W ostatnim tak intensywnym dniu mundialu, z meczami od południa do nocy, obejrzałem historie trzech miłości. Miłości odważnej, za którą trzeba wiele poświęcić – kibica do praw człowieka. Miłości pięknej, której nic nie zwycięży – Azjatów do Cristiano Ronaldo. Miłości niezrozumiałej – Serbów do Rosjan. Ta trzecia jest najsilniejsza. Nie pokona jej nawet wywołana przez Rosję bestialska wojna na Ukrainie.
Siiiiiii, czyli piękna miłość
Z daleka wyglądają niepozornie, jak każdy inny pracownik działu „obsługi tłumu”, których pod stadionami mija się co kilka metrów. Mają na sobie odblaskowe kamizelki, w rękach świecące zielonym światłem pałeczki, a jeśli nie pałeczki, to piankowe rękawice, którymi wskazują kierunek. Gdy z metra wyłania się kolejna fala ludzi, dbają o to, by ta nie wylała się poza koryto uformowane z metalowych bramek.
– Media? – pyta mnie jeden z obsługujących tłum. Widząc, że mam przywieszoną na szyi akredytację dziennikarską, chce mnie skierować na trasę do wejścia dla prasy, z której zbaczam.
– Tak, ale idę jeszcze dalej – odpowiadam, kierując się wraz z ludźmi, którzy gromadzą się pod stadionem Lusajl, osiemdziesięciotysięcznym, na którym odbędzie się mecz finałowy.
To bardzo miłe, zwłaszcza, że ja nawet nie szukałem wejścia, byłem na tym obiekcie już dwukrotnie, więc nie zdążyłem jeszcze zapomnieć, gdzie się znajduje. Zaskakuję się tym bardziej – mimo że już doskonale wiem, że Katarczycy są zdradliwie mili, o czym wam już pisałem – że za kilkadziesiąt sekund sytuacja się powtarza.
– Media? Powinieneś zawrócić – mówi sama z siebie kobieta o koreańskich rysach twarzy. – Dziękuję, jest OK – rzucam i idę prosto aż do momentu, gdy słyszę głośne, powtarzające się co kilka sekund…
– „Siiiiiiii!”.
W Katarze liczy się dzisiaj tylko jeden facet 👑🇵🇹 pic.twitter.com/vlX6Xcl2Uy
— Weszło! (@WeszloCom) November 28, 2022
To właśnie oni – niepozorni, w jaskrawych kamizelkach, z zielonymi pałeczkami, z piankowymi rękawicami – w odróżnieniu od swoich kolegów pozwalają sobie w pracy na element finezji.
– Where is the stadium? – wykrzykuje rytmicznie wodzirej z gracją DJ-a z kilkuletnim stażem, który nie ma ani pałeczki, ani rękawicy, ma za to megafon z słuchawką.
– This way! This way! – odpowiadają pozostali pracownicy obsługi rytmicznym zaśpiewem, pokazując drogę tanecznym krokiem. Bawią się przy tym w najlepsze. Zarażają tłum pozytywną energią. Pokazują, że można pokochać każde zajęcie, nawet wcielanie się w rolę żywego, ulicznego drogowskazu. Myślę sobie, że jeśli chcesz komuś pokazać ilustrację do hasła „lub to, co robisz”, to powinieneś pokazać właśnie ich. Zwłaszcza w momencie, gdy dochodzi do kulminacji – co jakieś dwadzieścia sekund wodzirej zarzuca coś, na co czeka każdy z obsługi.
– Crrrrrrrriiiiiiiisssssssttttttiaaaaaanooooo Ronaaaaldo! – wykrzykuje budując napięcie, trochę tak, jakby zapowiadał boksera, który właśnie wchodzi na ring.
– Siiiiiiiiiiiiii! – odpowiadają stojące w rządku żywe drogowskazy, podskakując i prezentując przy tym cieszynkę, z jakiej słynie CR7. Szeroko rozstawione nogi. Sztywno wyciągnięte ręce. Podskok. I gromkie „Siiii!”, które usłyszę pod stadionem jeszcze kilkadziesiąt razy.
Siiiiiiiiii!
Kibice są zachwyceni. Swoje „Siiii!” krzyczy pod ociekającym złotem stadionem niemal każdy, kto ma na sobie portugalskie barwy. Szybko orientuję się, że ludzie przyszli dziś głównie dla Cristiano Ronaldo. Niekoniecznie ci z Portugalii, bardziej ci z Kataru, Indii, Argentyny czy Meksyku. Przyjazd Cristiano Ronaldo do Lusajl musi oznaczać święto.
Aż przypomniał mi się poprzedni mundial, gdy przyjazd CR7 do Sarańska określano wręcz jako największe wydarzenie w nowożytnej historii tego miasta. Z Lusajl mogłoby być podobnie – w końcu mowa o mieście, które sztucznie założono w 2006 roku i które ma zostać planowo ukończone dopiero za osiem lat (o tym jeszcze wam opowiem). Celowo napisałem „mogłoby być podobnie”, bo miasto leżące na obrzeżach Dauszy widziało już podczas tych mistrzostw i Messiego, i Neymara, i najładniejszego jak dotąd gola całego turnieju. Zwyczajnie nie da się rozstrzygnąć, które z tych wydarzeń było tym największym w dziejach złotej, monstrualnej areny. Gdy Portugalczycy wychodzą na rozgrzewkę, nie dostają aplauzu. Dostaje go Ronaldo. Stadion podrywa się dopiero, gdy ten wbiega na murawę. Gdy schodzi z boiska, też robi się głośno. Dla trybun nie ma znaczenia, że CR7 nie dotyka piłki przy pierwszej bramce, że nie przelewa mu się ona jednak po czuprynie. Lusajl ryczy tak, jakby to byłemu piłkarzowi United udało się pokonać bramkarza. Sam Ronaldo ekspresyjną cieszynką nie zamierza wyprowadzać ich z błędu.
Portugalia ma w składzie wielu piłkarzy, którzy znaczą dziś w europejskiej piłce o wiele więcej niż CR7. Wielu, bo wcale nie trzeba być Bernardo Silvą czy Bruno Fernandesem, by przebić ostatnie „osiągnięcia” tego najbardziej znanego z Portugalczyków. Rozpaczliwe poszukiwanie klubu, który gra w Lidzie Mistrzów. Strojenie fochów na ławce rezerwowej. Mocny wjazd na Erika ten Haga. Odwrócenie się kolegów. Wreszcie – rozwiązanie kontraktu z United za porozumieniem stron w trakcie mundialu.
To bez wątpienia nie jest najlepszy czas Cristiano Ronaldo. Niektórzy obawiali się wręcz, że jego obecność w kadrze przyniesie więcej szkody niż pożytku. Posadzisz go na ławce – truchlejesz, czy jego ego nie rozsadzi ci drużyny. Wpuścisz go na boisko – być może zabierze miejsce komuś, kto bardziej na to zasługuje. To rzeczy, które mogą martwić tak zwanych koneserów. Bo dla większości, która przychodzi na stadion, akurat tego dnia to niewiele znaczące didaskalia.
– Pochodzę z Indii. Jestem tu, by kibicować Ronaldo – opowiada mi kibic, którego zagaduję pod stadionem. – Fejkowi kibice? Mój kumpel przyleciał tu z Bombaju, a ja z Londynu. Wydałem około dwa tysiące funtów, by tu w ogóle być i przeżywać mistrzostwa świata. Katar jest blisko Indii, dlatego jest tu nas tak dużo. To dla wielu z nas szansa, by wreszcie zobaczyć taką imprezę – tłumaczy inny z Hindusów, żyjący na co dzień w Anglii. – Ja nie jestem fake kibicem. Mój kumpel też nie. Doleci do nas jeszcze dwóch gości, jeden z Bangladeszu, drugi z Berlina, i oni też nie są sztucznymi kibicami. A Portugalia? Przyszliśmy kibicować Ronaldo, ale generalnie jestem fanem Chelsea i jako że mieszkam na Wyspach, to kibicuję Anglii. Czułem rozczarowanie po meczu z USA. Jak można mówić, że jesteśmy fake kibicami?
O dziwo to nie ta flaga skradła dzisiaj show (o czym później)
Ta również nie, choć jest efektowna. Kogo umieścilibyście przy stole, zakładając, że na wieczerzę zaprasza wielki Polak Robert Lewandowski?
Edinson, prawie-kumplu, miło cię zobaczyć po czterech latach. Jak zdrówko? Wszystko dobrze?
Im dłużej jestem w Katarze, tym mocniej nabieram wrażenia, że na meczach jednak nie ma – wbrew temu, co się mówi – udawanych kibiców, którzy mają zapełniać trybuny, by lepiej to wyglądało w telewizyjnym kadrze. Zwłaszcza, gdy widzę takie obrazki jak strefa kibica w Bangladeszu, która po golu Messiego eksploduje tak, jakby to ich reprezentacja strzelała właśnie gola na mistrzostwach świata. Przyznam, niektórzy kibice – ich stylówki, ich zachowania – wydają się być jednoznaczne do oceny. Na przykład piątka kibiców hinduskiej urody, która po meczu Argentyny z Meksykiem wychodzi ze stadionu z dużym, trzymanym kolektywnie transparentem. Każdy z nich ma taką samą koszulkę Messiego. Każdy z nich ma te same okulary w biało-błękitnych barwach. No i ten transparent – dlaczego Hindus zabiera transparent na mecz Argentyny?
Albo „młyn” na katarskich meczach? Podobno stanowią go wynajęci kibice z Libanu, którzy przygotowywali się do tej roli przez pół roku.
Byłem pewien, że przebierańcy pojawią się na spotkaniu Serbii z Kamerunem. No bo gdzie, jak nie na takim meczu? Serbów – jak wszystkich Europejczyków – przyjechało niewielu. Kameruńczyków także – jak zawsze w przypadku drużyn z Afryki Subsaharyjskiej. Oba zespoły też same w sobie raczej nie rozpalają wyobraźni niezaangażowanego kibica. No i przebierańców nie uświadczyłem. Widać ich głównie na meczach drużyn, które posiadają w swoich szeregach gwiazdę światowego formatu – taką właśnie jak Ronaldo, jak Messi, jak Neymar, nawet jak Modrić.
Jak Lewandowski?
Chyba niekoniecznie, bo – choć także widnieje na koszulkach kibiców – to jest go nieporównywalnie mniej do innych kolegów po fachu, nie ma się wrażenia, że jest tu idolem. Prawdopodobnie to właśnie takie sytuacje miały na myśli osoby, które twierdziły, że przenosiny naszego kapitana do Barcelony sprawią, iż ten wystrzeli marketingowo.
Chudy Ronaldo.
Gruby Ronaldo.
“Bracia na zawsze”
Gdyby mieli na sobie polskie barwy, zostaliby nazwani Januszami. Skryli się w cieniu pod Al Janoub Stadium, gdzie doskwiera słońce, jak przed każdym meczem rozgrywanym o 13:00 katarskiego czasu. To ostatni dzień, kiedy kibice mierzą się z tym „problemem”. Od teraz Dausza i okolice obejrzą jedynie spotkania rozgrywane przy jupiterach.
– A skąd ty jesteś? Przedstaw się – pada prośba od serbskich Januszy, a w zasadzie to Nemanjów, Lazarów czy Draganów, gdy pytam o to, co myślą o Rosji. Podaję nazwę redakcji i kraj, z którego pochodzę. Nemanje, Lazary albo Dragany dziękują za rozmowę.
– Nie będziemy rozmawiać o polityce – tłumaczy jeden z nich.
– Dlatego, że jestem z Polski?
– Dlatego, że tylko my wiemy, co przeszliśmy w latach dziewięćdziesiątych.
Przed spotkaniem Serbii z Kamerunem kilka razy słyszę od bałkańskich kibiców, że Rosjanie to bracia. Bracia na zawsze. Bracia, których trzeba wspierać. Bracia, którzy wielokrotnie pomogli. Wojna na Ukrainie? – A widzisz na tym stadionie wojnę? Nie rozmawiajmy o tym, przyjechaliśmy tu dla piłki – opowiadają kibice. – Wojna to polityka – takiego wytrychu używa większość z nich, by zręcznie uciec od tematu, który powinien postawić duży znak zapytania nad serbsko-rosyjskim braterstwem.
Wojna to polityka. Skoro polityka, to faktycznie, nie ma o czym gadać.
Identyczne hasła słyszałem podczas poprzedniego mundialu, który odbywał się w Rosji. – To, co się o nas mówi, to polityka – tłumaczyli Rosjanie, tak jakby hasłem „polityka” można było uciec od każdego problemu. Wojna? Polityka. Czołgi? Polityka. Cierpienie? Polityka. Zobacz, jacy jesteśmy weseli, jacy radośni. Doskonale wiedziałem, jakie nastroje panują w Serbii. Z zażenowaniem oglądałem prorosyjskie obrazki z Belgradu, na których manifestowano wsparcie dla agresora. Widziałem też rozmowy z bałkańskimi kibicami przeprowadzane przy okazji meczu z Brazylią. Gdy zetknie się z nimi na żywo, robią podwójnie mocne wrażenie. Gdy zdasz sobie sprawę, jak duży procent Serbów, przynajmniej tych obecnych na mundialu, nie widzi nic złego w rosyjskich działaniach na Ukrainie…
To trochę szokujące.
– Jebać świat, jebać zachodnią Europę. Serbia i Rosja to bracia na zawsze. To są wartości, które reprezentujemy – mówi człowiek, który na co dzień mieszka w Stanach. Twierdzi, że słyszy dwie wersje wydarzeń. Ta amerykańska diametralnie różni się od tego, którą kolportuje się w jego ojczyźnie. Wierzy oczywiście w tę drugą. – Oczywiście, że słyszałem o wojnie na Ukrainie. Co sądzę? Sądzę, że bardzo duży wpływ na nastroje mają media. Codziennie cierpią ludzie tacy jak my. Ale Serbowie stoją za Rosją. Ukraińcy to też Słowianie, to też nasi bracia. Na Bałkanach też mieliśmy w latach dziewięćdziesiątych wojnę, gdzie braterskie narody stały naprzeciwko siebie. Dlatego jeśli mam się za kimś opowiadać, to opowiadam się za Rosją, naszymi braćmi na zawsze – opowiada.
Aż do tej pory nie dało się zobaczyć na mundialu zbyt wielu Rosjan. Na mecz Serbów jednak przylecieli. Przed stadionem można zobaczyć rosyjskie barwy. W windzie prowadzącej na trybunę prasową słychać rosyjski język. – Dzięki Serbowie za wspieranie Rosji. Trzymam za was dziś kciuki! – mówi jeden z kibiców, co tylko dopełnia surrealistyczne doznanie, jakie właśnie przeżywam. Patrząca na swój kraj z dystansem kobieta przekonuje, że wszystko jest propagandą i nie warto wierzyć mediom. – Oczywiście, że lubię Rosję. Dlaczego mam nie lubić? – pyta inna Serbka, którą można włożyć w szufladkę “młodych, wykształconych z dużych miast”. I dziwi się, że w ogóle pytam. Dla niej to przecież oczywiste. Tak samo jak dla jednego z kumatych oczywiste jest, że za wojnę na Ukrainie odpowiadają zachód, NATO i Ameryka. Nie chce rozlewu krwi, ale to przecież nie Rosja go wywołała, Rosja broni pryncypialnych wartości. Przynajmniej w jego oczach.
– Jestem rozczarowany – mówi o swoim narodzie jedyny Serb z kilkunastu, który patrzy sceptycznie na rosyjskie działania na Ukrainie. On akurat doskonale rozumie sytuację. Jego małżonka pochodzi spod Kijowa. – Mamy z nimi dobre relacje historycznie. Ale jeśli to nasi przyjaciele, to przyjaciołom trzeba szczerze powiedzieć: „to nie jest dobre, co wy robicie”. Dlaczego mój naród lubi Rosję? Dzieje się tak, bo nie jesteśmy sąsiadami. Jeśli spojrzysz na inne kraje – Polskę, Finlandię, kraje bałtyckie, Gruzję, Ukrainę – to widzisz inne podejście. Serbia leży daleko, więc ludzie mówią: „bracia, bracia”. Owszem, w przeszłości nas wspierali, ale wojna na Ukrainie zmienia wszystko. Nienawidzę jebanego Putina. Mam nadzieję, że zdechnie – deklaruje bez ogródek.
Gdy pod Al Janoub przywitał mnie wymalowany od stóp do głów Kameruńczyk, który stwierdził, że afrykańska reprezentacja na sto procent wygra mundial, nie sądziłem, że usłyszę tego dnia coś bardziej szokującego.
Niestety.
Przedmeczowa modlitwa – stała klatka katarskiego mundialu
Najodważniejszy kibic na mundialu
Skoro już zszedłem na tematy polityczno-światopoglądowe, muszę wspomnieć o kibicu, który wbiegł na murawę podczas meczu Portugalia – Urugwaj. Nie był jednym z tych, którzy narażają swój portfel na gigantyczny wydatek dla selfie z Cristiano Ronaldo.
Po pierwsze: miał ze sobą tęczową flagę, wspierając osoby LGBT.
Po drugie: oddał szacunek irańskim kobietom.
Po trzecie: apelował o pomoc Ukrainie.
Organizatorzy mundialu zakazali piłkarzom gry w tęczowych opaskach, a za jawny homoseksualizm można trafić w Katarze do więzienia. Irańskie kobiety w ramach protestów palą hidżaby, co ortodoksyjni muzułmanie, a takich w kraju goszczącym mundial jest na pęczki, uznają za zamach na fundamentalne islamskie wartości. Pomoc Ukrainie? Nie jest tajemnicą, że Katarczycy współpracowali z Rosją przy organizacji mundialu.
Jakkolwiek na tę sprawę spojrzeć, to jeden z najodważniejszych – najodważniejszy? – gest podczas tego turnieju.
Zderzenie z goniącym pracownikiem służb porządkowych było bezwzględne i brutalne. Oby łagodniejsze było zderzenie z katarskim wymiarem sprawiedliwości. Trzymaj się mordeczko, oby na wolności.
KORESPONDENCJA Z KATARU:
- Stadion 974. Na budowę poświęcono więcej kontenerów czy ludzkich istnień?
- Jak nie zostać pożytecznym idiotą?
- Infantino? Drugi po Allahu. Tekst po meczu otwarcia
- Dziś naprawdę nic się nie stało. Tekst po meczu z Meksykiem
- Let’s go Canada i chorwaccy przebierańcy
- Konferencja Czesława Michniewicza. Czy to już oblężona twierdza?
- Nikt nie jest milszy niż Katarczyk, który organizuje mundial
- „Nie lubię siebie oglądać na tym filmiku. Herve Renard, czyli chodzący szacunek
- Kawaii po zwycięstwie, kawaii po porażce
Fot. Jakub Białek/FotoPyK