Jordan Loyd od kilku tygodni ma polskie obywatelstwo i występuje na EuroBaskecie. Amerykanin wcześniej nie miał jednak… żadnych związków z naszym krajem. Polakiem został, bo zdaniem trenera i działaczy była taka potrzeba, a kadra o jego naturalizację starała się właściwie już od kilku lat. Dla jednych to patologia, dla innych – coś naturalnego, co w koszykówce już się na stałe przyjęło. Ale czy faktycznie tak jest? Ile reprezentacji na EuroBaskecie korzysta z usług koszykarzy naturalizowanych? I czy jesteśmy wyjątkowi w swoim podejściu?

Nie planuję tu niczego rozstrzygać. Każdy – w granicach kultury, rzecz jasna – ma prawo do swojego zdania na temat sprowadzania do kadry takich graczy jak Loyd. Graczy, bo razem z nim obywatelstwo otrzymał inny Amerykanin – też bez związków z Polską – czyli Jerrick Harding, o którym myśli się bardziej w kontekście kolejnych kilku lat. Jordan z kolei miał być opcją na tu i teraz i nią został.
Jordan Loyd w kadrze Polski, czyli jak to jest z tymi naturalizacjami
Niektórzy się tym cieszą, bo to jakościowy gracz, innych to oburza, bo nie Polak. To oczywiste na tyle, że sam Loyd w rozmowie z Weszło deklarował, że te emocje rozumie. Gdy zapytałem: „Co powiedziałbyś osobom, które takie ruchy krytykują?”, mówił:
– Powiedziałbym, że nie jestem pierwszym i na pewno nie ostatnim. Szanuję jednak ich spojrzenie i ich opinie. W końcu są stąd, chcą widzieć „swoich” zawodników na parkiecie. Koszykówka jednak ewoluuje, to część zasad, że możesz kogoś naturalizować. Niemniej rozumiem, że woleliby kogoś, kto jest jakoś związany z krajem. Mogę jedynie poprosić, by dali mi szansę i nie przekreślali mnie zbyt szybko. A ja postaram się dać z siebie, co mam najlepszego, zaadaptować się do drużyny i trenera. Traktuję grę w kadrze Polski z wdzięcznością i wiem, że jest to spora odpowiedzialność.
CZYTAJ TEŻ: JORDAN LOYD: CO TU ROBIĘ? POSTARAM SIĘ POMÓC DRUŻYNIE WYGRYWAĆ [WYWIAD]
Oczywiście, to co daje na parkiecie, to rzecz niezależna od tego, czy w ogóle powinien w kadrze grać. Tę dyskusję jednak dziś zostawmy, bo bazuje ona w dużej mierze na emocjach. A my chcemy spojrzeć na fakty.
Jak to jest więc z tymi naturalizacjami?
Kto nie sięga po pomoc z zewnątrz?
Belgia, Czechy, Estonia, Finlandia, Francja, Hiszpania, Islandia, Litwa, Łotwa, Niemcy, Serbia, Szwecja i Wielka Brytania. 13 zespołów z 24, które występują na EuroBaskecie. Ponad połowa. Żaden z nich nie ma w kadrze graczy naturalizowanych. Owszem, trafiają się tacy, którzy zostali naturalizowani lata temu – w zespole z Wysp to na przykład Akwasi Yeboah, który w Anglii mieszka od 9. roku życia – ale to nie przypadek, o jaki nam chodzi.
Nikt przecież Yeboahowi nie wręczał obywatelstwa po to, by ten grał w koszykówkę. Dostali je wcześniej, z różnych powodów. Korzeni, emigracji, zamieszkania. Yeboah jest Anglikiem. Jacob Grandison choć mieszkał w Stanach, od zawsze miał fińskie obywatelstwo ze względu na matkę, pochodzącą z tego kraju (można by go porównać do Jeremy’ego Sochana) i dla Finlandii gra od dobrych kilku lat.
To wszystko nie przypadki naturalizacji na potrzeby sportu.
Trzeba tu jednak zaznaczyć, że wśród wspomnianych 13 krajów co najmniej część z graczy naturalizowanych jak najbardziej korzystała. Broniący złota z 2022 roku Hiszpanie zdobywali je, mając w składzie naturalizowanego niedługo przed turniejem Lorenzo Browna, który… nigdy nie zagrał w ich lidze. Brown zdecydował się zagrać dla Hiszpanii, bo znał się z Sergio Scariolo, trenerem tej kadry, z którym przeciął się w Toronto Raptors.

Lorenzo Brown na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Fot. Newspix
Innymi słowy: może i w tym roku są „niewinni”, ale to nie oznacza, że w przeszłości też byli. I nie wiadomo, czy będą w kolejnych latach.
Naturalizowani, ale mieli powód
A kto gra z naturalizowanymi zawodnikami i w tym roku? Jak już wiecie – jedenaście krajów. Ale część z nich ma do naturalizacji dobre podpórki.
To na przykład Grecja, która korzysta z usług Tylera Dorseya. Jego matka ma greckie korzenie, a Tyler od dawna występuje w tamtejszych kadrach, również młodzieżowych. Słoweńcy mają z kolei Alena Omicia, z pochodzenia Bośniaka, ale od 14. roku życia mieszkającego w Słowenii. Tak naprawdę tylko przepisy powodują, że jest on uznawany za gracza naturalizowanego.
Inaczej ma się sprawa reprezentacji Izraela, Portugalii, Turcji i Włoch. Te cztery kraje naturalizowały gości, którzy wspólnego z nimi wiele nie mieli, ale przynajmniej u nich grali. U Izraelczyków występuje Khadeen Carrington, od 2022 roku w Hapoelu Jerozolima. Obywatelstwo otrzymał rok po tym, jak tam przyszedł. W Portugalii mają Travante Williamsa, którego naturalizowali po pięciu latach gry w tamtejszej lidze.
W Turcji korzystają z usług Shane’a Larkina, naturalizowanego w 2020 roku, po dwóch latach występowania w tureckiej – zresztą mocnej, dodajmy – lidze. Udał im się, bo do dziś gra właśnie w swojej nowej ojczyźnie, a z Anadolu Efes (niezmiennie gra w tym jednym klubie) wygrywał nawet dwukrotnie Euroligę. I często mówił, że Turcja to dla niego o wiele więcej, niż tylko dom. A czynami to potwierdza, bo na kadrę jeździ regularnie.

Shane Larking we wczorajszym wygranym przez Turków meczu z Łotwą. Zdobył w nim 15 punktów. Fot. Newspix
Włosi? Wzięli Dariusa Thompsona, którzy przez dwa lata grał w ich lidze, ale przede wszystkim zapewnił sobie prawo do ubiegania się o paszport za sprawą… swojej żony. Ta jest właśnie Włoszką, a to powód, dla którego w tym kraju można się o obywatelstwo starać. Darius więc to zrobił i od kilku lat reprezentuje Italię.
A więc trzynaście ekip gra bez zawodników naturalizowanych. Sześć kolejnych miało podstawy, by z tych naturalizacji skorzystać.
Zostało pięć. I to w tym gronie jest Polska.
Nie jesteśmy sami, ale jest nas mało
Jordan Loyd – jako się rzekło – związków z Polską nie miał żadnych. Ani rodziców, ani żony, ani nawet nie grał w naszej lidze. Jego najpoważniejszym kontaktem z polskością było to, że grał z Mateuszem Ponitką w Zenicie. I to w dużej mierze kapitan naszej kadry namawiał go na to, by do niej dołączył. Jak widać – skuteczne. Czy skuteczny będzie też Loyd na parkiecie, przekonamy się.
W każdym razie Jordan jest jednym z pięciu tego typu przypadków na EuroBaskecie. I tu warto podkreślić jedno – że może byłoby ich więcej, ale FIBA już lata temu ograniczyła liczbę naturalizowanych graczy, którzy mogą zagrać w reprezentacji w danym turnieju. Do jednego właśnie.
Pewnie słusznie. Możliwe, że bez tego sytuacja wyglądałaby podobnie do tej w tenisie stołowym, a w rolę Chińczyków wcieliliby się Amerykanie. Ale zostawmy to i zapytajmy: gdzie jeszcze grają zawodnicy, którzy wcześniej nie mieli związków z danym krajem?
O dziwo – na przykład w całkiem mocnej Bośni i Hercegowinie, ekipie, która ma u siebie kilku koszykarzy ze stażem w NBA. Tam swój przyczółek znalazł John Roberson, który od 2019 reprezentuje ten kraj. Żeby było ciekawiej – w roku, w którym dostał obywatelstwo, grał najpierw w Rosji, a później w Australii. A w kolejnych sezonach w Turcji, Hiszpanii, Francji czy – obecnie – Egipcie. Wcześniej z kolei w Słowenii, Szwecji, Szwajcarii czy na Węgrzech. Prawdziwy obieżyświat, ale do jakiegokolwiek bośniackiego klubu jeszcze nie udało mu się zawitać.
Cypryjczycy naturalizowali z kolei Darrala Willisa. I tu w sumie można by napisać, że ma związki z krajem – jego pierwszym zawodowym klubem był cypryjski Keravnos. Tyle że grał tam rok, wtedy nikt nie myślał o włączaniu go do kadry, a od tego czasu zwiedził kolejnych dziewięć ekip, ostatnią na Tajwanie. Ale że na Cyprze potrzebowali gracza, to ktoś po prostu przypomniał sobie o istnieniu Willisa, wykręcił numer i złożył mu propozycję. A ten uznał, że czemu by nie spróbować.

Darral Willis (po prawej) w trakcie kwalifikacji do tegorocznego EuroBasketu. Fot. Newspix
Czarnogórcy – zauważcie, że wciąż trzymamy się podobnych rejonów Europy – mają z kolei Kyle’a Allmana Jr. Gość związków z tym krajem nie ma absolutnie żadnych, najbliżej był go, gdy grał sezon w greckim Lavrio. Allman dołączył do zespołu w tym sezonie, przed EuroBasketem, zastępując zresztą w drużynie innego Amerykanina, który nosił czarnogórską koszulkę wcześniej – Kendricka Perry’ego.
Wreszcie: są Gruzini. I tu ciekawa sprawa. Kamar Baldwin nie ma bowiem związków z krajem żadnych, poza tym, że… urodził się w stanie Georgia. I naprawdę mamy nadzieję, że to jakiś nadgorliwy gruziński urzędnik zobaczył tę informację, pomieszał jedno z drugim, po czym głupio było już tę sprawę zatrzymać i Baldwin dostał obywatelstwo, a teraz gra na EuroBaskecie. Gruzinem jest swoją drogą od zeszłego roku, więc to też dość świeża sprawa.
To w tym gronie – naturalizując Jordana Loyda – znaleźli się Polacy. Choć tak naprawdę… to wcześniej też w nim byli. Jak powiedział sam nowy gracz polskiej kadry – nie jest pierwszym. I pewnie nie ostatnim.
Historia, czyli kogo naturalizowaliśmy wcześniej
Biorąc pod uwagę okres od 2000 roku, to w koszulce kadry Polski przed Loydem biegało ośmiu naturalizowanych graczy, a przymierzano do tego jeszcze kilku, o ile nie kilkunastu kolejnych. Zaczęło się od Joe McNaulla, który obywatelstwo otrzymał równo w 2000 roku, po czterech latach w polskiej lidze (oraz dwóch małżeństwa z Katarzyną Dydek, reprezentantką Polski) i dorobił się nawet swojskiego przydomka „Józek”. Z polskimi klubami był zresztą związany dłużej, łącznie w naszej lidze spędził dziewięć sezonów (z przerwami), a w kadrze grał w eliminacjach do dwóch EuroBasketów.
Jego następcą miał zostać Jeff Nordgaard, który obywatelem Polski został w 2003 roku (nawiasem pisząc: we wniosku podstawą starań stały się polskie korzenie… babci jego żony), choć chwilę zajęło, zanim w kadrze wywalczył sobie stałe miejsce. On też grał wcześniej w naszej lidze, bo w 2001 roku trafił do Anwilu Włocławek, a potem zaliczył jeszcze kilka kolejnych klubów. W kadrze przesadnie się jednak nie nagrał, najwięcej dał od siebie w eliminacjach do EuroBasketu 2007. Udanych, bo Polska po dekadzie nieobecności w tym turnieju, wróciła na salony.

Jeff Nordgaard w czasie meczu ze Szwecją. Fot. Newspix
Wcześniej był Eric Elliott, rozgrywający, który obywatelstwo otrzymał w 2004 roku, zagrał w kadrze 12 meczów i… to w sumie tyle, co można o nim napisać. Nic specjalnego do zespołu nie wniósł, ot, po prostu był, bo chciał go Andrzej Kowalczyk, selekcjoner, który znał go też z klubu. Bo Elliott też grał w Polsce – w 2002 roku sprowadziła go do siebie Stal Ostrów Wielkopolski, a po roku przeszedł do warszawskiej Polonii. Gdzieś w międzyczasie o kadrę otarł się też Lewis Lofton, który Polakiem został w 2003 roku, po dwóch sezonach gry w naszym kraju. „Otarł” to jednak słowo najlepiej opisujące jego obecność w reprezentacji, bo zagrał w jednym spotkaniu, w dodatku nieoficjalnym. Koszulkę Polski założył podczas Meczu Gwiazd w Bydgoszczy w 2004 roku.
Na potrzeby poprzedniego EuroBasketu rozgrywanego u nas – w 2009 roku – do kadry dołączono Davida Logana. I on nie był jednak człowiekiem obcym, bo trzy lata grał już w Polsce, w różnych klubach. W reprezentacji potwierdził potem wypracowaną w nich opinię skutecznego strzelca. W biało-czerwonej koszulce zagrał 15 razy, ale rzucił 223 punkty. Po nim przyszedł Thomas Kelati, który wówczas od dwóch lat grał w Zgorzelcu i miał też polską partnerkę. On w kadrze był dłużej, dwukrotnie grał nawet na mistrzostwach Europy.
Paradoksalnie jednak najlepszym z naturalizowanych reprezentantów Polski okazał się ten, który przełamał schematy. Czyli A.J. Slaughter.
Loyd jak Slaughter. Czy jakościowo też?
Slaughter był w sytuacji Loyda. Nie miał z Polską żadnych związków, po prostu dogadano jego obywatelstwo na potrzeby kadry. Gdy do niej dołączał, grał w Panathinaikosie Ateny, a potem a to w Turcji, a to we Francji, a to w końcu w Hiszpanii. A jednak na zgrupowania przyjeżdżał przez niemal dekadę, co w świecie zawodników naturalizowanych jest rzadko spotykane. Dał z siebie w kadrze niesamowicie wiele, w pewnym momencie był jednym z trzech jej najważniejszych postaci i często rozstrzygał o losach meczów. To z nim Polacy wrócili na mistrzostwa świata po 52 latach nieobecności.
Na turnieju też grał, podobnie na EuroBaskecie przed trzema laty, gdy Biało-Czerwoni zajęli czwarte miejsce.
Ostatecznie dobił w kadrze do dobrze ponad 80 meczów i 1000 rzuconych punktów. I choć nie miał z Polską żadnych związków, to stał się jej etatowym reprezentantem i jednym z symboli tych najlepszych w XXI wieku występów. A traf chciał, że już po zakończeniu reprezentacyjnej kariery wreszcie przyszedł do naszej ligi – od 23 lipca 2025 roku jest zawodnikiem Anwilu Włocławek.

A.J. Slaughter w jednym ze swoich ostatnich meczów w kadrze Polski. Fot. Newspix
Gdy Slaughter dobił już do koszykarsko wieku słusznego, zaczęło się szukanie innych naturalizowanych graczy. Pierwotnie były to dwie kandydatury: Geoffrey Groselle, znany z występów w Zielonej Górze, oraz grający wówczas w Anwilu Luke Petrasek, który w Polsce się w sumie zakochał. Ten drugi w kadrze swej historii jednak tak naprawdę nie zapisał. Pierwszy to zrobił, ale wiele do jej gry nie wniósł, a akurat na pozycji centra aż takich braków nie mieliśmy.
Stąd więc dalsze poszukiwania. I ostatecznie sprowadzenie gościa, który w wielu aspektach przypomina Slaughtera właśnie. Obaj byli bez związków z Polską. Obaj grają na tych samych pozycjach. Obaj trafili do kadry z mocnej ligi. I obaj mają bardzo podobne atuty czy to pod względem kreowania sobie sytuacji, czy rozgrywania, czy wreszcie swego rodzaju przebojowości i rzutów. Nie ma co jednak zakładać, że Jordan pogra w kadrze tyle lat, co A.J. w kadrze jednak na pewno nie pogra – jest starszy od Slaughtera, gdy ten debiutował w kadrze Polski.
Ale jeśli wniesie podobną jakość, to – pod względem sportowym i koszykarskim – będzie można napisać, że było warto po niego sięgnąć (a mecz ze Słowenią pokazał, że to możliwe). A inne względy niech każdy oceni sam.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix