że wszystko przekłada się na liczby, ale nadal – jest wiele bardzo konkretnych sposobów na ocenę zawodnika. Zamiast mówić piłkarzowi, że musi się w danym elemencie poprawić, możesz mu powiedzieć: „w ciągu ostatnich dziesięciu meczów, cztery z dziesięciu twoich podań w tym kierunku wyglądały tak”. Celem gracza będzie osiągnięcie innej średniej w ciągu następnych dziesięciu gier. Znajdowanie takich punktów odniesienia jest wprawdzie czasochłonne, ale łatwiej przyswajalne. Tego rodzaju cele łatwiej zrozumieć i zrealizować – uważa Duńczyk.

Latem 2019 roku Frederiksen wraz ze swoimi niekonwencjonalnymi metodami i przemyśleniami trafił do Brøndby IF, jednej z największych potęg duńskiego futbolu. Zaczął, ujmijmy to, niemrawo – jego zespół nie popisał się w eliminacjach do Ligi Europy (z niemałymi kłopotami uporał się wtedy z Lechią Gdańsk), no i regularnie potykał się również na krajowym podwórku. Wielkie przełamanie nastąpiło jednak w najlepszym możliwym momencie – w derbach. 6 października 2019 roku podopieczni Frederiksena pokonali u siebie 3:1 FC Kopenhagę, a szkoleniowiec zapewnił sobie w ten sposób naprawdę pokaźny kredyt zaufania.

Niels Frederiksen

Nie byłoby tego triumfu, gdyby nie zmiana ustawienia. Duńczyk na starcie kadencji w Brøndby postawił tradycyjnie na lubianą przez siebie formację 4-3-3, ale znów – gdy zaszła potrzeba, nie wahał się zrezygnować z dawnych przyzwyczajeń i przerzucić się na system z trójką stoperów i wahadłami. Dla działaczy najważniejsze było jednak to, że trener ochoczo zabrał się do realizowania fundamentalnych zadań, jakie postawiono przed nim na starcie kadencji. Miał on bowiem w pierwszej kolejności poprawić współpracę między pierwszym zespołem i drużynami młodzieżowymi, a także uczynić z Brøndby ekipę prezentującą atrakcyjny futbol. – Musimy grać w ten sposób – zaznaczył wyraźnie Ebbe Sand, który przez krótki czas sprawował funkcję dyrektora sportowego klubu.

Dlatego gdy Brøndby zakończyło sezon 2019/20 na czwartym miejscu w tabeli, które nie zapewniło drużynie przepustki do europejskich pucharów, nikt przesadnie nie rozpaczał. Frederiksena nie rozliczano przecież wyłącznie z wyników osiąganych przez pierwszą drużynę. Zresztą w kolejnej kampanii rezultaty udało się wydatnie poprawić. I to do tego stopnia, że Brøndby po szesnastu latach posuchy sięgnęło po mistrzostwo kraju. Wśród ważnych zawodników w taktycznej układance Frederiksena znaleźli się wówczas 19-letni Morten Frendrup, 20-letni Jesper Lindstrøm, 21-letni Andreas Bruus i 20-letni Peter Bjur.

Natomiast 28-letni Anthony Jung czy 29-letni Kevin Mensah mogli w tym towarzystwie uchodzić za weteranów. W całym sezonie zawodnicy będący w 2020 roku po trzydziestce spędzili w sumie 44 minuty na boisku w barwach Brøndby. A w zasadzie nie zawodnicy, tylko zawodnik – Michael Lumb.

W tym przypadku „stawianie na młodych” nie było więc wyłącznie rzuconym na wiatr hasełkiem. Brøndby przyzwoicie się zresztą potem obłowiło na transferach. Lindstrøm trafił za siedem milionów euro do Eintrachtu Frankfurt, Frendrup wylądował w Genoi, która zapłaciła zań cztery bańki, a bramkostrzelny Mikael Uhre powędrował do Stanów Zjednoczonych za 2,5 miliona. Z kolei młody bramkarz Mads Hermansen przeniósł się do Leicester City za blisko osiem milionów euro.

Chwila wytchnienia

Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że drużyna Frederiksena nie zdołała pójść za ciosem.

Nie awansowała do fazy grupowej Champions League (poległa w dwumeczu z Salzburgiem), zebrała tęgie manto w grupie Ligi Europy (dwa punkty zgromadzone w starciach z Lyonem, Rangersami oraz Spartą Praga), a zmagania w Superlidze zakończyła na czwartej lokacie, z dwudziestoma punktami straty do mistrzów z FC Kopenhagi. Boleśnie potoczyła się dla Brøndby zwłaszcza rywalizacja w grupie mistrzowskiej, gdzie „Chłopcy z Vestegnen” przegrali pierwszych sześć z dziesięciu spotkań i uratowali kompromitujący bilans dopiero na finiszu ligowej kampanii, odnosząc dwa zwycięstwa w dwóch ostatnich kolejkach sezonu. Można to oczywiście tłumaczyć polityką transferową klubu, który w krótkim czasie pożegnał się z wieloma istotnymi piłkarzami. Ale łatwo się też w duńskich mediach natknąć na opinie, że, mimo upływu lat, Frederiksen pozostaje lepszym organizatorem niż trenerem i w starciach z topowymi oponentami jest on po prostu regularnie ogrywany.

