Reklama

Wielki mecz Wisły Płock! Nafciarze lepsi od PSG

Sebastian Warzecha

15 października 2025, 20:54 • 5 min czytania 1 komentarz

Znakomicie w tym sezonie Ligi Mistrzów wyglądali do tej pory piłkarze ręczni ORLEN Wisły Płock, którzy w czterech meczach zanotowali trzy zwycięstwa, a ulegli jedynie na wyjeździe – jedną bramką – obrońcom tytułu z Magdeburga. Dziś do Płocka przyjeżdżała jednak inna potęga, czyli PSG. I po pierwszej połowie miejscowi fani mogli myśleć, że czeka ich powtórka z poprzednich starć tych dwóch ekip, które zazwyczaj padały łupem Francuzów (poza jednym, w Paryżu, w poprzednim sezonie). Stało się jednak inaczej, a w drugich 30 minutach Nafciarze zagrali genialne zawody i pokonali wielkich rywali!

Wielki mecz Wisły Płock! Nafciarze lepsi od PSG
Reklama

ORLEN Wisła Płock lepsza od PSG! Wielki mecz w Lidze Mistrzów

PSG? Potęga, choć nadal niespełniona. Tak jak na piłkarskiej murawie przez wiele lat – aż do poprzedniego sezonu – tak i w szczypiorniaku francuska ekipa goni za zwycięstwem w Lidze Mistrzów. Tyle że tu dogonić go wciąż nie może. Choć w ostatnich dziesięciu sezonach zawodnicy ze stolicy Francji aż sześciokrotnie byli w najlepszej czwórce tych rozgrywek, to w finale zagrali tylko raz – w sezonie 2016/17, gdy lepszy od nich okazał się macedoński Vardar Skopje. W ostatnich latach spuścili zresztą trochę z tonu – choćby w poprzednim sezonie odpadli z tego turnieju już na etapie play-offów o awans do ćwierćfinału, gdy rozbił ich w pył węgierski Pick Szeged.

W tym sezonie w PSG doszło do kilku zmian, w tym na stanowisku trenera. Wieloletniego szkoleniowca, Hiszpana Raula Gonzaleza, zastąpił Duńczyk Stefan Madsen. Wiele to jednak nie zmieniło – PSG to wciąż marka sama w sobie, faworyt właściwie każdego spotkania z polskimi klubami. Ale płocczanie w ostatnich latach mocno się do tych rywali zbliżyli. Już w zeszłym sezonie przegrali na własnym parkiecie tylko jedną bramką, widać było, że dystans – z jednej strony przez słabszą dyspozycję paryżan, z drugiej przez rozwój Nafciarzy – po prostu się zmniejsza. Potwierdzenie tego otrzymaliśmy w 11.kolejce LM, w której płocczanie zdobyli niespodziewanie Paryż, wygrywając 31:28!

Dlatego dziś kibice przyszli na halę z wiarą w końcowy triumf. Tym bardziej, że ich zawodnicy doskonale na razie prezentują się w tym sezonie, a w Lidze Mistrzów imponują przede wszystkim znakomitą defensywą – zasługą zarówno bramkarzy (Torbjorna Bergeruda i Mirko Alilovicia), jak i obrony samej w sobie, której bardzo pomogły transfery prawdziwych gwiazd w osobach Melvyna Richardsona i Siergieja Kosorotowa, który wrócił do Płocka po dwóch latach. Do tego wspomnieć wypada Abela Sergio i Dawida Dawydzika, a z przodu również Przemysława Krajewskiego, Lovro Mihicia, Mihę Zarabeca, Gergo Fazekasa i oczywście Michała Daszka, legendę klubu.

Efekt tego wszystkiego jest taki, że Wisła na dzisiejszy mecz wychodziła pewna swoich umiejętności. Jak mówił architekt tej ekipy, Xavi Sabate, oficjalnej stronie klubu

Przed nami prawdziwe święto piłki ręcznej. Zmierzymy się z jednym z najlepszych zespołów w Europie, będącym faworytem do awansu do Final Four. W poprzednim sezonie przegraliśmy z PSG u siebie zaledwie jednym golem, dlatego w tym roku chcemy napisać inny scenariusz i sięgnąć po zwycięstwo. To spotkanie zapowiada się jako jedno z najciekawszych w całych rozgrywkach Ligi Mistrzów. Wierzę, że nasi kibice wypełnią halę po brzegi i stworzą atmosferę, która poniesie nas do walki o każdy metr boiska. Razem możemy dokonać wielkich rzeczy.

Dwie różne połowy. Ale ta druga ważniejsza

Kibice faktycznie wypełnili halę, ale początkowo mieli mniej okazji do radości. To Francuzi lepiej weszli w mecz, znakomicie na początku grał w II linii Elohim Prandi, na którego zatrzymanie płocczanie po prostu nie mieli pomysłu. Wkrótce jednak w ekipie gospodarzy odezwał się były zawodnik PSG, czyli Melvyn Richardson, który zaczął ciągnąć grę Wisły. Tyle że często brakowało mu partnerów na jego poziomie. Efekt był taki, że Francuzi Nafciarzom odjeżdżali, szczególnie że ci mieli spore problemy w ataku pozycyjnym.

W pewnym momencie gospodarze przegrywali już pięcioma golami. Pod koniec połówki odrobili jednak część strat, choć Prandi nadal był genialny (siedem bramek do przerwy!), to płocczanie schodzili na przerwę z wynikiem 13:16. Straty więc były, ale nie takie, żeby załamywać ręce.

I gospodarze tego nie zrobili.

Druga połowa była bowiem już zupełnie inna. Początkowo co prawda wszystko toczyło się raczej w schemacie gol za gola, a PSG utrzymywało przewagę. Widać było jednak, że do głosu coraz bardziej dochodzą gospodarze, a ekipa z Paryża napędzana jest zrywami czy to Prandiego czy Fathy Omara. Ci jednak w końcu musieli zacząć się mylić, a obrona Wisły musiała lepiej ich pilnować. I obie te rzeczy w końcu miały miejsce. W ledwie trzy minuty płocczanie odrobili straty, a nawet wyszli na prowadzenie.

I zdaje się, że to był moment, w którym goście zrezygnowali, podłamani stratą przewagi. Do tego genialnie w bramce grał Mirko Alilović, który co chwila raczył fanów skutecznymi interwencjami – w tym i po rzutach karnych. Na dwanaście minut przed końcem meczu Wisła prowadziła przez to 27:24, a przecież jeszcze osiem minut wcześniej przegrywała dwoma trafieniami. Płocczan nie było już w stanie nic zatrzymać. Ani próby PSG, ani ich własne błędy, których kilka po drodze jeszcze się przydarzyło.

Ostatecznie wygrali 35:32, grając drugie 30 minut w iście mistrzowskim stylu. W piątym meczu Ligi Mistrzów w tym sezonie zapisali na swoim koncie czwarte zwycięstwo i znajdują się w doskonałej sytuacji wyjściowej do walki o bezpośredni awans do ćwierćfinału tych rozgrywek – kiedy piszemy te słowa, zajmują w grupie B drugie miejsce.

Orlen Wisła Płock – Paris Saint-Germain HB 35:32 (13:16)

Fot. Newspix

Czytaj też na Weszło:

1 komentarz

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka ręczna

Reklama
Reklama