Reklama

Byli grupą kumpli, a teraz mogą wygrać Ligę Mistrzów. „Straciliśmy kontrolę”

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

16 maja 2025, 13:00 • 19 min czytania 5 komentarzy

Nikt mi nie wmówi, że działacze z Lublina mieli podstawy, by podejrzewać, że Wilfredo Leon będzie zdrowy – mówi Kryspin Baran, prezes firmy Aluron i Aluronu CMC Warty Zawiercie. Rok temu to jego zespół był bliski pozyskania czołowego siatkarza świata, ale obawiano się o jego stan fizyczny. W 2011 roku zespół Barana był grupą kumpli, grających amatorsko w IV lidze. Teraz to dwukrotny wicemistrz Polski, który w ten weekend spróbuje wygrać siatkarską Ligę Mistrzów. W dużej rozmowie z Weszło Baran opowiada o kulisach rozwoju biznesu i drużyny. Mówi też, jakich dwóch słynnych siatkarzy próbował ściągnąć i tłumaczy, dlaczego siatkówka niekoniecznie wykorzystuje swój potencjał marketingowy.

Byli grupą kumpli, a teraz mogą wygrać Ligę Mistrzów. „Straciliśmy kontrolę”

Jakub Radomski: Kim pan chciał być, gdy miał, powiedzmy, 16 lat?

Kryspin Baran, prezes Aluronu CMC Warty Zawiercie: Kowbojem.

Dlaczego?

Bo miałem w sobie dużo romantycznego wyobrażenia o życiu, uczciwości i sprawiedliwości. Czytałem też wiele kowbojskich książek.

Reklama

Dorosłe życie mocno zweryfikowało te wyobrażenia?

Tak. Świat nie jest romantyczny. Dziś wiem, że mamy dużo większy wpływ na to, jak wygląda świat wokół nas, gdy w istotny sposób go sobie zbudujemy. W moim przypadku to dotyczy i firmy, i klubu. Jeśli zbuduję drużynę według swoich wyobrażeń i zrobię to z ludźmi, z którymi chciałem pracować, to później jest czas i przestrzeń na realizację aspiracji sportowych. Wierzę, że ciężka praca i zainwestowanie czasu pozwala wypracować niezależność. Inaczej jesteśmy w dużym stopniu uzależnieni od świata zewnętrznego. Stajemy się tylko uczestnikami życia. A ja lubię być twórcą.

To prawda, że u pana i w biznesie, i w sporcie, na początku nie było żadnych wielkich wizji, tylko garaż i grupa kumpli, którzy grali w siatkówkę?

Zgadza się. Firma Aluron powstała jako pomysł inżynierów, jak zaprojektować nietypowe i unikalne rzeczy, prowadząc niewielką firmę technologiczną i realizując swoje pasje. Pamiętam, że zapytano mnie wtedy, ile firma może mieć zatrudnionych osób. Powiedziałem, że kilkanaście.

A teraz ile ma?

Około 500, ale minęły 23 lata. Z siatkówką było podobnie. Na początku istniało w Zawierciu stowarzyszenie siatkarskie, zrzeszające amatorów, chcących rywalizować. Gdyby w naszej okolicy funkcjonowała jakaś liga amatorska, gralibyśmy w niej, ale brakowało czegoś takiego. Zgłosiliśmy się więc do Śląskiego Związku Piłki Siatkowej i zaczynaliśmy od IV ligi, piątego poziomu rozgrywkowego. To był 2011 rok. Firma i klub zdecydowanie były przewidziane jako niszowe startupy. Można powiedzieć, że nad jednym i drugim straciliśmy kontrolę (śmiech).

Reklama

Pan grał w siatkówkę jako młody chłopak, prawda?

Tak. Zawiercie od ponad 50 lat jest mocno siatkarskie. Pod koniec lat 60. grupy młodzieżowe zdobywały nawet mistrzostwo Polski. Emocje kwitły. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 5, gdzie sportem numer jeden była siatkówka. W liceum – to samo. Moje granie było jednak wyłącznie amatorskie, nigdy nie występowałem profesjonalnie. Gdy klub został reaktywowany i w tym 2011 roku ruszył od IV ligi, zgłosiliśmy trzydziesto i czterdziestolatków, tych, którzy najbardziej się wyróżniali. Ja byłem zbyt przeciętny, by w nim występować.

Kryspin Baran podczas meczu Aluronu

Kryspin Baran podczas meczu Aluronu

Jest jakieś wspomnienie z tych pierwszych lat funkcjonowania, które szczególnie ma pan w głowie?

Mam jeden moment, który pamiętam do dziś, bo wtedy ewidentnie coś kliknęło. 2014 rok, awansowaliśmy wtedy z II do I ligi. Rozgrywki odbywały się w grupach. Szło nam dobrze, pojechaliśmy na turniej finałowy. To była pierwsza możliwość, by zetknąć się z większymi markami. Graliśmy drugi mecz półfinałowy, w pierwszym rywalizowały SMS Spała i Victoria Wałbrzych.

To ten słynny mecz!

Dokładnie, SMS przegrywał w tie-breaku 2:12. Na zagrywkę wszedł młodziutki Aleksander Śliwka i oni zdołali to wygrać. Byłem tam, obok boiska, bo czekałem na rozgrzewkę naszego zespołu. Tamten tie-break był niesamowity. W Spale, która w pewnym momencie już nie wierzyła w wygraną, grał jeszcze Bartłomiej Lipiński.

A w Victorii był Łukasz Kaczmarek.

Pamiętam zapłakanego Kaczmarka, który stał przy autokarze klubowym i nie miał pojęcia, co się stało. I te wielkie emocje trenera Jacka Nawrockiego, który prowadził wtedy SMS. Do I ligi wchodziły wtedy dwa zespoły, sportowo awansowała Spała i my. Dla nas był to moment, kiedy z sympatycznej, amatorskiej siatkówki przeszliśmy do poważniejszego grania. Mecze I ligi transmitowała stacja Orange Sport. Nagle okazało się, że pokazują nas w telewizji.

Pan w jednym z wywiadów powiedział, że najważniejszym momentem było jednak zgłoszenie przez was akcesu do PlusLigi, które nastąpiło w 2017 roku. W tym roku udało wam się też awansować do elity.

W połowie tamtego sezonu nie szło nam. Byliśmy w środku tabeli. Nikt nie myślał o akcesie, o walce o PlusLigę. Chcieliśmy grać lepiej, ale pogubiliśmy się. Zespół prowadził Dominik Kwapisiewicz, wychowanek znanego trenera Jana Sucha. Such akurat ogłosił zakończenie kariery trenerskiej. Pojechałem do niego do domu, usiedliśmy. Zapytałem Sucha, czy nie zechciałbym nam i Dominikowi pomóc, od strony rozwoju zawodowego. Zaczął przyjeżdżać, pomagać, doradzać. Coś ruszyło, wyniki się poprawiły.

Po jednym ze spotkań trener Such, trochę przypadkiem, był świadkiem rozmowy. Dotyczyła tego, że teoretycznie mamy prawo składania aplikacji do PlusLigi. Ale czy warto to robić? Nie byliśmy przekonani. I on wtedy stanowczym, właściwym sobie tonem powiedział coś w stylu: „W sporcie jest tak, że jak dostajesz szansę, to musisz ją brać. Bo drugim razem, gdy będziesz bardzo chciał, to już nie przyjdzie”. Popchnął nas do tego kroku. Gdyby nie tamte słowa, wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej, bo my mielismy obawy, podobne do tych ze strony krytykujących nas ekspertów. Może nasza hala jest niewłaściwa? Może nie potrafimy jeszcze wielu rzeczy i nie znamy się na siatkówce? Pamiętam, że trener Such jeszcze dodał: „Najwyżej od razu spadniecie, ale trzeba to brać”.

Jak byliście odbierani po awansie do PlusLigi?

Było duże zawirowanie komunikacyjne, inspirowane przez zespół AZS Częstochowa, który pokonaliśmy w barażach. Upierali się, że nie spełniamy warunków przystąpienia do najwyższej ligi, choć je spełnialiśmy. Mało tego – później powiedziano mi, że zewnętrzna firma doradcza oceniła, że były to najlepiej przygotowane dokumenty od lat. Specjalna komisja sprawdzała naszą halę, mierzyła ją.

Niektórzy przekonywali, że dopuszczenie do rywalizacji klubu z Zawiercia to rozdrabnianie ligi. Pamiętam głosy w stylu: „AZS Częstochowa to wielka marka. Po co komu takie Zawiercie?”. W tamtym czasie nie można było mówić o otwartej lidze. Ona była zamknięta, bo zdarzało się, że wchodzili do niej nie zwycięzcy rozgrywek niższego szczebla, ale ci, którzy plasowali się niżej. Czasami wskazywano palcem, kto z czołowej czwórki jest godny, by występować w elicie.

Mimo tej atmosfery mini skandalu, znaleźliśmy się w PlusLidze i cała Polska w okienku telewizora zobaczyła, że i nasza hala nieźle wygląda, i mamy głośnych, fanatycznych kibiców.

Dodałbym, że wasi kibice są też kreatywni, znani z pomysłowych akcji. Jedna z nich to nagłe, ostatentacyjne czytanie gazet w totalnej ciszy, gdy rywal idzie na zagrywkę. Taki przekaz w stylu: „A serwuj sobie, mamy to gdzieś”. Przeciwnik czasami nie wiedział, co się dzieje i psuł zagrywkę. Peszono tak np. Bartosza Kwolka, który dziś gra w pana drużynie.

Dajemy kibicom dużo wolności i w niektórych sytuacjach sam jestem równie zaskoczony. Podczas meczu często mnie nosi, dużo spaceruję po hali. Nie wszystkie rzeczy odnotowuję na żywo. Natomiast to wertowanie gazety odbieram pozytywnie. Nie uważam tego za coś ujmującego przeciwnikowi. To bardziej świadczy o inwencji naszych kibiców.

Kibice Aluronu CMC Warty Zawiercie

Kibice Aluronu CMC Warty Zawiercie

Pytałem o przełomowy moment w zarządzaniu klubem. A w pana biznesie aluminiowym było coś takiego?

Chyba nie, to jest ciągły proces. Studiowałem przetwórstwo tworzyw sztucznych na Politechnice Częstochowskiej. Po skończeniu uczelni trafiłem do branży akcesoriów okiennych. Zajmowałem się uszczelkami. To było 28 lat temu. Dziś Aluron projektuje, tworzy i patentuje kompletne systemy okienne. To duże przedsiębiorstwo, zakład ma powierzchnię 47 tys. metrów kwadratowych. Wszystko jest dużo bardziej zaawansowane i odbywa się w dużo większej skali.

To też pokazuje, że sporo jest jednak tych podobieństw między przedsiębiorstwem a zespołem. Kiedy jako prezes klubu przeżywał pan największe nerwy, emocje?

Sezon 2018/2019, półfinał play-off przeciwko ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle. Oni są zdecydowany faworytem, ale my pokonujemy ich na wyjeździe 3:1 i u siebie możemy zapewnić sobie wielki finał, co byłoby sensacją. Gramy kapitalnie, prowadzimy 2:0 w setach. Naszym trenerem był wtedy Mark Lebedew, na przyjęciu Alexander Ferreira, Portugalczyk, będący w świetnej formie. U nich źle prezentował się Kaczmarek.

Trener Andrea Gardini go zdjął, niespodziewanie wprowadził Aleksandra Śliwkę. Grali w zasadzie na trzech przyjmujących.

Zgadza się. I ZAKSA odwróciła tamten mecz. Natomiast tamten manewr trenera Gardiniego był poprzedzony kontrowersjami sędziowskimi, które mogły mieć wpływ na całą rywalizację. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim wpływem arbitrów na losy klubów.

Jakie to były kontrowersje?

Dwa razy z rzędu zagwizdano piłkę niesioną Ferreirze, który po prostu przyjmował na palce. Była to czysta interpretacja sędziego, nie mogliśmy tego sprawdzać. Po meczu złożyliśmy protest i przyznano nam rację. Szkoda, że po fakcie. Decyzje arbitrów okazały się niewłaściwe. Sędziowie zostali zawieszeni na krótki okres. Uzyskaliśmy potwierdzenie, że nasze wielkie emocje były uzasadnione, choć to wszystko ciągle bolało. Jednak takie sytuacje hartują. Dziś próg emocji mam przesunięty dużo wyżej. Wtedy byłem w szoku, że gramy świetnie i ktoś próbuje nam to wszystko zabrać.

Pytałem o nerwy. Największa radość?

Zdecydowanie ubiegłoroczny triumf w Pucharze Polski.

A największy smutek, żal?

Liga Mistrzów, sezon 2022/2023. Przeżywałem to, jak niewiele nam zabrakło, żeby wyjść wtedy z grupy z lepszym bilansem. W meczu w Ankarze z Halkbankiem mieliśmy piłkę meczową w górze. Przegraliśmy. U siebie pokonaliśmy ten bardzo dobry zespół, mający wtedy Nimira w składzie, ale dwukrotnie okazaliśmy się słabsi od Berlin Recycling Volleys. Mieliśmy wielkie nadzieje, a w grupie zajęliśmy trzecie miejsce i w barażach trafiliśmy na ZAKS-ę. Ograła nas. Tamte przegrane zostawiły blizny, bo nie wyszło nam tak, jak w zamierzeniu miało wyjść.

Baran (z prawej) na meczu z GKS-em Katowice

Baran (z prawej) na meczu z GKS-em Katowice

W tym sezonie drugi raz z rzędu Aluron sięgnął po wicemistrzostwo Polski. Wszyscy podkreślają, że macie ciekawie zbilansowany skład. Porozmawiajmy chwilę o zawodnikach pierwszej szóstki.

Nasz rozgrywający, Miguel Tavares, jest bardzo inteligentny. Wyróżnia go odpowiedzialność. Na tej kluczowej pozycji gra wielu egocentryków, mających przykonanie w stylu: „Ja tworzę tę grę, a jeżeli coś nie wyszło, to wina innych”. Wielu, nawet czołowych rozgrywających, ma niezwykle wysokie ego. Tavares jest pewny siebie, ale jednocześnie potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność, zdejmując presję z kolegi.

Wasz libero, Luke Perry, przez wiele osób uważany jest za najlepszego na tej pozycji na świecie.

A może w półfinale Ligi Mistrzów na boisko wyjdzie na tej pozycji Szymon Gregorowicz, który obronił się dobrą grą w meczach finałowych z Lublinem?

Nie sądzę.

Luke to profesjonalny atmosferowicz. Nie rozprasza innych, potrafi połączyć profesjonalną grę na kapitalnym poziomie i realizowanie założeń z okazywaniem radości i świętowaniem. Na przyjęciu są Bartek Kwolek i Aaron Russell. Pamiętam Bartka z rywalizacji w I lidze, kiedy grał w SMS-ie Spała. Irytował swoją techniką, a jednocześnie zadziornością. Był licealistą, który wkurzał starszych graczy po drugiej stronie siatki. Teraz wyrósł na faceta, który nie pęka i ciągle szlifuje swoje umiejętności techniczne. To wielki wojownik, ale jednocześnie gość trochę chowający w sobie eksplozję uczuć.

Russella ciągle się w pewnym sensie uczymy. Bardzo wiele już osiągnął w siatkówce, a mimo to pozostał normalny. Rozmawiając parę miesięcy temu z panem, nazwałem go dżentelmenem siatkówki i to określenie jakoś tak mi do niego najbardziej pasuje. Taktowny człowiek, o wysokiej kulturze osobistej.

Wasz kapitan, Mateusz Bieniek. Pana pierwsza myśl?

Że znalazł się niebezpiecznie blisko momentu, w którym był w 2014 roku nasz obecny trener, Michał Winiarski.

Jaki to moment?

Taki, w którym poświęcenie dla reprezentacji Polski stanowi już zagrożenie dla dalszej kariery sportowej. Wiem, że ingerowanie w to nie jest do końca rolą klubu, ale cieszę się, że po latach ciągłej walki o medale w kadrze Mateusz pomyślał o swoim zdrowiu i odpuszcza ten sezon reprezentacyjny. Nie ukrywam, że on jest w stanie prezentować się lepiej niż obecnie, kiedy będzie w stu procentach zdrowy. Jego spektakularne zagrywki czy ataki, kiedy się pojawią, nie mogą przyćmiewać faktu, że jeszcze dwa czy trzy lata temu to była u niego regularność, a nie przypadki. Natłok sportowych wydarzeń ewidentnie wyeksploatował go fizycznie. Dobrze, że wykazał się teraz rozsądkiem.

Kontuzję, poważną, ma drugi środkowy Jurij Gładyr. Więc obok Bieńka w walce o Lidze Mistrzów na tej pozycji wystąpi prawdopodobnie Miłosz Zniszczoł.

On przez lata był regularnym, stabilnym i szanowanym środkowym zespołów środka tabeli. Wspominaliśmy tutaj o romantyźmie. Właśnie taka była historia z turnieju o Puchar Polski z 2024 roku, w którym zwyciężyliśmy, a on w wieku 37 lat został wybrany najlepszym zawodnikiem imprezy. Ta historia pokazuje, że warto ciężko pracować i nie ustępować. Miłosz zaczekał, nie odpuszczał i wciąż jest zawodnikiem gotowym na największe wyzwania.

Na koniec atak i Karol Butryn, bo zakładam, że jednak zdąży się wyleczyć na turniej w Łodzi.

To gracz, któremu przypięto trochę łatek. Zawsze był typem bombardiera, którego zagrywki i silne ataki robiły wrażenie, ale jednocześnie ludzie mówili, że za niski. Że ma wzloty i upadki. Że słabiej prezentuje się w najważniejszych meczach. Dużo tego było, naprawdę. Karol jednak idealnie pasował do modelu gry trenera Winiarskiego i uważam, że w ciągu ostatnich dwóch lat wiele z tych łatek odkleił. Dziś to jeden z najlepszych polskich atakujących.

Gdzie właściwie jest sufit tej drużyny, która zaczynała paręnaście lat temu jako grupa kolegów? Złoży pan dziś deklarację w stylu: „Chcemy wygrać Ligę Mistrzów”?

Mówię czasami kibicom, że my na pewno zostaniemy mistrzem Polski, tylko nie wiem kiedy, bo w siatkówce, żeby wywalczyć trofeum, musi się świetnie poukładać kilka kwestii. Musisz mieć zawodników w formie i zdrowych, a jednocześnie twój przeciwnik nie może mieć eksplozji świetnej dyspozycji. Niech pan spojrzy na nasz tegoroczny finał z Bogdanką LUK-iem Lublin. W pierwszych dwóch spotkaniach i przez większość czwartego grali tak znakomicie, że my po prostu nie mieliśmy podejścia.

Baran i trener Aluronu Michał Winiarski

Baran i trener Aluronu Michał Winiarski

Jeden z moich zawodników niedawno powiedział: „Żeby przegrać finał, najpierw trzeba do niego awansować”. Dlatego odpowiem tak: moim celem jest sprawienie, żeby ten zespół regularnie był w najlepszej czwórce ligi i Pucharu Polski. Wtedy damy sobie szansę, żeby wstrzelić się z formą i powalczyć o najwyższe cele. Uważam, że siatkówka jest policzalnym sportem, który bardzo docenia powtarzalność i regularność.

Uznajmy, że 1 oznacza: „W ogóle nie było tematu”, a 10 to: „Praktycznie był już naszym zawodnikiem”. Jak blisko, w skali 1-10, byliście przed sezonem pozyskania Wilfredo Leona?

Była wola ze strony dwóch stron. Była oferta wstępnie zaakceptowana przez Wilfredo. Wymagała jedynie uszczegółowienia i ubrania zapisów w umowę. W mojej ocenie to 7 albo 8.

Wtedy do gry wszedł klub z Lublina?

Nie, to bardziej my wtedy zrozumieliśmy, że poza gorącym sercem i chęcią walki ze strony Wilfredo nie mamy żadnych twardych podstaw, by założyć, że jego dyspozycja fizyczna ulegnie znaczącej poprawie. W poprzednim sezonie Leon przez kilka miesięcy siedział na ławce w Perugii i nic nie zapowiadało, że jakiś zabieg czy seria działań znacząco poprawią jego zdrowie. Zakładaliśmy zbudowanie budżetu klubu pod Wilfredo, ale sam nie potrafiłem znaleźć argumentów, jak zagwarantuję moim partnerom i sponsorom, że ten zawodnik wiele do nas wniesie. W związku z tym mieliśmy dużo więcej do stracenia niż pretendent, czyli drużyna z Lublina.

Jest pan więc pewnie zaskoczony, że Leon tak wiele grał w tym sezonie, prezentował się tak dobrze i poprowadził Bogdankę do niespodziewanego mistrzostwa Polski.

Z tego co wiem, dla władz klubu z Lublina, sponsorów i trenera to również duże zaskoczenie i nikt mi nie wmówi, że mieli podstawy podejrzewać, że Wilfredo będzie zdrowy. Myślę, że wierzył w to sam Leon, który jest bardzo pewny siebie. Wierzyła na pewno jego rodzina. I wierzył Andrzej Zahorski, trener przygotowania fizycznego Bogdanki, który zna dobrze Wilfredo, bo pracował z nim już wcześniej i pewnie od początku wiedział, co chce z nim zrobić. Natomiast jako kibic polskiej siatkówki cieszę się, że Wilfredo Leon jest w tak dobrej formie.

Wilfredo Leon cieszy się z mistrzostwa Polski dla Bogdanki LUK-u Lublin

Wilfredo Leon cieszy się z mistrzostwa Polski dla Bogdanki LUK-u Lublin

A gdyby pan miał wskazać jednego siatkarza z topu, który mógł przyjść do Zawiercia, ostatecznie nie trafił do was i pan tego żałuje, to kto by to był? Nie ukrywam, że mam swój typ.

Chyba Maxwell Holt. Robiliśmy do niego trzy podejścia w trzech kolejnych latach. Mieliśmy przez kilka lat dobry kontakt, on chciał przyjść do nas, ale zawsze czegoś brakowało. Nie twierdzę, że akurat on mocno odmieniłby oblicze klubu, ale było blisko i trochę nad tym pracowałem.

Myślałem, że powie pan: Matthew Anderson. Słyszałem, że bardzo go chcieliście.

Potwierdzam, był temat. Ale to były rozmowy pod kątem przyszłego sezonu.

Widziałem zestawienie, pokazujące, że wasz mecz półfinałowy z Projektem Warszawa oglądało w Polsacie Sport w „peaku” pół miliona osób. I tak się teraz zastanawiam – Ekstraklasę piłkarską ogląda mniej ludzi, ale chyba zgodzimy się, że jest lepiej opakowana jako produkt, od kilku lat idzie do przodu pod różnymi względami i na pewno więcej się o niej rozmawia. Nie jest przypadkiem tak, że nasza ligowa siatkówka marketingowo nie wykorzystuje szans?

Zgadzam się, na pewno ma dużo większy potencjał marketingowy. Gdy mój klub wchodził do PlusLigi, miałem wyniesione z biznesu podejście, że jeżeli coś mi się nie podoba, to trzeba o tym głośno mówić, bo może coś zostanie zrobione. Miałem w sobie potrzebę wytykania, dużo krytycyzmu. Szybko jednak zorientowałem się, że takie podejście nie powoduje, że dzieje się lepiej. Usłyszałem: „Skoro uważasz, że można inaczej, to pokaż to”. I przez kilka ostatnich lat staram się wyznaczać nowe kierunki działania, nie krytykując innych klubów czy całej organizacji. Widzę, że to działa: jedni kopiują, inni wyciągają wnioski. To jest moje remedium: po prostu samemu robić lepiej i podciągać tę średnią do góry. Niech inni będą zmuszeni, żeby nas gonić.

Pytałem jednak szerzej, o polską siatkówkę i pana ogólne zdanie.

Według mnie powinniśmy pokazywać, że siatkówka ma potencjał do budowania opowieści. Może uchylę teraz rąbka tajemnicy: gdy zdecydowaliśmy się na nawiązanie długofalowej współpracy z trenerem Winiarskiem i Bieńkiem jako kapitanem, jedną z przyczyn wybrania akurat ich było to, żebyśmy byli identyfikowani z ich osobowościami i historiami. Jednocześnie chcemy pogłębiać opowieść o nich, sprawiając, by mieli coraz więcej fanów. Ludzie będą dzieki temu kupować bilety, szaliki czy koszulki z ich podobizną. Takie zjawisko występuje przy reprezentacji Polski, ale może też mieć miejsce w klubie, jeśli co roku nie zmienia się w nim trzonu drużyny.

Jest wiele aspektów, nad którymi trzeba pracować, to np. wygląd dnia meczowego, ale siatkówka na pewno musi bardziej przekładać się na historie. Zadziwia mnie trochę, że po średniej klasy widowisku piłkarskim internet jest pełen analiz, podcastów, opinii, sporów, a u nas przy hitowych meczach takiej eksplozji nie ma. Trzeba budować narrację, żeby to grono wspierających i komentujących nie było ograniczone do kilkuset nastolatków, którzy w serwisie X wymieniają się niezbyt merytorycznymi poglądami.

Gdy przed tegorocznym finałem PlusLigi przeciwko klubowi z Lublina kontuzji doznał Butryn, wasz podstawowy atakujący, ściągnęliście w ramach transferu medycznego 40-letniego Niemca Georga Grozera. Mogliście wziąć dowolnego atakującego, tyle że nie występującego w PlusLidze. Co pan sądzi o samym przepisie o transferze medycznym? Ja, nie ukrywam, napisałem wtedy na X, że w obecnej formie uważam ten przepis za głupi i niesprawiedliwy.

Przepis o transferze medycznym funkcjonuje prawie od początków PlusLigi. On nie powstał dla nas czy innej drużyny, która skorzystała z niego w ostatnich latach. Kiedy uczestniczyłem w naradach nad jego właściwą formą, skupialiśmy się na tym, żeby zaznaczyć, który zawodnik jest tym mającym determinujący wpływ na wyniki całego zespołu. W momencie gdy taki siatkarz przez uraz traci możliwość gry w sposób trwały, próbujemy znaleźć coś, co można nazwać balansem zastępowalności.

Historia siatkówki w ostatnich latach pokazuje, że przypisywany Resovii mityczny pomysł tworzenia dwóch równych szóstek skompromitował się i jest w praktyce niewykonalny. Zawsze będą ważni gracze i ci będący raczej uzupełnieniem. Nieprzypadkowo transferu medycznego można dokonać za zawodnika, który rozegrał minimum 70 procent meczów w pierwszej szóstce i do tego jeszcze przynajmniej 50 procent setów. Nie jest tak, że gdyby zespół utracił nagle kluczowe ogniwo i nie mógł go w żaden sposób zastąpić, to byłoby również ze szkodą dla całych rozgrywek? Przecież wszyscy liczą na emocje i pewną sprawiedliwość rozstrzygnięć. Zwłaszcza w play-offach, gdy zaczynamy grać o coraz większą stawkę.

Georg Grozer (drugi od lewej)

Georg Grozer (drugi od lewej)

Nie do końca się zgadzam, ale rozumiem pana tok myślenia.

W styczniu 2022 roku, gdy trwała jeszcze runda zasadnicza, naszych dwóch rozgrywających miało problemy i na tej pozycji musiał wystąpić przyjmujący, Uros Kovacević.

Ktoś powie, że sami jesteście sobie winni.

A ja powiem, że to może być zabawne w mediach społecznościowych i interesujące dla kibiców, ale samej dyscyplinie nie przynosi chluby. W czasach rzymskich rzucano gladiatorów na pożarcie lwom, żeby publika widziała, jak się wykrwawiają. To było takie współczesne gladiatorstwo, na zasadzie: „Rzucamy mięso armatnie, a społeczeństwo niech się tym cieszy z niskich pobudek”. Nasze pojedynki, w których Uros grał na rozegraniu, miały niewiele wspólnego ze sportem. Zostaliśmy przymuszeni przez ligę, by grać.

Zmierzam do tego, że gdyby nie możliwość transferu medycznego, w wielu przypadkach oznaczałoby to dla klubów praktycznie zakończenie rywalizacji. Zdaję sobie sprawę, że taki transfer może teoretycznie zrobić zespół z ósmego miejsca, który weźmie sobie na play-offy za słabego atakującego znacznie lepszego gracza. Ale duch tego przepisu jest zupełnie inny. W ubiegłym sezonie Resovii wypadł przez kontuzję Stephane Boyer. Nie mogli go zastąpić, bo grał od początku w zbyt małym procencie spotkań. Ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby, gdyby mogli, zakontraktowali wtedy innego atakującego. Trudno byłoby im znaleźć na rynku kogoś na podobnym poziomie, Boyer był wtedy w świetnej formie. Podobnie było z Karolem. Ciężko sobie wyobrazić, żeby w danym momencie był akurat na świecie ktoś porównywalny albo lepszy, kto leży na plaży i się nudzi.

To prawda, że Grozer był waszym drugim wyborem? Słyszałem, że pierwszym był Nimir, co raczej nie może dziwić.

Rozmawialiśmy z Nimirem, ale okazało się, że miał odbierać osobiście statuetkę dla najlepiej punktującego zawodnika ligi japońskiej i musiał pozostać na miejscu. Wyglądało to tak: rozpoznałem możliwości i powstała lista kilkunastu zawodników z całego świata. To byli gracze, którzy albo kończyli albo skończyli rozgrywki. Jedni byli zainteresowani, a inni, jak Nimir, mieli zobowiązania klubowe.

Był na niej też Jean Patry?

Tak. Zobowiązania w przypadku niektórych oznaczały też udział w Klubowych Mistrzostwach Azji, na które zjeżdża się śmietanka graczy z całego świata. Przedstawiłem tę listę trenerowi Winiarskiemu, a on po krótkiej rozmowie powiedział: „Weźmy Grozera”. Wiedział, że Georg dobrze czuje się w systemie, który on wdraża i w klubie, i w reprezentacji Niemiec. Stwierdził, że Grozer jest w stanie dość szybko się wkomponować i nie będzie odstawał od modelu gry. Gdy Georg do nas przyszedł, widać było, że obaj sobie ufają. Zobaczyłem też, że Grozer daje na boisku bardzo dużo ekspresji, emocji, których zespół potrzebuje. On wylewa wszystko z siebie po udanych akcjach. Zwłaszcza w trzecim meczu o złoto wiele nam dał. Niestety, to było za mało, żeby w tym roku sięgnąć po tytuł.

Ma pan jakiś wzór w świecie sportu albo biznesu?

Szanuję tych, którzy idą pod prąd, mają swój pomysł i swoim sukcesem udowadniają, że pewne rzeczy można zrobić inaczej.

Elon Musk?

Jeszcze kilka miesięcy temu to byłby dobry przykład, a teraz sam nie wiem, co myśleć w tym kontekście o tym człowieku. W wielu obszarach życia społecznego i gospodarczego można znaleźć nieszablonowe osoby. W Polsce kimś takim jest Rafał Brzoska, prezes InPostu, który zbankrutował, powstał z popiołów i odnosi teraz gigantyczny sukces w skali europejskiej. To mnie pasjonuje i pokazuje, że nie ma sufitu, ograniczeń. Załóżmy, że mam wybór: czy zrobić coś tak jak inni, albo może inaczej, nie znając efektu. I w klubie i w firmie zawsze wybiorę to drugie, licząc, że przyniesie lepszy rezultat.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

5 komentarzy

Loading...