Po pierwszej połowie meczu miało się wrażenie, że do strzelenia gola Barcelona potrzebowałaby wziąć piłkę pod pachę i wbiec z nią za linię bramkową. Żadne inne metody nie działały – strzał z dystansu lądował albo na rękawicach bramkarza, albo na słupku. Okazje wewnątrz pola karnego kończyły się na ofiarnych interwencjach obrońców lub niedociągnięciach Fatiego, Olmo czy Erica Garcii. Mallorca tylko patrzyła, jak ekipa Hansiego Flicka się nakręca i do pewnej chwili naprawdę mogła liczyć na to, że najważniejszej śruby w postaci bramki ostatecznie nie dokręci.
Na nieszczęście dla gości piłkarz klasy Daniego Olmo, kiedy ma dwie okazje w meczu, nie myli się aż dwa razy. W sytuacji niemal stuprocentowej, po kapitalnym dośrodkowaniu Yamala fałszem, co prawda przegrał pojedynek z bramkarzem, ale już kilkadziesiąt minut później, w totalnym tłoku, wyczarował sprytne uderzenie zza zasłony. Cały Olmo, gdy zdrowie mu na to pozwala – klej w nodze, przyjęcie kierunkowe, ułamek sekundy na zastanowienie, cyk, piłka jakimś cudem wpada do sieci. Barca w takich dniach może czuć ulgę, że gdy sypie się kilku innych piłkarzy, akurat Hiszpan wraca na swoje “okienko zdrowia”.
FC Barcelona – RCD Mallorca 1:0. Strzelanina bez puenty
Ale tych goli, zwłaszcza na tle kompletnie nieobecnej w ofensywie Mallorki, powinno być więcej. Fakt, że Barca nie miała kilkubramkowej przewagi po godzinie gry, dało się jeszcze jakoś przeboleć. Problem narastał w chwili, gdy na zegarze z przodu pojawiała się siódemka i ósemka, a kwestia wyniku wciąż wisiała na włosku. I to nie przez impotencję “Dumy Katalonii” w kreowaniu akcji, nie, bo ich poczynania oglądało się z przyjemnością (szczególnie Pedriego, który formą przechodzi ludzkie pojęcie). Brakowało puenty, tak jak w sytuacji sam na sam z bramkarzem Yamala, który ukradł Pedriemu asystę kolejki. Tak jak w kilku innych momentach, gdy dało się jeszcze wybrać opcję podania do lepiej ustawionego kolegi, ale Victor czy Fermin woleli sami brać sprawy w swoje ręce. Fajnie, że jeden z drugim chcieli się wykazać, jednak Barcelona wyglądająca dziś w części jak Barcelona B co najwyżej nabijała statystyki bramkarzowi Mallorki.
Wyłącznie jeden człowiek ze strony przyjezdnych przetrwał próbę ognia. To właśnie bramkarz, Leo Roman. Gość przyjął na siebie kilkanaście strzałów, a stracił tylko jednego gola, co śmiało możemy uznać za wyczyn. Gdyby koledzy z linii pomocy i ataku dojechali, pewnie dałoby się w takim układzie powalczyć o remis, bo jak już Mallorca wchodziła w pole karne Szczęsnego, raz strzeliła gola ze spalonego, a innym razem zmusiła Polaka do ważnej interwencji. Ale tego było za mało, zdecydowanie za mało jak na Barcę, która z czasem zaczęła grać ze swoim rywalem w dziadka.
Wynik tego nie oddaje, ale to była totalna dominacja. Jako że Flick na tle siódmej ekipy ligi eksperymentował i dobrze na tym wyszedł, powodów do zadowolenia może mieć sporo. Spotkanie kontrolował cały zespół, choć na osobne pochwały w szatni zasłużyło trzech piłkarzy:
- wyciągnięty z szafy Fati, który nie wyglądał jak zagruzowany, ba, wnosił coś ciekawego do prawie każdej akcji
- Fort na lewej obronie, który po długim czasie poza wyjściowym składem dostał szansę od trenera i wyrósł na dobrą alternatywę dla Martina
- Eric Garcia na prawej obronie nawiązujący do Kounde, dobry z przodu i z tyłu, bez słabego punktu
Do tego ponowne wdrożenie wracającego po kontuzji Olmo i czyste konto. Co by nie mówić, Barca miała gorsze dni w biurze, choćby w ostatnich tygodniach, mimo zwycięstw. Zamiast się męczyć, dziś w miarę sprawnie wybiła przeciwnikom pomysł na granie w piłkę, a że szwankowała skuteczność – trudno, zdarza się. Przy takiej Mallorce można było sobie pozwolić na większy margines błędu, a najlepszym tego dowodem są liczby. Goście mieli cztery strzały przez 90 minut, zero celnych, jeden zablokowany, xG 0,25. Żeby zamienić to na gola i remis, chyba nie obeszłoby się bez boskiej ingerencji. Z kolei Barca oddała – uwaga – 40 strzałów. 40, z czego tylko jeden okazał się wystarczająco cenny.
Uporządkujcie to sobie w głowach: wynik 1:0, a xG 3,41 do 0,25, 40 do 4 w strzałach. Absurdalne, prawda? Szczęsny właściwie poza kilkunastoma sekundami mógł odpalić fajeczkę, rozstawić leżak czy nawet stwierdzić, że wyjdzie poza szesnastkę i sam pomoże drużynie w atakach na przeciwną bramkę. Ten mecz był dla niego jednym z najłatwiejszych w Barcelonie, a na tle ostatniego z Celtą Vigo to jak zejście z mocnej karuzeli do dziecięcego wózka. Łatwo i przyjemnie. Żyć, nie umierać.
FC Barcelona – RCD Mallorca 1:0 (0:0)
- 1:0 – Olmo 46′
Fot. Newspix