Pamiętacie, jak wyglądała końcówka poprzedniego sezonu w Poznaniu? Ludzie, to się w głowie nie mieści, że ten sam klub świętuje dziś mistrzostwo Polski! Od plaży na trybunach stadionu przy Bułgarskiej i porażki z Koroną w rytmach niezłej prywatki w rok przeszli do tytułu najlepszej drużyny w kraju i noszenia na rękach bohaterów, którzy dali Lechowi upragniony triumf w Ekstraklasie. A sukces ten jest bez wątpienia olbrzymią zasługą nowego trenera, który przyjechał do stolicy Wielkopolski, posprzątał i teraz będzie gotował dalej. Niels Frederiksen zasługuje na co najmniej kilka komplementów. A może jeszcze więcej.
Powiecie, że Duńczyk miał do dyspozycji mocną kadrę i jasne, tak było. Nikt nie oczekiwałby raczej od, dajmy na to, Tomasza Tułacza, że ten zrobi mistrzostwo z Puszczą Niepołomice, choć może i to byłoby możliwe z jakimś geniuszem u steru. Lech nosił natomiast miano drużyny z potencjałem na tytuł i od razu był jednym z faworytów, ale i to nie jest samo w sobie gwarancją sukcesu. Na początku sezonu Frederiksen miał do dyspozycji wielu tych samych zawodników co pod koniec wcześniejszej ligowej kampanii jego poprzednik, Mariusz Rumak.
Latem do zespołu dołączyli oczywiście Walemark, Douglas i wracający z wypożyczenia Kozubal. Ale trzon pozostawał ten sam, a duński szkoleniowiec po prostu umiał wycisnąć z tej drużyny więcej. Poukładał klocki w piękną wieżę, która sięgnęła samego szczytu Ekstraklasy, w dodatku jak najbardziej zasłużenie. Warto tu przyznać, że wykonał kawał dobrej pracy i jest może nawet najważniejszym z ojców najświeższego sukcesu Lecha.
Pięciu głównych bohaterów mistrzowskiego Lecha [CZYTAJ WIĘCEJ]
Niels Frederiksen zbudował mistrzowską drużynę. Tego nikt mu nie może odebrać
Zeszły sezon Lech kończył na piątym miejscu, z dziesięcioma punktami straty do mistrza z Białegostoku i katastrofalną końcówką rozgrywek zwieńczoną wstydliwą porażką z Koroną. Za kadencji Mariusza Rumaka Kolejorz zdobywał 1,33 punktu na mecz. Na przestrzeni całego tego sezonu taka postawa dawałaby miejsce nad Radomiakiem, gdzieś w okolicach Korony i Piasta. Bliżej do walki o utrzymanie niż chociaż europejskie puchary.
Nikt nie wierzył, że można jakoś łatwo to wszystko pozbierać do kupy i na przestrzeni jednego sezonu odmienić Lecha Poznań. Z Afonso Sousy wydobyć magię. Mikaela Ishaka natchnąć do zaliczenia najlepszego sezonu w karierze. Aliego Golizadeha wreszcie uczynić piłkarzem, a nie obiektem żartów. Niels Frederiksen przyszedł, zrobił robotę.
Spija śmietankę. Albo raczej piankę z szampana.
Lech był totalnie rozbity? “Zostaliśmy z tym na dłużej i dlatego to bolało jeszcze mocniej”
A drużynę dostał w opłakanym stanie, co nieźle oddają słowa z wywiadu, jakiego w październiku udzielił TVP Sport Bartosz Mrozek.
– Doceniam kibiców, jeździli na wyjazdy, krzyczeli, dopingowali. Nagle dostajesz od nich jeden cios, potem drugi, który był nokautem. Leżysz i nie wiesz, co się dzieje. Dodatkowo to był ostatni mecz sezonu. Za tydzień nie miałeś okazji na rehabilitację. Zostaliśmy z tym na dłużej i dlatego to bolało jeszcze mocniej – przywoływał trudne wspomnienia ze sławnego meczu z Koroną golkiper Kolejorza. Piłkarze Lecha pewnie do dzisiaj dostawali wysypki i zawrotów głowy, gdy gdzieś w eterze słyszeli skoczne nuty “Pedro, Pedro, Pedro, Pedro pe”.
Oznacza to – ni mniej, ni więcej – że Niels Frederiksen musiał wykonać kawał ciężkiej pracy ze składem, który w większości nosił w sobie zadrę. Było ich czym motywować, ale należało też to zrobić bardzo umiejętnie i za to chwała Duńczykowi.
Oprócz spotkania z Koroną były jeszcze inne momenty, które po ubiegłym sezonie mogły nadal boleć zespół z Poznania:
- wielkie “WSTYD” witające piłkarzy przed meczem z Legią,
- szczere i smutne “zawiedliśmy i za to przepraszam” Mariusza Rumaka po porażce z Ruchem,
- informacje o “fatalnej atmosferze” w szatni Lecha i “chamskich odzywkach” wcześniejszego szkoleniowca.
Rany, im więcej się odkopuje z tamtego mrocznego okresu, tym większym magikiem zdaje się Niels Frederiksen.
Duńczyk w swoim debiutanckim sezonie w Ekstraklasie zdobywa mistrzowski tytuł z Lechem Poznań
Nie reguluj monitora, to ten sam Lech!
Szybkie zestawienie wyników tego samego klubu sezon po sezonie – złapcie się siedzeń, żeby nie zlecieć.
- Spotkania wygrane: 22 teraz, 14 rok temu.
- Gole zdobyte: 68 teraz, 47 rok temu.
- Porażki: 8 teraz, 9 rok temu.
I tu pauza. Niels Frederiksen zrobił wiele i niewiele zarazem – po prostu nauczył swoich piłkarzy wygrywania. Pokazał, że można być lepszym i wcale się tego nie wstydzić. Obudził w Lechu bestię, która wcześniej już w tym zespole mogła nawet drzemać, ale potrzebowała jakiegoś solidnego zaklinacza. Lech Duńczyka będzie zapamiętany z ośmiu goli strzelonych Puszczy, czterech Widzewowi, pięciu Legii i Jagiellonii – rywalom wagi ciężkiej. Takimi wynikami Kolejorz napędzał się na kolejne spotkania i budował tylko wielką pewność siebie, która mogła odegrać kluczową rolę w przełamaniu się po kiepskim starcie rundy wiosennej.
Frederiksen zrobił dla Lecha oczywiście więcej, on sam podkreśla też wielką rolę sztabu szkoleniowego i nie pozwala zapomnieć o tym, że to wszystko jest efektem pracy zespołowej. Na chłodno, za kilka dni czy tygodni będzie można śmiało wskazać wszystkie elementy, które złożyły się na ostateczny triumf Lecha.
Sousa bohaterem Kolejorza! Lech Poznań mistrzem Polski 2024/25! [RELACJA]
Na gorąco widać przede wszystkim to, że w Poznaniu zatrudnili fachowca, który w rok wykonał kawał, ale to naprawdę kawał dobrej roboty.
Niels Frederiksen to gość. Zastał Lecha rozbitego, zrobił z niego mistrzowskiego.
CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZACH POLSKI NA WESZŁO:
- Z kim Lech, Legia, Raków i Jagiellonia zagrają w pucharach?
- Niels Frederiksen już wie, jak uczci zdobycie tytułu. “W Danii to była głośna historia”
- Prezes Lecha patrzy w przyszłość. “Odbierałem gratulacje, a już pytali o Ligę Mistrzów…”
Fot. Newspix