Wiosna 2017 roku. Legia Warszawa trzy lata z rzędu grała w europejskich pucharach, dwukrotnie meldując się w nich wiosną. Wisienką na torcie było sforsowanie niezdobytego od lat fortu – awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Pieniądze w niej zarobione, zebrane punkty do rankingu i niesłabnąca pozycja w lidze pozwalały puścić wodze fantazji.
Legia miała być dla polskiej piłki szansą na lepsze jutro, jednak nie potrzebowaliśmy sześciu lat, żeby przekonać się, że ta szansa została spektakularnie zaprzepaszczona. Warszawski klub nie poszedł za ciosem i w kolejnych sezonach roztrwonił to, co wypracował. Kilka lat gry w pucharach przepadło poprzez kolejne lata posuchy. Legia i tak chwilowo na tym skorzystała, ale na znaczącą poprawę sytuacji naszych drużyn to się nie przełożyło, a w 2023 roku już sama Legia Warszawa nie ma ani przewagi finansowej, ani przewagi w rankingu UEFA, ani też nie dominuje już bezwzględnie na krajowym podwórku.
Przyroda jednak nie znosi próżni – Polska znalazła nowego powiernika wymagającego zadania, jakim jest wyprowadzenie naszej ligi z ciemnych zakamarków rankingu UEFA, które zmuszają nas do męczarni w kolejnych rundach eliminacji. Lech Poznań w ostatnich latach wysyła coraz konkretniejsze sygnały, że jest w stanie spełnić tę misję.
Czy Lech Poznań zostanie liderem polskiej piłki w Europie?
Lech Poznań już od kilku lat przejmował pałeczkę lidera na polskim rynku. Oczywiście można było wytykać brak poparcia tej tezy w seryjnym wygrywaniu tytułów, natomiast w tym samym czasie stawiano solidne fundamenty.
- rosła klubowa akademia, która bez dwóch zdań jest już najnowocześniejszą w Polsce
- rosło zaplecze sportowe w Poznaniu – Lech budował dział naukowy i analityczny
- rósł także budżet, napychany milionami z transferów zdolnej młodzieży
Wszystkie te klocki powoli układały się w obraz klubu, który ma na tyle solidne podstawy, żeby zamienić sukces zielonego Excela na triumfy na zielonym boisku. Zwłaszcza że w 2020 roku, po latach nieobecności na europejskiej scenie, Kolejorz awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Nie była to przygoda, którą będziemy wspominać latami, natomiast punkty udało się uciułać, co w sytuacji naszych drużyn jest istotnym tematem.
W sezonie 2022/2023 Lech Poznań jeszcze mocniej zaznaczył swoją obecność w Europie, jeszcze bardziej poprawił ranking. Co prawda za wygraną z Bodo/Glimt punktów nie ma — sukces w play-offs przed 1/8 finału Ligi Konferencji to jedynie zastrzyk finansowy — ale takich przygód potrzebuje cała polska piłka. Lech, wygrywając z Norwegami, potwierdził, że w tym momencie jest najbardziej odpowiednim kandydatem do regularnego powtarzania scenariusza, który właśnie oklaskujemy.
Sukcesy to pieniądze, pieniądze to gwiazdy na dłużej w Lechu Poznań
Nie będzie o to łatwo, to jasne. Wystarczy rzucić okiem na ligową tabelę, żeby wiedzieć, że w przyszłym sezonie poznaniacy nie skorzystają już z faktu, że jako mistrz kraju będą mieli pewien handicap w przypadku wpadki na początkowym etapie eliminacji. A przy zasłużonym zachwycie nad tym, czego Lech Poznań dokonał w grupie, a potem w dwumeczu z Bodo/Glimt, trzeba mieć z tyłu głowy ciężki wpierdol spuszczony lechitom przez Qarabag. To nie tak, że skoro udało się skarcić rewelację ostatnich lat na europejskich salonach, Lech będzie nie do zatrzymania. Wciąż będziemy zagryzać zęby i ściskać kciuki za to, żeby w losowaniu unikać pewnych ekip. Żeby zminimalizować ryzyko, ot, na wszelki wypadek.
Natomiast nadzieja na to, że Lech Poznań nie zostanie Legią Warszawa, że nie roztrwoni tego, co buduje, tli się nadzwyczaj mocno. Wystarczy spojrzeć na to, na co pozwalają kolejne sukcesy na rynku transferowym (mowa o sprzedaży zawodników) i na europejskim szlaku.
- Mikael Ishak 2025
- Jesper Karlstroem 2026
- szansa na zatrzymanie Filipa Dagerstala
Szansa na grę w pucharach i mistrzostwa to zawsze motywacja do pozostania w drużynie. Ale nawet najbardziej głodnego sukcesów zawodnika trzeba jeszcze opłacić. Lech Poznań zarabia na to, żeby utrzymywać kadrę złożoną z kozaków, którzy potem spłacają sami siebie. Jak Ishak, który dostał rekordowy kontrakt, ale właśnie strzelił gola na wagę 600 tysięcy euro — i to nie licząc wpływów z dnia meczowego.
Awans Lecha ma twarz Mikaela Ishaka
Europa pomaga w autopromocji. Piłkarze chętniej spojrzą na Lecha
Lech Poznań buduje także rozpoznawalność na rynku międzynarodowym. Oczywiście to nie był schowany w kącie, podpierający ścianę wstydliwy chłopaczek. Mnóstwo zagranicznych obserwatorów futbolu na hasło “polska piłka” wymieniało Lecha Poznań i Legię Warszawa, ale działo się tak dlatego, że te kluby pojawiały się w świadomości europejskiego odbiorcy poprzez utalentowanych wychowanków oraz pucharowe eskapady. Będąc w Bodo lokalny dziennikarz opowiedział mi, jak spranie Romy i pozostałe zdumiewające wyniki Norwegów rozsławiły ich imię.
– Pytałem Nino Żugelja, czemu Słoweniec chciał przenieść się za koło podbiegunowe. Wytłumaczył mi, że nawet się nie zastanawiał, bo przecież chodziło o Bodo/Glimt, to Bodo/Glimt, które jest postrachem wielkich drużyn. Przytoczył anegdotę, że gdy po raz pierwszy usłyszał o zainteresowaniu klubu, przekazano mu, że dzwonią do niego z Bodo i nie zorientował się, o jaki klub chodzi, więc podszedł do tematu niezbyt poważnie. Ale drugi telefon zajawiono już jako ofertę z Bodo/Glimt. Wtedy oprzytomniał: “Glimt? Ta żółta drużyna? Zrób wszystko, żebym tam trafił”!
Być może jest to historia podkoloryzowana, być może nie. Nie ulega jednak wątpliwości, że Lech odnoszący sukcesy w Europie, będzie jeszcze bardziej atrakcyjnym kierunkiem dla zawodników. Ma wiele i bez tego: piękne miasto, świetna infrastruktura, dobre pieniądze. Natomiast to, że bije się jak równy z równym z zagranicznymi drużynami, jest nieocenionym bonusem. Wiadomością: nie przyjdziecie tu odcinać kuponów. Przyjdziecie, żeby przy 35 tysiącach kibiców na trybunach świętować awans z pucharowej grupy.
Intensywność, treningi z pilotem myśliwca i lokalna społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt
To jest czas Lecha Poznań, ale trzeba wymagać także od innych
Wszystkim nam powinno zależeć na tym, żeby Lech Poznań tę szansę wykorzystał. Żeby jesień 2022/2023 spędził w Lidze Europy, albo przynajmniej w Lidze Konferencji. Niech stale się rozwija, niech jeszcze odważniej działa na rynku transferowym – bo wciąż jest to zespół budowany dość niewielkim kosztem, patrząc na możliwości – niech punktuje dla siebie i całej Ekstraklasy. Nie chcemy już historii Legii Warszawa, obietnicy o potędze gasnącej jak zapałka. Tylko silny przedstawiciel naszej ligi na Starym Kontynencie jest w stanie pchnąć do przodu resztę.
Najlepiej, rzecz jasna, żeby tą ścieżką poszli inni. Raków Częstochowa też powinien w końcu przestać być jedynie zapowiedzią sukcesu. Owszem, to, czego dokonał do tej pory i tak budzi wrażenie, ale przecież wyeliminowane przez Lecha Glimt pokazało, że można zdziałać jeszcze więcej w równie krótkim czasie. Jeśli Medaliki wygrają ligę i będą miały ten sam handicap, który w tym sezonie pomógł Lechowi, wymówek już nie będzie. Fajny projekt przestanie być argumentem, gdy po raz kolejny odbije się od Europy, bo fajne to dla nas będzie miejsce w pierwszej dwudziestce rankingu UEFA. Tego nie da się osiągnąć bez Rakowa i bez Legii, która także powinna regularnie pojawiać się w Europie. Stać ją na to.
Nie ulega jednak wątpliwości, kto w najbliższych latach będzie przewodził tej wyprawie. Lechu Poznań, rośnij i prowadź. To twoje pięć minut.
WIĘCEJ O MECZU LECH POZNAŃ – BODO/GLIMT
- Eryk Łukaszka – Polak w akademii Bodo/Glimt i kulisy szkolenia w Norwegii
- Sztafeta pokoleń Bergów. Królewska rodzina z Bodo
- Wielki Ishak, świetni stoperzy. Oceny za Lech – Bodo/Glimt
- Woda po parówkach, piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix