Dla niektórych są ważniejsze niż same mecze. Od dawna królują też w internetowych statystykach. Podczas gdy powtórka Super Bowl LVII uzbierała w serwisie YouTube 13 milionów wyświetleń, występ Rihanny dobił do… 236 milionów. W którym momencie i w jaki sposób koncerty w przerwie finału NFL urosły do miana popkulturowego wydarzenia, o globalnym zasięgu?
Nic pewnie nie świadczy o wyjątkowości muzycznych pokazów z okazji Super Bowl równie dobrze, co fakt, że występujące podczas nich gwiazdy nie oczekują w zamian żadnych pieniędzy. To rozwiązanie niezwykle wygodne dla władz ligi, ale broniące się z dwóch powodów. Po pierwsze, olbrzymiej promocji dla danego wykonawcy. Po drugie, prestiżu – dołączenia do długiej listy wybitnych artystów, którzy w przeszłości zaszczycili finał amerykańskich rozgrywek.
Istnieje co prawda pewien haczyk – NFL nie płaci samym artystom, ale w całości pokrywa koszty produkcyjne ich występu. A te mogą wynieść nawet… 10 milionów dolarów. To oczywiście zło konieczne, na które liga się godzi. Bo doskonale wie, jakie korzyści przynosi jej zorganizowanie show, o którym będzie mówił cały świat.
Czy przerwa w trakcie Super Bowl zawsze zapewniała jednak takie atrakcje? Absolutnie nie. Tak się składa, że swego czasu – w momencie, gdy finaliści NFL schodzili do szatni – lwia część Amerykanów zwyczajnie przełączała kanał albo nie zwracała uwagi na to, co dzieje się na ekranie. Wszystko zmienił nie kto inny jak… Michael Jackson.
Ale od początku.
Od ukłonu w stronę tradycji, do Króla Popu
Futbol amerykański to dyscyplina, która swoje początki ma w XIX wieku, ale zanim nabrała kształtu, jaki znamy, musiało minąć trochę czasu. Podobnie było z jej profesjonalizacją oraz postępującą fuzją, w ramach której powstała jedna główna liga, którą zaczęły śledzić całe Stany Zjednoczone. NFL, jakie znamy dzisiaj, zadebiutowało w 1970 roku – po tym, jak połączyło się z innymi rozgrywkami, AFL.
Pierwsze Super Bowl zorganizowano jednak trzy lata wcześniej – wówczas było to starcie mistrzów NFL z mistrzami rozgrywek AFL. Już wtedy tęgie umysły zarządzające obiema stronami doszły do wniosku, że w przerwie wyjątkowego meczu warto byłoby pokazać, że widzowie nie mają do czynienia z byle jakim wydarzeniem. Tym samym postanowiono na element, który od lat był obecny w USA w trakcie wojskowych parad czy uczelnianych uroczystości – czyli marsz orkiestry.
Zespoły należące do Uniwersytetu Arizony oraz Uniwersytetu Grambling State pojawiły się na murawie w przerwie spotkania Green Bay Packers z Kansas City Chiefs, a ich występ potrwał czternaście minut. W jego czasie swoje umiejętności zaprezentował też trębacz jazzowy Al Hirt, który – jak się okazało – w trakcie Super Bowl pojawiał się jeszcze trzykrotnie.
Pierwsze “Half-Time Show” z obecnej perspektywy większego szału nie robi, ale trzeba przyznać, że już wówczas zadbano nie tylko o warstwę werbalną, ale i wizualną. Orkiestry maszerowały po murawie w taki sposób, żeby odwzorowywać różne kształty. Na przykład Dzwon Wolności (symbol walki o niepodległości Stanów Zjednoczonych) czy mapę USA.
Kolejne lata nie zmieniły przesadnie tego, co działo się w trakcie przerwy Super Bowl. “Maszerujące orkiestry” były ich stałym punktem. W 1970 roku po raz pierwszy dodano do repertuaru też solowy występ wokalny – autorstwa Carol Channing, gwiazdy Broadwayu – ale nikt wówczas nie myślał o tym, żeby na dłużej oddawać scenę jednej, głównej postaci.
To miało swoje odzwierciedlenie w oglądalności. Przez ponad dwadzieścia lat telewizje transmitujące Super Bowl osiągały najlepsze wyniki… no cóż, w trakcie samego meczu. “Half-time shows” wiały tymczasem nudą. Nic nie zmieniło to, że w latach osiemdziesiątych otworzono się na zespoły muzyczno-taneczne (jak Up With People) czy różnego rodzaju happeningi. Dla przykładu: w 1989 roku na murawie stadionu im. Joe Robbiego w Miami pojawił się Elvis Presto, czyli naśladowca Elvisa Presleya, który z jednej strony śpiewał, a z drugiej zaprezentował karcianą sztuczkę magiczną.
Wreszcie, w 1992 roku, ktoś zauważył, że z takiego wydarzenia jak Super Bowl da się wyciągnąć więcej. Mowa o telewizji Fox, która na dobrą sprawę nie była nawet nadawcą finału NFL. Jej prezydent, Jamie Kellner, miał jednak wpaść na pomysł, jak utrzymać widownię przed telewizorem w momencie, gdy zawodnicy schodzą do szatni.
– Jamie zaczął mówić o tym, jak nikt nie ogląda half-time show. Powiedział: powinniśmy wtedy puścić odcinek Living Color na żywo. Sprawimy, że to będzie coś wyjątkowego. Przekonamy Amerykę, żeby w czasie przerwy meczu włączyła nasz kanał – wspominał Dan McDermott, ówczesny wydawca pracujący w Fox (cytat za “RollingStone”).
W tym momencie zastanawiacie się pewnie: czym było Living Color? To serial komediowy, opierający się na formacie skeczów. Ich głównymi bohaterami były takie postacie jak Keenen Ivory Wayans, Jamie Foxx czy Jim Carrey, znajdujący się na początku swojej wielkiej kariery. Nie będziemy specjalnie zagłębiać się w tę produkcję, ale musicie wiedzieć jedno: na początku lat dziewięćdziesiątych była w USA prawdziwym hitem.
Puszczenie jej właśnie podczas Super Bowl było zatem sporym ruchem, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Jak policzono: aż 29 milionów widzów zdecydowało się na przełączenie kanału z CBS (telewizja transmitująca Super Bowl) na Fox. Jim Carrey i spółka zaprezentowali skecz o nazwie “Super Halftime Party”, w którym w zabawny, ale też dość bezpieczny sposób nawiązywali do kultury wokół Super Bowl oraz futbolu amerykańskiego.
Co było też bardzo sprytnym rozwiązaniem: Fox umieściło na ekranie licznik, który pokazywał czas pozostały do wznowienia finałowego spotkania Washington Redskins z Buffalo Bills. Widzowie nie musieli zatem nerwowo skakać między kanałami, w celu sprawdzenia, czy zawodnicy wrócili już na boisko. Co natomiast w przerwie Super Bowl można było obejrzeć na kanale CBS? Między innymi występ łyżwiarzy figurowych oraz krótki koncert Glorii Estefan. Kubańsko-amerykańska piosenkarka była wówczas u szczytu swojej sławy, ale jej występowi brakowało elementu pompy, który kojarzy się ze współczesnym Super Bowl.
Wnioski po finałowym meczu NFL w 1992 roku były w każdym razie jasne: CBS oraz NFL otrzymały solidny policzek ze strony Fox. I najwidoczniej obiecały sobie, że podobna “kradzież” odbiorców nie może się zdarzyć ponownie. Bo na kolejne Super Bowl sprowadziły największą gwiazdę z możliwych. Ba, jedną z największych muzycznych gwiazd wszech czasów. Czyli Michaela Jacksona.
Prime time
Koncert “Króla Popu” z 1993 roku do dzisiaj jest tym, który zgromadził w trakcie Super Bowl rekordową widownię. Występ Michaela Jacksona oglądały w szczytowym momencie aż 133.4 miliony Amerykanów. Choć warstwa produkcyjna oczywiście nie nawiązuje do tego, co oglądamy podczas Super Bowl obecnie, magnetyzm legendarnego artysty faktycznie zrobił swoje. Autor “Bille Jean” pojawił się na scenie i przez ponad minutę stał bez ruchu, jakby czerpiąc energię oklaskujących go dziesiątek tysięcy widzów. A potem dał show, które przez lata wyznaczało standardy, do jakich próbowało nawiązać NFL.
Co ciekawe – ta sztuka nie zawsze się udawała. W okolicach przełomu XX oraz XXI wieku władze ligi nie za bardzo wiedziały, w jakim kierunku chcą iść. Czasem scena należała do jednego wokalisty, jak Diany Ross w 1996 roku. Innym razem pojawiali się na niej przedstawiciele kompletnie innych stylów muzycznych. Dość powiedzieć, że w 2000 roku w Atlancie siły połączyli Enrigue Iglesias, Phil Collins, Toni Braxton oraz Christian Aguilera, a w 2001 roku w Tampie Britney Spears oraz Aerosmith.
