Reklama

Pavol Stano: Moja Wisła Płock swego czasu biegała lepiej niż Raków [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

13 maja 2025, 13:04 • 19 min czytania 17 komentarzy

Gdy po moim odejściu z Wisły Płock czytałem w mediach, że winny jest przede wszystkim Pavol Stano, było to dla mnie nieakceptowalne. To były słowa ludzi, którzy widzieli tylko ułamek całej sytuacji – mówi nam słowacki szkoleniowiec, prowadzący obecnie Górnik Łęczna. W dużej rozmowie z Weszło Stano opowiada o kulisach sezonu, w którym Wisła prowadziła w tabeli, by ostatecznie pożegnać się z Ekstraklasą.

Pavol Stano: Moja Wisła Płock swego czasu biegała lepiej niż Raków [WYWIAD]

Mówi też, jakie sytuacje do tego doprowadziły. Wspomina, że jego zespół biegał lepiej niż Raków Częstochowa i mówi, który napastnik Ekstraklasy jest świetnym i niedocenianym piłkarzem. Tłumaczy nam też, dlaczego w piłce nożnej wpływ trenera na wynik zespołu jest mniejszy niż wielu osobom może się wydawać.

***

Jakub Radomski: Jak prowadzi się zespół, w którym zawodnicy i sztab od pewnego czasu nie dostają pensji?

Pavol Stano, trener Górnika Łęczna: Staram się to akceptować. Taka sytuacja ma miejsce i musimy z niej wyjść jak najlepiej pod kątem sportowym, bo wynik może nam wszystkim pomóc na przyszłość. Wiadomo, w obecnej sytuacji trzeba pomagać zawodnikom, żeby pracowali dalej. Niektórym z nich nie jest łatwo, bo nie zarabiają tutaj wielkich pieniędzy i brak dwóch czy trzech wypłat stanowi duży problem. Na szczęście zawodnicy, mimo tych trudności, trenują i grają na 100 procent. Wierzę, że w Łęcznej robi się wszystko, by pieniądze jak najszybciej się znalazły. Prognoza finansowa, którą nam przedstawiono, mówi, że za jakiś czas wszystko się ustabilizuje.

Reklama

Szkoda tylko, że po porażce 1:3 w Niecieczy będzie nam bardzo ciężko awansować do barażów. Choć z drugiej strony – kiedy latem dochodziło do zmian, również politycznych, skutkujących tym, że odeszło 15 zawodników i trzeba było pozyskać nowych, za mocno ograniczone środki, chyba nikt nie liczył, że my w ogóle powalczymy o te baraże.

Klub nie płaci, piłkarze protestują. Stracili nadzieję na poprawę

W jeszcze wcześniejszym meczu, przeciwko Odrze w Opolu, pana piłkarze zachowali się jak w niedzielę zawodnicy Lechii Gdańsk. Opóźnili wyjście na boisko, żeby zaprotestować publicznie przeciwko temu, że nie dostają pensji.

Ustaliliśmy na linii sztab-zawodnicy, że zawsze jesteśmy razem jako drużyna. Powiedziałem piłkarzom, że stoimy obok nich i będę akceptował podejmowane przez nich decyzje. Tę podjęliśmy razem. Chłopcy chcieli pokazać, że problem istnieje. Wspominałem już o zawodnikach, którzy zarabiają mniej. Są też gracze, którzy zwyczajnie mają trochę słabszą głowę i na nich to ma większy wpływ. Nie jest to dla mnie łatwe: stoję w tej sprawie trochę pomiędzy piłkarzami a działaczami. Wiem, że ci drudzy robią wiele, by było lepiej.

Media po raz pierwszy pisały o tych problemach zimą, teraz sprawa wróciła. Obecnie chodzi o brak mniej więcej trzech wypłat dla piłkarzy i sztabu, tak?

Nie zaglądam nikomu do portfela, nie znam szczegółów. Wydaje mi się, że jedni te zaległości mają mniejsze, a inni większe. Ważne są też tutaj relacje między piłkarzami. Bywa, że zawodnik, który nie potrzebuje aż tak bardzo pieniędzy na tu i teraz, sugeruje, by w pierwszej kolejności dostał je ktoś będący w większej potrzebie.

Reklama

Pavol Stano w Górniku Łęczna

Pavol Stano w Górniku Łęczna

W ubiegłym sezonie Górnik, dysponujący większym budżetem, doszedł do półfinału barażów, w którym uległ po karnych Motorowi Lublin. Pan już wtedy rozważał odejście z klubu?

Rozważałem, ale czułem się zżyty z chłopakami, którzy zostali, a oferty, które dostawałem latem, nie były aż tak ciekawe, żebym miał ciśnienie, że muszę odejść. Zostałem w Górniku, starając się o stworzenie nowej drużyny – ściągnięcie wielu zawodników, nie mając na to dużych środków – było sporym wyzwaniem. Dużo analiz, skautingu, w zasadzie pracowałem też jako dyrektor sportowy. Piłkarze przychodzili do nas na testy, które trochę trwały. W zasadzie każda jedna decyzja o zakontraktowaniu zawodnika była poprzedzona testowaniem, trwającym często po trzy, cztery tygodnie.

Zostanie pan w Górniku na kolejny sezon?

Rozmawiamy. Przekazałem działaczom, w jakiej sytuacji mógłbym zostać, a w jakiej raczej nie. Czekamy też na to, jak zakończy się ten sezon. Myślę, że w tym tygodniu wszystko może być jasne.

Słyszałem, że uzależnia pan to nie tylko od kwestii finansowych, ale też infrastrukturalnych.

Jeżeli zawodnicy, ale i cały zespół mają się rozwijać, potrzebujesz boisk o odpowiedniej jakości. To do tej pory był spory problem w Łęcznej. Wciąż mam wielkie zastrzeżenia, choć widzę też, że powstał balon ze sztuczną, nowoczesną trawą. Jest lepiej, ale wciąż chciałbym, żeby były tu boiska treningowe na poziomie tych w innych klubach Ekstraklasy i 1. ligi.

W ekstraklasie pracował pan w Wiśle Płock. Sezon 2022/2023 był dziwny: zespół pod pana wodzą przez pierwszych osiem kolejek prowadził w tabeli, by ostatecznie spaść z ligi. Został pan zwolniony na dwie kolejki przed końcem. Co się stało?

Zacznę od przykładów dwóch trenerów, których uważam za bardzo dobrych szkoleniowców. Jacek Magiera poprowadził Śląsk Wrocław do wicemistrzostwa kraju, stracił czterech bardzo ważnych piłkarzy i później zespół był na dole tabeli. Kosta Runjaić miał dużo trudniej, gdy z Legii odszedł Bartosz Slisz. Też został zwolniony po gorszych wynikach. Obaj osiągali z drużyną bardzo dobre wyniki, a za chwilę ich nie było, gdy nie wszystko się układało. W mediach czytałem głupoty, że stracili drużynę i przestali pracować na odpowiednim poziomie. Absolutnie tak nie jest. Trener jest taki sam na początku, w trakcie i pod koniec sezonu.

Niestety, bardzo dużo ludzi nie rozumie piłki i to przekłada się na otoczkę, którą kreują media. Nie każdy umie przeanalizować mecze jak trenerzy, sztab czy działacze. Dziennikarze chcą, żeby ich teksty się klikały, czytały, więc tworzą często uproszczoną narrację, która trafia do ludzi. Podobnie jest z komentatorami, którzy przekazują swój punkt widzenia, nie zawsze trafny. Oni często powielają wątki, które zostały napisane.

Ktoś powiedział parę tygodni temu, że z Górnikiem Łęczna na wiosnę robi się trochę tak, jak było w Płocku. Ale udowodniliśmy pięcioma zwycięstwami z rzędu i sześcioma meczami bez straty gola, że to były bzdury. Z naszych analiz wynikało, że bardzo wiele rzeczy miało wpływ na wyniki: czerwona kartka, rzuty karne dla rywali, z którymi się nie zgadzałem. Teraz, po porażce w Niecieczy, mamy już tylko matematyczne szanse na baraże, ale przy innych i moim zdaniem prawidłowych decyzjach sędziowskich bylibyśmy dzisiaj w top 4 ligi. Jestem o tym przekonany. Po meczach robię analizę kontrowersyjnych decyzji. To nie są tylko karne i czerwone kartki. W piłce jest dużo takich na pierwszy rzut oka mało ważnych decyzji, które jednak nieraz na końcu decydują.

Pytał pan jednak o Wisłę Płock. Dziś, patrząc na spokojnie, mogę podzielić ten czas na trzy etapy. Pierwszy – pamiętajmy, że objąłem drużynę przed sezonem 2022/2023, w marcu, gdy była na dole tabeli. Awansowaliśmy na szóste miejsce. To był wielki sukces. Poznałem zespół i uzupełniłem go z dyrektorem sportowym, które też miał dobre oko do piłkarzy, o zawodników, którzy nie byli oczywistymi transferami, ale potwierdzili swoją jakość. Ściągnąłem do Płocka Steve’a Kapuadiego. Znałem go z ligi słowackiej, on w tamtym czasie 17 miesięcy nie grał w piłkę. Chciałem go już wcześniej, do Żyliny, ale wtedy był dla nas niedostępny.

Steve Kapuadi: Chcieli mnie złamać, ale nie złamali. Profesjonalizm mam w DNA [WYWIAD]

Co pan u niego widział?

Właśnie to, co teraz widzimy w Legii. Na Słowacji Steve występowałem w Trenczynie. Pamiętam mecz mojej Żyliny przeciwko nim: popełniał dużo błędów, ale podobało mi się jego nastawienie na pojedynki w kontakcie. Powiedziałem sobie: „Chcę go mieć w zespole. To chłopak, którego można nauczyć wielu rzeczy”. W Płocku przekonałem działaczy, żeby go ściągnąć. Nie kosztował zbyt wiele. Od pierwszego treningu wszyscy byli przekonani, że to bardzo dobry ruch.

Stano jako trener Wisły Płock

Stano jako trener Wisły Płock

Wzięliśmy też Davo, który w rundzie jesiennej strzelił w lidze dziewięć goli i miał trzy asysty. Świetnie wkomponował się do drużyny. Bardzo dobrze prezentował się Damian Michalski. Stworzyli z Kapuadim najlepszą parę stoperów w lidze. Nieźle przygotowany był Jakub Rzeźniczak, bardzo ceniłem też reprezentanta Azerbejdżanu Antona Krywociuka. Na prawej obronie mógł zagrać Aleksander Pawlak, na lewej był Piotr Tomasik.

W środku pola pracowici Dominik Furman, Filip Lesniak, Mateusz Szwoch, Damian Rasak i Rafał Wolski, który świetnie kreował grę i dużo biegał. To był super zespół. Na skrzydłach wspomniany Davo i Kristian Vallo, boczny obrońca, który tutaj grał wyżej. W ataku Łukasz Sekulski, ale też młody Mateusz Lewanowski czy Marko Kolar. I tak nie wymieniłem wszystkich, których warto wspomnieć.

W sześciu meczach wywalczyliśmy 16 punktów. Byliśmy liderem Ekstraklasy. Problem polegał jednak na tym, że Wisła miała problemy finansowe: większe niż wydawało się wielu osobom. Już gdy podpisywałem kontrakt, wiedziałem, że mam pracować tak, żebyśmy mieli zawodników, których da się dobrze sprzedać. Miałem tego świadomość, ale nie spodziewałem się, że po tak świetnym początku stracę po kolei tylu piłkarzy. Rozbita została para stoperów: nie chciałem sprzedawać Michalskiego, ale przez finanse klub był zmuszony już w sierpniu puścić go do Niemiec.

Wzięło go Greuther Furth.

Dokładnie. Wie pan, co mi powiedział kiedyś Kiwior? „Trenerze, gdy trafiłem do Włoch, nie miałem żadnych problemów z adaptacją do tamtejszego grania”. To super ocena, pokazująca że wykonywaliśmy w Żylinie dobrą pracę jako sztab. Michalski odszedł do Niemiec i tak samo nie miał żadnych problemów z adaptacją. Ale wróćmy do Wisły: odchodzi Michalski, później wyskoczyła w mediach afera z Wolskim (chodziło o prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu – przyp. red.). W następnym meczu Rafał dostał czerwoną kartkę. To było zdarzenie sprzed roku. W momencie, gdy dobrze graliśmy, sprawa została nagłośniona. Mieliśmy też w zespole kilka kontuzji.

Graliśmy mecz wyjazdowy ze Stalą Mielec. W lidze ciągle szło nam nieźle. Po wygranej z Legią uznałem, że chcę rozwijać zespół, dlatego w tym spotkaniu postawię na kilku młodych piłkarzy, takich jak Pawlak, Igor Drapiński, Lewandowski czy Miroslav Gono. Davo, Sekulski, Vallo, Lesniak, Rzeźniczak i Tomasik zaczęli na ławce. Myślałem o grze w europejskich pucharach, nawet o walce o mistrzostwo Polski, ale chciałem osiągnąć to, zwiększając jakość każdego zawodnika w drużynie. Być może poświęciłem w pewnym sensie wynik tamtego spotkania. Jeżeli ktoś tak uważa, OK. Ale liczył się dla mnie rozwój piłkarzy i wyniki w dłuższej perspektywie. W Mielcu przegrywaliśmy po rzucie karnym, ale drużyna pokazała ambicję i w ostatniej minucie Damian Warchoł doprowadził do wyrównania. Uciekły nam dwa punkty, ale uważam, że zrobiliśmy coś kosztem czegoś. W Radomiu postąpiłem podobnie, tylko tam już przegraliśmy 0:2.

Skończyła się runda. Wciąż zajmowaliśmy dobre, wysokie miejsce, mogliśmy myśleć o europejskich pucharach, a ja czułem, że mam komfort pracy i zaufanie dyrektora sportowego oraz prezesa. I tu zaczyna się etap trzeci. Rozmawiałem z władzami o przedłużeniu kontraktu, chcieliśmy wybudować silny zespół na lata. Przed sezonem nie trafiliśmy ze wszystkimi transferami, były też niewypały, ale ci, którzy nie odpalili, nie byli drodzy albo mieli krótkie kontrakty. Patrzyłem na wszystko optymistycznie. Polecieliśmy na zimowy obóz do Turcji. Miałem tam do dyspozycji wszystkich graczy, ale okazało się, że z powodu zaległości niektórzy złożyli wezwanie zobowiązuje klub do zapłaty.

Stano przed meczem Wisły Płock z Jagiellonią Białystok. Na zdjęciu też Adrian Siemieniec

Stano przed meczem Wisły Płock z Jagiellonią Białystok. Na zdjęciu też Adrian Siemieniec

Jakie to były zaległości?

Głównie dwu i trzymiesięczne. Wtedy zapadła wspólna decyzja, że trzeba robić transfery, bo klub pilnie potrzebował pieniędzy. Na obozie zagraliśmy ze Sturmem Graz. Wyglądaliśmy świetnie. Wracamy do Polski, w lidze przegrywamy po 0:1 z Lechem i Pogonią. Mamy serię porażek, mimo że nie prezentowaliśmy się w tamtych meczach tak, jak pokazywał to suchy wynik. Z Pogonią graliśmy naprawdę dobrze, mieliśmy swoje okazje. W doliczonym czasie gry załatwili nas strzałem z dystansu. Biczachczjan, mój były zawodnik. Tak czasami bywa.

Jednocześnie nastąpił odpływ ważnych zawodników. Odchodzi Davo, bo potrzeba pieniędzy. Odchodzi Krywociuk. Do tego Damian Rasak. To były transfery gotówkowe, za dobre pieniądze w realiach Wisły Płock. Michał Mokrzycki idzie na wypożyczenie do ŁKS-u, aby łapał minuty. A jednocześnie mieliśmy kontuzje: tu złamana noga, tu poważny problem z kostką, tu kłopoty Sekulskiego z kolanem, tu Tomasik ląduje w szpitalu i nie może grać przez miesiąc. Dwaj ostatni w zasadzie stracili okres przygotowawczy. Do tego Vallo wypadł nam prawie na rok.

Dużo tych okoliczności. Fakty jednak są takie, że jak wyliczył wtedy na Weszło Damian Smyk, Wisła w pierwszych sześciu kolejkach tamtego sezonu zdobyła 16 punktów na 18 możliwych. A w kolejkach 7-32: ledwie 21 na 78 do zgarnięcia. Nie dam się przekonać, że to nie jest wielki zjazd.

Śląsk Wrocław właśnie spadł z Ekstraklasy. Po wicemistrzostwie stracił czterech ważnych piłkarzy: Erika Exposito, Łukasza Bejgera, Matiasa Nahuela i Patricka Olsena. Później poważnego urazu doznaje Jakub Świerczok. W szpitalu nagle ląduje Petr Schwarz. I to jest już zupełnie inny zespół. To nie jest problem z trenerem, naprawdę. Jeżeli wypada ci tyle ważnych osób, musisz uzupełnić kadrę, a na to po prostu potrzeba czasu. Na wiosnę, w trakcie rundy, już wartościowego zawodnika nie znajdziesz.

My w Wiśle Płock na wiosnę nie graliśmy żadnej padliny. Jeżeli ktoś tak sugeruje, to zupełnie nie rozumie futbolu. Były może dwa mecze, z których ewidentnie nie byłem zadowolony, ale to normalne. Na Górniku Zabrze do przerwy prowadzimy 2:0. Przegrywamy 2:3. Tracone gole, często po indywidualnych błędach, podcinały nam skrzydła. Albo ten mecz z Jagiellonią: po 10 minutach jest 2:0 dla nas i gramy świetnie. A później Marc Gual ładuje nam trzy bramki, jedną Jesus Imaz. I kończy się 2:4. Uważam, że Gual to świetny napastnik, trochę mimo wszystko niedoceniany. Wtedy Jagiellonię prowadził Adrian Siemieniec. To był jeden z jego pierwszych meczów, bronili się przed spadkiem. W kolejnym sezonie wywalczył mistrzostwo Polski. Tak bywa w futbolu. Wiele zależy od okoliczności.

Były dwie pozycje, na które wiedziałem, że potrzebuję piłkarzy, by zastąpić tych, którzy odeszli. Miałem dogadanych graczy, ale okazało się, że Wisła w tym momencie nie ma na nich środków.

Rzuci pan przykładowe nazwisko?

Reprezentant Czech. A drugi to stoper z ligi słowackiej. Nie będę mówił nazwisk, bo nie wykluczam, że kiedyś ściągnę któregoś z nich do swojego zespołu. Wiosna tamtego sezonu była dla mnie szkołą życia. Wiem jednak, że dałem dużo tym chłopakom i całej drużynie. Cel był długofalowy, zespół miał się rozwijać na przestrzeni kilku lat. Poza tym – na siedem kolejek przed końcem Wisła miała 35 punktów. Taki dorobek często dawał utrzymanie. Wydawało się wtedy, że jesteśmy bezpieczni. Niestety, w kolejnych pięciu meczach zdobyliśmy ledwie punkt, zremisowaliśmy ze Stalą Mielec. W innych spotkaniach padały czasami cudowne, niespodziewane wyniki.

I wtedy pana zwolniono, dwie kolejki przed końcem. A ligowy byt Wisły miał ratować Marek Saganowski. Nie udało się, przegrał oba mecze.

Strasznie mnie to wszystko bolało. W meczu ze Śląskiem w zasadzie urządzał nas remis. Oni też walczyli o utrzymanie i gdyby nie wygrali, mieliby wielkie problemy. Prowadziliśmy 1:0, ale później Śląsk strzelił trzy gole. Uważam i powiem to wprost, że druga żółta kartka dla Rzeźniczaka, która miała wielkie znaczenie, została pokazana niesłusznie. Pojechałem do domu. Zadzwonił Paweł Magdoń, dyrektor sportowy. Powiedział, że kończymy współpracę.

Czułem żal, że nie będzie mi dane dokończyć sezonu, ale jednocześnie rozumiałem decyzję działaczy, bo miała ona racjonalne uzasadnienie. Musiałem się z nią pogodzić, choć żal mi było piłkarzy i całego projektu. On został świetnie rozpoczęty, ja tylko potrzebowałem czasu. Trzeba było jakoś przeżyć końcówkę rundy, utrzymać się w lidze. Jestem przekonany, że z możliwościami finansowymi, które teraz ma Wisła, osiągałbym z tym klubem długofalowo dobre wyniki.

Niech pan spojrzy, co działo się z zawodnikami, którzy nas opuszczali. Rasak dużo dał Górnikowi. Mokrzycki bardzo pomógł ŁKS-owi awansować do Ekstraklasy. Były też w trakcie rozgrywek oferty za Kapuadiego, naprawdę za niezłe pieniądze.

Skąd?

Najpierw Dania, później Włochy. Powiedziałem wtedy działaczom: „Puścimy go, ale po sezonie. Latem”. Ostatecznie trafił do Legii.

Steve Kapuadi jako gracz Wisły Płock

Steve Kapuadi jako gracz Wisły Płock

Gdy po moim odejściu czytałem w mediach, że winny jest przede wszystkim Stano, było to dla mnie nieakceptowalne. To były słowa ludzi, którzy widzieli tylko ułamek całej sytuacji. Wiem, pewnie powinniśmy jako szkoleniowcy odcinać się od takich głosów i nie brać ich w ogóle pod uwagę. Ale to nie zawsze jest łatwe. To ciemna strona naszej pracy.

Patrzy się głównie na wynik.

Tak, żyjemy w świecie, gdzie rezultat jest najważniejszy. Mało kto rozumie, jak wiele rzeczy się na niego składa. On zawsze musi być wynikiem pracy, systemu, poukładania pewnych rzeczy. Gdy wszystko działa, masz odpowiednie boiska, dobry sztab, młodzież przygotowywaną na wysokim poziomie w akademii i możliwość transferów, wtedy długofalowo jest łatwiej o sukces z pierwszym zespołem. A kiedy tego nie masz, jest dużo trudniej i nawet jakość piłkarska pierwszego składu może cię nie uratować na dłuższą metę. Teraz ja zadam pytanie. Jak duży jest według pana w piłce nożnej wpływ trenera na wynik zespołu?

Procentowo?

Tak.

Zawsze uważałem, że mimo wszystko spory. 40 procent.

Ekstremalnie dużo pan podał.

Weźmy przykład Adriana Siemieńca, o którym już tutaj rozmawialiśmy. Uważam, że on fajnie obrazuje, jak wiele drużynie może dać postać młodego, ambitnego i kompetentnego trenera, który w dodatku jest mistrzem budowania relacji w drużynie i wie, kim się otoczyć. A to, chyba się zgodzimy, też ma wielkie znaczenie.

Zgadzam się, że to świetny człowiek i świetny trener, z wysoko rozwiniętymi kompetencjami miękkimi. Ale o jego sukcesie w Jagiellonii decydują też inne czynniki. Zespół ma gdzie trenować, jest zabezpieczony finansowo. Ma dobry sztab szkoleniowy, odpowiednich właścicieli. Trafiają do niego piłkarze, którzy najczęściej sporo wnoszą, co jest w dużej mierze zasługą dyrektora sportowego. Kiedy ktoś ważny odchodzi, pojawia się następca.

Czytałem wywiady trenera Siemieńca, widziałem w nich dużo pokory. Bardzo mu kibicuję, by szedł dalej do przodu. Uważnie obserwowałem rozwój Jagiellonii i uważam, że my w Wiśle Płock działaliśmy podobnie, tylko w pewnym momencie, bardzo ważnym, oni odpowiednio wszystko ułożyli, a my nie, w dużej mierzy dlatego, że po prostu nie mogliśmy.

Na jakość piłkarską mają wpływ transfery, a na nie – finanse. Ważna jest też cierpliwość twoich szefów. Są jeszcze sędziowie. Nie masz wpływu na ich ewentualne błędy, a one potrafią mocno zdeterminować wynik meczu i dorobek punktowy w tabeli. Istotna jest infrastruktura, boiska. Odpowiednie zabezpieczenie obozu, właściwe miejsce do spania dzień przed spotkaniem, indywidualne problemy zawodników. Praca fizjoterapeutów, stawiających najważniejszych graczy na nogi. Długo mógłbym wymieniać.

Gdyby trener miał w piłce 40% wpływu na wynik, to dobry fachowiec po objęciu słabego zespołu od razu, samą swoją pracą, zrobiłby z niego dobrą drużynę. A to tak nie działa. Jeżeli by tak było, to Magiera w Śląsku, mimo odejścia najważniejszych piłkarzy, może nie biłby się o podium, ale byłby w górnej połowie stawki. A widzimy, jak to się wszystko skończyło.

Uważam, że ogólna opinia o naszym wpływie na sam wynik meczu jest mocno zawyżona. My bardziej stwarzamy środowisko pracy i wpływamy na sposób funkcjonowania zespołu. Na dłuższą metę najważniejszy jest potencjał drużyny, który bierze się z pracy całego klubu.

Gdy rozmawiałem przed tym wywiadem z kilkoma osobami na pana temat, często słyszałem: „Był środkowym obrońcą, a jako trener zawsze chce, by jego zespoły grały ofensywnie”. Z czego to się bierze?

Mogę stwierdzić, że byłem typem ofensywnego środkowego obrońcy. Strzeliłem trochę goli. Natomiast ja dopiero w wieku 29 lat zacząłem grać wyłącznie na tej pozycji. Wcześniej często występowałem na środku pomocy, a nawet w ataku. Zawsze korciło mnie, by biec z piłką do przodu. Dziś jako trener uważam, że jeżeli gramy ofensywnie na każdej pozycji, to zawodnicy szybciej się rozwijają. Chcę, żeby moje drużyny były widowiskowe i po straceniu bramki myślały, że są w stanie strzelić swoją i wrócić do meczu. To oczywiście wiąże się z bardzo wymagającym sposobem gry i takimi samymi treningami, opartymi na intensywności i robieniu kilometrów.

Pierwszym poważnym zespołem, który pan objął, była Żylina, gdzie pracował pan najpierw jako asystent, a od stycznia 2020 roku już jako pierwszy trener. Słowacki dziennikarz mówił mi, że nie wie, czy kiedykolwiek widział tak młodą i jednocześnie tak ładnie dla oka grającą drużynę.

Miałem doświadczonych zawodników, reprezentantów swoich krajów, i trochę młodzieży. Wkrótce wybuchła pandemia koronawirusa. Usłyszałem od władz klubu, że nie wiadomo, jak to wszystko się skończy, więc prewencyjnie trzeba puścić wielu piłkarzy, zejść z najwyższych kontraktów. Straciłem wtedy 17 zawodników, głównie tych bardzo ważnych. Już wcześniej, na obozie w Dubaju, były jakby dwie drużyny. Miałem do dyspozycji około 30 zawodników i jednego dnia graliśmy sparing pierwszą drużyną, a kolejny – młodymi chłopakami.

Po odejściu tych kilkunastu graczy szansę dostali młodzi i udało nam się utrzymać drugie miejsce w tabeli. Zrobili mega robotę. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, jaki notowali progres. Uczyłem ich ofensywnej gry, treningi były wyjątkowo ciężkie. Ta wyjątkowo młoda drużyna potrafiła w meczu pokonywać w sprincie łącznie trzy kilometry.

Standard to ile?

Dziś w polskiej ekstraklasie dwa kilometry to jest już dość dobry wynik. Moi zawodnicy w Żylinie byli bardzo dynamiczni. Kreowali okazje, atakowali. W prawie każdym meczu łącznie przebiegali powyżej 120 kilometrów. Później, gdy prowadziłem Wisłę Płock, parametry motoryczne, pod kątem samego biegania, były w pewnym momencie lepsze niż w najlepszym czasie Rakowa Częstochowa w ostatnich latach.

W Żylinie, grając przez cały kolejny sezon młodymi graczami, zajęliśmy czwarte miejsce. Mogło być jeszcze lepiej, ale część zawodników występowała jednocześnie na niższym szczeblu, żeby zapewnić utrzymanie naszej drugiej drużynie. Niektórzy rozgrywali mecze w piątek, niedzielę i później od razu w poniedziałek.

Dostaliśmy się do eliminacji Ligi Europy. Wyeliminowaliśmy dobry zespół, cypryjski Apollon Limassol. W kolejnej rundzie przeszliśmy Tobył Kostanaj z Kazachstanu. To nieprzyjemni rywale, gdy masz w składzie głównie młodzież. W rundzie, której stawką była faza grupowa, czekał czeski Jablonec. Niestety, w wyjazdowym meczu po pierwszej połowie było 0:4. I praktycznie po dwumeczu. Żałowałem bardzo tych 45 minut, bo czułem, że mamy na nich pomysł.

Tak czasami jest, gdy prowadzisz młodych chłopców, którzy grają bardzo wiele spotkań. Wielu z nich poszło później w lepszy piłkarski świat. Wahan Biczachczjan przeszedł do Pogoni Szczecin, Enis Fazlagić do Wisły Kraków, Jakub Kiwior do Spezii, Dawid Kurminowski do duńskiego Aarhus, Jan Bernat do Westerlo z Belgii, a Tomas Nemcik do Norwegii, do Rosenborga. Odchodzili za dobre pieniądze do naprawdę silnych drużyn.

Gdy oglądał pan dwumecz Arsenalu z Realem Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, była myśl w stylu: „Nie sądziłem, że Kuba wejdzie na aż tak wysoki poziom”?

W dniu pierwszego meczu, tego w Londynie, wygranego 3:0, wymieniałem z Kiwiorem wiadomości. Byłem bardzo ciekawy tego dwumeczu i muszę przyznać, że Kuba spisał się w nim świetnie. Kiedy prowadziłem go w Żylinie, był młodziutki i miał swoje deficyty, ale jednocześnie widać było cechy, dzięki którym mógł zostać bardzo dobrym obrońcą. I został.

Były skaut Arsenalu: Każdy dobry klub chciałby mieć Kiwiora [WYWIAD]

Jakie cechy pan widział?

Moc, siłę, do tego dobrze radził sobie w pojedynkach i na wysokim poziomie grał głową. Uczyliśmy go podłączania się do akcji ofensywnych. W Arsenalu jeszcze nie do końca pokazuje ten atut, ale to chłopak, który świetnie wyprowadza piłkę i dobrze gra do przodu. Być może jest nieco hamowany, ale trochę to rozumiem, bo jeżeli na poziomie Premier League czy Ligi Mistrzów pokaże trochę fajerwerków, a później popełni jeden błąd, on może bardzo wiele kosztować. Kuba już kilka lat temu był wielkim talentem. Uważam, że wciąż ma pewne rezerwy i niebawem stanie się jeszcze lepszym piłkarzem.

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

ROZMAWIAŁ JAKUB RADOMSKI

Fot. Newspix.pl

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

17 komentarzy

Loading...