Jedna z najbardziej ekscytujących drużyn jesienią zaczyna rundę wiosenną jako jeden z zespołów… najnudniejszych. Przed tygodniem Motor zaprezentował dyskretną ofensywę w meczu z Lechią, a w niedzielę z Koroną wyglądał równie mizernie. Kielczanie zagrali zdecydowanie lepiej i choć musieli drżeć o zwycięstwo do samej końcówki – mimo wyraźnej przewagi trafili do siatki dopiero w 77. minucie – to wygrywają jak najbardziej zasłużenie.
Motor wygląda, jakby uleciał z niego cały polot, jakim raczył nas jeszcze kilkanaście tygodni temu. Może to efekt tego, że zimą trener Stolarski próbował przeciągnąć wajchę na defensywną stronę, co byłoby naturalnym krokiem każdego szkoleniowca, bo nikt nie lubi mieć na boisku bałaganu. A może lublinianie po prostu równają do średniej i nie jest możliwe – będąc beniaminkiem – strzelać po dwie, trzy, cztery bramki w każdym spotkaniu.
Pierwsza połowa? Motor nie stworzył sobie dosłownie nic. Dwa uderzenia, jedno celne. Ów celny strzał to w tym przypadku podanie Sefera do koszyczka Mamli – dosłownie podanie, Rumun podciął piłkę tak, jakby chciał wypuścić kolegę na wolne pole. Druga odsłona? Atak Motoru rozruszał się dopiero, gdy trzeba było gonić wynik. Mraz trafił wtedy w poprzeczkę, były groźne uderzenia Wójcika, Sampera czy Scaleta i generalnie nawałnica przez kilkanaście minut. Trudno wyobrazić sobie jednak inną końcówkę meczu – Motor wtedy nie miał nic do stracenia.
Za to wcześniej – nic do zaproponowania. Niezłe wrzutki posyłał Wolski, lecz Mraz nie potrafił się w nich połapać, ale to byłoby na tyle. Znacznie, znacznie lepiej w ofensywie wyglądała Korona. Po lewej stronie szalał Fornalczyk, przez którego Stolarski będzie musiał udać się na kurację błędnika. Raz skrzydłowy Korony tak zakręcił bratem trenera Motoru, że ten aż upadł na glebę, prawie jak kiedyś Boateng przed Messim. Młodzieżowiec Korony wycisnął z tej akcji maksa, bo później posłał jeszcze idealną wrzutkę w punkt i może mieć pretensje do Remacle’a, że ten zabrał mu asystę fatalnym wykończeniem (spróbował szczupakiem, lecz wyglądał tak, jakby pierwszy raz uderzał w ten sposób).
Pretensje może mieć Fornalczyk też do siebie – kiedy już robił sobie miejsce dryblingiem, zazwyczaj próbował strzałów, ale żaden z nich nie stanowił zagrożenia. Blisko był za to Remacle, który sprzed szesnastki trafił w słupek. Korona niby nie oddawała inicjatywy, grała intensywnie, cały czas pchała grę do przodu, ale miała problem ze stworzeniem sobie jakiejś setki.
Aż w końcu z pomocą przyszedł jej Kacper Rosa i jego niezbyt przytomna interwencja. Bramkarz Motoru był spóźniony, a mimo to próbował pięściami powalczyć o piłkę w polu karnym. Problem w tym, że Trojak był pierwszy, a golkiper z Lublina zamiast w piłkę, to trafił pięściami w jego plecy. Sędzia Kwiatkowski chwilę zastanawiał się, oglądając akcję na monitorze VAR, ale nie mógł podjąć innej decyzji – karny bez większych dyskusji.
W taki sposób Korona zapewniła sobie trzy punkty i dużo optymizmu na start rundy wiosennej. W Warszawie kielczanie zagrali powyżej oczekiwań, zgarnęli punkt, dziś dorzucili trzy kolejne po bardzo solidnym występie całego zespołu. I to wszystko z pięcioma młodzieżowcami w podstawie, wracającym Nono (dziś akurat zagrał średnio, ale to mózg i płuca zespołu) i szalejącym Fornalczykiem. Jeśli ta tendencja się nie zmieni, utrzymanie nie będzie stanowiło dla zespołu Zielińskiego wielkiego wyzwania.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Wielkie dziesiątki Lecha Poznań, czyli kluczowy element mistrzowskich drużyn
- Legia się wzmocniła, ale gra, jakby chciała dać tytuł Lechowi Poznań
- Raków mógł patrzeć na GKS Katowice i się uczyć
Fot. newspix.pl