To w Las Vegas miał miejsce pierwszy w historii „NBA Cup”. To w Las Vegas za kilka tygodni odbędzie się Super Bowl. To też Las Vegas gościło walki Floyda Mayweathera z Connorem McGregorem czy Tysona Fury’ego z Deontayem Wilderem. Miasto, które niegdyś było praktycznie sportową pustynią, teraz jest już oazą sportu. Jak do tego doszło?
Komisarz Adam Silver jasno zapowiedział już, że powiększenie NBA o kolejne dwa zespoły jest prawdopodobnie tylko kwestią czasu. A kiedy to się stanie, niemal pewne jest, że najlepsi koszykarze świata będą – nie od święta, a regularnie – biegać po hali w Mieście Grzechu. Las Vegas powinno z czasem doczekać się też drużyny w Major League Soccer i wielu, wielu sportowych wydarzeń, które jeszcze w nim nie gościły.
W świecie wielkiego sportu „Sin City” jest pewnie najbardziej gorącą destynacją obok tych na Bliskim Wschodzie. Takie realia jeszcze kilkanaście lat temu wydawały się niemożliwe. To oczywiście nie tak, że wówczas miasto w stanie Nevada nie było gotowe na przyjęcie sportowych drużyn oraz gwiazd. Rozbudowane kompleksy hotelowe, kwestie komunikacji czy okolicznych rozrywek – wszystko od zawsze sprzyjało temu, żeby w Las Vegas biegano, skakano i rywalizowano.
Ale najpierw musiało minąć trochę czasu.
Trudne początki
Co przede wszystkim było problemem? Zła reputacja. Ustalono po prostu, że sport nie może gościć w mieście będącym stolicą hazardu. Wiele namieszała też amerykańska ustawa z 1992 roku (Professional and Amateur Sports Protection Act, została zniesiona w 2018 roku), która – w telegraficznym skrócie – zakazała sportowej bukmacherki w większości stanów USA. Nevada (choć niecała) oczywiście pod nią nie podchodziła, ale wciąż – realia i postrzeganie, w których sport i hazard to dwa osobne światy, były wówczas silne, jak nigdy wcześniej.
Inna sprawa, że Las Vegas nie miało też wówczas światowej klasy infrastruktury mogącej przyjąć dowolną dyscyplinę. I generalnie w okolicach tego miasta nie działo się nic sportowego, co mogło zwrócić uwagę Amerykanów. Wyjątek stanowiła tak naprawdę koszykarska drużyna uniwersytecka – UNLV, czyli University of Nevada. Ta swoje największe sukcesy osiągała jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy wielokrotnie robiła furorę w March Madness, święcie amerykańskiego basketu.
W 1990 roku koszykarze UNLV zdobyli nawet tytuł uczelnianych rozgrywek. Kogo to była w dużej mierze zasługa? Przede wszystkim duetu Larry Johnson oraz Greg Anthony, który miał potem udaną karierę w NBA (pierwszy zawodnik zagrał w Meczu Gwiazd, drugi był ważnym rezerwowym Portland Trail Blazers czy New York Knicks). Wielkie zasługi przypisuje się też trenerowi Jerry’emu Tarkanianowi, który w 2013 roku trafił do koszykarskiej Galerii Sław.
Oprócz nich bez wątpienia trzeba wymienić Andersona Hunta, który również bronił barw mistrzowskiej drużyny UNLV. Ba, został wybrany najlepszym graczem finałowego meczu. On jednak w najlepszej lidze świata nigdy nie zagrał. Był widziany jednak w Europie, w tym między innymi… w Polsce, bo wystąpił w trzech spotkaniach dla Spójni Stargard.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Jak widzicie: nawet w sportowej historii Las Vegas jesteśmy w stanie znaleźć wątek naszego kraju. Ale w każdym razie, jeśli kilkadziesiąt lat temu ktoś w Stanach Zjednoczonych miał mówić o sporcie w stanie Nevada, to prawdopodobnie zachwalał uczelnianą koszykarską drużynę.
A co z resztą profesjonalnych dyscyplin? Można przywołać historię, w której w 1992 roku, z powodu protestów w Los Angeles, Lakers wybrali się do Las Vegas, aby zagrać mecz z Portland Trail Blazers. Była to jednak sytuacja na zasadzie absolutnego wyjątku. Poza nią NBA, rozgrywki których zasięg stawał się coraz większy i globalny, generalnie unikały Miasta Grzechu. Co biorąc pod uwagę, jak rygorystycznie podchodził ówczesny komisarz ligi David Stern do kwestii pozaboiskowych wybryków koszykarzy, kompletnie nie dziwiło.
Podobnie jak Los Angeles czy Miami – Las Vegas było w końcu miastem, w którym dało się zabawić. To właśnie w nim „krótkie wakacje” w trakcie sezonu spędzał Dennis Rodman. To tam też pieniądze rozrzucali inni gracze NBA oraz gwiazdy sportu jak Mike Tyson. Miasto Grzechu było bardziej centrum urlopowym, a nie destynacją, która przyciągała ten czysty i ubrany w ładne kolory sport.
Wyjątek jednak stanowił właśnie boks. W 1996 roku w Las Vegas, na terenie MGM Grand Garden Arena, doszło do pojedynku Mike’a Tysona z Evanderem Holyfieldem. W innym punkcie, Caesars Palace, walczyli natomiast m.in. Muhammad Ali (z Larrym Holmesem) czy George Foreman albo Riddick Bowie. A to tylko parę przykładów.
W latach 1981-1984 w Mieście Grzechu odbywały się też wyścigi wchodzące w skład sezonu Formuły 1. Nie sposób nie wspomnieć też o eventach stojących po środku sportu oraz rozrywki, a więc tych spod szyldu WWE. Trochę więc tego uzbieraliśmy. Ale czy to znaczyło, że w Nevadzie swoją siedzibę w XX wieku miał jakikolwiek poważny profesjonalny zespół, z NBA, NFL, NHL czy MLB? Nic z tych rzeczy.
Hokej i uśmiech Davida Sterna
Z największymi amerykańskimi rozgrywkami Las Vegas miało skomplikowane i powolne początki. Wspomnieliśmy o meczu Lakers, ale tak naprawdę pierwszy przełom nastąpił w hokeju. Mowa o spotkaniu noszącym miano „Frozen Fury”, między Los Angeles Kings oraz Colorado Avalanche. Co ciekawe, było to wydarzenie… przedsezonowe, jeszcze przed początkiem rozgrywek NHL. Okazało się jednak niezaprzeczalnym sukcesem.
Jego inaugurująca edycja miała miejsce w 1997 roku. Co było w niej wyjątkowego? Przede wszystkim: Kings oraz Avalanche rywalizowali na obiekcie z odkrytym dachem. Był to drugi tak przypadek w historii hokeja powiązanego z NHL. Pierwszy miał miejsce… również w Las Vegas, kiedy w 1991 roku Kings mierzyli się nie z Avalanche, a New York Rangers. Tamto spotkanie było jakby impulsem do późniejszego stworzenia „Frozen Fury”.
Choć nie wszyscy wieszczyli, że ten pomysł się sprawdzi, rozgrywki hokejowe przyciągnęły do Las Vegas masę kibiców (zaczęło się od 14 tysięcy na trybunach), którzy oczywiście poza obejrzeniem sportowego widowiska, mogli też skorzystać z uroków Miasta Grzechu – luksusowych kasyn czy hoteli. Co też sprawiło, że osoby decyzyjne na szczycie amerykańskiego sportu zaczęły dostrzegać, że… sport w Las Vegas faktycznie ma sens.
W międzyczasie coraz większe zainteresowanie zaczęły wzbudzać mieszane sztuki walki, a trzeba zaznaczyć, że akurat UFC już w latach dziewięćdziesiątych organizowało swoje walki w Mieście Grzechu. I o ile początkowo ta federacja była bardzo niszowa, tak szybko zaczęło się to zmieniać. Pierwsza dekada XXI wieku to okres, kiedy MMA – nie tylko w Stanach, ale i na świecie – przebijało się na sportowe salony. Co naturalnie było bardzo dobrą informacją również dla Las Vegas.
W kierunku tego miasta z coraz większym uśmiechem zaczął też spoglądać wspomniany wcześniej David Stern. Komisarz NBA w 2004 roku uznał, że Las Vegas będzie dobrym miejscem do organizowania corocznej Ligi Letniej, czyli rozgrywek, które stanowią poligon doświadczalny dla młodych graczy najlepszej ligi świata.
Trzy lata później stan Nevada ugościł natomiast… Weekend Gwiazd NBA. Była to oczywiście olbrzymia szansa dla Miasta Grzechu. Ale wówczas doszło akurat do sporej wpadki, przede wszystkim wizerunkowej. Otóż w czasie koszykarskiego wydarzenia miejscowe służby porządkowe aresztowały aż 400 osób, które zapewne zbyt pochłonęły atrakcje, jakie oferuje Las Vegas.
W każdym razie – w pierwszej dekadzie XXI wieku Las Vegas przestawało być sportową pustynią. Już nie tylko wielki boks odwiedzał jego rejony.
Tu będą wielkie rzeczy
Aby wejść na jeszcze wyższy poziom, miasto potrzebowało jednak swojej „Mekki”. Obiektu sportowego, który będzie budził podziw i szacunek. A do wybudowania takiego potrzebne są olbrzymie pieniądze. Te miały znaleźć się za sprawą Tima Leiweke, miejscowego biznesmena, będącego założycielem oraz CEO Oak View Group, a także niemieckiej firmy elektronicznej AEG. Te dwie strony w 2008 roku nawiązały współpracę z siecią kasyn i hoteli Harrah’s Entertainment (do którego należy wspomniane już Caesar’s Palace) w celu stworzenia miejscówki, z której Las Vegas będzie dumne.
