Reklama

Wielkie zwycięstwa w cieniu osobistych dramatów. Poruszająca historia Naima Suleymanoglu 

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

19 czerwca 2024, 13:15 • 15 min czytania 2 komentarze

Trzy olimpijskie złota, trzy nazwiska, trzy razy większy ciężar od własnej masy ciała, założony na sztangę. I wreszcie trójka braci Suleymanoglu, z których międzynarodową sławę zyskał tylko jeden – Naim. Stał się legendą podnoszenia ciężarów, ale jego ogromne sukcesy, odnoszone przede wszystkim na igrzyskach, były okupione cierpieniem i osobistymi dramatami. Mierzył się z nimi już od dziecka, ale mimo tego został jednym z najlepszych sztangistów w historii. Co dokładnie wydarzyło się w życiu Naima Suleymanoglu? 

Wielkie zwycięstwa w cieniu osobistych dramatów. Poruszająca historia Naima Suleymanoglu 

Naim Suleymanoglu, wybitny sztangista 

Doskonałe szkolenie komunistycznego reżimu 

Obwód Kyrdżali to specyficzny obszar na bułgarskiej mapie. Mimo że graniczy z Grecją, to jego ludność w większości stanowią Turcy. Jest ich prawie dwukrotnie więcej niż rdzennych mieszkańców, co nierzadko prowadzi do konfliktów na tle narodowościowym. Z tego typu problemami mierzyć musiał się młody Naim Sulejmanow, który wraz ze swoją rodziną ma właśnie korzenie tureckie. Zamieszkujący wraz z rodzicami i dwoma braćmi malutką wieś Pticzar, został nawet zmuszony do zmiany imienia i nazwiska, by jego dane osobowe brzmiały bardziej bułgarsko. Tym samym stał się Naumem Szałamanowem. 

Były to represje ze strony komunistycznego rządu względem mniejszości tureckiej zamieszkującej tereny Bułgarii. Sekretarz generalny kraju, Todor Żiwkow, wprowadzał w życie autorski plan procesu odrodzenia. Reżim dawał się we znaki młodemu Naumowi, który nie mógł też chodzić do szkół przeznaczonych dla uczniów z Turcji – zamknięto wszystkie takie placówki. Ale ambitny chłopak, choć jego postura na to nie wskazywała, miał w sobie ogrom zarówno siły psychicznej, jak i fizycznej. Zaledwie w wieku 10 lat został ukierunkowany pod podnoszenie ciężarów, które zresztą w Bułgarii było wręcz sportem narodowym. 

Tamtejsze szkolenie doskonale poznał mistrz olimpijski z Monachium 1972, trzykrotny mistrz świata w wadze muszej, a także wielokrotny mistrz i rekordzista Polski, Zygmunt Smalcerz. 

Reklama

Gwałtowny i szybki rozwój zawodników, w tym przede wszystkim Suleymanoglu, wynikał z charakterystyki bułgarskiego systemu podnoszenia ciężarów. Mogłem się mu dobrze przyjrzeć – w tym czasie rozpocząłem pracę w Legii Warszawa i często podróżowałem właśnie do Bułgarii. Stawiano tam na budowanie solidnych fundamentów z wykorzystaniem świetnie zaplanowanej selekcji wśród dzieci, które poddawano rozmaitym testom sprawnościowym pod kątem przyszłych treningów. Do 14. roku życia w szkołach mistrzostwa sportowego uczniowie realizowali ogromną liczbę ćwiczeń przygotowawczych, w tym skoków, biegów czy rzutów. Dopiero potem wdrażano specjalizację w podnoszeniu ciężarów, a sama dyscyplina miała bardzo dobrych trenerów, w tym właśnie opiekuna Suleymanoglu, który kładł duży nacisk przede wszystkim na technikę – tłumaczy specyfikę bułgarskiego systemu szkolenia Smalcerz. 

I faktycznie, szybko można było zaobserwować u młodego wtedy jeszcze Nauma efekty odpowiednio dopasowanych do niego treningów. W wieku 14 lat zabrakło mu 2,5 kg do rekordu świata w rwaniu. Pobił go zresztą już rok później, kiedy poradził sobie ze sztangą ważącą aż 130 kilogramów. Rewelacyjny nastolatek był powoli przymierzany do igrzysk olimpijskich w Los Angeles, które odbywały się w 1984 roku. Komunistyczny reżim panujący w Bułgarii był jednak przeszkodą – obowiązywał bowiem bojkot turnieju organizowanego na terenie Stanów Zjednoczonych. Naum wiedział, że będzie miał z tego względu spore trudności z rozwinięciem wielkiej, międzynarodowej kariery, o której przecież marzył. 

Wyjątkową frustrację poczuł kilka tygodni po igrzyskach, kiedy na turnieju mniejszej rangi w dwuboju okazał się… o 30 kg lepszy od złotego medalisty olimpijskiego z jego kategorii wagowej. 

Dodatkowym obciążeniem psychicznym byli agenci rządowi, podążający za zawodnikiem na wszystkie zagraniczne konkursy. Coraz częściej śledzono go również w samej Bułgarii, a jego telefon był nieustannie podsłuchiwany. Każdy udział w turniejach skrupulatnie monitorowano i analizowano, a Naum miał małą kontrolę nad swoją karierą. Coraz mocniej czuł też przywiązanie do Turcji, a występowanie pod nazwiskiem Szałamanow było dla niego poniekąd policzkiem wymierzonym przez bułgarski reżim. W głowie układał plan ucieczki, o którym nie dyskutował nawet z najbliższą rodziną, bojąc się możliwości przechwycenia informacji przez rząd. 

Nastolatek wart miliona dolarów 

Skrzętnie układana koncepcja wyzwolenia spod komunistycznego bułgarskiego topora zaczęła wchodzić w życie w 1986 roku. Wtedy jeszcze jako Naum Szałamanow, młody zawodnik z Pticzaru miał już na koncie złote medale mistrzostw świata w Södertälje (1985) i w Sofii (1986) w wadze piórkowej. 19-letni wówczas chłopak wiedział, że szansa na wyrwanie się z opresyjnych rąk rządu pojawi się na kolejnym turnieju zagranicznym, tym razem rozgrywanym w Melbourne. Wygrana w nim zeszła na dalszy plan, bowiem pierwsze strony gazet, szczególnie tych w Bułgarii, mówiły o wielkiej ucieczce Szałamanowa. 

Reklama

Przygotowano ją bardzo skrupulatnie. Turcy wiedzieli, że sztangista będzie więcej niż chętny do zmiany barw narodowych, a sami widzieli w nim materiał na ikonę sportu. Tymczasem Bułgarzy dolewali oliwy do ognia. Po zmuszeniu Nauma do przyjęcia nowego imienia i nazwiska, zaczęli też publikować propagandowe materiały w lokalnych mediach. Miał według nich deklarować miłość do kraju, którego w głębi duszy coraz mocniej nienawidził. Zaczął też otrzymywać listy z pogróżkami i obelgami. Choć było to dla niego bolesne, do łez doprowadziła go dopiero informacja, że nadawcy wiadomości zostaną srogo ukarani przez rząd. 

Aby zmusić sztangistów do posłuszeństwa, zwiększono liczbę godzin, które mieli każdego dnia poświęcać na ćwiczenia. Spotkało się to z ogromnym sprzeciwem zawodników. Zdyscyplinowani do tej pory nastolatkowie zaczęli zajmować się wszystkim, czym tylko mogli, byle nie podnoszeniem ciężarów. Ostatecznie musieli jednak rozmówić się z agresywnie nastawionym do nich trenerem, a w negocjacjach uczestniczyli także związkowi działacze. Szkoleniowiec wpadł w absolutny szał i oznajmił Naumowi, że da się go zastąpić i nie jest kimś wyjątkowym. 

W takim razie idź i znajdź lepszego ode mnie – odpowiedział mu pewny swego i jednocześnie niemający nic do stracenia Szałamanow, zamykając tym samym usta apodyktycznemu opiekunowi. 

Naim Suleymanoglu

Naim Suleymanoglu w trakcie treningu przed zawodami. Fot. Youtube.com/@Olympics

Niedługo później wyleciał do wspomnianego Melbourne. W Australii Naumem, który potajemnie wymknął się z drużynowej kolacji, zaopiekował się sam premier Turcji – Turgut Özal. Po tym, gdy Szałamanow oznajmił, że nie ma zamiaru wracać do komunistycznej Bułgarii, szef tureckiego rządu szybko zorganizował z nim spotkanie, a następnie zaczął przekonywać do przyjęcia obywatelstwa. I nie musiał być szczególnie natarczywy, bo sam zawodnik zaczynał właśnie spełniać swoje najskrytsze marzenie. Marzenie o wolności. 

Bez wahania przyjął trzecie już w życiu nazwisko, tym razem ostatnie. Jako Naim Suleymanoglu udał się z Özalem do Londynu, skąd ostatecznie poleciał bez przeszkód do Ankary. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jakie obywatelstwo przyjął i czyja ziemia go przywitała. Miało to dla niego drugorzędne znaczenie, bo wiedział, że wreszcie uwolnił się od karzącej i trzymającej go w garści ręki komunistycznej Bułgarii. Po wylądowaniu w Turcji i wyjściu z samolotu, Suleymanoglu… uklęknął i pocałował płytę lotniska. 

Kwestię jego obywatelstwa należało jednak uporządkować pod względem formalnym. Choć wszystko wydawało się oczywiste, bułgarski rząd rozpoczął kampanię oczerniającą swojego byłego już zawodnika, a także nie wyrażał zgody na jego przejście do tureckiej kadry. Status quo utrzymany w tej kwestii oznaczałby brak możliwości występowania Suleymanoglu na międzynarodowych, oficjalnych turniejach podnoszenia ciężarów, w tym na igrzyskach olimpijskich. Rozpoczęto więc negocjacje między rządami, a jako ostateczną kwotę rozsądzającą spór ustalono milion dolarów z niewielką nawiązką. Tyle miało kosztować wyszkolenie Naima Suleymanoglu w bułgarskim systemie. 

Kwota ta z jednej strony robiła wrażenie, ale z drugiej, biorąc pod uwagę status, jaki momentalnie zyskał zawodnik w Turcji, zdecydowanie nie była zbyt wygórowana. A mierząc jej wysokość późniejszymi osiągnięciami sportowymi Suleymanoglu, była wręcz śmiesznie niska. 

Narodziny legendy 

Naim, mimo wszystkich trapiących go problemów, był przede wszystkim sztangistą ciężko pracującym. Jego pewność siebie wzrastała wraz z kolejnymi sukcesami, ale te przychodziły głównie dlatego, że już jako dziecko wykazywał ogromną ambicję i chęć szybkiego rozwijania swoich umiejętności. Opowiada o tym Zygmunt Smalcerz, który prywatnie był dobrym znajomym jednego z pierwszych szkoleniowców Suleymanoglu:  

Trener stawiał przede wszystkim na technikę, nie chciał, by Naim dźwigał ogromne ciężary na treningach. I musiał czasem przymykać oko na swojego podopiecznego, który uciekał i chował się za filarami w sali, w której prowadzone były ćwiczenia, by podnosić nieco więcej – już bez wiedzy opiekuna. Ten natomiast nie chciał wywierać na nim nacisków, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakiego formatu zawodnikiem może być – i zasadniczo już jest – Suleymanoglu. Znałem jego charakterystykę, bo w Ankarze szkolił go też mój trener, doktor Augustyn Dziedzic, który zdradzał nam szczegóły tych przygotowań. Naim, gdy rano nie wyrwał 140 kilogramów, przerywał trening, by wrócić po południu długo przed resztą zawodników i kontynuować próby. Był szalenie zmotywowany, niezwykle ambitny, jego pracowitość wykraczała wtedy poza granice zrozumienia – wspomina Suleymanoglu Smalcerz. 

Przyniosło to efekty. W 1988 roku cały świat dowiedział się o fenomenie mierzącego zaledwie 147 cm wzrostu sztangisty. Reprezentujący Turcję na igrzyskach w Seulu Naim dokonał rzeczy niesamowitej, przyciągając uwagę kibiców, ekspertów i mediów na konkurs dwuboju olimpijskiego z jego udziałem. 

Suleymanoglu rozpoczął od wyrwania 145 kilogramów. W pierwszej próbie osiągnął wynik, do którego nawet nie zbliżyli się już jego rywale. Nie zamierzał jednak na tym poprzestać, zaliczając 150,5 i 152,5 kg w kolejnych podejściach. Z wysokiego pułapu wystartował też w podrzucie. Zaczął od 175 kg, zaliczając bez większego problemu. Był kompletnie poza zasięgiem reszty stawki, choć ambitny Bułgar, Stefan Topurow, uzyskał taki sam wynik w swojej drugiej próbie, ale po deklasacji w rwaniu nadal miał nikłe szanse na zwycięstwo w dwuboju. I wtedy narodziła się legenda Naima Suleymanoglu. 

Podniósł on bowiem 188,5 kg, czyli ponad trzykrotność własnej masy ciała. Dołączył do elitarnego grona zaledwie garstki zawodników, którzy takiej sztuki dokonali. Chciał jednak udowodnić wszystkim, że jest wybrańcem, kimś, kogo sport nie widział od lat i przez kolejne stulecia prawdopodobnie nie zobaczy. W ostatniej próbie w podrzucie nad jego głowę zawędrowała sztanga ważąca wraz z obciążeniem równe 190 kg. Ustanowił rekordy świata dla kategorii wagowej do 60 kg w obu konkurencjach dwuboju olimpijskiego, zdobył złoty medal, a najbliższy rywal, wspomniany Topurow, tracił do niego łącznie aż 30 kg. Co więcej, Naim ze swoim wynikiem wygrałby też… w wyższej wadze do 67,5 kg! 

Niesamowite osiągnięcie dało mu ogromną sławę niemal w każdym miejscu globu, a w samej Turcji stał się ikoną, legendą za życia – i to dopiero po swoich pierwszych igrzyskach olimpijskich. „Kieszonkowy Herkules”, bo tak zaczęto nazywać Suleymanoglu, został dosłownie ozłocony przez rząd, mógł dostać absolutnie wszystko, czego zapragnął. Do ciężkich treningów dorzucił hulaszczy tryb życia, paląc papierosy i wlewając w siebie spore ilości alkoholu. Był królem życia. 

Hegemon wagi piórkowej 

Mimo ogromnej popularności i skłonności do używek, Naim Suleymanoglu pozostawał sumienny w przygotowaniach do kolejnych imprez międzynarodowych. Miał już doskonałe warunki do trenowania, dużo swobody, a całość spinał jego niesamowity potencjał. Zdawał sobie z niego sprawę zarówno sam zawodnik, jak i jego trener. Do tego dochodziły wzorowe – wbrew pozorom – warunki fizyczne. Wraz z niskim wzrostem Suleymanoglu miał też bardzo proporcjonalne kończyny. Krótkie, silne ręce i korpus tej samej długości, co nogi, przy umiejętnej technice, którą zresztą Naim dysponował, dawały mu możliwość podnoszenia bardzo dużych ciężarów. 

Szybko stał się dominatorem w swojej kategorii wagowej. Po złocie olimpijskim z Seulu nie spuścił z tonu, dokładając dwa tytuły mistrza świata zdobyte kolejno w 1989 roku w Atenach i w 1991 roku w Donaueschingen. Z tymi sukcesami wyruszył na następne igrzyska – tym razem odbywały się one w Barcelonie. I nie były już tak perfekcyjne, jak turniej w stolicy Korei Południowej cztery lata wcześniej. 

Suleymanoglu w pierwszej próbie w rwaniu uzyskał 142,5 kg. Okazało się to jego jedynym udanym podejściem, bo dwa pozostałe spalił, chcąc unieść 153 kg. W podrzucie miał natomiast sztangę nad głową dwukrotnie – uzyskał 170 i 177,5 kg. Łącznie w dwuboju miał przewagę 15 kg nad drugim Nikołajem Peszałowem. Bułgar, podobnie jak jego rodak, Neno Terzijski, unikali wymiany spojrzeń z Naimem, co nadawało pikanterii całemu widowisku. W wielkiej chwale Suleymanoglu powrócił do Turcji, by znów zostać wyniesionym na piedestał. Było to zresztą połączenie niemal idealne – kraj, który dał mu wolność, miłość i bogactwo, dostawał od niego olbrzymie sukcesy na międzynarodowej arenie, a także silnie podkreślaną lojalność. 

Naim w kolejnych latach dominował swoją kategorię wagową, zdobywając tytuły mistrza świata w Australii (1993) czy Chinach (1995). Najlepszym sztangistą świata w wadze piórkowej został też wreszcie w Stambule, gdzie w 1994 roku startował już w zwiększonym limicie – do 64 kg. Jego udane próby w rwaniu i podrzucie były niesamowitym widowiskiem ze względu na żywiołowo reagującą turecką publiczność. Przed każdym podejściem na sali zapadała grobowa cisza, by po chwili tumult powodował trzęsienie się ścian. Na takie wsparcie nie mógł liczyć Walerios Leonidis, którego wraz z wejściem na pomost witały salwy gwizdów. Grek ostatecznie zajął drugie miejsce, za Suleymanoglu. 

Podobnie było zresztą w Warszawie w tym samym roku. Turek wygrał zaledwie o 2,5 kg, a taką przewagę wypracował w samym rwaniu – w podrzucie jeden i drugi osiągnął 182,5 kg. Ich rywalizacja weszła na galaktyczny poziom na igrzyskach w Atlancie w 1996. Prywatnie byli ze sobą zaprzyjaźnieni, szanowali się wzajemnie, obaj byli też wybitnymi sztangistami. Naim osiągnął jednak pułap, na który trudno wdrapać się zawodnikom nawet dziś. Przebieg konkursu olimpijskiego w USA był dramatyczny, filmowy. Już po samym rwaniu było wiadomo, że różnice między medalistami będą niewielkie. Suleymanoglu po spalonej drugiej próbie ostatecznie wyrwał 147,5 kg, najwięcej w stawce. Ale trzech sztangistów za nim, w tym Leonidis, miało na swoim koncie 145 kg. Grek prawie osiągnął tyle samo, co Naim, ale w kluczowym momencie sztanga wypadła mu z rąk i uderzyła o pomost, a podejście zostało niezaliczone. 

Niespodzianka wisiała w powietrzu od początku podrzutu. Druga konkurencja dwuboju olimpijskiego zaczęła się od podniesienia przez Suleymanoglu i Leonidisa 180 kg. W kolejnej próbie Turek wraz z trenerem zadecydowali o zwiększeniu obciążenia o 5 kg. Więcej dołożył natomiast grecki sztangista, który nie uległ presji nałożonej przez legendarnego już rywala bijącego kolejne rekordy świata w podnoszeniu ciężarów. Ale taki rekord pobił też właśnie Waleris Leonidis, dość gładko unosząc nad głowę 187,5 kg. Remis w łącznej liczbie kilogramów oznaczał dla niego złoto – wygrałby je dzięki niższej masie ciała. Tyle samo podrzucił jednak Suleymanoglu w trzeciej próbie, co oznaczało, że zawodnik z Hellady ma wszystko w swoich rękach. Niestety dla niego, poległ przy 190 kg po ogromnym boju na olimpijskim pomoście w Atlancie. 

Obaj zawodnicy, wspinając się na wyżyny swoich umiejętności, pobili łącznie cztery rekordy świata w niecałe pięć minut rywalizacji w podrzucie. 

Trzeba wiedzieć, kiedy… z pomostu zejść 

Po niesamowitym turnieju na igrzyskach w 1996 roku, Naim Suleymanoglu zapragnął beztroskiego życia w blasku swojej wielkiej sławy. Popularność wyciskał jak cytrynę, co pomagało mu również w szybkim nawiązywaniu niezbyt trwałych relacji z kobietami. Mimo nacisków matki, by się ustatkował i znalazł żonę, Turek wolał huczne imprezy, złoto, papierosy i alkohol. Odcisnęło się to na jego formie, która zaczęła coraz bardziej odbiegać od tego, jak prezentował się dotychczas na konkursach olimpijskich. Naim nie za bardzo się tym przejmował, wierząc, że niezależnie od tego będzie w stanie dalej wygrywać dzięki swojemu talentowi. 

„Kieszonkowy Herkules” do regularnych treningów powrócił dopiero po trzech latach. Nie przykładał się jednak już do nich z taką zawziętością, zatracił nieco głód sukcesu, motywację i ambicję. Wziął udział w igrzyskach w Sydney w 2000 roku, ale nie był to dla niego udany występ. Spalił wszystkie trzy próby w rwaniu, przez co nie zakwalifikował się do dalszej części konkursu. Zostało mu to oczywiście wybaczone w Turcji, gdzie przecież i tak był legendą, narodowym bohaterem. Suleymanoglu, który wrócił nieco zawiedziony z Australii, rok później został odznaczony honorowym Orderem Olimpijskim (najwyższym tytułem przyznawanym przez MKOl), a w 2005 magazyn „World Weightlifting” uznał go za sztangistę stulecia. 

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Choć ostatni taniec na igrzyskach był fiaskiem, Naim dalej był uwielbiany przez Turków. Jednocześnie coraz mocniej uwidaczniało się jego uzależnienie od używek. Według Zygmunta Smalcerza, który zresztą sam poznał smak sławy i uznania po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego, Suleymanoglu nie poradził sobie do końca ze wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu. A wydarzyło przecież bardzo dużo.  

Te wszystkie rzeczy, które go otaczały, trochę go przerosły. Po sukcesie na igrzyskach zawodnik czuje się niesamowicie, wręcz unosi się nad ziemią. W przypadku Suleymanoglu to wszystko było jeszcze intensywniejsze, bo przecież był bohaterem, który przeciwstawił się reżimowi, pokazał, że z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką. Turcy od razu go ozłocili, wysyłano po niego prywatne samoloty rządowe, angażował się w to wszystko premier, późniejszy prezydent kraju. Naim wiedział, że jest kimś wielkim. Ten człowiek przeżył coś nieprawdopodobnego. Jego kariera, okoliczności, w których się znajdował, gdzieś wreszcie go przytłoczyły. Był nie tylko bohaterem Turcji, ale i całego świata sportowego, wpływając jednocześnie na globalną politykę – podsumowuje Smalcerz. 

I to właśnie ostatnią z wymienionych dziedzin chciał po karierze sztangisty podbić Suleymanoglu. Startował w lokalnych wyborach, ale bez sukcesów. Tułał się po krajowym związku podnoszenia ciężarów, od czasu do czasu zmieniając piastowane stanowiska. Ostatecznie wybrał łatwe życie z wykorzystaniem oszczędności, których miał pod dostatkiem. To jednocześnie stało się jego zagładą. 

Nałóg doprowadził go do poważnych chorób, a najgroźniejsza okazała się zaawansowana marskość wątroby. Naim kwalifikował się do natychmiastowego przeszczepu. Po znalezieniu dawcy przeprowadzono skomplikowaną operację, ale nie przyniosła ona zamierzonych efektów. Suleymanoglu doznał wewnętrznych krwotoków, a te doprowadziły do jego śmierci. Miał w jej dniu zaledwie 50 lat. 

„Kieszonkowy Herkules” zmarł 18 listopada 2017 roku, pozostawiając po sobie ogromną spuściznę w podnoszeniu ciężarów. Mimo 147 cm wzrostu zdominował swoją kategorię wagową na ponad dekadę, po drodze bijąc aż 46 rekordów świata. Był człowiekiem odważnym, szanującym swoich rywali, doceniającym też to, co przyniosło mu życie. Dla wielu pozostanie – nomen omen – największym sztangistą wszech czasów. Sulejmanow, Szałamanow i wreszcie Naim Suleymanoglu, to z pewnością legendarna postać w sporcie, bez podziału na dyscypliny. 

I być może w Paryżu wreszcie któremuś z zawodników w kategorii wagowej Turka uda się mu dorównać, choć niewiele na to wskazuje. Na ostatnich igrzyskach złoty medalista w rywalizacji do 61 kg wyrwał 141, a podrzucił 172 kg. Łącznie Li Fabin osiągnął wynik 313 kg. Chen Lijun, zwycięzca w wadze do 67 kg, uzyskał natomiast 332 kg. To ukazuje, jak daleko przesunął granice w dwuboju olimpijskim legendarny Naim Suleymanoglu. 

36 lat temu, ważąc zaledwie 59,7 kg, wygrał w Seulu, zapisując na swoim koncie… 342,5 kg. 

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI 

Fot. Youtube.com/@Olympics

Czytaj też:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Sobolewski: Wyszliśmy na druga połowę i… obudziliśmy się, jak mecz był przegrany

Piotr Rzepecki
1
Sobolewski: Wyszliśmy na druga połowę i… obudziliśmy się, jak mecz był przegrany
1 liga

Królewski o swoim spektrum autyzmu. „Mam problemy w interakcjach społecznych”

Mikołaj Wawrzyniak
24
Królewski o swoim spektrum autyzmu. „Mam problemy w interakcjach społecznych”

Igrzyska

Ekstraklasa

Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii

Michał Kołkowski
18
Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii
1 liga

Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!

Jakub Radomski
22
Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!

Komentarze

2 komentarze

Loading...