W bieżącym sezonie najbardziej czarującą postacią w Lechu Poznań jest Afonso Sousa. Jeśli prześledzimy sobie dzieje Kolejorza, łatwo zauważyć fakt, że praktycznie przy każdym mistrzowskim tytule zespół posiadał w składzie dziesiątkę, która działała na wyobraźnię kibiców. Dziś wydaje się, że obecny Lech, a także sam Portugalczyk mają wszystko w swoich nogach i mogą powtórzyć sukces zwycięskich poprzedników.
Tak naprawdę dzieje wielkich mistrzowskich dziesiątek Lecha rozpoczęły się w latach 80. Pierwszą z nich był oczywiście Mirosław Okoński. “Okoń” mógł występować na wielu pozycjach w ofensywie i w karierze towarzyszył mu slogan “Mirek Okoński najlepszy napastnik Polski”. Nazwanie go napastnikiem nie musi być jednak w pełni prawdziwe – wtedy świadomość taktyczna stała na niższym poziomie i każdy, kto grał w ataku, był uznawany za napastnika.
Oglądając archiwalne mecze z jego udziałem łatwo zauważyć, że był to piłkarz, który praktycznie non stop brał na siebie ciężar rozgrywania, robienia różnicy dryblingiem i miał w sobie atuty, które można było podziwiać także u wielkich Argentyńczyków, takich jak Diego Armando Maradona, Juan Roman Riquelme czy Pablo Aimar. Przesada? Wszystko widać na poniższym wideo, które polecamy obejrzeć. Wspomniana akcja była na tyle zjawiskowa, że podczas uroczystej premiery filmu “Okoń – moja droga” cała sala biła brawo siedzącemu w pierwszym rzędzie byłemu piłkarzowi. Dlatego to właśnie on rozpoczął rozdział pod tytułem “Wielkie dziesiątki Lecha Poznań” i w swoich najlepszych latach poprowadził Kolejorza do dwóch tytułów mistrzowskich (przy trzecim jego rola była bardziej marginalna).
Późniejsi ofensywni pomocnicy, którzy robili różnicę we współczesnej historii klubu, nie cieszą się aż takim statusem w Poznaniu. Osiągnięcie go dziś jest czymś niemożliwym, jednak każdy z nich dał kibicom sporo radości. Nawet jeśli później przysporzył nieco smutku czy doprowadził fanów do białej gorączki.
Semir Stilić. Zjawiskowy i nie do końca spełniony talent
Trafiał do Lecha Poznań jako 21-latek z Zeljeznicaru. W barwach Kolejorza rozegrał 158 występów, zdobył 28 bramek oraz zaliczył 47 asyst. Najbardziej błyszczał w swoim pierwszym sezonie. Wtedy wydawało się, że Franciszek Smuda posiada w swoim składzie diament, który może w przyszłości zrobić europejską karierę, a Lech będzie dla niego tylko pierwszym poważnym przystankiem do niej.
W swoim inaugurującym sezonie Stilić zdobył 15 bramek oraz zaliczył 15 asyst we wszystkich rozgrywkach i trudno wskazać dziś piłkarzy Kolejorza, którzy wykręcali takie liczby. Niestraszne mu nawet były takie drużyn, jak Feyenoord Rotterdam z Royem Makaayem oraz młodziutkim Ginim Wijnaldumem w składzie, czy Udinese z Alexisem Sanchezem, Antonio Di Natale, Fabio Quagliarellą czy Kwadwo Asamoahem. Hipnotyzował rywali.
Końcówka jego przygody w Poznaniu wyglądała znacznie gorzej, ponieważ był zdeterminowany, aby odejść do mocniejszego klubu. Dziś wydaje się, że nie mógł zrobić wielkiej kariery ze względu na deficyty w grze na dużej intensywności. To zbyt wolny piłkarz na realia obecnego futbolu, klasyczna dziesiątka w dawnym stylu. Jeśli jednak porozmawiamy z kibicami Lecha Poznań powyżej 30. roku życia i zapytamy o najlepszego ofensywnego pomocnika we współczesnych dziejach Kolejorza, większość wskaże właśnie Stilicia. Fakt, że przepadł w Karpatach Lwów oraz Gaziantepsporze, nie ma żadnego znaczenia.
Ludzie pamiętają go przede wszystkim za wyczyny w Lechu. Fakt jak ten piłkarz działał na wyobraźnię był widoczny również podczas urodzin 100. urodzin klubu. Z tamtego składu z podobną estymą wspomina się tylko Artjomsa Rudnevsa.
– To były wspaniałe lata. To był najlepszy czas w mojej karierze. Przyjechałem tutaj jako bardzo młody zawodnik, bardzo szybko się to wszystko potoczyło. Szybko stałem się czołowym piłkarzem i przeżyłem w Poznaniu wiele pięknych chwil. Ciężko wybrać jeden moment, bo miałem tutaj dużo fajnych chwil, dużo dobrych meczów rozgrywanych przy pełnych trybunach. Może mistrzostwo, może puchary, sam nie wiem – powiedział pomocnik w rozmowie z mediami klubowymi Lecha Poznań.
Do legendy przeszły jego rzuty wolne. Wiele bramek zdobył właśnie w ten sposób i dziś trudno znaleźć zawodnika, który był w tym aspekcie tak wybitnym specjalistą. Wielu piłkarzy z Bałkanów było wybitnymi technikami, jak chociażby Dejan Savicević czy Sinisa Mihajlović. Lech dostał swoją wersję takiego zawodnika, a ten rozkochał w sobie tłumy. Dziś śmiało można uznać go za najlepszego piłkarza z Bałkanów, jaki występował na poznańskim stadionie. Wieść, że latem zakończył karierę wywołała u kibiców ogromne poczucie nostalgii.
Złota XI 100-lecia Lecha Poznań 🔵⚪️
Piotr Mowlik – Hieronim Barczak, Bartosz Bosacki, Damian Łukasik, Marek Rzepka – Jarosław Araszkiewicz, Roman Jakóbczak, Mirosław Okoński, Semir Štilić – Teodor Anioła, Robert Lewandowski pic.twitter.com/44I6npIXif
— Lech Poznań (@LechPoznan) March 19, 2022
Kasper Hamalainen. Czarny charakter tej opowieści
Mimo że dziś kibice Lecha Poznań na myśl o Finie dostają białej gorączki, należy pamiętać o tym, że na boisku dał temu klubowi bardzo wiele. Trudno bez niego wyobrazić sobie zdobycie mistrzostwa Polski w sezonie 2014/15, ponieważ zdobył wtedy 13 bramek oraz zaliczył siedem asyst. Kiedy kupowano go go za 400 tysięcy euro, nie spodziewano się, że będzie tak dobrym zawodnikiem. Potem w Skandynawii nigdy nie potrafił nawiązać do tego, co pokazał najpierw w Lechu, potem w Legii Warszawa.
Fin najlepiej w swojej karierze wyglądał pod wodzą Macieja Skorży w mistrzowskim sezonie. Paradoks jednak jest taki, że wśród ofensywnych pomocników jeszcze lepsze liczby wykręcił wtedy grający w Wiśle Kraków… Semir Stilić. Hamalainena w klasyfikacji kanadyjskiej wyprzedzali wtedy Bośniak, Flavio Paixao oraz Kamil Wilczek.
Oceniając Kaspra Hamalainena jako dziesiątkę należy pamiętać, że był to piłkarz innego typu niż Semir Stlić, Afonso Sousa i Joao Amaral. Dziś powiedzielibyśmy, że Fin idealnie pasuje do tego, aby wbiegać w pole karne i być drugim napastnikiem. Profilem mocno przypominał Filipa Marchwińskiego czy Charlesa De Ketelaere. Jednak często występował jako ofensywny pomocnik za napastnikiem i dlatego znalazł się w tym zestawieniu.
Nawet pomijając późniejsze przejście do Legii, Hamalainen w Lechu nie działał tak bardzo na wyobraźnię kibiców jak Semir Stlić. Nie był aż tak wybitnym technicznie zawodnikiem, grał znacznie mniej efektownie, a także trafił do Kolejorza jako starszy gracz. W przypadku Bośniaka, na początku jego przygody w Poznaniu zgadzało się absolutnie wszystko.
Kasper Hamalainen @khama21 strzela gola Legii. Oby tak dalej! #MocniRAZEM // 8′ 0-1 #LEGLPO pic.twitter.com/oE4cWGFpvA
— Lech Poznań (@LechPoznan) October 25, 2015
Joao Amaral. Bohater jednego sezonu, ale za to jakiego!
Portugalczyka wykupiono w 2018 roku z Benfiki za 350 tysięcy euro. Został zawodnikiem Kolejorza krótko przed swoimi 27. urodzinami. W tamtym czasie klub zrobił niezły interes, ponieważ sprowadzić za taką kwotę piłkarza, który w poprzednim sezonie strzelił dziewięć goli w lidze portugalskiej. Dziś wydaje się szokujące. Joao Amaral rozegrał 117 meczów w barwach Lecha Poznań, zdobył 34 bramki oraz zaliczył 22 asysty.
W porównaniu do Semira Stilicia był to piłkarz znacznie bardziej intensywny, więcej biegający, miał także większy ciąg na bramkę. Techniki również odmówić mu nie można, jednak jego kariera była zbyt dużym rollercoasterem, aby został zapamiętany jako legenda. Mistrzowski sezon w wykonaniu Amarala to jeden z najbardziej spektakularnych powrotów w dziejach klubu, jednak w pozostałych latach miał problem z tym, aby pokazać pełnię swoich możliwości.
Już od samego wejścia do drużyny było widać, że jest to pan piłkarz. Gdyby nie przebojowość Amarala, rozbity po przejściach z poprzedniego sezonu Lech odpadłby z eliminacji do Ligi Euopy z Szachtiorem Soligorsk. Ivan Djurdjević miał wtedy trudny początek w roli szkoleniowca. Pedro Tiba z Joao Amaralem byli jednymi graczami, którzy dawali jakąkolwiek nadzieję. Łatwo też zauważyć, że obaj trafili do Poznani w nienajlepszym momencie. Gdyby Kolejorz posiadałby dzisiejsze możliwości, to najprawdopodobniej wspomniany duet pokazałby znacznie więcej.
Po obiecującym wejściu do drużyny blask Amarala stopniowo gasł i wydawało się, że Portugalczyk stanie się co najwyżej ciekawostką w gąszczu flopów transferowych, które w tamtym czasie były codziennością. Skończyło się to tym, że zimą 2020 roku udał się na wypożyczenie do Pacos Ferreira, gdzie spędził półtora roku. Klub całkowicie stracił co do niego nadzieję, a on sam nie mógł przypuszczać, że kiedykolwiek wróci do Poznania. Kibice również mogli zapomnieć o jego istnieniu, a kiedy wracał do Polski budziło to spore zdziwienie. Przed pójściem na wypożyczenie Amaral rozegrał w Lechu 47 meczów, zdobył 13 bramek oraz zaliczył 10 asyst.
Zwątpienie w Amarala pogłębiał również fakt, że na wypożyczeniu w Portugalii nie pokazał niczego wielkiego. Kiedy przychodził do Lecha po raz pierwszy, robił znacznie większą różnicę w swoim kraju. Mimo wszystko trener Maciej Skorża widząc, że ma jeszcze rok ważnego kontraktu, odbył z nim rozmowę i zechciał jego powrotu. To piłkarz potrzebujący ojcowskiej troski, a także poczucia, że w danym miejscu czuje się dobrze.
Metoda wprowadzona przez szkoleniowca okazałą się skuteczna, a Amaral stał się główną twarzą mistrzowskiego sezonu. Łącznie zdobył 17 bramek oraz zaliczył osiem asyst we wszystkich rozgrywkach. Lepsze liczby wykręcili tylko Mikael Ishak oraz Ivi Lopez. Później w gorszych chwilach fani mocno wzdychali do Portugalczyka i nie mogli do końca pogodzić się z tym, jak został potraktowany przez Johna Van den Broma.
Um dos destaque do nosso título da Ekstraklasa na temporada do nosso Centenário, João Amaral 🇵🇹 deixa o clube hoje!
Muito obrigado por tudo João, e sucesso na sua carreira! 🔥🔥
🔵 117 Jogos
⚽️ 34 Gols
🅰️ 22 Assistências pic.twitter.com/A49OmryH04— Lech Poznań BR 🇧🇷🇵🇱 (@KolejorzBrasil) August 11, 2023
Afonso Sousa. Magik, który może zabłysnąć w Europie
W momencie, kiedy Sousa przychodził do Lecha Poznań po zdobyciu mistrzostwa Polski, był to transfer, który bardzo mocno ucieszył kibiców i wlał w ich serca sporo optymizmu. W końcu do Poznania trafił zawodnik, który potrafił robić różnicę w reprezentacji Portugalii U-21 i wydawało się, że jego styl gry powinien idealnie pasować do zespołu chcącego tworzyć jak najwięcej sytuacji bramkowych. Widząc potencjał Portugalczyka spodziewano się tego, że poprowadzi “Kolejorza” do kolejnego tytułu, po czym zostanie sprzedany za około dziesięć milionów euro. Co więc mogło pójść nie tak?
Początkowo Afonso Sousa spisywał się w Lechu całkiem nieźle, jednak nie mógł do końca złapać porozumienia z Johnem Van den Bromem, który sadzał go na ławce za każdym razem, kiedy ten zdobywał bramkę. Więcej na temat Portugalczyka pisaliśmy w poniższym tekście.
Przemiana Afonso Sousy. Od wyśmiewanego flopa do najlepszego pomocnika w lidze
Niesamowity Portugalczyk strzela i… asystuje ⚽🅰️🇵🇹 pic.twitter.com/FWp1ZvCL7D
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) February 8, 2025
Potencjalny MVP
Największą zbrodnią będzie to, że Afonso Sousa po skończeniu karier Shehu, Sypka i Alvareza zostanie z tej bramki ograbiony – bo szykuje się weryfikacja na samobója Rafała Gikiewicza 😞pic.twitter.com/xOuwQbzpRW
— Szymon Janczyk (@sz_janczyk) January 31, 2025