Wówczas w grę weszły jednak biurokratyczne przeszkody. Przełom nastąpił dopiero cztery lata później, kiedy AEG dogadało się z inną siecią hoteli i kasyn, MGM Resorts International. I wypracowało budżet wynoszący 375 milionów, który miał pokryć budowę nowego stadionu, mogącego pomieścić 20 tysięcy widzów, a także spełniającego wymogi ustalone przez NHL oraz NBA.
Jak opowiadał Tim Leiweke, wciąż zaangażowany w sprawy Las Vegas, obiekt, który ostatecznie nazwano „T-Mobile Arena”, rozwiązał główny problem dotyczący dalszego sportowego rozwoju miasta. – Jeśli dany klub chciał mieć u nas swoją siedzibę, naturalnym pytaniem zawsze było: gdzie dokładnie będzie grać? – mówił biznesmen dla The Athletic.
Od momentu, gdy T-Mobile Arenę oddano do użytku w 2015 roku, wszystko było już zatem prostsze. A niedługo później do Las Vegas zaczęło pukać same NFL, co oznaczało kolejną inwestycję – tym razem w stadion, który pomieści aż 65 tysięcy widzów oraz pozwoli na cotygodniowe organizowanie wydarzeń futbolu amerykańskiego.
Pieniądze na niego w dużej mierze pozyskano z podwyższonych podatków, z wynajmu pokoi hotelowych. Istotna w międzyczasie stała się zatem opinia miejscowego społeczeństwa, którą do idei zainwestowania w stadion spełniający wymogi NFL przekonały nowe miejsca pracy, które się z tym wszystkim wiązały. – Las Vegas przez wiele lat wystrzegało się wydawania publicznych pieniędzy na potrzeby sportowe, ale to się zaczęło kompletnie zmieniać. Obecnie jest to bardzo powszechne – mówił dla The Athletic Alan Snel, miejscowy biznesmen.
Pod koniec 2015 roku stało się jasne, że w Mieście Grzechu powstanie kolejny, monstrualny obiekt sportowy. W tym samym czasie osoby decyzyjne w Oakland Raiders z NFL były już zdecydowane o relokacji zespołu do stolicy stanu Nevada. Najważniejsze rozgrywki w Stanach Zjednoczonych miały zawitać do Las Vegas, kiedy tylko prace budowlane zostaną ukończone, a różne papiery podpisane i przesłane. – NFL było ważącym 400 kilogramów gorylem. Z miejsca sprawiło, że Las Vegas stało się wielkim graczem w środowisku sportowym – opowiadał Alan Snel.
W 2017 roku miał miejsce natomiast kolejny przełomowy moment. T-Mobile Arena oficjalnie stała się domem dla nowo powstałych Las Vegas Golden Knights, drużyny z NHL. Zanim jednak hokeiści rozpoczęli swoje boje na nowopowstałym obiekcie, doszło do tragedii. W trakcie październikowego festiwalu muzycznego, kierujący się niewiadomą motywacją mężczyzna otworzył ogień z okna pokoju hotelowego, zabijając 58 osoby i raniąc kilkaset innych. Kiedy dziewięć dni później Golden Knights otwierali swój sezon, lodowisko było wypełnione hasłem „#VegasStrong”, symbolizującym wsparcie dla rodzin ofiar oraz jednoczenie się w tak trudnym czasie.
Co ciekawe, Golden Knights nie byli kopciuszkiem, a od początku swojego istnienia czołową drużyną NHL. To przyciągnęło kibiców na ich mecze (limit 17 500 kibiców na mecz był często… przekraczany), a także rozbudziło zainteresowanie ogólnokrajowych mediów z USA, a nawet tych zagranicznych. Szał, który zapanował wokół tej drużyny, porównywano do tego, jaki w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wywołali koszykarze UNLV. A jak już przy baskecie jesteśmy: pod koniec 2017 roku do Las Vegas zawitał kolejny profesjonalny klub. Były nim koszykarki Aces, wcześniej grające w San Antonio i występujące pod nazwą Silver Stars.
W drugiej połowie poprzedniej dekady w stanie Nevada działania na rzecz sportu rozwijały się zatem szalenie dynamicznie.
Kłody pod nogami zostały przeskoczone?
Trzeba jednak podkreślić, że Las Vegas wciąż miało swoje problemy. Według wszelkich statystyk było miastem, w którym najczęściej w całych Stanach Zjednoczonych, dochodziło do przypadków jazdy pod wpływem alkoholu. Jak podawało BuyAutoInsurance.com: średnio w Mieście Grzechu ma miejsce 4311 aresztowań pijanych kierowców rocznie. To utrwala trochę stereotyp Las Vegas jako centrum hucznej i nierozsądnej zabawy, a nie poważnego biznesu.
Wiele zamieszania swego czasu pojawiło się też wokół wspomnianych Los Vegas Raiders. Najpierw szkoleniowiec tej drużyny, Jon Gruden, został zwolniony ze względu na wyciek maili, które zawierały treści rasistowskie, homofobiczne i seksistowskie. Następnie natomiast w poważne problemy popadło natomiast dwóch zawodników Raiders.
Henry Ruggs III, z którym organizacja z Las Vegas wiązała spore nadzieje (był dwunastym wyborem w drafcie 2020), spowodował wypadek samochodowy, w którym śmierć poniosła kierująca inny pojazd, 23-letnia Tina Tindor, a także jej pies. Jak się okazało: Amerykanin był w trakcie jazdy pod wpływem alkoholu. Raiders oczywiście zwolnili go błyskawicznie, ale smród pozostał (sam Amerykanin obecnie odsiaduje wyrok, który może nawet wynieść dziesięć lat, w więzieniu)
Niesławna stała się też sprawa Damona Arnette’a. Ten gracz Raiders został przyłapany na rzucaniu gróźb w social mediach, a także eksponowaniu broni palnej. A dwa miesiące później dokonał napadu z jej użyciem, mając przy sobie narkotyki. Wszystko skończyło się więc podobnie jak z Ruggsem III – Raiders błyskawicznie się od niego odcięli.
Sytuacje z Grudenem, Ruggsem III i Arnettem miały miejsce w okolicach 2021 roku. Był to więc bardzo burzliwy okres w historii drużyny, która przecież w Las Vegas „przebywała” od zaledwie 2020 roku.
W międzyczasie w Mieście Grzechu miał też miejsce kryzys gospodarczy, powiązany oczywiście z pandemią koronawirusa. Las Vegas jak niemal żadne inne miasto w USA bazowało swoją potęgę finansową na turystyce oraz rozrywce. Wszelkie ograniczenia oraz restrykcje pandemiczne bardzo dały mu zatem w kość. W kwietniu 2020 roku bezrobocie w Las Vegas wyniosło aż 30 procent.
To wszystko i związane z tym kłopoty na tle wizerunkowym są już jednak obecnie w dużej mierze melodią przyszłości. Las Vegas jest absolutnie na fali wznoszącej. Dużo mówią o tym słowa kluczowych osób w świecie amerykańskiego sportu, jak Rogera Goodella, komisarza NFL: – Myślę, że społeczeństwo zaczęło otwarciej podchodzić do tematu hazardu. Vegas nie jest tym samym miastem co 10 czy 20 lat temu. To znacznie bardziej zróżnicowane miejsce, które stało się rozrywkową mekką.
Sportowy rozwój Las Vegas wciąż się jednak nie zatrzymał. Oak View Group we współpracy z Timem Leiweke i Baldain zamierza stworzyć obiekt, którego w tym mieście jeszcze nie było. Jego koszt ma wynieść trzy miliardy dolarów, a za miejsce budowy wyznaczono obszar niedaleko The Strip. Poza kompleksem sportowym w skład tego projektu mają wchodzić hotel, kasyno oraz amfiteatr. A kiedy dokładnie wejdzie on w życie? Obecnie mówi się o 2026 roku.
W międzyczasie w Las Vegas – jak mówiliśmy – może pojawić się nowy zespół NBA (na który chrapkę mają LeBron James oraz Shaquille O’Neal – legendom NBA marzy się bycie właścicielem klubu w najlepszej lidze świata). Bardzo możliwe jest też, że drużynę w „Sin City” zlokalizowaną będzie miała również liga piłkarska, czyli Major League Soccer (choć tu mocnym rywalem dla miasta ze stanu Nevada jest San Diego).
Pewne jest również, że w Las Vegas w przyszłym roku – poza dziesiątkami meczów NHL czy NFL – obejrzymy też Grand Prix Formuły, Super Bowl czy dziesiątki topowych gal bokserskich oraz UFC. Miasto Grzechu jest już zatem Miastem Sportu, ale wciąż lepiej nie odpinać pasów. Bo to wszystko może być dopiero początkiem.
Czytaj więcej:
- Shohei Ohtani. Cudowne dziecko baseballu, które zarobi… 700 mln dolarów
- Niebywały wyczyn Tomasza Adamka. Góral żegna się z ringiem od dekady
- Doncić, Jokić i spółka. Jak obecnie wyglądałaby koszykarska kadra Jugosławii?
- Biało-czerwone i najważniejsze. Co zapamiętamy z 2023 roku w polskim sporcie?
Fot. Newspix.pl