A jednak Jastrzębie! – można krzyknąć po trzecim, decydującym meczu finału PlusLigi. Choć w tym sezonie ekipa Jastrzębskiego Węgla aż czterokrotnie musiała uznać wyższość Aluronu CMC Warty Zawiercie, to w kluczowych meczach dwa razy okazywała się od niego lepsza. I to wystarczyło, by zdobyć mistrzostwo Polski. Wypada jednak docenić srebrnych medalistów, bo Jurajscy Rycerze osiągnęli największy sukces w historii klubu. A siatkarze z Jastrzębia? Potwierdzili, że są najlepsi w kraju i po raz pierwszy w historii obronili mistrzostwo.
Mistrzowie i pretendenci
Z Zawiercia do Jastrzębia-Zdroju dojedzie się samochodem w niespełna półtora godziny. Oba miasta leżą nawet w tym samym województwie, choć po jego różnych stronach. Nieco je łączy – choćby to, że oba są siedzibami powiatów – nieco też różni. Jedno jest typowo śląskie – nieco górnicze, nieco uzdrowiskowe (stąd ten “zdrój” w nazwie), drugie leży na Jurze, kojarzy się ze skałkami, ale i ono z eksploatacją złóż ma sporo wspólnego. No i z ciężkim przemysłem, bo przecież znajduje się tam choćby huta żelaza.
Ale to wszystko to lekcja geografii. A z niej niekoniecznie dowiemy się najważniejszej dla nas rzecz – że to z tych miast pochodzą dwa najlepsze zespoły tego sezonu w PlusLidze.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Tu jednak znów różnice. Jastrzębski Węgiel od lat jest przecież wśród najmocniejszych ekip w kraju. Pierwszy medal mistrzostw Polski? 1991 rok. Ale to wraz z wejściem w XXI wiek zaczęła się era najlepszego Jastrzębia. W 2004 mistrzostwo. W 2010 Puchar Polski – jak na razie jedyny w dorobku. Brązowy medal Ligi Mistrzów w 2014 roku. Tak krok po kroku rozwijała się ekipa, która w swój złoty okres weszła kilka lat temu – tuż przed pandemią. W 2019 roku był finał pucharu i brąz mistrzostw Polski. W 2020 – odwołana liga. A w 2021 wreszcie drugie w historii, upragnione mistrzostwo. Rok temu doszło trzecie, był też finał Ligi Mistrzów, minimalnie przegrany z ZAKS-ą Kędzierzyn Koźle. W tym sezonie siatkarze ze Śląska znów są jednak w finale najważniejszych europejskich rozgrywek.
Innymi słowy: obecnie już nie ma wątpliwości, że jastrzębianie dzierżą status najlepszej ekipy w Polsce, szczególnie wobec tegorocznego kryzysu ZAKS-y. Jednak tak to bywa, że możesz być najmocniejszy na przestrzeni sezonu, a potem przegrać najważniejsze mecze. Przekonała się o tym ZAKSA w 2021 i 2023 roku, kiedy mistrzostwo Polski zabierali jej właśnie gracze Jastrzębskiego Węgla. Teraz to im tytuł chciał skraść z kolei Aluron CMC Warta Zawiercie. Ta sama ekipa, która pokonała ich już w rywalizacji o Puchar Polski.
Historia ekipy z Jury jest zupełnie inna. Powołano ją do życia w 2011 roku, nawiązując do tradycji Warty, która przestała istnieć w 1995 roku (jej żywot był zresztą, dodajmy, krótki, trwał ledwie pięć lat). Pierwsze dwa sezony Warty to dwa awanse – z III do I ligi. Na zapleczu PlusLigi zawiercianie spędzili trzy sezony, ale gdy już awansowali, to nie zamierzali tam wracać. Już w sezonie 2018/19 – drugim w elicie – byli w stanie wszystkich zaskoczyć i zająć czwarte miejsce. W pandemicznym było gorzej (10.), ale od tamtego czasu szli tylko w górę. Ósma lokata w 2021 roku, potem pierwszy medal w dziejach – brązowy w 2022 roku. Ponownie tuż za podium byli rok temu, potwierdzając, że są czołową ekipą w kraju.
CZYTAJ TEŻ: ALURON CMC WARTA ZAWIERCIE. W 2010 ROKU NIE ISTNIELI, TERAZ GRAJĄ O MEDALE
W tym sezonie weszli na najwyższy możliwy poziom. Pokazali to już w Pucharze Polski, gdzie doszli do Final Four, po czym ograli najpierw Projekt Warszawa, a w finale Jastrzębski Węgiel. Tym samym mogli świętować pierwsze w dziejach klubu trofeum.
