Anita Włodarczyk w czasie Memoriału Janusza Kusocińskiego zaliczyła dopiero pierwszy start w tym sezonie. Jednak rozmawiając z trzykrotną mistrzynią olimpijską nie da się nie wybiegać w przyszłość, a w tym sezonie przyszłością są mistrzostwa świata w Tokio, czyli mieście, gdzie Polka zdobyła swoje trzecie złoto igrzysk. Nie da się też nie pytać: jak długo jeszcze potrwa ta kariera? Jeszcze przed MŚ Anita będzie przecież obchodzić 40. urodziny. A mimo tego jest przekonana, że nadal stać ją na wielkie sukcesy.
Anita Włodarczyk o planach, Tokio i Los Angeles
Włodarczyk, jak co sezon, przygotowywała się w Katarze. Zresztą zaraz do niego wraca. Do Polski przyleciała kilka dni temu, głównie po to, żeby wystartować w Memoriale Janusza Kusocińskiego, a za moment znów ma wrócić na Półwysep Arabski. Gdy zjawiła się w ojczyźnie, w pewnym sensie przeżyła szok termiczny. – Jest 35 stopni różnicy. Z 45 [w Katarze] na 10 [w Polsce] – mówiła. Nic dziwnego, że rozmawiając z dziennikarzami, była już ubrana w kurtkę z założonym kapturem. Tym bardziej, że rzut młotem zorganizowano pod koniec imprezy, Anita schodziła z rzutni dobrze po 20.
A jak rzucała? Cóż, przede wszystkim równo – 69.67 m, 69.91 m i 69.90 m. Pozostałe trzy próby umyślnie spaliła, widząc, że młot nie poleciał dalej, niż to miało miejsce we wcześniejszych rzutach.
– Wynik? Taki sobie, liczyłam na więcej, ale dziś naprawdę było trudno. Temperatura ciała była taka, że stałam skamieniała i próbowałam się cały czas dogrzewać. Nie chcę się tym tłumaczyć. Rzucałam dzisiaj w sumie tak, jak w Katarze, cały czas w to samo miejsce, słupek w słupek. Chyba zostało to ze mną z treningów. Nie ma też jednak tragedii, bo to nie były rzuty perfekcyjne i wiem, że mam dużo rezerwy – mówiła.
Na ile jednak liczyła, skoro mówi, że na więcej?
– Myślałam, że rzucę ponad 72 metry, bo tyle było na treningach. Ale trzeba się przyzwyczaić do warunków, a przede wszystkim – do startów. Ostatnich siedem miesięcy to były tylko treningi. Dzisiejszy występ to pierwsze koty z płoty. Patrzę na resztę sezonu z optymizmem, bo wiem, ile pracy wykonaliśmy. Jestem zdrowa, to najważniejsze. Teraz tylko startować. Jestem już przyzwyczajona do tego, że na początku sezonu nie rzucam daleko. Sezon olimpijski przed Tokio wiele mnie nauczył. Wtedy rzucałam po 71-72 metry, a gdy miałam rzucić dalej, to rzuciłam [Polka wygrała wówczas z wynikiem 78,48 m – przyp. red.]. Psychicznie jest okej. Gorzej by było, gdybym czuła, że te niecałe 70 metrów z dzisiaj to mój maks. A dziś czułam się, jakbym rzucała młotem o kilogram cięższym, bo byłam cała skostniała.
CZYTAJ TEŻ: ŚWIĘTY-ERSETIC ZMOBILIZOWANA: “STARSZA PANI POTRAFI SZYBKO BIEGAĆ”
Na wspomnienie Anity o Tokio – gdzie zdobyła trzecie olimpijskie złoto, po kilku latach problemów z kontuzjami – nie sposób było nie zapytać: jak jest nastawiona na tegoroczne mistrzostwa świata? W końcu cztery lata po igrzyskach znów wróci do tego miasta, tym razem walczyć właśnie o medal MŚ.
– Cieszę się, że wracam do Tokio, bo jestem zawodniczką sentymentalną. Zawsze lubiłam też wracać do Berlina [tam zdobyła pierwsze złoto MŚ, pobijając przy tym rekord świata – przyp. red.] i innych miejsc, które sprawiły mi dużo radości. To też taki czynnik, który mnie dodatkowo nakręca. W Tokio będę czuła się jak u siebie. Dla mnie to bardzo ważne – mówiła.
Podkreślała również, że istotnym czynnikiem jest dla niej to, że tym razem wystartuje z fanami na trybunach. Na igrzyskach, z powodu pandemii, ich nie było. Kibice oglądali co prawda jej treningi w Takasaki, ale po wyjeździe do Tokio, taka atmosfera się skończyła. Z przygotowań ma jednak bardzo dobre wspomnienia i… wychodzi, że Japończycy też. – Już w zeszłym roku, w kwietniu, dostałam zaproszenie na zgrupowanie do Takasaki. Japończycy mają naprawdę specyficzne podejście, z wieloma z nich – z którymi zaprzyjaźniłam się przy okazji igrzysk – znów się spotkam. Mam nadzieję, że ta Japonia będzie dla mnie szczęśliwa – mówiła.
Przede wszystkim spotkać chciałaby się z jedną osobą.
– Pan od plakatu “Daj spokój”? Jest plan spotkać się z nim zobaczć. Burmistrz Takasaki dostał prośbę o to, by można było zorganizować to spotkanie. Przy okazji igrzysk zrobiliśmy sobie zdjęcie, ale przedzieleni plakatem. Mam tylko nadzieję, że ten człowiek żyje. (śmiech) – mówiła Anita. Ta ostatnia uwaga jest w pewnym sensie zasadna, bo był to starszy kibic, a przy okazji – były młociarz. Co ważne: niezwykle miły, a cała sytuacja wynikła z błędu w tłumaczeniu. Chciał napisać “Do boju. Powodzenia”, a wyszło: “Witam serdecznie. Daj spokój”.

Anita Włodarczyk z plakatem “Daj spokój” i jego autorem. Fot. Instagram Anity Włodarczyk
Anicie to hasło towarzyszyło ostatecznie przez całe tamte igrzyska. I przyniosło złoto. A propos igrzysk – czy myśli, że dotrwa do kolejnych, w Los Angeles?
– Szukałam ostatnio czegoś w telefonie. Wpisałam hasło „Paryż” i wyświetliła mi się rozmowa z Ryszardem Opiatowskim z 2019 roku, w której było napisane, że „może dotrwam do Paryża, ale raczej będzie trudno. Jest rok 2025, Paryż był w poprzednim sezonie, a ja dalej startuję – mówiła. A jeden z dziennikarzy w tym momencie zapytał: no to może Brisbane? Na myśli miał igrzyska… w 2032 roku.
– Brisbane to marzenie doktora Roberta Śmigielskiego. Od Tokio mówi: „zobaczysz, zrobimy wszystko, żebyś dotrwała do Brisbane”. Choć tak naprawdę to ja już teraz jestem zaskoczona – bo zawsze mi się wydawało, że będzie coraz trudniej z wiekiem. Że kontuzje, że problemy, bo przecież nadal ciężko pracuję, nie odpuszczam, mimo że jestem starsza. A mój organizm jednak to wytrzymuje. Mam super sztab szkoleniowy, w tym fizjologa, który układa mi plany, by kariera trwała jak najdłużej. Radość jest, optymizm jest. Brisbane raczej nie, a Los Angeles… no, team mi się starzeje. (śmiech) Oni muszą się zmobilizować, żeby też dotrwali w zdrowiu.
Fot. Newspix