Znalazł się na liście piętnastu najlepszych szkoleniowców w historii NBA, a Netflix poświęcił mu odcinek serialu, gdzie występował obok Jose Mourinho czy Patricka Mouratoglou. Od ćwierć wieku nieprzerwanie pracuje w amerykańskiej lidze, zazwyczaj w topowych klubach. Mimo tego Doc Rivers przez wielu kibiców jest uważany za… koszmarnego trenera. Ostatnio spotyka się też z coraz większą krytyką w samym środowisku. Czy słusznie?
Wydawało się, że to już koniec tej przygody. Po sezonie 2022/2023 i odpadnięciu w półfinale konferencji Rivers został zwolniony z Philadelphii 76ers. Na karku miał już 62 lata i sporo rozczarowujących (bo zakończonych bez mistrzostwa) sezonów za sobą. Szybko znalazł też zatrudnienie w telewizji, zostając ekspertem i komentatorem w ESPN. Od tamtego momentu miał obserwować i oceniać wydarzenia w najlepszej lidze świata, a nie w nich uczestniczyć.
Stało się jednak inaczej. Pod koniec stycznia zwolniła się jedna z – w teorii – najlepszych fuch w NBA, czyli posada trenera Milwaukee Bucks, a więc zespołu, który o tytuł walczy rok w rok. Adrian Griffin, debiutant w roli szkoleniowej, nie zdołał podobno przekonać do siebie ani osób decyzyjnych w organizacji, ani samych zawodników, na czele z Giannisem Antetokounmpo. Stąd miał zostać zastąpiony.
Jak się okazało: wielkiej rywalizacji nie było. Amerykańskie media od początku pisały tylko, że Bucks chcą Riversa. I faktycznie właśnie jego dostali. 62-letni szkoleniowiec podpisał z nimi czteroletni kontrakt warty 40 milionów dolarów. A więc, co istotne, wcale nie otrzymał roli “strażaka”. Ma być kimś, kto zwiąże się z Milwaukee na dłużej.
To jednak nie każdemu się spodobało.
Doc, czyli król wymówek?
Rivers żegnał się ze swoim poprzednim pracodawcą, Phiadelphią 76ers, w niesławie. Dość powiedzieć, że kiedy pod koniec poprzedniego miesiąca pojawił się w hali tej drużyny razem z Bucks, to został wygwizdany. Tu nie ma większej, skomplikowanej historii – po prostu kibice tamtego zespołu uważali, że zawiódł, nie wykorzystał potencjału drużyny. Nie sprawdził się jako trener.
Tym, co jednak Riversowi wypominano szczególnie często, było też nieprzyznawanie się do błędów. Szukanie wymówek. Nic zatem dziwnego, że kiedy w lutym 62-latek znowu zaczął iść w tę stronę, w środowisku zawrzało. Co jednak dokładnie powiedział?
– To zawsze byłoby trudne. Ale przejęcie zespołu w momencie, kiedy czeka cię najtrudniejsza seria meczów wyjazdowych to nie najmądrzejsza decyzja. Sam im [Bucks] to powiedziałem: czy nie możemy poczekać do przerwy na Weekend Gwiazd? Wiecie, to byłoby znacznie bardziej komfortowe. Organizacja uważała jednak, że zmiany w defensywie są niezwłocznie potrzebne. I nią się teraz zajmujemy – opowiadał na konferencji prasowej Rivers.
Na świat nie zawsze trzeba patrzeć przez różowe okulary. Ktoś może powiedzieć, że amerykański trener dostrzegł problem i o nim jasno mówi. Ale można też uważać, że nowozatrudniony (za grube pieniądze) trener nie powinien wracać do okoliczności swojego angażu i skupiać się na czymkolwiek innym niż teraźniejszości i przyszłości. Takiego zdania przynajmniej był JJ Reddick.
Jeden z czołowych ekspertów od spraw NBA w USA (a także były zawodnik tej ligi) nie przebierał w słowach. Na antenie ESPN wręcz przejechał się po Riversie.
– Widzę trend – mówił. – I trend jest zawsze taki sam: szukanie wymówek. Doc, rozumiemy. Przejęcie zespołu w trakcie sezonu jest trudne. Tak samo jak bycie wytransferowaym w trakcie sezonu jako zawodnik. Ale to znowu wymówka. To znowu zrzucanie winy na swoją drużynę. Ostatnio przegrali z Memphis. O, to wina graczy. Ale Memphis składało się z zawodników z zaplecza NBA! […] On nigdy nie bierze za nic odpowiedzialności!
W tym wszystkim ciekawe są szczególnie dwie rzeczy. Po pierwsze, jak rozemocjonowany był Reddick w trakcie swojej wypowiedzi. A po drugie, fakt, że Riversa zna doskonale – bo był częścią jego Los Angeles Clippers w latach 2013-2017.
