Reklama

Trela: Trener jedności narodowej. Dlaczego Jacek Zieliński to dla Korony sensowny wybór?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

08 sierpnia 2024, 12:57 • 9 min czytania 4 komentarze

Zatrudnienie go w żadnym klubie nie wywołuje fali entuzjazmu, lecz także nie doprowadza do buntu trybun. Nikt nie spodziewa się, że od teraz jego drużyna wkracza w lepszą erę, ale też nie rwie włosów z głowy, że lada moment spadnie. Jacek Zieliński nigdy nie był modny, więc nigdy nie wyszedł z mody. Przy kilkunastu klubach w lidze, zwykle któryś akurat jego cechy uznaje za przydatne.

Trela: Trener jedności narodowej. Dlaczego Jacek Zieliński to dla Korony sensowny wybór?

O Dieterze Heckingu, byłym trenerze m.in. VfL Wolfsburg czy Borussii Moenchengladbach, który w Bundeslidze uzbierał ponad czterysta meczów, mawiało się, że jego wadą i zaletą jest, że każdą drużynę doprowadziłby do ósmego miejsca w lidze. Tą zgrabną komplemento-szpilką tłumaczono zarówno to, że nigdy nie dostał do poprowadzenia klubu z absolutnie najwyższej półki, jak i to, że przez kilkanaście lat nie wypadał z trenerskiej karuzeli. Wprawdzie Jacek Zieliński dawno temu prowadził w Polsce klub z najwyższej półki i wcale nie doprowadził go do ósmego miejsca, lecz do mistrzostwa, ale obiegowa opinia o nim wydaje się zbliżona. Zatrudnienie go w żadnym klubie nie wywołuje fali entuzjazmu, lecz także nie doprowadza do buntu trybun. Nikt nie spodziewa się, że odtąd jego drużyna wkracza w lepszą erę, ale też nie rwie włosów z głowy, że lada moment spadnie.

Jacek Zieliński nigdy nie był modny, przez co nigdy nie wyszedł z mody. Przy kilkunastu klubach w lidze, zwykle któryś akurat jego cechy uznaje za przydatne. Dlatego lada moment dobije do 400 meczów w Ekstraklasie. Dlatego w weekend poprowadzi w niej już dziesiąty klub. Pracował w stolicy i na wsi. Nad morzem i przy czeskiej granicy. Właśnie zatrudnili go w siódmym województwie. W okresie, w którym kluby prześcigają się w znajdowaniu coraz młodszych trenerów, a mistrza Polski prowadzi trener młodszy od jego młodszego syna, Zieliński znowu znajduje pracę, wskakując w rolę Nestora polskiej karuzeli trenerskiej, w gronie 60+ wyprzedzając jeszcze Jana Urbana i Waldemara Fornalika. Nawet jeśli kibice Korony nie odkorkowują szampanów w oczekiwaniu na jego debiut, powierzenie drużyny akurat temu trenerowi w tym konkretnym momencie w historii klubu może być całkiem niezłym pomysłem.

Atmosfera wokół Korony zrobiła się w ostatnich miesiącach gęsta. Z klubu odeszły postaci, dzięki którym udało się wrócić do Ekstraklasy i w miarę ustabilizować w niej pozycję. Przez różne szczeble i stanowiska przetoczyły się potężne zmiany. Fala szła od góry, czyli prezydenta miasta, które utrzymuje klub, po sam dół, czyli pozycję trenera, którą opuścił ceniony i zakorzeniony lokalnie fachowiec. Kamil Kuzera nie odniósł takich sukcesów, jak dekadę wcześniej Leszek Ojrzyński, ale ten moment można jakoś porównać do tamtego, w którym pierwszy raz zwalniano Ojrzyńskiego, a w jego miejsce zatrudniano anonimowego w Polsce Pachetę. Szatnia groziła wybuchem, trybuny wrzały, o jedność wokół Korony było bardzo trudno. A to akurat klub, który z jedności całego otoczenia wyjątkowo mocno czerpie siłę.

Trener, który zna trudnych właścicieli

Dyrektor sportowy Paweł Tomczyk siłą rzeczy zaczyna więc w nowym środowisku na deficycie zaufania. Zastąpił cenionego tam Pawła Golańskiego, którego trudno krytykować za jego pracę. Przez tarcia z nim odszedł ceniony tam Kuzera, który bronił się pracą. Sprowadzenie na jego miejsce albo wyjątkowo nielubianego trenera, kogoś kontrowersyjnego, zupełnie nieoczywistego, groziłoby, że także on zaczynałby na minusie. Zieliński nie w takich układach właścicielskich funkcjonował. Kto pracował u Rutkowskich, Witkowskich, Midaków, Wojciechowskiego, Filipiaka i Drzymały, nie przerazi się, że w klubie są jakieś tarcia, coś się kibicom nie podoba, a w środowisku potworzyły się frakcje. Jako trener wykazuje się raczej umiejętnością odcinania zespołu od tego, co na zewnątrz, a przy tym odcinania od tego samego siebie. Nawet jeśli kibicom nie podoba się coś, co dzieje się w klubie, on jako trener zwykle za to nie obrywa. Nie bez przyczyny jest uznawany za porządnego człowieka, który nie robi z siebie ważniejszego, niż jest, skupia się na swojej robocie i unika walk kogutów. Kto ma z nim kontakt, zwykle odbiera go przynajmniej umiarkowanie pozytywnie. Nie jest typem przymilnego trenera, który za wszelką cenę stara się zdobyć sympatię, ale i tak raczej otacza go szacunek.

Reklama

W tym sensie przypomina znany z polityki jednoosobowy rząd jedności narodowej. Powoływany w sytuacjach szczególnych, przy zagrożeniu zewnętrznym albo kryzysie wewnętrznym. Od razu z założeniem przejściowości. Kończy działalność, gdy kryzys przemija. Dlatego też Zieliński nigdzie nie przetrwał naprawdę długo. Więcej niż dwa lata – i to dwukrotnie – potrafił przepracować jedynie w Cracovii, ale i tam tylko pierwszy rok każdego z pobytów można uznać za udany. Drugi był już stopniowym popadaniem w stagnację. Zieliński nie jest typowym strażakiem, który potrafi wywrzeć fantastyczny wpływ w pierwszych kilku tygodniach, a potem pomysły się mu kończą. Nie jest też jednak typem warsztatowca, który, jak Waldemar Fornalik, rok do roku stopniowo poprawia zespół o kilka procent. Gdyby był biegaczem, rywalizowałby na średnich dystansach. Ani sprinter, ani maratończyk. Zielińskiego zatrudnia się, by spokojnie przetrwać sezon, góra dwa. Potem rozpoczyna się tzw. projekt, a Zieliński idzie wyprowadzać na spokojne wody kogoś innego. To nie jest trener do wznoszenia ścian, lecz do przygotowywania pod nie gruntów.

Kadra, która nie wymaga cudów

W przypadku Korony trzeba krytykować moment, w którym doszło do rozstania z trenerem Kuzerą, ale jednocześnie wydaje się, że i tak wydarzyło się to na tyle wcześnie, by Zieliński nie musiał dokonywać z zespołem cudów. Owszem, nie ma już do dyspozycji okresu przygotowawczego, ale trzy jesienne przerwy na kadrę, cała zima i ponad 30 kolejek to wystarczający okres, by odcisnął na drużynie piętno. Nie ma też do odrabiania żadnych strat, wszak Korona, choć ostatnia, ma tyle punktów, ile zespoły z bezpiecznej strefy. Kadra, jaka została skompletowana, też nie będzie wymagała od trenera niewyobrażalnej gimnastyki, by jakoś utrzymać ją w lidze. Kuzera oczywiście ma rację, że transfery dokonane latem nie są „topowe”, ale też przecież w Kielcach takich transferów nie dokonywano praktycznie nigdy. A zawodnicy w rodzaju Konrada Matuszewskiego z Warty, czy Shumy Nagamatsu, który wyróżniał się w I-ligowym Zniczu Pruszków, mogą się okazać solidnymi uzupełnieniami.

Przy tym w Kielcach i bez transferów był przecież całkiem solidny fundament. Z Xavierem Dziekońskim rozwiązującym problem młodzieżowca, Miłoszem Trojakiem, Dominickiem Zatorem i Piotrem Malarczykiem, z którymi świata się nie podbije, ale spokojnie można zająć 13. miejsce w Ekstraklasie. Z Martinem Remaclem, Yoavem Hofmaysterem w środku pola, którzy bez trudu znaleźliby miejsce w innych klubach Ekstraklasy. Z Jauhienijem Szykauką, Adrianem Dalmau czy Dannym Trejo, którzy może prochu nie wymyślą, lecz też nie to jest zadaniem Zielińskiego w Kielcach.

Jego zadaniem jest sportowo tak przeprowadzić zespół przez burzliwy okres wokół klubu, by sytuację udało się jakoś ustabilizować. Żeby nowa prezydent miasta pewniej usiadła na stanowisku, żeby gmina uradziła, jaki ma pomysł na Koronę, żeby pojawił się nowy prezes i żeby dyrektor sportowy rozeznał się, gdzie pracuje. I żeby, zanim to wszystko nastąpi, nie doszło do katastrofy sportowej, która wszelkie plany mogłaby zniweczyć. Zatrudnienie Zielińskiego to kupienie sobie czasu. Względnego spokoju, zanim zacznie się planować bardziej strategicznie, długofalowo.

Co może mieć duże znaczenie, Zieliński jako trener nie kojarzy się z konkretnym, wyrytym w skale stylem gry. Ostatnio grał w Cracovii trójką środkowych obrońców i bazował na solidnej defensywie, więc to najbardziej mu się pamięta, ale przecież za pierwszym razem w Krakowie słynął z porywających ofensywnych orgii i upychania wszelkich możliwych środkowych pomocników w różnych miejscach boiska. Wynikało to ze stawiania możliwości drużyny ponad trenerskie ideały. Gdy za pierwszym razem zastał w szatni Cracovii Bartosza Kapustkę, Mateusza Cetnarskiego, Marcina Budzińskiego i Damiana Dąbrowskiego, jasne było dla niego, że musi stworzyć zespół mający często piłkę przy nodze i grający krótkimi podaniami. Kiedy za drugim najlepszymi zawodnikami zespołu byli Virgil Ghita, Matej Rodin i Jakub Jugas, wspomagani na bokach przez Otara Kakabadze i Kamila Pestkę, zbudował zespół bazujący na silnej obronie. Wtedy jego Cracovia była w czołówce zespołów tracących najmniej goli.

Elastyczna myśl trenerska

To samo z podejściem do młodych piłkarzy. Tak, można mu przez lata jego pracy stworzyć imponującą listę graczy, na których odcisnął mniejsze lub większe piętno. Bartosz Bereszyński, Grzegorz Bronowicki, Marcin Kamiński, Michał Helik czy Kamil Pestka, powoływani później do kadry Polski, debiutowali u niego w lidze. Rozwijali się u niego m.in. Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek, Tomasz Jodłowiec, Bartosz Kapustka, Mateusz Wdowiak, Sławomir Peszko czy Michał Rakoczy. Jego Cracovia w poprzednim sezonie miała najniższą średnią wieku w lidze, a jej gwiazdami w początkowym okresie drugiej pracy Zielińskiego w Cracovii byli młodzieżowcy Rakoczy i Jakub Myszor. Przypiąć mu jednak łatkę trenera stawiającego na młodzież też byłoby jednak nadużyciem. Gdy miał w drużynie dobrą młodzież, nie blokował jej. Gdy nie miał, nie próbował na siłę udowodnić, że kogoś znajdzie. Siłę jego drużyn współtworzyli też przecież gracze wiekowi – w Cracovii choćby Miroslav Covilo, Deleu, Erik Jendrisek czy później Jewhen Konoplanka. Wielu trenerów mówi, że nie dzieli graczy na młodych i starych, lecz u Zielińskiego faktycznie to widać.

Reklama

Biorąc to pod uwagę, w Koronie nie należy się spodziewać wielkiej rewolucji. Wyciągania z rezerw czy juniorów zupełnie nieznanych piłkarzy. Wywracania taktyki do góry nogami. Jeśli największą siłą kielczan w ostatnich kilkunastu miesiącach były fazy przejściowe, czyli pressing, dobre wychodzenie do kontrataków, ale też szybkie odbudowywanie ustawienia po stracie, tak pewnie pozostanie. Być może niektóre atuty zostaną uwypuklone, być może jeden czy drugi piłkarz lepiej lub gorzej poczuje się w nowej taktyce, być może pewne charakterystyczne cechy zespołu zostaną wygładzone. Zasadniczo trzeba się jednak spodziewać Korony, jaką znamy. Czyli raczej solidnej, raczej dość przyjemnej do oglądania, nieodstającej od ligi, ale nieosiągającej w niej jakichś spektakularnych wyników. Być może kibice życzyliby sobie w trzecim sezonie od powrotu do Ekstraklasy wykonania jakiegoś jakościowego skoku, ale w Kielcach nie ma ku temu na razie możliwości i nie jest to winą Zielińskiego. Miejsce wśród najlepszych dla tego klubu wciąż jest chwiejne, co roku trzeba je w bólach wywalczyć, każda nieudana runda może grozić tąpnięciem. Samo przedłużenie pobytu w lidze do czterech sezonów z rzędu trzeba traktować w kategorii wystarczająco ambitnego celu. I Zieliński jest w stanie mu podołać.

Tendencje dotyczące stwarzanych i dopuszczanych sytuacji przez Cracovię w 2024 roku. Niebieską linią pionową zaznaczony moment zwolnienia Jacka Zielińskiego. Trend, w którym Cracovia (na zielono) stwarzała mniej groźne sytuacje niż rywale (na fioletowo), zaczął się jeszcze za Zielińskiego, ale po jego zwolnieniu nie ustał, a wręcz się pogłębił. Źródło: StatsBomb.

 

W cyklach istnienia klubów piłkarskich czasem kluczowa okazuje się po prostu umiejętność przeczekania trudnego momentu. Przetrwania do lepszych czasów. Nierozsypania się w newralgicznym momencie dziejowej zawieruchy. Taka przetacza się właśnie nad Kielcami. Jeśli mawia się, że w futbolu można planować długofalowo, tylko jeśli w weekend uda się wygrać mecz, nowy trener może dać władzom Korony właśnie tego rodzaju oddech: uspokoić atmosferę na trybunach, nie domagać się kolejnych transferów, ustabilizować sytuację w tabeli i sprawić, że położenie pierwszej drużyny znów nie będzie w klubie najpilniejszym problemem. A już to, że Jacek Zieliński zadebiutuje w Koronie akurat meczem z Cracovią, z której kilka miesięcy temu w – mimo wszystko nieuzasadnionej – panice go zwolniono, sprawia, że jego ponowne pojawienie się w lidze znów doda jej trochę pieprzu.

WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
16
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
16
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Komentarze

4 komentarze

Loading...