W końcu jednak znaleziono rozwiązanie, które przynosi najlepsze wyniki. NFL zazwyczaj ogłasza jedną, wielką gwiazdę, która może mieć też (zapowiedzianych lub niezapowiedzianych) towarzyszy na scenie, do poszczególnych utworów. Docelowo wybór artysty ma być też powiązany z miejscem, które gości Super Bowl. Dla przykładu: gdy finał NFL przeprowadzono w mającym silne latynoskie wpływy Miami, swoje umiejętności wokalne oraz taneczne prezentowały pochodząca z Ameryki Południowej Shakira oraz mająca portorykańskie korzenie Jennifer Lopez.
Co jest też warte podkreślenia – “Half-Time Show” w ostatnich latach notuje prawdziwą serię sukcesów. Choć Usher lata swojej świetności ma pewnie za sobą, jego koncert w 2024 roku przyciągnął w USA aż 123 milionów widzów. I choć Rihanna ostatnią płytę wydała lata temu, jej występ w trakcie Super Bowl w 2023 roku oglądało 121 milionów widzów. Trochę gorzej, ale wciąż świetnie w 2022 roku wypadli Dr. Dre, Eminem, Snoop Dogg, Mary J. Blige oraz Kendrick Lamar (a także niezapowiedziany 50 Cent) – oni dobili do 112 milionów.
Tutaj należy jednak dodać, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat nawet te mniej imponujące pod kątem oglądalności koncerty (na przykład The Weeknd w 2021 roku – 96.7 milionów widzów) niemal zawsze przyciągały większą widownię… niż same mecze między zespołami NFL. Komu należy jednak dziękować za najświeższe wyniki, które coraz mocniej nawiązują do rekordu Michaela Jacksona? W dużej mierze raperowi Jay-Z, który nigdy w trakcie Super Bowl nie występował, ale jest właścicielem wytwórni Roc Nation. A to właśnie ona od 2019 roku zajmuje się produkcją “The Half-Time Show”, odpowiadając tym samym też za tak kluczową decyzję, jaką jest wybór głównej gwiazdy.
Co takiego miał usprawnić Jay-Z? Chociażby taktykę negocjacyjną. W przeszłości NFL zwykło nawiązywać kontakt jednocześnie z kilkoma gwiazdami naraz, czekając na informacje o ich zainteresowaniu występem. Takie “chwytanie kilku srok za ogon” uderzało w ego artystów i zniechęcało ich do ewentualnych współprac w kolejnych latach. Właściciel Roc Nation tymczasem polecił amerykańskiej lidze, aby była bardziej selektywna oraz zdecydowana.
Jay-Z sprawił też, że NFL otworzyło się na szersze grono artystów. Nie tylko zasłużonych legend rocka oraz popu, ale właśnie raperów czy piosenkarzy R’n’B – co biorąc pod uwagę wyniki oglądalności występów Ushera czy Eminema oraz spółki, okazało się strzałem w dziesiątkę. Naturalnie postać Jay-Z ułatwiła też dotarcie do osób, z którymi raper znajduje się w bliskiej relacji i które na samą ligę niekoniecznie patrzyły przychylnie – mowa tu w dużej mierze o Rihannie, która odmówiła występu w 2016 roku (kiedy NFL miało problemy wizerunkowe w związku z protestem Colina Kaepernicka) ale zdecydowała się na niego siedem lat później.
***
Jak wiemy już od wielu miesięcy, gwiazdą Super Bowl LIX będzie Kendrick Lamar. Amerykański raper na dobrą sprawę w trakcie wielkiego finału NFL się już sprawdził – bo był przecież częścią składu, który podbił serca widzów w 2022 roku w Los Angeles. Możemy zatem spodziewać się kolejnego niesamowitego show. Amerykanie zresztą od tygodni nie tylko czekają na występ 35-latka, ale też typują, które piosenki zagra i w jakiej kolejności. A także – jakiego gościa (poza zapowiedzianą SZA) przywita na scenie.
Co tu dużo gadać: w 2025 roku koncerty w trakcie Super Bowl są już tak wielkie jako samo Super Bowl. A może nawet większe.
KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o USA:
- Las Vegas. Jak Miasto Grzechu stało się miastem sportu?
- LA w ogniu. Dlaczego musimy bać się o dom mundialu w 2026 roku?
- Czy Snoop Dogg przyciągnie ludzi… do igrzysk?
Fot. Newspix.pl