Być może dlatego działaczom Brøndby ostatecznie zabrakło do Duńczyka cierpliwości i pożegnali go w listopadzie 2022 roku. Zadecydował kiepściutki początek sezonu, naznaczony między innymi derbową klęską 1:4. Rzutem na taśmę Frederiksen zdążył jednak zatriumfować w swojej ostatniej jak dotychczas konfrontacji z przeciwnikiem znad Wisły – w 2. rundzie eliminacji do Ligi Konferencji Europy jego podopieczni zdemolowali 4:0 Pogoń Szczecin.

To nigdy nie jest miłe, gdy musisz pożegnać tak zasłużoną dla klubu postać. Niels zyskał ogromne uznanie, zdobywając mistrzostwo Danii. Ale nie możemy zakłamywać rzeczywistości – rok 2022 był dla nas kompletnie nieudany – ocenił Jan Bech Andersen, prezes Brøndby.

Spędziłem tu fantastyczne 3,5 roku – podsumował sam szkoleniowiec. – Pozostawiam w klubie wielu dobrych przyjaciół. Moim zdaniem osiągnęliśmy wyniki powyżej oczekiwań. Z pierwszym od szesnastu lat mistrzostwem oraz awansem od fazy grupowej europejskich rozgrywek na czele. Na zawsze zapamiętam euforię, jak to wywołało wśród kibiców. Ale ważnym celem strategicznym było też promowanie wychowanków. Po to zostałem zatrudniony. Sądzę, że przeszliśmy długą i owocną drogę w tym zakresie. Jestem dumny z liczby debiutantów wśród wychowanków klubowej akademii.

Niels Frederiksen

Po rozstaniu z Brøndby, Frederiksen postanowił wreszcie nieco zwolnić.

Choć media regularnie łączyły go z powrotem na ławkę trenerską, przez ponad rok Duńczyk wypoczywał na bezrobociu, umilając sobie czas długimi podróżami. – Dałem klubowi to, co umiałem i mogłem. Oni też dali mi to, co mogli i powinni. Obie strony doszły do wniosku, że nie należy przedłużać kontraktu, że potrzebujemy nowej energii. Kiedy zamykają się drzwi, otwiera się okno – a za nim mogą czekać setki nowych możliwości. Jestem przekonany, że potrzebowałem wakacji. Odpoczynku, podróży – wszystkiego, na co przez lata nie miałem czasu – przyznał szkoleniowiec. Nie ukrywał on również, że znużyły go krytyczne opinie dziennikarzy i krytyków. – Nie znoszę niekompetencji, a wszyscy „poniedziałkowi trenerzy” myślą, że wiedzą wszystko o sprawach, o których tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia. Nie przeczytałem jeszcze w Internecie niczego, czego bym wcześniej 10 tysięcy razy sam nie rozważał.

Dawniej Frederiksen był aktywnym twitterowiczem, lecz dział komunikacyjny Brøndby przekonał go, by kontakty z opinią publiczną powierzył zawodowcom. – Uwielbiam emocje związane z rywalizacją piłkarską. Cały czas coś się dzieje. Czas ucieka. Cały czas coś nam grozi. W każdy weekend musimy być najlepsi. Adrenalina rośnie, podobnie jak emocje kibiców i zawodników. Dziennikarze zadają zwariowane pytanie. Tylko że w pewnym momencie każdy ma prawo, by mieć tego wszystkiego dość, gdy nie odnajduje już radości w rozwoju zawodników i drużyny. Dla mnie to jest balansowanie na krawędzi. Nie można przegapić momentu, w którym najlepsze co możesz zrobić jako trener, to zatrzymać się i powiedzieć: wystarczy – dodał Duńczyk.

***

Niewątpliwie do zespołu „Kolejorza” trafia nietuzinkowy szkoleniowiec. Niels Frederiksen zdaje się pod naprawdę wieloma względami pasować do Lecha, zwłaszcza jeśli spojrzymy na jego osiągnięcia w pracy ze wschodzącymi gwiazdami duńskiego futbolu oraz – ujmijmy to – technokratyczno-bankiersko-korporacyjne podejście do futbolu. Bez wątpienia Duńczyk posługuje się językiem, który jest bliski szefostwu poznańskiego klubu. Aczkolwiek na kibiców Lecha niektóre z przemyśleń Frederiksena mogą podziałać jak płachta na byka, zwłaszcza gdy rezultaty wykręcane przez drużynę „Kolejorza” nie spełnią oczekiwań fanów. No a umówmy się, że 53-latek nie dał się jak dotychczas poznać jako kolekcjoner trofeów czy gwarant znakomitych rezultatów w europejskich rozgrywkach.

Krótko mówiąc – jest to człowiek skrojony raczej pod upodobania władz Lecha, aniżeli pod pragnienia jego kibiców. Nie sposób jednak oczywiście przewidzieć, czy Duńczyk sobie w stolicy Wielkopolski poradzi. Na wstępie ma on w ręku jeden mocny argument – gorszy od Mariusza Rumaka raczej nie będzie.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Polscy koszykarze 3×3 jadą na igrzyska! Thriller w Debreczynie

redakcja
0
Polscy koszykarze 3×3 jadą na igrzyska! Thriller w Debreczynie
Hiszpania

Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Patryk Stec
0
Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Ekstraklasa

Koszykówka

Polscy koszykarze 3×3 jadą na igrzyska! Thriller w Debreczynie

redakcja
0
Polscy koszykarze 3×3 jadą na igrzyska! Thriller w Debreczynie
Hiszpania

Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Patryk Stec
0
Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Komentarze

27 komentarzy

Loading...