– Gdy zobaczyłem, jak moja drużyna prezentowała się kilka dni temu na treningu, powiedziałem Luke’owi Perry’emu, naszemu libero, że tutaj może być pięknie. Jestem dumny z zespołu. Myślę, że kluczowy był trzeci set. Od lat budujemy drużynę systematycznie i chcemy, by była coraz mocniejsza. Pamiętajmy, że mocniejszy zespół to z jednej strony silniejsza kadra, ale też pewna ciągłość i systematyczność pracy, o czym należy pamiętać – mówił wtedy Weszło szczęśliwy Kryspin Baran, prezes zawiercian.
Tamten sukces tylko ich nakręcił. W głowach pojawiła się myśl o dublecie. I nic dziwnego – w play-offach PlusLigi udowodnili, że są świetną ekipą. 3:0 i 3:2 ograli Stal Nysę, a 3:0 i 3:1 Projekt Warszawa. Doszli do finału, gdzie czekały ich minimum dwa kolejne mecze z Jastrzębskim Węglem. Tą samą ekipą, którą wcześniej w tym sezonie ogrywali już trzykrotnie. Mogli czuć, że będą w stanie wywalczyć trofeum.
Dwa różne mecze i afera
Wielki finał PlusLigi zaczął się w Zawierciu. W tamtejszej – zresztą małej, jak na skalę sukcesu klubu, hali, o czym pisaliśmy w tym miejscu – Jastrzębski Węgiel przełamał wreszcie serię porażek z Jurajskimi Rycerzami. I to przerwał w wielkim stylu, bo na wyjeździe nie stracił nawet seta. Co nie znaczy, że nie było to wyrównane spotkanie. Było – może poza pierwszym setem, w którym gospodarze musieli chyba oswoić się z presją gry o złoto. W dwóch kolejnych zagrali jednak naprawdę dobrą siatkówkę.
Żałować mogli zwłaszcza drugiego, w którym mieli nawet piłki setowe. Ale ich nie wykorzystali, a obrońcy tytułu byli w takiej sytuacji bezwzględni. I sami zamknęli partię. W trzeciej też wygrali minimalnie, choć nie na przewagi – do 23.
– Widziałem głosy ekspertów, że po wymagającej batalii z Resovią w półfinale możemy się nie zregenerować i przegrać. Ale czuliśmy się dobrze i nie pękliśmy. Graliśmy całkiem niezłą siatkówkę. Zdarzały nam się niewymuszone błędy, ale generalnie prezentowaliśmy wysoki poziom w bloku i ataku – mówił nam po meczu Norbert Huber, środkowy ekipy z Jatrzębia-Zdroju i jeden z jej liderów. On zagrał wówczas świetny mecz. Inaczej niż na przykład Trevor Clevenot, który zawiódł u gospodarzy. I może właśnie indywidualności wtedy zdecydowały o wszystkim.
Jednak w ekipie z Zawiercia wcale nie zamierzali składać broni. Prezes mówił nam, tuż po meczu: – Zagrały ze sobą dwa najlepsze zespoły rundy zasadniczej. Nieprzypadkowo to Jastrzębski Węgiel prowadził przez większość tej rundy. Nie zagrali przeciwko nam magicznej siatkówki, a nam troszkę zabrakło. Ale spokojnie, przeciwnik musi teraz wygrać jeszcze jeden mecz, a my możemy go uszczypnąć na jego terenie.
I miał rację.
W Jastrzębiu-Zdroju lepsi okazali się bowiem siatkarze z Zawiercia. Pod wieloma względami był to zresztą mecz jeszcze ciekawszy od pierwszego spotkania. Otwierający mecz set był grany na przewagi, wygrali go goście, 27:25. Nie była to najlepsza partia, jeśli chodzi o poziom gry. Sporo błędów w zagrywce z obu stron, różnie było też w ataku. Liczyła się więc głównie odporność psychiczna. I siatkarze pretendenta do tytułu, pokazali, że ją mają.
Drugiego seta wygrali jednak gospodarze. Tyle że wygrali niewielką przewagą – do 22, mimo że prowadzili 22:14. I kto wie, czy ta końcówka nie była decydująca. Jastrzębianie zagrali wtedy jakby zbyt luźno, spokojnie, pewni, że już wygrali. Michał Winiarski z kolei, trener zawiercian, zdjął kilku liderów, dał im odpocząć. I ci weszli ze świeżymi nogami, rękami i głowami w trzeciego seta. W nim grali znakomicie, a do tego pomagali im rywale, którzy nagle zaczęli popełniać błędy, zwłaszcza w przyjęciu. Wygrali do 19 i byli od seta od przedłużenia tej rywalizacji o kolejny dzień.
I to im się finalnie udało. Choć w atmosferze skandalu, który zagwarantowali sędziowie. Zaczęło się od tego, że pod koniec decydującej partii najpierw nie przyznano czasu Marcelo Mendezowi, choć ten poprosił o niego zgodnie z przepisami. Potem nie zauważyli błędu w ustawieniu ekipy Zawiercia (choć w późniejszych analizach wyszło, że błąd mogły popełnić… oba zespoły), a sami jastrzębianie – oburzeni tym faktem – nie dostrzegli, że mogli prosić o wideoweryfikację przejścia linii środkowej w ataku.
To była 𝐍𝐄𝐑𝐖𝐎𝐖𝐀 końcówka spotkania 🥶🔚
Co myślicie o tej sytuacji❓#PlusLiga | @PlusLiga_ pic.twitter.com/eAqJACy6j0
— Polsat Sport (@polsatsport) April 27, 2024
I tak stracili dwa kluczowe punkty. Zaczęły się protesty i dyskusje. Norbert Huber został ukarany żółtą kartką. Jakub Popiwczak był wściekły. Pod siatką było nieco przepychanek, oberwało się nawet – tylko popchnięciem – delegatowi. Wynik pozostał jednak niezmieniony. Zawiercie wygrało 3:1. Wszystko miało rozstrzygnąć się więc w niedzielę, trzecim, ostatnim meczem.
Zasady były proste: kto go wygra, ten zostanie mistrzem.
Wojna nerwów
Ostatecznie dostaliśmy dziś spotkanie, które do pewnego momentu przypominało wczorajszą rywalizację. Pierwszy set? Dominacja Jastrzębia, które kontrolowało wydarzenia na parkiecie. I ostatecznie wygrało do 19. W drugą partię weszło zresztą na równie wysokim poziomie. W pewnym momencie gospodarze prowadzili już 12:5 i wydawało się, że zmierzają do dwusetowego prowadzenia. A takie – we własnej hali – mogłoby być dla rywali nie do odrobienia.
Aluron grał w tamtym okresie słabo. Sporo błędów popełniali wszyscy atakujący zawodnicy, którzy nie potrafili skończyć akcji, zawodziło też przyjęcia. Zawiercianie wydawali się być ekipą, której ktoś nagle odciął prąd. Aż na zagrywce stanął Mateusz Bieniek, a do ataku wszedł Daniel Gąsior. Obaj świetnie sobie poradzili i z 12:5 zrobiło się tylko 12:11. Jastrzębianie zdołali wreszcie przerwać tę serię rywali, ba, odskoczyli z powrotem na cztery punkty przewagi, najpierw 15:11, potem 18:14. Ale Zawiercie walczyło odważnie, trochę na fantazji, jakby nagle przestali czuć ciężar związany z możliwością zdobycia mistrzostwa Polski.
A Jastrzębie chyba nagle zorientowało się, o co toczy się gra. W najgorszym momencie.
Od stanu 20:18 powtórzyła się sytuacja ze środka seta. Gospodarze znów przegrali sześć piłek z rzędu, nie radząc sobie z serwisami Bartosza Kwolka, i ekipa z Zawiercia dostała cztery piłki setowe. Nie potrzebowała aż tylu, wykorzystała drugą. Wyrównała stan rywalizacji i pewne w tym momencie było właściwie jedno – że kto lepiej utrzyma nerwy na wodzy w kolejnych setach, ten zgarnie zasłużone mistrzostwo. Zasłużone niezależnie od triumfatora, bo obie ekipy zrobiły tak naprawdę wszystko, by po to złoto sięgnąć. To była taka rywalizacja o tytuł, jakiej chcieliśmy. Pełna emocji, świetnej siatkówki i zwrotów akcji.
Ten ostatni twist zapewniło nam Jastrzębie. W bardzo wyrównanym secie, w którym nikt nie mógł uzyskać na dłużej przewagi, wygrali dwie kluczowe akcje od stanu 23:23. I to chyba ostatecznie “zabiło” Aluron. W czwartym secie bowiem gospodarze uciekli już na początku i choć ekipa z Zawiercia próbowała ich dogonić, to nie była w stanie. W całym meczu to właśnie ta partia okazała się najbardziej jednostronną – po niecelnym ataku Patryka Łaby gospodarze wygrali do 18, cały mecz 3:1, a rywalizację w finale PlusLigi 2:1.
🏆🥇 Tytuł mistrzowski obroniony! Mamy złotoooooo!!! pic.twitter.com/XaCxY0NqLv
— Jastrzębski Węgiel (@KlubJW) April 28, 2024
Zdobyli drugie mistrzostwo Polski z rzędu. Świętować jednak nie będą mogli długo – za tydzień czeka ich walka o jeszcze cenniejsze trofeum. Po raz drugi z rzędu zagrają w finale Ligi Mistrzów. Chcą wygrać. Po raz pierwszy.
Jastrzębski Węgiel – Aluron CMC Warta Zawiercie 3:1 (25:19, 21:25, 25:23, 25:18)
Finał PlusLigi: 2:1 dla Jastrzębskiego
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SIATKÓWCE:
- “Szedł na zagrywkę blady jak ściana”. Wielki sportowiec może być kruchy psychicznie
- Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
- Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
- Tomasz Fornal: Chcę być sobą. Nie interesuje mnie, co myślą inni [WYWIAD]