Reklama

Korona odgrzewa kotlet z prezesowskiej karuzeli

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

10 września 2024, 08:30 • 8 min czytania 34 komentarzy

Na stołku prezesa w Ekstraklasie spędził już 1482 dni. W Zagłębiu Lubin próbował wprowadzić absurdalną strategię stawiania na młodzież. Górnik Zabrze za jego czasów ocierał się o upadek. Teraz będzie rządził Koroną Kielce. Artur Jankowski, czyli prezes z karuzeli. A wokół niego – jak zwykle w stolicy świętokrzyskiego – polityczne tornado.

Korona odgrzewa kotlet z prezesowskiej karuzeli

Agata Wojda, prezydentka Kielc, wymienia na konferencji prasowej zalety Artura Jankowskiego, który w poniedziałek dostał pracę w Koronie. Mówi o jego doświadczeniu w piłce i biznesie. Zdradza, że Jankowski zaimponował jej zwłaszcza okresem w Zagłębiu Lubin.

– Dwa aspekty, które dla nas są szczególnie ważne: świetne prowadzenie akademii piłkarskiej, to chyba najlepsza piłkarska akademia w Ekstraklasie. Drugi aspekt – ogromne sukcesy w zakresie stabilizacji finansów, choć „stabilizacja” to mało powiedziane. Bardzo liczymy, że to doświadczenie prezesa Jankowskiego przełoży się na kilka celów, które są dla nas ważne. 

To nic, że trudno zachwiać finansami spółki dotowanej przez KGHM, do akademii Jankowski niczym się nie przyłożył, odpowiada za jeden z gorszych okresów „Miedziowych” w XXI wieku, a kibice tego klubu chcieli wręcz wywozić go na taczkach.

Upchanie Jakubczyka

W ostatnich miesiącach wokół Korony trwa polityczne tornado. Wiatr zmian zwiał już Łukasza Jabłońskiego (byłego prezesa), Pawła Golańskiego (byłego dyrektora sportowego) i Kamila Kuzerę (byłego trenera). Do niedawna przy klubie kręcił się nadaktywny radny Maciej Jakubczyk, który próbował stworzyć sobie z miejskiej spółki prywatny folwark. Po naszym tekście musiał pożegnać się z dotychczasowym środowiskiem politycznym. „Złocisto-krwistymi” rządził formalnie tymczasowy prezes, Karol Jakubczyk, brat wspomnianego wyżej Macieja. O tych wszystkich meandrach szeroko rozpisaliśmy się tutaj.

Reklama

Od sierpnia Kielce prowadziły konkurs na nowego szefa miejskiego klubu. Już wiadomo, że został nim Artur Jankowski, ale do niego wrócimy za chwilę. W konkursie wystartował Karol Jakubczyk i przez długi czas wydawało się, że jest faworytem do objęcia sterów na dłużej. To pozytywnie oceniany w Kielcach adwokat, którego jednak z każdym tygodniem coraz bardziej przerastała rola, jaką mu powierzono. Zaistniała zasadna wątpliwość – jeśli tymczasowy prezes nie potrafi zapanować nad swoim bratem, który panoszy się w klubie, to jak ma zapanować nad organizacją pełną ego, interesików i walki politycznej?

Jakubczyk próbował ratować swój wizerunek. W tym celu zorganizował szeroko komentowaną w Kielcach konferencję prasową, na której próbował się wybielić, lecz zamiast tego spektakularnie się pogrążył. Przestrzelił między innymi nieudolnie zarzucając nam kłamstwo. To nie zmienia faktu, że w mieście uważa się, iż sprawdził się w boju. I choć uczynienie z niego prezesa na dłuższą metę byłoby zbyt ryzykownym posunięciem, to pozwolono mu pozostać w Koronie na stanowisku – uwaga, uwaga – dyrektora operacyjnego pionu sportowego.

Co oznacza ta pokrętna funkcja? Jeszcze nie wiadomo. Korona ma przecież i prezesa (dopiero go wybrała), i dyrektora sportowego (jest nim Paweł Tomczyk), ma też skautów, trenerów i pion sportowy, trudno więc klarownie stwierdzić, dlaczego prawnik ma nagle przechodzić z funkcji zarządzającego klubem do roli człowieka zajmującego się sprawami sportowymi. To dziwi przede wszystkim dlatego, że przecież kompletnie się na tym nie zna. Ewidentnie wygląda to tak, jakby władze miasta na siłę wymyśliły posadę, żeby Jakubczyk mógł dalej funkcjonować w strukturach klubu. Rada nadzorcza Korony chciała pierwotnie zrobić z niego wiceprezesa ds. sportowych, ale ten nie chciał rezygnować z prowadzenia kancelarii adwokackiej, a jeśli miałby wejść do zarządu spółki jako wiceprezes, taki ruch z jego strony byłby nieodzowny. Został więc dyrektorem. W praktyce wychodzi na to samo. 

Jakubczyk był jednym z sześciu kandydatów, jacy zgłosili się do konkursu na prezesa Korony. Nie ujawniono, kto jeszcze był wśród nich. Wiadomo jednak, że z Arturem Jankowskim skontaktowano się poza konkursem, czytaj – to nie tak, że były działacz Górnika i Zagłębia wysłał swoje CV. Na spotkaniu z mediami prezydentka Kielc poinformowała także, że rada nadzorcza klubu będzie pobierała regularną pensję. – To profesjonalne, właściwe, czyste i transparentne, żeby za tak duży zakres pracy, zaangażowanie i profesjonalizm pobierać wynagrodzenie przekonywała Agata Wojda.

Stołków w Kielcach coraz więcej.

Reklama

Potulnie przy Carycy

Jankowski faktycznie ma duże doświadczenie w roli działacza sportowego. Kierował nie tylko tym piłkarskim Górnikiem Zabrze, lecz także jego sekcją piłki ręcznej. Od lat zasiada w Komisji Rewizyjnej PZPN, był członkiem Śląskiego Związku Piłki Nożnej, pracował jako kierownik futsalowej reprezentacji Polski. W styczniu TVP Sport wymieniało go w gronie trzech kandydatów do objęcia sterów w Cracovii, obok Mateusza Dróżdża i Artura Kapelko.

Doskonale wie, jak poruszać się po trudnych politycznie środowiskach. Górnikiem rządził w latach 2011-2014. Tylko jeden prezes wytrwał przy Małgorzacie Mańce-Szulik dłużej – to Bartosz Sarnawski, którego zresztą Jankowski polecił do śląskiego klubu. Wytrwanie tak długiego okresu na jednym z najgorętszych przez lata stołków w polskiej piłce to na swój sposób duża sztuka. Działacz doskonale znał swoją rolę. Potulnie wykonywał polecenia „Carycy”, pokornie akceptował też fakt, że drugą najważniejszą osobą w Zabrzu jest Adam Nawałka, mający specjalne względy u pani prezydent. Na konflikcie z tym drugim przegrał między innymi Tomasz Młynarczyk, czyli poprzednik Jankowskiego.

Prezes pochodzący z Knurowa trafił na trudne czasy Górnika. Ten był świeżo po powrocie w miejskie ręce. Akurat budował się stadion, roboczy obiekt dysponował ledwie trzema tysiącami miejsc. Dług 14-krotnego mistrza Polski wynosił w 2011 roku już ponad trzydzieści milionów złotych. Zbigniew Waśkiewicz, który objął rządy w Górniku po Jankowskim, głośno wieścił, że jedyną drogą na uratowanie klubu jest ogłoszenie upadłości. Za czasów obecnego sternika Korony klub dostał bezwzględny zakaz sprowadzania piłkarzy za gotówkę, a zarobki noworejestrowanych zawodników nie mogły przekroczyć pięciu tysięcy złotych brutto. Zabrzanom parokrotnie groziło w tamtym okresie odebranie licencji.

To była jazda po bandzie bez trzymanki. Jankowski ratował się sprzedażą zawodników – Arkadiusza Milika do Bayeru Leverkusen, czy Krzysztofa Mączyńskiego do Chin. Nie udało się z ciągnącą się przez kilka okienek transferowych sagą z niedoszłą sprzedażą Prejuce’a Nakoulmy. Jankowskiemu zdarzały się też mało eleganckie zagrywki – na przykład kiedy Michał Pazdan zdecydował się odejść do Jagiellonii, nie pozwolił mu pożegnać się z kibicami poprzez oficjalną stronę klubu, czego po latach publicznie żałował.

Patologie w gabinetach maskowała świetna forma drużyny Adama Nawałki na boisku. Późniejszy selekcjoner kończył sezon najwyżej na piątym miejscu, co było wynikiem dalece wykraczającym poza potencjał Górnika. Szkoleniowiec dogadał się z klubem na zapis w kontrakcie, który umożliwiał mu natychmiastowe wypowiedzenie kontraktu, jeśli przyjdzie do niego oferta z reprezentacji Polski. Kiedy Zbigniew Boniek odezwał się do Nawałki, Jankowski gorzko wzdychał za selekcjonerem, nie chcąc go wypuścić z Zabrza.

– Adam Nawałka ma być szkoleniowcem Górnika do 18 grudnia i nie zgadzam się na inne rozwiązanie. Naszym zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, żeby obie funkcje łączył. Byłby przecież w Górniku raptem sześć tygodni dłużej, a reprezentacja w tym czasie rozegra – trzeba to sobie powiedzieć jasno – dwa nieważne mecze. Trener Nawałka ma pracować u nas do grudnia i wyjeżdżać tylko na zgrupowania kadry. W tym czasie zajęcia prowadziliby inni członkowie sztabu trenerskiego. Innego rozwiązania sobie nie wyobrażam – mówił w „Gazecie Wyborczej”. I dalej: – Górnik Zabrze dał PZPN-owi selekcjonera. A co PZPN da Górnikowi Zabrze?

Oczywiście, że przyjęto te słowa z politowaniem. Tak samo jak starania Jankowskiego do zorganizowania w Zabrzu mistrzostw Europy 2020, czego zamarzyła sobie Małgorzata Mańka-Szulik. Po niecałych trzech latach Jankowski sam odszedł z Górnika. Tłumaczył swoją decyzję ambicją wejścia do zarządu Ekstraklasy SA. To mu się nie udało. Na parę lat zniknął z piłki.

Powrócił w 2019 roku w Zagłębiu Lubin.

Stawianie na młodzież

Artur Jankowski jest autorem jednej z najdziwniejszych koncepcji ostatnich lat w polskiej piłce. Wprowadzona w życie strategia Zagłębia Lubin na lata 2021-2025 zakładała, że klub z Dolnego Śląska…

  • nie ma celów sportowych;
  • zamierza przede wszystkim wychowywać i sprzedawać piłkarzy;
  • celuje w najmłodszy zespół w Ekstraklasie i coroczne wygrywanie Pro Junior System;
  • w każdym meczu ma wystawiać co najmniej czterech zawodników poniżej 25. roku życia;
  • liczba takich graczy ma systematycznie co roku rosnąć i z czasem stanowić 70% pierwszego składu.

Wedle tej koncepcji, Zagłębie miało stawiać na młodych niejako z urzędu i oprzeć na tym działaniu całą swoją filozofię. Za projekt miał odpowiadać Dariusz Żuraw, który jeszcze wtedy po pracy w Lechu miał nienajgorsze notowania, lecz w Lubinie poległ na całej linii. Jankowski zresztą miał problemy ze znalezieniem fachowca, który mógłby podjąć się realizacji tak pokrętnej strategii. Dość stwierdzić, że Żuraw rozpoczął pracę ledwie dziesięć dni przed startem Ekstraklasy.

To mniej więcej wtedy do mainstreamu przebiło się hasło o tym, że „w Lubinie jest za wygodnie”. Filip Starzyński oceniał w rozmowie z nami, że w każdym sezonie Zagłębie miało większy potencjał, niż miejsce, które na koniec zajęło. Do Arabii Saudyjskiej odszedł wówczas Martin Sevela, którego zespół w zakończonym sezonie mógł powalczyć o czołówkę, ale – jak trener sam twierdził na naszych łamach – mentalność zawodników została na ósmym miejscu. Jankowski odpowiedział na tę mentalność piłkarzy strategią, która nie zakładała osiągania dobrych wyników. 

W pewnym momencie to na nim spoczywało pozyskiwanie piłkarzy. Za jego czasów do Lubina trafiły takie niewypały jak Djordje Crnomarković, Samuel Mraz, Soren Reese czy Miroslav Stoch. Kiedy zarzucaliśmy mu nieudolne szukanie napastnika, przekonywał, że każdy klub w Europie ma problem ze znalezieniem piłkarza na tę pozycję. W tym samym czasie w Ekstraklasie brylowali Mateusz Kuzimski z Warty Poznań czy Kamil Biliński z Podbeskidzia Bielsko-Biała. Odwrócili się od niego kibice, którzy oficjalnie „zerwali wszelką współpracę z zarządem klubu”, po tym jak Jankowski nie potrafił znaleźć czasu, by odpowiedzieć im na kilka ważnych pytań dotyczących przyszłości miedziowego zespołu.

Niewątpliwie Jankowski ma doświadczenie z trudnych środowisk. 

Takim środowiskiem jest też Korona.

Tylko czy kielczanom o sam fakt pracy w ciężkich warunkach chodziło?

WIĘCEJ O KORONIE KIELCE: 

Fot. FotoPyK / newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

34 komentarzy

Loading...