Pusta witryna sklepu nie przyciąga zbytniej uwagi. Niewielki, remontowany budynek, to jednak kawał historii Bodo i miejscowego klubu — Bodo/Glimt. Kilkadziesiąt lat temu Harald Berg otworzył tu sklep sportowy, który wspólnie z bratem prowadził po powrocie do rodzinnej miejscowości. Obaj byli wybitnymi piłkarzami. Obaj postanowili, że na samo stanie za ladą jeszcze za wcześnie. Tak zaczęła się przygoda, która poruszyła cały kraj.
Wikipedia rolę Haralda Berga w drużynie Bodo/Glimt porównuje do tej, jaką na boisku pełnił Diego Armando Maradona. Magik, mózg zespołu, rozgrywający i egzekutor zarazem. Pomocnik dał początek rodzinnej tradycji, która przetrwała do dziś. W 2021 roku, kiedy norweska federacja przyznała całej familii Bergów nagrodę w zamian za zasługi dla futbolu w tym kraju, na scenie zaroiło się od dobrze znanych postaci.
Harald, Knut, Orjan, Runar, Arild, Patrick. Każdy z nich ma Bodo/Glimt we krwi, każdy przysłużył się klubowi. Kiedy tylko kopciuszek z północy kraju piął się w górę, zawsze maczał w tym palce któryś z nich. Puchary, mistrzostwa, a nawet uratowanie drużyny przed bankructwem i upadkiem — to wszystkich ich zasługi.
Nic dziwnego, że w Bodo mówi się o nich „królewska rodzina”.
Lekcje od pilota, intensywność i oddana społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt
Patrick Berg i cała reszta. Poznajcie królewską rodzinę Bodo/Glimt
Harald Berg ma już 82 lata, ale Aspmyra Stadion odwiedza codziennie. Ma w nim swoje miejsce, w którym razem z kumplami z drużyny z 1975 roku pije kawę, wspominając dawne czasy. Sędziwy wiek w niczym mu nie przeszkadza: lokalsi nie raz widują go z młotkiem i narzędziami, bo senior rodu wychodzi z założenia, że jeśli coś na klubowym obiekcie wymaga naprawy, to zajmie się tym sam. Nikogo nie zaskoczył więc widok staruszka malującego schody żółtą farbą.
Żółty kolor znaczy dla niego naprawdę wiele. Urodził się w Bodo, w 1941 roku i to Glimt zaraziło go pasją do futbolu. Talent szybko zaprowadził go do Lyn Oslo, gdzie rozhuśtał swoją karierę. Kluby z północy Norwegii miały zakaz wstępu do ligi, stołeczna ekipa była zaś jej mistrzem. Lyn w 1969 roku zmierzyło się w pucharach z FC Barceloną. To właśnie wtedy świat poznał Haralda Berga z mieściny za kołem podbiegunowym.
– Z powodu pogody w Norwegii obydwa spotkania odbyły się na Camp Nou. Lyn przegrało 2:3, ale Harald Berg zdobył dwie bramki i wpadł w oko Ernsta Happela, który ściągnął go do FC Den Haag. W Holandii można było wtedy posiadać jednego czy dwóch zagranicznych zawodników, a mimo to wybrano chłopaka z maleńkiego Bodo. Berg strzelił hattricka już w debiucie, a potem grał w Den Haag regularnie przez trzy lata. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach holenderska piłka była na fali, rodził się i rozwijał futbol totalny. FC Den Haag rywalizowało z Feyenoordem i Ajaksem, Berg grał z najlepszymi piłkarzami świata — opowiada Freddy Toresen, dziennikarz, który losy Bodo/Glimt i rodziny Bergów wyrecytowałby nawet obudzony w środku nocy.
Harald dwukrotnie był najlepszym strzelcem Den Haag, aż w końcu zdecydował się na powrót do domu. Knut, jego brat, już parę wiosen wcześniej spakował manatki i przeniósł się z Lyn do Bodo/Glimt. W linii pomocy tworzyli wspaniały duet, a że obaj cieszyli się renomą w kraju, do Bodo zaczęli ściągać coraz lepsi piłkarze. Już w 1974 roku, od razu po transferze Haralda, Glimt wygrało drugą ligę norweską, ale musiało uczynić to jeszcze dwukrotnie, żeby dostać się do obecnej Eliteserien. W międzyczasie Bergowie przyczynili się do rewolucji — kiedy drugoligowe Bodo/Glimt z nimi w składzie sięgnęło po Puchar Norwegii, emigranci z północy odzyskali dumę z pochodzenia i przestali być obojętni na zgryźliwe komentarze południowców, tytułujących się mianem prawdziwych Norwegów.
Hossa Glimt trwała. Harald i Knut starzeli się pięknie, zdobywając srebro krajowych mistrzostw jako beniaminek rozgrywek.
– Bodo/Glimt z braćmi Berg było rewelacją. To wtedy zaczęło grać w europejskich pucharach, trafiając na Napoli czy Inter Mediolan. Zespół popadł w przeciętność dopiero, gdy Bergowie zaczęli się starzeć. To była oczywistość, że ten moment kiedyś nastąpi, zwłaszcza że trzon zespołu stanowili dobrzy zawodnicy, ale też zawodnicy, którzy w piłkę grali już w zasadzie z powodu hobby. Każdy miał pracę, jednak chciał jeszcze coś osiągnąć. Gdy minął czas drużyny Bergów, Bodo/Glimt spadło aż do trzeciej ligi — wyjaśnia Toresen.
Fenomen piłkarskich rodzin w Norwegii
Futbolowe rodziny to w Norwegii norma i piękna tradycja. Kiedy odwiedzaliśmy Bryne, gdzie wychował się Erling Haaland, pracownicy drugoligowego Bryne FK zwrócili nam uwagę, że na przełomie XX i XXI wieku na świat przyszły dzieci piłkarzy, którzy parę lat wcześniej zachwycali w barwach BFK. W ten sposób złote pokolenie dało klubowi kolejne piękne chwile — Erling i spółka wypromowali się, pozwalając drużynie zarobić. Podobnie było w Bodo, bo Glimt wróciło na salony akurat wtedy, kiedy synowie Bergów weszli do zespołu.
– W latach 90. w Bodo/Glimt zaczęli grać Runar, Orjan i Arild. Najlepszy z nich, Runar, pomógł w spektakularnym marszu: wygrał trzecią ligę, wygrał drugą ligę, wywalczył wicemistrzostwo kraju i zwyciężył w Pucharze Norwegii — trzy lata sukcesów z rzędu. Glimt grało wtedy w systemie 4-3-3, tak samo, jak w 1975 roku i było spektakularne — opowiada nasz rozmówca.
Runar Berg był kolejnym genialnym pomocnikiem i przebił wyczyny ojca, choć jego początki nie były łatwe. Kiedy familia wróciła do Bodo, Runar miał problem, bo jako urodzony w Hadze chłopak… nie znał norweskiego. Znał się jednak na kopaniu piłki, dlatego szybko zaczął kolekcjonować trofea. Puchar kraju, cztery mistrzostwa z Rosenborgiem, Serie A, Liga Mistrzów. Trond Olsen, były piłkarz Bodo/Glimt miał to szczęście, że załapał się na ostatnie lata kariery Runara.
– Był środkowym pomocnikiem ustawionym bliżej prawej strony. Uwielbiałem z nim grać – zawsze, gdy dostawał piłkę, automatycznie ruszałem do biegu. Wiedziałem, że dostanę od niego podanie, dobrze się uzupełnialiśmy, a on miał bardzo dobrze ułożoną nogę. W szatni zawsze był gościem, który rozluźniał atmosferę i wspierał każdego zawodnika. Starał się przekazać swój spokój reszcie drużyny. Po meczach często chodziliśmy wspólnie na piwo do baru — wspomina kolegę z zespołu.
Norweskie media rozpisywały się o prostej acz skutecznej taktyce Bodo/Glimt, która znacząco odbiega od obrazu drużyny, którą znamy dziś. Otóż ekipa w żółtych koszulkach ustawiała się w niskim pressingu, a po odbiorze piłki natychmiast zagrywała do Runara Berga. Ten, niczym rozgrywający z pięknym CV w okręgówce, rozrzucał podania, napędzając kontrataki. Zawsze skutecznie, zawsze do nogi.
Eryk Łukaszka – Polak w akademii Bodo/Glimt i kulisy szkolenia w Norwegii
Runar Berg i ratunek dla Bodo/Glimt
Runar był lokalnym herosem. Kiedy klub przechodził przez problemy finansowe, najpierw zrzekł się całkowicie swojej rocznej pensji – 100 tysięcy euro, najwyższy kontrakt w zespole — a potem zakończył karierę, żeby zasiąść w biurze i postawić Bodo/Glimt na nogi. Marzył o grze do czterdziestki i dorównaniu ojcu, jednak stwierdził, że może to zrobić nawet poza boiskiem.
Zwłaszcza że pomóc mu w tym miał Orjan, kolejny Berg-geniusz. Starszy brat Runara zasłynął dziewięcioma mistrzostwami Norwegii z Rosenborgiem. Mogło być ich więcej, gdyby nie fakt, że ostatnie lata kariery stracił z powodu kontuzji, zaliczając nieudaną próbę odbudowania się w rodzinnym mieście. Większość zapamiętała jednak Orjana z najlepszego okresu i — przede wszystkim — ze świetnej gry na europejskiej scenie.
– Nawet jeśli Rosenborg nie odnosił tam sukcesów, on zawsze wyróżniał się na boisku. Wszyscy mówili, że jest ich czołowym zawodnikiem — przyznaje Toresen.
Bergowie mieli w domu półkę trofeów, która uginała się od ich ciężaru, jednak Bodo kochało ich za to, że pozostali sobą. Siedząc w lokalnej knajpie widzimy Runara, który przejeżdża obok samochodem. Macha Freddy’emu zza kółka i wyszczerza zęby w uśmiechu.
– Kiedyś, gdy zapytałem go, czy wpadłby do nas do redakcji na wywiad, nie tylko zgodził się natychmiastowo, ale zapytał, czy powinien po mnie wpaść i podwieźć mnie do pracy — nasz rozmówca kiwa głową w uznaniu dla Berga i jego rodziny, która wciąż aktywnie działa w klubie.
Runar wspólnie z ojcem i bratem przeprowadził w 2010 roku spektakularną akcję ratunkową Bodo/Glimt. Pieniądze na pomoc klubowi zbierali chodząc po domach, organizując zbiórki i koncerty charytatywne. Pomagał im fakt, że w rodzinie Bergów nie brakowało także talentów muzycznych. Terje Berg to artysta lokalny, za to jego imiennik, Terje Nilsen, cieszył się krajową sławą. Wujek znanych piłkarzy rozsławił północ Norwegii poprzez folkową muzykę.
Jak widać, sukces tej familii musi być chyba częścią jej DNA.
Arild Berg. Tragiczna historia wielkiego talentu zniszczonego przez chorobę
Historia Bergów ma też jednak ciemną stronę. Podczas gdy Runar i Orje ratowali Bodo/Glimt, trzeci z braci, Arild, zmagał się z własnymi problemami. Najmłodszy syn Haralda miał największy talent, jednak spotkał go tragiczny koniec. Już podczas piłkarskiej kariery dawał sygnały, że coś jest nie tak. Zrezygnował z gry w młodzieżowych reprezentacjach kraju i rzucił piłkę w wieku zaledwie 20 lat. Tłumaczył to w zawiły sposób: chciał sprawdzić, czy naprawę kocha futbol. Zaczął próbować sił w innych sportach, aż w końcu dał sobie spokój.
– Miałem dość przegrywania w tenisa — rzucił i wrócił na boisko. Znów zaskoczył, bo zamiast oferty topowego Rosenborgu, wybrał grę dla amatorskiego FK Gevir Bodo. To tam zaczęły się jego kłopoty zdrowotne. Po jednym ze spotkań Arild odkrył, że jego tętno nie spada. Jego organizm co jakiś czas po prostu się wyłączał. Berg stał się ewenementem, bo mimo że nie trenował z drużyną na pełnych obrotach, jego lewa noga wciąż siała postrach w lidze. Jego głowę zaprzątnęło jednak pytanie: co jest ze mną nie tak?
– Arild miał pewne problemy. Zaczął pić, dużo pić. Brał narkotyki. Był bardzo inteligentnym gościem. Czasami bywa, że takie osoby mają problem przez to, jakie są — mówi Freddy Toresen, który prowadził z Arildem Bergiem program „Studio Glimt”.
Zanim jednak Arild został ekspertem, próbował wrócić do futbolu. Rozegrał ponad 100 spotkań dla Bodo/Glimt i trafił do Lyn, jednak zmagał się z chorobą, którą ciężko było zdiagnozować. Nagle schudł 15 kilogramów, sugerowano zatrucie rtęcią. Jeździł po świecie w poszukiwaniu diagnozy schorzenia, które tak dawało mu się we znaki. Odpowiedź znaleziono w 2005 roku: zespół chronicznego zmęczenia. Jednym z powodów choroby był ukochany sport i stres, z jakim się wiązał. Rozstanie z boiskiem było dla niego wyjątkowo bolesne.
– Na kilka lat zamknął się w pokoju, żył w ciemności, wycofany. Kiedy wrócił, chciał nadrobić stracony czas i zaczął brać życie garściami. Wszystko działo się bardzo szybko. Prowadziliśmy “Studio Glimt” przez kilka lat we trzech: ja, mój kolega — dziennikarz polityczny oraz pewna popularna postać, właściciel lokalnej knajpy, uwielbianej przez młodych ludzi. Każdy z nas był rozpoznawalny, ale to Arild Berg był naszym głównym ekspertem. Po każdym meczu rozmawialiśmy z nim o Bodo/Glimt. Jako jedyny z rodziny nie pracował w klubie, więc mógł wyrażać swoje niezależne opinie i uwagi z pozycji legendy zespołu — opowiada Toresen.
Arild Berg tłumaczył swoją chorobę tym, że od dziecka harował dwa razy ciężej niż inni. Chciał pójść w ślady rodziny i zbudować wielką karierę. Ciągłe bycie pod prądem sprawiło jednak, że sprawy potoczyły się w przeciwnym kierunku. Kiedy już zdołał uporać się z demonami i dołączył do lokalnych ekspertów piłkarskich, wydawało się, że staje na nogi. Wręcz przeciwnie. W czerwcu 2019 roku wyskoczył z okna swojego mieszkania.
– Odebrał sobie życie dzień po moich 50. urodzinach. Miał na nie przyjść, ale się nie pojawił. Rano obudziliśmy się i usłyszeliśmy, że wyskoczył z okna swojego mieszkania na trzynastym piętrze – wyznaje Freddy, który do dziś nie może się pogodzić ze śmiercią przyjaciela.
Jak Patrick Berg stał się MVP ligi norwerskiej?
Rodzina Bergów doznała jeszcze jednego ciosu, gdy kilka miesięcy później zmarł Terje, wspomniany wcześniej słynny muzyk. Całe Bodo przeżywało ich stratę. Na koncert ku pamięci Nilsena przyszedł tłum ludzi. Bergowie ustawili się na wejściu do sali koncertowej i osobiście przywitali każdego, kto się zjawił. Wśród przedstawicieli rodziny znalazł się syn Orjana Berga, Patrick. 22-letni wówczas pomocnik właśnie budował swoją markę, co wcale nie było oczywiste.
Dwa lata wcześniej Patrick Berg myślał o rzuceniu futbolu. Tym razem powód był inny niż w przypadku wujka — Berg po prostu uważał, że jest za słaby. Był zaledwie rezerwowym w drugoligowym Bodo/Glimt, nikt nie chciał go zatrudnić, mimo że klub był gotowy oddać go za darmo. Patrick stwierdził, że w takich okolicznościach lepiej chyba zająć się szkołą i znaleźć sobie alternatywny plan na życie. Nie każdy Berg musi przecież być piłkarzem, prawda?
Cóż, niekoniecznie.
– W lutym 2019 roku Sheriff Tyraspol wypożyczył Jose Angela Jurado, podstawowego defensywnego pomocnika Bodo/Glimt. Zastąpić go miał Oliver Sigurjonsson, zawodnik z Islandii. Przed meczem ze Stromsgodset Olivier zszedł jednak z treningu z urazem – często je łapał. Knutsen nie miał już żadnego piłkarza na tę pozycję i przesunął tam Patricka Berga. Berg zagrał mecz życia, odnalazł swoją pozycję i tak zaczęła się jego przygoda, która zakończyła się transferem do Ligue 1 – opowiada Freddy Toresen.
Przypadek, przeznaczenie? Nie wiadomo, ale Patrick Berg zaczął rosnąć w błyskawicznym tempie. W 2020 roku wypracował dziesięć bramek, rok później — jedenaście, zgarniając nagrodę dla MVP rozgrywek.
– Bardzo ważny element zespołu, zarządza szatnią i wie, od kogo czego wymagać. Bergowie to istotna rodzina dla miasta i klubu. Każdy z nich odnosił sukcesy na boisku oraz poza nim. Jego ojciec, Orjan, po trzydziestce był nadal jednym z najlepszych piłkarzy w lidze i w całej Norwegii. Patrick z takim „zapleczem” miał dodatkowy atut, gdy wchodził do zespołu, ale przede wszystkim bronił się umiejętnościami. To przedłużenie trenera na boisku. Zwykle zajmuje miejsce tuż przed środkowymi obrońcami i ma kluczowe znaczenie w budowaniu ataku pozycyjnego. Reżyseruje grę zespołu, ma świetny przegląd pola, potrafi posyłać doskonałe podania między liniami, odnajdywać się w wolnych przestrzeniach i tworzyć je dla kolegów z zespołu. Zyskał dużą pewność siebie, doskonale pasował do stylu gry — opisuje Berga Trond Olsen.
W styczniu 2022 roku Patrick Berg został sprzedany za cztery i pół miliona euro do francuskiego Lens. Rok później wrócił do Bodo za podobne pieniądze. Znów wcielił się w rolę reżysera, założył opaskę kapitana i robi to, co potrafi najlepiej: dyryguje zespołem.
Prawdziwie wyjątkowa rodzina
Okrążając stadion Bodo/Glimt nazwisko Berg nie schodzi nam z oczu. Bilbordy z legendami i obecnymi zawodnikami klubu pełne są członków „królewskiej” rodziny. Zmarły Arild doczekał się nawet flagi z własną podobizną. Na samo wspomnienie tej familii, miejscowym błyszczą oczy — za moment uraczą nas historiami i anegdotami z udziałem Bergów, niezależnie od tego, z przedstawicielem którego pokolenia rozmawiamy. Każdy przecież prędzej czy później na nich wpada.
Czy w historii futbolu są większe rodziny? Pewnie tak, wystarczy przecież wspomnieć o Maldinich, którzy kontynuują sztafetę pokoleń w jednym z największych klubów świata. Natomiast historia Bergów, ich więzi z lokalną społecznością i dokonania dla Bodo oraz Glimt zasługują na to, żeby przebić się do świadomości kibiców — nie tylko tych z północy Norwegii.
WIĘCEJ O MECZU BODO/GLIMT – LECH POZNAŃ: