Jeśli rezerwowy ładuje po widłach z dystansu, dając ci prowadzenie w meczu z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, nadzieja na pozostanie w Ekstraklasie może wrócić, porwać do wielkich rzeczy. O ile po kilku chwilach twój golkiper nie wpadnie z piłką do bramki. Stal Mielec w Lubinie wyciągnęła wynik, żeby po mrugnięciu okiem zniweczyć całą swoją pracę.
Tak to się w lidze utrzymać nie da. Ivan Djurdjević wciąż jeszcze nie wygrał meczu jako trener Stali. Można powiedzieć, że tym razem był naprawdę blisko (który to już raz?), że ten jeden błąd bramkarza wszystko zaprzepaścił. To półprawda, bo przecież los chwilę przed pomyłką Jakuba Mądrzyka się do Stali uśmiechnął.
Mielczanie wyszli z genialnym kontratakiem, Maciej Domański dostał piłkę na wprost bramki, na dwunastym metrze. Rąbnął przed siebie, idealnie w Dominika Hładuna. Zmarnował fantastyczną okazję, najlepszą w meczu. Rzut rożny w tej sytuacji nie wydawał się być nawet nagrodą pocieszenia, lecz Robert Dadok za moment strzelił z dystansu tak, że można było zapomnieć o pierdołowatości Domańskiego.
Prowizoryczne wyliczenie expected goals: Domański — bez kozery powiemy 0,6. Dadok — w najlepszym przypadku 0,06. Musisz mieć trochę fuksa, żeby w ten sposób wybrnąć ze zmarnowanej szansy. Musisz też liczyć się tym, że skoro polegasz na szczęściu, to ono może się od ciebie odwrócić, jak przy strzale Bartłomieja Kłudki, który sprawił Mądrzykowi problemy, których sprawić nie powinien.
Ekstraklasa. Zagłębie Lubin — Stal Mielec 2:2 (1:0)
Ciężko wycenić szanse Stali Mielec na utrzymanie. Ciężko, bo nikt nie powie, że w Lubinie Stal wyglądała na bezradną, pozbawioną pomysłu drużynę. Zasypali bramkę rywala strzałami, Hładun wyciągnął — poza opisaną już szansą Domańskiego — przynajmniej dwie sytuacje „ekstra”, takie, po których rośnie współczynnik uratowanych goli. Mimo to wpuścił dwie sztuki, bo poza golazzo Dadoka wpadł także strzał Alvisa Jaunzemsa, który przytomnie wyskoczył z linii i trącił piłkę zagraną głową przez Łukasza Wolsztyńskiego tuż przed nosem Hładuna.
Czyli zgodzimy się, że pomysł na to, jak wygrać, był. Nawet jeśli obie bramki były następstwem stałych fragmentów gry — to przecież też jakaś metoda.
Druga strona medalu jest jednak taka, że Stal Mielec była niebywale irytująca w defensywie. Patrzysz, jak ci goście pozwalają się objeżdżać, wpuszczają rywala w pole karne, uciekają od kontaktu i wiesz, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Zagłębie nie musiało nieustannie napierać, atakować — wystarczyło urwać się raz, drugi, żeby zrobić swoje. I tak właśnie urwał się Dawid Kurminowski, którego na radarze mieli trzej obrońcy, co nie przeszkodziło im go zgubić.
Jedno podanie w pole karne, w zasadzie pierwsze okazja, gol. Wcześniej zmarnowane naprawdę niezłe szanse, nieudany strzał z bliska. Zbyt rozdygotana była Stal, żeby dźwignąć rangę tego meczu. Mało zresztą brakowało, żeby na koniec została zatopiona. Naprawdę mało — wystarczyłoby, że piłkę zagraną wzdłuż bramki przez Tomasza Pieńkę wbiłby na wślizgu któryś z jego kumpli.
Może więc i Stal sprawiła, że w powietrze wzbił się kurz, ale gdy ten opadł i zobaczyliśmy konkret, to tym konkretem były lepsze sytuacje gospodarzy, które pozwoliły im odjechać od strefy spadkowej na kolejny, bezcenny punkcik.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Rzut oka na terminarz Lecha i Rakowa. Zbyt wcześnie, żeby skreślać Kolejorza
- Czego brakuje Lechowi Poznań, żeby zostać mistrzem Polski?
- Maksymalnie Kroczek do przodu. Co dalej z trenerem Cracovii?
Fot. Newspix