To właśnie dostrzegł Pat Beverley, obecnie gracz notabene Milwaukee Bucks, i postanowił odpowiedzieć Reddickowi na platformie X: “Ten człowiek uratował twoją karierę. Wsadził cię do pierwszej piątki, kiedy nikt inny cię nie chciał. A ty po skończeniu kariery pojawiasz się w telewizji i opowiadasz takie rzeczy” – napisał.
Panowie zaczęli przerzucać się kontrargumentami na “X” (aprobatę w kierunku słów Reddicka pojedynczym emoji wyraził choćby Marcin Gortat), a do dyskusji dołączył też Austin Rivers, a więc syna Doca. – Jeśli chodzi o branie odpowiedzialności, najlepsze lata w NBA spędziłeś grając w jego drużynie. To ironiczne i trochę dziwne, że masz w stosunku do niego taką energię.
Co istotne, w tym przypadku nie możemy mówić o więzach rodzinnych. Austin sam przyznawał, że nigdy nie miał przesadnie dobrej relacji ze swoim ojcem. Ale mimo tego postanowił wziąć go w obronę.
To chyba doskonale pokazuje nam, że mówimy o postaci, która ma bardzo, ale to bardzo niejednoznaczną reputację.
Doc, czyli kariera na jednym tytule?
Kończąc naszą krótką historię: Reddick parę dni później w podcaście podkreślił, że nie żałuje swoich słów. Ale za to sposobu, w który je wypowiedział. Przyznał, że poniosły go emocje, co może zdarzać się w studiach telewizyjnych. Riversa przepraszać jednak za sedno sprawy nie zamierzał. Nic z tych rzeczy.
Trzeba zresztą podkreślić, że były gracz Clippers nie jest w swojej opinii odosobniony. Po jego stronie stanęło sporo osób ze środowiska. Między innymi Gilbert Arenas, emerytowany trzykrotny uczestnik Meczu Gwiazd, który w paru zdaniach postanowił “podsumować” karierę Doca Riversa:
– Kiedy zatrudniasz trenera i patrzysz na jego CV, to ile jesteś w stanie przeoczyć? – pytał. – Hej, Doc. To twoje Orlando Magic: miałeś Tracy’ego McGrady’ego i przegrałeś 22 spotkania z rzędu? Byłeś beznadziejny w Bostonie, potem dostałeś trzy legendy, wygrałeś jedno mistrzostwo i nic więcej? Następnie byłeś w Clippers, tak utalentowanej drużynie i zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś? I w Sixers też zawiodłeś… okej, bierzemy cię! Co to ku… jest?
Czy ta ocena jest uzasadniona? Cóż, na początku cofnijmy się do przeszłości i zauważmy, jakiego człowieka “grilluje” grono byłych graczy NBA. Rivers jako trener działa już ćwierć wieku, ale wcześniej był uznanym zawodnikiem najlepszej ligi świata. To sprawia, że spędził w niej praktycznie… dwie trzecie życia. Jego debiut przypadł bowiem na sezon 1983/1984.
Największe sukcesy zawodnicze Doc osiągał w barwach Atlanty Hawks, czyli klubu, który go wydraftował. W rozgrywkach 1987/1988 zagrał nawet w Meczu Gwiazd. Dał się poznać przede wszystkim jako świetny obrońca, ze zmysłem do przechwytów. Tych zdarzyło mu się notować nawet ponad dwa na mecz. Był też utalentowanym kreatorem gry – w sezonie 1986/1987 zaliczał średnio dziesięć asyst na spotkanie.
To oczywiście żadna tajemnica, że zawodnicy występujący na pozycji rozgrywającego, często są uważani za materiał na trenera. W tę stronę Rivers poszedł bardzo szybko. Trzy lata po skończeniu kariery jako koszykarz, czyli w 1999 roku, został szkoleniowcem Orlando Magic. I z miejsca odniósł wielki sukces. Za swój debiutancki sezon w nowej roli otrzymał nagrodę dla najlepszego trenera w NBA.
Skąd to wyróżnienie? Magic, przed zatrudnieniem Riversa, byli typowani do bycia czerwoną latarnią Konferencji Wschodniej. A mimo tego prawie awansowali do fazy play-off (bilans 41 zwycięstw i 41 porażek). Co jeszcze potęgowało wrażenie świetnej roboty wykonanej przez Doca? Przed sezonem w składzie zespołu doszło do sporej przebudowy. Jego szeregi opuściło kilku graczy, którzy pamiętali awans do finału NBA w 1995 roku. Jak Penny Hardaway, Horace Grant czy Nick Anderson. Kibice Magic nie mieli jednak okazji się za nimi zatęsknić, bo drużyna grała nieźle.
W 2000 roku dołączył do niej natomiast Tracy McGrady, który błyskawicznie wyrósł na nową megagwiazdę NBA. Wszystko brzmi zatem wspaniale, prawda? Cóż, sęk w tym, że to wzmocnienie niespecjalnie wpłynęło na wyniki Magic. Ci w kolejnych sezonach odbijali się od ściany, jaką była pierwsza runda fazy play-offs.
Gwoździem do trumny dla Riversa okazała się niejako końcówka sezonu 2002/2003. Wówczas Magic prowadzili w play-offs z Detroit Pistons już 3:1, ale… przegrali kolejne trzy spotkania i odpadli z rywalizacji. A z racji, że kolejne rozgrywki też rozpoczęli słabo – od bilansu 1:10 – to dni Doca na Florydzie okazały się policzone. “Trener roku 2000” został zwolniony.
Na bezrobociu pozostał bardzo krótko, bo już w kolejnym sezonie przejął Boston Celtics. W ikonicznym klubie początkowo radził sobie przeciętnie, by nie powiedzieć słabo. Od sezonu 2004/2005 do 2006/2007 jego drużyna notowała coraz gorsze wyniki. Riversa usprawiedliwiały jednak problemy zdrowotne kluczowych graczy. Nietrudno było dostrzec, że ma też sporo zaufania ze strony zarządu organizacji. No i w końcu, w 2007 roku, otrzymał też niemały “prezent”.
Do Celtics dołączyli Kevin Garnett oraz Ray Allen, którzy stworzyli “Wielką Trójkę” (wówczas w środowisku NBA to określenie pojawiło się po raz pierwszy od lat) razem z Paulem Piercem. Efekt? Ekipa, która niedawno jeszcze kompletnie dołowała, z miejsca stała się głównym faworytem do mistrzostwa.
Rozgrywki 2007/2008 faktycznie były jak z bajki. Celtics dominowali. Od początku sezonu (zwycięstwa w pierwszych ośmiu meczach), aż do jego końca, bo 17 czerwca zostali mistrzami NBA. Co prawda faza play-off przyniosła drużynie Doca Riversa zaskakująco dużo problemów (Hawks, Cavaliers, Pistons i Lakers pokonali Celtics łącznie aż dziesięć razy), ale najważniejsze stało się faktem. Upragnione mistrzostwo po ponad dwudziestu latach wróciło do Bostonu.
Był to też pierwszy i ostatni tytuł w karierze Doca Riversa.
Doc, czyli człowiek-historia?
Złośliwi mówią, że sukces odniesiony w jednej z najlepszych drużyn w historii NBA (bo jak nazwać ekipę z Garnettem, Piercem, Allenem czy Rajonem Rondo w sile wieku?) ustawił Riversa na kilkanaście lat. Doc po 2008 roku tylko raz jeszcze prowadził zespół w finałach NBA – było to w 2010 roku, ale wówczas Celtics po siedmiu spotkaniach ulegli Los Angeles Lakers. Później nie byli już w stanie przejść przeszkody, jaką było Miami Heat LeBrona Jamesa oraz Dwyane’a Wade’a.
Rivers przekonał się jednak, że jest życie po Bostonie. Po odejściu z Celtics w 2013 roku prowadził dwie bardzo, a to bardzo utalentowane drużyny. Czyli Los Angeles Clippers (w składzie z Chrisem Paulem oraz Blakiem Griffinem) oraz Philadelphię 76ers (mając tam Joela Embiida, ale też, w różnych latach, Bena Simmonsa, Jimmy’ego Butlera i Jamesa Hardena).
Z tamtego okresu Docowi obecnie wypomina się jednak… przegrywanie serii fazy play-off, w których prowadził już 3:1. Miało to miejsce w półfinale konferencji zachodniej przeciwko Houston Rockets w 2015 roku oraz na tym samym etapie rozgrywek przeciwko Denver Nuggets w 2020 roku. Statystyki są naprawdę bezlitosne. Gdyby doliczyć jeszcze prowadzenia 3:2 w play-offach, okaże się, że drużyny Doca Riversa aż siedmiokrotnie przegrywały “niemal” wygrane serie (2003, 2009, 2010, 2012, 2015, 2020 i 2023). Żaden inny trener w historii NBA nie może powiedzieć o sobie tego samego.
No ale właśnie: żeby przegrywać pamiętne rywalizacje, trzeba też do tych rywalizacji dochodzić. A Doc przez większość kariery prowadził zespoły, które były albo bardzo mocne, albo przynajmniej solidne.
W latach 1999-2023 Amerykanin tylko pięciokrotnie nie doprowadził swojej drużyny do fazy play-off. Jeśli chodzi o łączną liczbę zwycięstw w roli szkoleniowca – w historii najlepszej ligi świata ustępuje tylko siedmiu nazwiskom. A gdyby udało mu się w Milwaukee Bucks wypełnić kontrakt – prawdopodobnie wyprzedzi Phila Jacksona, George’a Karla, Pata Rileya i Jerry’ego Sloana, zostając czwartym najlepszym trenerem w tym zestawieniu (do ostatniego z nich traci nieco ponad 100 wygranych spotkań).
Co ciekawe, w czasie, kiedy NBA wybierało TOP75 – czyli listę 75 najlepszych zawodników w historii swoich rozgrywek – stworzono też zestawienie 15 najwybitniejszych szkoleniowców. I Doc się w nim znalazł. Swego czasu 62-latek trafił też do mainstreamu. Był jednym z pięciu fachowców, którzy wzięli udział w dokumencie Netflixa “Strategia życia: trenerskie zasady”, obok Jose Mourinho, Jill Ellis, Dawn Staley oraz Patricka Mouratoglou. Miał wówczas okazję opowiedzieć o swojej karierze i zdradzić trochę metod swojej pracy.
Jak to zatem jest z tym Riversem? NBA to przecież poważny, wielomilionowy biznes. A właściciele klubów w tej lidze to ludzie, którzy wykładają na swoje organizację olbrzymie pieniądze. Jeśli zatem przez ponad dwie dekady postanawiają na przemian zatrudniać jednego człowieka, to chyba ten nie może być taki zły, prawda?
Doc, czyli fachowiec?
Gdyby to wszystko było takie proste, to nikt nie podejmowałby żadnej dyskusji. Ale Doc Rivers na pewno ma na sumieniu trochę grzechów. Jeśli chodzi o koszykarskie niuanse: na przestrzeni lat wytykano mu choćby niechęć do zmian taktyki w trakcie meczów, zbyt duże przywiązanie do poszczególnych zawodników (jak dołującego PJ-a Tuckera w 76ers) czy palenie po sobie mostów (w Clippers oraz 76ers).
Wspomniane słowa Reddicka to jedno, ale złośliwości nie unikał też Joel Embiid, który z Riversem pracował jeszcze w 2023 roku. Od czasu, gdy 76ers przejął Nick Nurse, zaczął częściej występować w roli playmakera, a cała drużyna skupiła się na dzieleniu się piłką. – Kocham to i wszyscy to kochamy. To najlepszy sposób, żeby wygrywać i od zawsze w to wierzyłem. Nigdy nie podobała mi się perspektywa bycia wyłącznie strzelcem – opowiadał Embiid w rozmowie z mediami z Filadelfii. Zmiany na plus w 76ers podkreślali też inni zawodnicy drużyny. Jak Danuel House, który mówił o “różnicy dnia i nocy”, odnośnie do tego, że razem z kolegami nagle zaczął prezentować bardzo zespołową koszykówkę.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Odpowiedzmy sobie zatem na pytanie: w co tak naprawdę uwierzyli Milwaukee Bucks? Przede wszystkim w defensywną wizję Riversa. Właśnie niedoskonałości w grze obronnej w dużej mierze doprowadziły do zwolnienia poprzedniego trenera, Adriana Griffina.
I jak to na razie wygląda? Milwaukee Bucks faktycznie wrócili do bycia czołową defensywą ligi. O ile pod Griffinem zajmowali dwudzieste drugie miejsce w lidze (mówimy o tak zwanej statystyce DRTG, czyli straconych punktów na 100 akcji), tak z Riversem prezentują szóstą obronę ligi (w całosezonowej tabelce awansowali natomiast na piętnaste miejsce). Po tym kątem władze klubu błyskawicznie dostały więc to, co zostało im obiecane.
Istnieje jednak też druga strona medalu, bo Bucks wygrali tylko osiem z poprzednich piętnastu spotkań. Inna sprawa, ze najważniejsze będzie to, jak zaprezentują się w fazie play-off. Wtedy dopiero wystawimy finalną ocenę. Czy Doc Rivers nie przyciągnie za parę miesięcy starych demonów? To kwestia, które, pół żartem pół serio, intryguje właściwie wszystkich związanych z NBA.
W końcu rzadko się zdarza, żeby trener, który wygrał wszystko i był w tak zaawansowanym wieku, miał w środowisku i poza nim aż tyle do udowodnienia.
Czytaj więcej:
- Sokołowski: Sochan? Możemy być z nim bardzo niewygodnym zespołem
- Janusz Onyszkiewicz: Gdy otworzyłem list, przeczytałem, że moja żona nie żyje. Takie są góry [WYWIAD]
- „Szachy na zielonym stole”. Odkrywamy tajemnice snookera z Marcinem Nitschke
- Kraft na drodze do kolejnych sukcesów. Czy zostanie najlepszym skoczkiem w historii?
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl