O niejednym świetnym piłkarzu da się powiedzieć, że zgasł tak szybko, jak zabłysnął. Niczym gwiazda, która na dłużej zwraca uwagę absolutnie wszystkich, ale z różnych powodów nie potrafi ugruntować swojej pozycji na dekadę jak najlepsi w tym fachu, dlatego zwyczajnie przemija. Pod tym względem Messi z Cristiano Ronaldo zagrali na nosie wszystkim wokół. Wyznaczyli bowiem tak wysokie standardy, że nawet zawodnik, który ma wybitne pięć lat kariery, nie może być stawiany na tej samej półce. A pięć to nie dziesięć czy piętnaście, o czym doskonale wie Neymar wpisujący się w gorzką tezę o rzadko spotykanej wybitności, ale bez puenty.
Karierę Brazylijczyka warto podzielić na kilka etapów, żeby zdać sobie sprawę, jakiego szczytu mógł dosięgnąć. Prawda jest taka, że został obdarzony talentem niewiele mniejszym od Ronaldinho i w dodatku miał wszelkie możliwości ku temu, by właśnie jego wymieniano w pierwszej kolejności tuż za Pele. Oczywiście obok nazwiska Messiego czy Ronaldo, z którymi przez połowę swojej kariery “Ney” powinien był rywalizować o Złotą Piłkę. Słowo klucz: powinien.
Neymar geniuszem, jakich mało
A zatem był kilkuletni etap w FC Barcelonie, kiedy mogliśmy traktować go jako jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Nie przeszkadzał w tym cień Lionela Messiego, którego obecność – patrząc przez pryzmat zdrowego rozsądku – pomagała Neymarowi. Ba, przecież kiedy Argentyńczyk był kontuzjowany, pałeczkę lidera przejmował właśnie Neymar i wywiązywał się z tego zadania znakomicie. Niestety pogoń za tym, żeby być kimś jeszcze ważniejszym, przeważyła.
Kolejnym rozdziałem, który miał być atakiem na najwyższy stopień podium w piłkarskiej hierarchii, było PSG. I powiedzmy sobie wprost: Neymar wszedł do nowej ligi w taki sposób, że niejednemu kibicowi mogła opaść kopara. Brazylijczyk wykręcał takie statystyki, że naprawdę dało się pomyśleć: “Cholera, chyba podjął właściwą decyzję”.
Kolejne lata jednak mijały i wszyscy, nawet ludzie w Paryżu wtedy jeszcze bezrefleksyjnie zakochujący się w wielkich nazwiskach, zdali sobie sprawę, że w tym daniu głównym, choć bardzo drogim i niezwykle smakowitym, brakuje kilku przypraw. Że nawet kosmiczne liczby, które w dalekiej przyszłości na pewno będą robiły jeszcze większe wrażenie niż teraz, to nie wszystko.
Gdyby patrzeć tylko na papier, Neymar w Paryżu wszedł na najwyższy możliwy poziom jak na swoją pozycję na boisku. 173 występy, 118 goli i 77 asyst – takich statystyk nie wykręcał żaden topowy skrzydłowy (tak, wiemy, że Neymar coraz częściej grał również jako ofensywny pomocnik) w Europie i choćby na tej podstawie można by uznać, że Brazylijczyk zostawił po sobie coś niepowtarzalnego, wręcz legendarnego.
Tu były papiery na bycie niekwestionowaną legendą futbolu
Wielu kibiców mogłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że rzeczy, które 31-latek wyprawiał na europejskich boiskach, ustawiają go w gronie legend nie tylko PSG, ale i całego futbolu. Ale można też usłyszeć, że Neymar to przecież żadna legenda. Wielka gwiazda – owszem, natomiast niekoniecznie ktoś, kto wywołuje wiele pozytywnych emocji. To nie Ronaldinho, który przy swoich grzechach i krótszym okresie ważności dał radę zachować względnie dobry wizerunek.
Tym samym dochodzimy do smutnego faktu, że Neymar ani nie dosięgnął najwyższego szczytu, na którym mógł utrzymywać się przez tyle lat, ile Messi czy Ronaldo, ani też w oczach dużej części piłkarskiego społeczeństwa nie zapracował na estymę adekwatną do skali jego umiejętności. Od kilku lat, zdecydowanie jako postać wyjątkowa, dostarcza takie wrażenie, że nie był i nie jest dostatecznie niezwykły. Że choć zrobił tak wiele, to jednak nie spełnił się w 100% i nie postawił kropki nad “i”, która mogłaby zmienić naprawdę wiele. To pewien paradoks, być może jedyny taki wśród zawodników tego kalibru w ostatniej dekadzie, bo mówimy o geniuszu, którego do dziś podziwia nie tylko cała Brazylia, ale też pół świata.
Teraz przynajmniej wiemy, że żadna puenta już się nie wydarzy. Nie musimy się łudzić. Transfer do Al-Hilal to jasny sygnał, że Brazylijczyk schodzi z największej sceny, ale niestety nie robi tego z podniesioną głową i na własnych warunkach. Nie, Neymar kończy poważne granie, zostawiając spore uczucie niedosytu, które w ogóle jest najbardziej trafnym określeniem jego kariery. Bo ona nie została zmarnowana. Jest jak gruba książka, w której znajdziemy wiele pustych stron rozcinających kluczowe punkty fabularne. Mimo że to bestseller, po przeczytaniu nie cieszymy się razem z bohaterem, a raczej współczujemy mu, ponieważ to nie jest historia wielkiego zwycięzcy.
Futbol i cała reszta, czyli Neymar i jego demony
Czy Neymar coś przegrał? Nie, aż tak daleko byśmy nie wybiegali. 31-latek oprócz zarobienia pieniędzy na kilka pokoleń do przodu i satysfakcji z wielu momentów w przygodzie z piłką, dobrze bawi się poza boiskiem. Nie żałuje sobie partyjek w pokera, imprezuje, gra w Counter Strike’a. Jeżeli wrzucimy to wszystko do worka pt. “kontrowersyjny sposób prowadzenia się” i uznamy za hamulec, trzeba będzie też przyznać, że i tak nie był on aż tak duży. Neymar pod względem piłkarskim nigdzie nie przepadł i nawet jeśli w ostatnich latach częściej lądował w gabinetach fizjoterapeutów, nadal notował kosmiczne występy.
Z drugiej strony, może gdyby nie to całe dobrodziejstwo inwentarza, nie zobaczyliśmy tak kapitalnego piłkarza? Może ten luz, który Neymar ma na boisku, wynikał bezpośrednio ze stylu życia? Może gdyby podchodził do codziennej pracy jak Cristiano Ronaldo, nie rozważalibyśmy go jako jednego z najlepszych w erze Messiego i Ronaldo? Tego już nie sprawdzimy, choć już dawno można było podejrzewać, że Brazylijczyk prędzej czy później zaburzy balans w swoim życiu. Przecież już w czasach jego gry w Santosie dało się usłyszeć ostrzeżenia, że na naszych oczach tworzy się bestia, która kiedyś może zacząć zjadać samą siebie.
ZAKŁADY BEZ RYZYKA DO 500 ZŁOTYCH i DARMOWE 20 ZŁOTYCH NA LA LIGA W FUKSIARZ.PL!
Nietuzinkowy i niejednoznaczny. Nielubiany i niespełniony
Neymar poprzez poważną karierę w Europie nie zapracował na duże poparcie kibiców z wielu krajów. W Barcelonie, choć wielu tęskni za nim do dziś, wywołał nienawiść. W Paryżu zachwyty na wejściu zastąpił gwizdami na pożegnanie. A wśród neutralnych fanów piłki nożnej zasiał niejednoznaczne uczucie, że choć można go podziwiać za boiskową fantazję, to jednak jest jeszcze ta druga strona medalu – antypatyczny wizerunek.
I absolutnie nie można powiedzieć, że to zasługa pecha. Nie, Neymar po prostu stał się ofiarą własnych działań. Jeśli jeszcze sobie tego nie uświadomił, po zawieszeniu butów na kołek z pewnością to zrobi. Jest inny, ale nie musiał być na tyle inny, żeby już w wieku 31 lat być niechcianym w Paryżu, nie budzącym większego zainteresowania wśród wielkich klubów oraz pożądanym jedynie przez bogatych Saudyjczyków i biedną Barcelonę.
Ach, może jest w tym jednak pewna puenta. Neymar – wieczny wonderkid, który skazał się na wygnanie i życie w złotej klatce. Akurat po tym, kiedy wolał opuścić ukochaną stolicę Katalonii. Szkoda, bo w tej historii zwykłe życiowe szczęście chyba za często spadało na dalszy plan. A trudno sobie wyobrazić, że w Al-Hilal Brazylijczyk odzyska radość i motywację, które zgubił gdzieś między wątpliwymi decyzjami a niekończącymi się zerami na koncie bankowym.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Floyd Patterson – ostatnia nadzieja… białych
- „Bałabym się prób genetycznego ulepszania człowieka”. Wywiad z prof. Ewą Bartnik
- Ligi regionalne. Dlaczego zawsze kończy się tylko na ekscytujących pomysłach?
- Gdzie tłumy, a gdzie pustki? Frekwencja na europejskich stadionach [ANALIZA]
Fot. Newspix