Talent, umiejętności i ciężka praca – to główne składniki przepisu na bardzo dobrego pięściarza. Kluczowa jest ponadto charyzma, czego w ostatnich latach doskonałym przykładem jest wzbudzający liczne kontrowersje Tyson Fury. Podobnie, choć w zdecydowanie mniejszej skali, środowisko polaryzuje też Benjamin Whittaker. Srebrny medalista olimpijski z Tokio w swoich walkach na zawodowych ringach stara się zapewnić kibicom przede wszystkim nieszablonowe widowisko. Według jednych – chce zamaskować braki, a show udaje mu się wyłącznie na tle dużo słabszych rywali. Dla innych staje się nowym Naseemem Hamedem, zapewniając powiew świeżości w boksie. Jak zatem oceniać dotychczasową karierę Whittakera?
Ben Whittaker. Sylwetka nietuzinkowego pięściarza
Materiał na przegrane życie
Historia Brytyjczyka zaczyna się w Wolverhampton, a konkretniej w oddalonym od jego centrum o 20 minut Darlaston. To właśnie tam urodził się 6 czerwca 1997 roku przyszły wicemistrz olimpijski, Benjamin Whittaker. Zanim jednak został objawieniem igrzysk w Tokio, stoczył wiele walk – nie tyle w ringu, co w życiu. Już jako dziecko był wulkanem energii. Nie pomagało mu to w nauce, nie potrafił się skupić. Gdy w klasie zapadała cisza, mały Ben musiał się odezwać, zrobić cokolwiek, by zapobiec nudzie, stagnacji. Choć na zajęcia uczęszczał do katolickiej szkoły imienia świętego Tomasza More’a w Willenhall, zdecydowanie nie był aniołem. Wręcz przeciwnie, u siedmioletniego Whittakera zdiagnozowano ADHD, a w późniejszym okresie przedwcześnie musiał on zakończyć edukację – relegowano go właśnie ze względu na zachowanie.
Problemy nawarstwiały się wraz z wiekiem. Brakowało też wsparcia, a Ben najczęściej słyszał, że nie nadaje się do niczego i stanowi idealny materiał na przegrane życie. Wskazywała na to również jego kariera. Najpierw zatrudnił się w sklepie sportowym, ale w trakcie ogromnego ruchu podczas Boxing Day (dzień wyprzedaży) schował się w… toalecie, za co został zwolniony. Co ciekawe, tak samo zakończył pracę dla lokalnego klubu piłkarskiego, Wolverhampton Wanderers. Będąc stewardem na meczu, poczuł, że jest mu za zimno i również ukrył się w WC.
Wszystko to dostrzegał ojciec Whittakera, Tony. Sam był pięściarzem z kilkudziesięcioma amatorskimi walkami w rekordzie, dlatego naturalnym ruchem w jego ocenie było przekierowanie energii młodego chłopaka na sport. Szło mu całkiem dobrze, a boks zaczął być dla niego czymś więcej niż tylko ucieczką od dotychczasowych kłopotów.
W wieku zaledwie jedenastu lat zapisał się na swój pierwszy turniej. Zrobił to oczywiście bez wiedzy czy zgody rodziców, idąc za głosem serca. Samodzielnie musiał zadbać o przygotowanie do konkursu, dlatego wybrał się do lokalnego sklepu sieciowego z przecenionymi ubraniami, gdzie udało mu się zdobyć odpowiednie buty i… za duże spodenki. Nie miało to jednak dla niego większego znaczenia. Istotne było właściwe spożytkowanie energii w ringu, gdzie młody Ben nie miał sobie równych, zwyciężając w swoich pierwszych poważnych starciach. Następnie był już trenowany przez ojca w pobliskim klubie bokserskim w Wodensborough.
Młody Ben Whittaker w trakcie walki. Fot. Facebook / Ben Whittaker
Sport był ważnym elementem życia dla rodziny Whittakerów. Jamie, brat Bena, miał zadatki na świetnego piłkarza w Birmingham. Kariery jednak nie zrobił, a wręcz kompletnie ją zmarnował. Również nie stronił od problemów i podejmowania złych decyzji, wpadając dodatkowo w złe towarzystwo, które kompletnie oderwało go od treningów. I to właśnie na błędach Jamiego uczył się młody Ben, przyznając później w wywiadach, że nie chciał skończyć w podobny sposób – bo choć jego brat został żołnierzem, to nieustannie w myślach i rozmowach rodziny pojawia się temat kariery piłkarskiej i pytanie „co by było, gdyby”. A tego najmłodszy z Whittakerów po prostu by nie zniósł.
Sam zresztą piłkarzem był niezbyt dobrym. W grze nie pomagał mu też wybuchowy charakter. Tata pozwalał mu łączyć treningi bokserskie z bieganiem po boisku, naciskając jednak na rozwój w ringu. Sytuacja wykrystalizowała się w naturalny sposób – kolejny raz dała o sobie znać nadpobudliwość i wybuchowość Benjamina. Na murawie wdawał się w bójki, ostro faulował, a często kończył mecze przedwcześnie, po zobaczeniu od sędziego czerwonej kartki. Stało się więc jasne, że piłkarska przygoda przyniesie mu więcej krzywdy niż pożytku.
Po medal olimpijski
Etap amatorski w boksie to dla Bena Whittakera przede wszystkim mocny początek. Po dwóch wygranych pojawiła się pierwsza porażka w rekordzie, ale nie przeszkodziło to Brytyjczykowi we wzięciu udziału w mistrzostwach młodzików na szczeblu krajowym. W ich finale zwyciężył z Zakiem Chellim, który szybko stał się jego głównym rywalem. Dwukrotnie wziął rewanż za przegraną walkę, pokonując Whittakera w obu ich kolejnych starciach. Ben nie poddał się jednak, w tym samym roku (2015) docierając do finału Igrzysk Wspólnoty Narodów młodzieży. Jako reprezentant Anglii uległ jednak w kluczowym pojedynku Johnowi Docherty’emu.
Najczęściej to właśnie ostatni ze szczebli turniejowych drabinek stawał się dla Whittakera najtrudniejszy do pokonania w karierze amatorskiej. Było to dla ambitnego i dobrze rokującego pięściarza frustrujące, ale w dalszym ciągu nie na tyle, by zawiesić rękawice na kołku. Choć nie dysponował piekielnym uderzeniem, posyłającym rywali na deski, odnosił kolejne zwycięstwa jako junior. Ostatecznie zaprowadziło go to do udziału w igrzyskach olimpijskich w Tokio, gdzie startował w kategorii półciężkiej. Z kilku powodów okazały się one dla Bena przełomowym turniejem.
Na wyjątkowej arenie Kokugikan Brytyjczyk w swoich pierwszych dwóch walkach odprawił Jorge Luisa Vivasa i Abdelrahmana Oraby’ego. W ćwierćfinale po niejednogłośnej decyzji sędziów został ogłoszony zwycięzcą starcia z Brazylijczykiem Keno Machado. Whittaker był w niej bardzo pewny siebie, celowo opuszczał gardę, podnosił rękę, ale przy tym umiejętnie się bronił i doskonale pracował na nogach. Taki sam werdykt padł w starciu półfinałowym, w którym Whittaker pokonał mającego prawie sto walk amatorskich na koncie Imama Chatajewa. Jeszcze bardziej doświadczony rywal czekał na Bena w wielkim finale – był nim złoty medalista olimpijski z Rio 2016, Arlen Lopez.
Kubańczyk doskonale niwelował atuty Brytyjczyka, dominując w każdej z trzech rund. Wynik, który zdawał się formalnością, przyniósł olimpijskie złoto Lopezowi, a srebro Whittakerowi. I choć było to oczywiście osiągnięcie fenomenalne, Ben nie potrafił się z rezultatem pojedynku pogodzić. Szybko opuścił ring ze łzami w oczach, podobnie zresztą zachowywał się na ceremonii medalowej. Jako jedyny z czwórki stającej na podium (dzięki repasażom w boksie i judo na igrzyskach przyznawane są dwa brązowe krążki) chował nagrodę do kieszeni, zamiast zawiesić ją dumnie na szyi. W nieśmiały sposób i z kamienną twarzą zaprezentował srebrny medal dopiero przy wspólnym zdjęciu ze zdobywcami pierwszego oraz trzeciego miejsca.
Takie zachowanie wzbudziło wiele kontrowersji w środowisku. Jedni bronili Brytyjczyka, wskazując na jego pasję i wolę zwycięstwa, dla innych jego czyny podczas dekoracji na igrzyskach były pozbawione klasy oraz szacunku. Zapytaliśmy o tę sytuację Leszka Dudka, eksperta i analityka bokserskiego:
– Widzieliśmy już wcześniej zawiedzionych i płaczących zawodników, którzy nie zdobyli upragnionego złota na igrzyskach. Zachowanie Whittakera może świadczyć o ogromnych ambicjach lub o braku pokory. Pięściarze o podobnym stylu bycia zawsze mierzyli w najwyższe laury, ale gdy upadali, to robili to z wielkim hukiem. Jeżeli Whittaker zostanie gwiazdą nie tylko w mediach społecznościowych, upiecze mu się każde zachowanie. Jeśli jednak nie osiągnie wielkich sukcesów w boksie zawodowym, może stać się memem i celem ataków, bo wszyscy będą czekać na jego potknięcie. Myślę, że Ben doskonale rozumie tę grę i jej stawkę – ocenił brytyjskiego pięściarza Dudek.
Igrzyska w Tokio były dla Whittakera klamrą spinającą jego amatorską karierę. Zakończył ją w wieku 24 lat, mając w dorobku 55 zwycięstw (2 KO) i 13 porażek.
“Czułem się jak kompletny nieudacznik”
Po powrocie z Tokio na Brytyjczyka czekało sporo cierpkich komentarzy pod jego adresem. Mimo dobrego przecież występu, szerzej komentowano przerost ambicji i zachowanie podczas ceremonii medalowej. Było to brzemię dla Whittakera, który w kolejnych wywiadach tłumaczył się z tego, co zrobił podczas odbierania olimpijskiego srebra. Poruszano różne tematy, w tym m.in. problemy mentalne związane z ADHD. Pięściarz przyznał, że po porażce na igrzyskach spadło na niego dużo krytyki, co odbiło się negatywnie na jego psychice, ale finalnie udało mu się podnieść.
Zanim podjął walkę o medal, zaznaczał, że jadąc po srebro lub brąz, nie jest się gotowym na wejście na totalny szczyt. Wyraźnie dawał do zrozumienia, jaki jest jego cel. Tym większe było rozczarowanie po werdykcie walki z Lopezem. – Chciałem, by wszyscy w domu byli dumni, robiłem to dla nich. Po pojedynku czułem się jak kompletny nieudacznik. Taki już jestem, nawet wtedy, gdy przegrywam z kumplami na konsoli, nie odzywam się do nich przez parę godzin. Nie miałem zamiaru odbierać w tamtej chwili blasku Arlenowi, ale byłem ogromnie zawstydzony, bardzo mnie to zraniło – tłumaczył Whittaker w wywiadzie dla Sky Sports.
Wyjaśniał też, że cały turniej olimpijski był dla niego dziwny. Trenował do niego kilka lat, a marzenia brutalnie zweryfikowała krótka walka finałowa. Problemem dla Bena okazał się również fakt, że igrzyska odbywały się w reżimie sanitarnym ze względu na pandemię koronawirusa. Z tego powodu przy ceremoniach medale nie były tradycyjnie zawieszane na szyjach najlepszych zawodników, a jedynie wręczane do rąk. Czujący się jak całkowity przegrany Whittaker nie miał tym bardziej ochoty na samodzielne dekorowanie srebrnym krążkiem, który zresztą był dla niego wtedy jedynie nagrodą pocieszenia, na dodatek marną.
W tle była też jeszcze jedna, smutna historia. Ujrzała ona światło dzienne dość późno, a sam pięściarz nie chciał wcześniej na ten temat zbyt wiele mówić. Okazało się bowiem, że podczas zgrupowania w Turcji przygotowującego go właśnie do igrzysk olimpijskich, do Bena dotarła przykra informacja o śmierci babci. Był z nią bardzo zżyty i instynktownie zadecydował w trudnym momencie o powrocie do ojczyzny. Powstrzymał go przed tym ojciec, namawiając do dalszych treningów, by medalem uhonorować pamięć zmarłej. Tak też ostatecznie się stało, a Whittaker nie wziął udziału w uroczystości pogrzebowej – wszystko po to, żeby zadedykować ukochanej babci złoto. Kiedy mógł sięgnąć „jedynie” po srebrny krążek, rozgoryczenie wzięło górę.
Ostatecznie jednak zreflektował się co do tego, doceniając wartość olimpijskiego medalu. Potrzebował czasu i ochłonięcia po całej sytuacji, by dostrzec, że tak naprawdę osiągnął bardzo duży sukces. Przeprosił wszystkich – tłumacząc, że jest tylko człowiekiem i targały nim ogromne emocje podczas ceremonii w Tokio.
Iv had time to reflect & I’m grateful for everyone’s support, I’m sorry for not wearing my medal with pride
I’m just human & I was showing my emotion but in the wrong way
Now looking back, I’m sorry, what an achievement and I’m thankful…
OLYMPIC SILVER MEDALIST ✅ ✨
Thankyou💙 pic.twitter.com/f5CQHyM7HO— Ben Whittaker (@BenGWhittaker) August 5, 2021
Po wielu wywiadach dla brytyjskich mediów aura wokół Bena Whittakera nieco się zmieniła, a ciemne chmury wiszące nad jego głową wreszcie zaczęły się przerzedzać. Brytyjczyk zdecydował o przejściu na zawodowstwo, które przyniosło mu największą sławę. Obecnie jest bowiem pięściarzem rozpoznawalnym już nie tylko w samym Zjednoczonym Królestwie, ale przyciągnął również uwagę fanów i ekspertów boksu z całej Europy i Stanów Zjednoczonych. Jak do tego doszło?
Showman, ale na swoich warunkach
W debiutanckiej walce zawodowej uwidocznił się plan Whittakera na zyskanie rozgłosu. Po tym, jak dotarło do niego, że znalazł się w gronie elitarnych zawodników mogących poszczycić się olimpijskim medalem, zdecydowanie uwierzył w siebie. Na przetarcie, a raczej pożarcie, rzucono mu słabego Grega O’Neilla. Różnica klas była nad wyraz widoczna. Kompletnie wyluzowany Ben, mając świadomość doskonałej pracy własnych nóg, poruszał się w ringu niczym wąż. W klinczu przytrzymał przeciwnika na tyle mocno, że… przeniósł go w powietrzu. Przy opuszczonej gardzie wciąż uciekał rywalowi, który nie miał ani siły, ani umiejętności, ani warunków fizycznych, by móc trafić Whittakera. Ostatecznie w drugiej rundzie O’Neill przyjął cios, po którym już się nie podniósł.
Tak efektowne zwycięstwo sprawiło, że pięściarz z Wolverhampton zwrócił na siebie uwagę. Znalazł się w rozpisce gali w Dżuddzie, gdzie walką wieczoru był pojedynek Oleksandra Usyka z Anthonym Joshuą. Rywalem Bena był Petar Nosić, który do starcia przystępował z rekordem 6-0. Ale wystarczyło spojrzeć na jego poprzednich przeciwników obijanych na chorwackich i bośniackich ringach, a także karierę amatorską (1-6), by wiedzieć, że nie jest to absolutnie oponent z najwyższej czy nawet średniej półki. Skrzętnie wykorzystywał to Whittaker, kolejny raz świetnie pracując prawą ręką. „Chirurg”, bo taki pseudonim przyjął na zawodowstwie Ben, podszedł do Nosicia z wyraźnie większym szacunkiem niż w swojej poprzedniej walce. Trudności z wygraną przed czasem przyniosły znacznie mniej widowiskowy triumf – po decyzji sędziów i pełnym dystansie sześciu rund.
Ben Whittaker po zdobyciu srebrnego medalu na igrzyskach w Tokio. Fot. Wikimedia Commons/National Lottery Good Causes
Coraz pewniejszy Whittaker prawdziwy show pokazał – ku uciesze publiczności zgromadzonej w Birmingham – podczas walki z Jordanem Grantem. W ringu skakał na jednej nodze, opuszczał gardę i ostentacyjnie kręcił biodrami, najpierw w stronę przeciwnika, a potem widowni. Między linami poruszał się bardziej tanecznym niż bokserskim krokiem. Wyprowadzając ciosy, dyskutował jednocześnie ze znajomymi siedzącymi na trybunach, upokarzając kompletnie Granta. Wreszcie powalił go na deski w drugiej rundzie i na początku trzeciej odsłony, a z narożnika poleciał ręcznik.
Historia powtarzała się w kolejnych starciach. Vladimir Belujsky czy Stiven Dredhaj musieli mierzyć się z ekscentrycznym zachowaniem Whittakera w ringu. W szczególności ucierpieć mogła duma drugiego z wymienionych przeciwników Bena. Włoch z albańskimi korzeniami nie był w stanie ukarać Brytyjczyka za jego widowiskowy, ale poniżający oponenta taniec. I choć w pewnym momencie chciał nawet dołączyć do zabawy, to mistrz gry był w tym zestawieniu tylko jeden – znacznie szybszy, mobilniejszy, silniej bijący Benjamin Whittaker, który pozwalał sobie nawet na nieutrzymywanie kontaktu wzrokowego z Dredhajem. Wyprowadzając kolejne uderzenia, patrzył… w trybuny.
Obu wspomnianych rywali Brytyjczyk odprawił oczywiście bez jakichkolwiek problemów.
Popisów Whittakera nie brakowało też w walce z Francuzem uznawanym za dostarczyciela zwycięstw, Khalidem Graidią. Kolejny raz Ben mierzył się z niższym pięściarzem, który nie był w stanie dosięgnąć go swoimi ciosami. Nigdy nie dysponował też specjalnie wielkim talentem czy umiejętnościami, na co zresztą wskazywał jego dotychczasowy rekord – 10-13-5. Co więc mógł z nim zrobić Brytyjczyk? To, co tylko chciał. A że najbardziej pragnął się popisywać przed publicznością, nie zabrakło efektownych uników bez gardy, tańca, szybkich kombinacji i… piruetu na jednej nodze. No i oczywiście gradu ciosów brutalnie kończących zapędzonego do narożnika Graidię.
Ben Whittaker stał się po tym zwycięstwie pięściarzem królującym w mediach społecznościowych. Z jego popisów w ringu tworzono krótkie klipy, które podbijały Internet. Jak jednak wskazuje Leszek Dudek, trzeba mieć na uwadze jakość dotychczasowych przeciwników Brytyjczyka.
– Historia boksu pokazuje, że najwięksi showmani przechodzili praktycznie nietknięci do poziomu mistrzowskiego i ewentualnie tam napotykali pierwsze problemy. Prince Naseem Hamed czy Roy Jones demolowali swoich rywali od początku kariery, a ich progres – również dotyczący poziomu rywali – przebiegał o wiele szybciej. Kariera Whittakera i jego viralowy potencjał, póki co nieco bardziej przypominają case jego rodaka i starszego kolegi z kadry, Josha Kelly’ego. „Pretty Boy” też wyróżniał się jako amator, a po przejściu do boksu zawodowego popisywał się na tle słabeuszy, ale nie robił przy tym wielkich postępów, utrwalał błędy i został zweryfikowany już na poziomie drugiej ligi (najpierw szczęśliwy remis w walce z podstarzałym testerem, a potem nokaut od solidnego zawodnika, który jednak nie należy do czołówki) – analizuje ekspert.
Tańczący z przeciętniakami czy nowy książę?
Ostatnia walka Bena Whittakera nie przypominała już poprzednich starć w zawodowstwie. Choć zaczęła się podobnie – rywal szybko, bo już w pierwszej rundzie, sprawdzał charakterystykę ringu z bardzo bliska, kiedy to został powalony na deski. Ale było to zdecydowanie za mało, by zastopować ambitnego Leona Willingsa. Zebrał się on po nokdaunie, by następnie przeboksować z wicemistrzem olimpijskim z Tokio pełen dystans. Whittaker, który otrzymał dość słabe noty po tym występie, tłumaczył się w nieco irracjonalny sposób, mówiąc, że… umyślnie dawał się trafiać przeciwnikowi, by dać mu lekką przewagę i udowodnić siłę swojej szczęki.
Niezależnie od tego, co pokazał w pojedynku z Willingsem, Ben ma nadal wszystko w swoich rękach. Może przede wszystkim przygotowywać się do kolejnych walk w doskonałych warunkach, mając do dyspozycji takich trenerów jak choćby Javan „Sugar” Hill Steward, którego podopiecznym jest przecież sam Tyson Fury. W sztabie od lat przewija się ponadto prowadzący Anthonego Joshuę Joby Clayton, prywatnie ojciec chrzestny Whittakera. Pomaga mu też tata, Tony, wcześniej sam toczący boje w ringu. Efekty pracy z wybitnymi specjalistami widać gołym okiem, ale nadal pozostaje szereg znaków zapytania, na co zwraca uwagę Leszek Dudek.
– Na dziś Whittaker to bajecznie utalentowany ruchowo zawodnik z ogromnym potencjałem i znakami zapytania dotyczącymi kondycji, siły uderzenia, odporności czy psychiki. Odpowiedzi nie udzielą kolejne wygrane nad zawodnikami, którzy przyjeżdżają jedynie po wypłatę. Osobiście nie lubię popisów na tle dostarczycieli zwycięstw. Brawurę powinno się doceniać dopiero w sytuacji zagrożenia, kiedy po drugiej stronie jest prawdziwy rywal, który nie tylko przyjmuje ciosy, ale także oddaje i próbuje wygrać walkę. Takiego przeciwnika Whittaker jeszcze nie miał, za to zna go cały świat, bo pajacował w starciach z ludźmi, którzy na co dzień pracują na etacie. Zastanawiające jest to, czy Whittaker świadomie wykorzystuje media społecznościowe, by przyciągnąć uwagę publiki – jak choćby Ryan Garcia – czy też jego efektowny styl jest całkowicie naturalny, jak twierdzi jego ekipa. Zobaczymy, jak będzie boksował, gdy poprzeczka pójdzie w górę, a ten moment jest już blisko, bo tego zaczyna domagać się publika – podsumowuje ekspert.
Wspomniana psychika to jeden z kluczowych elementów w przypadku Benjamina Whittakera. Z jednej strony wydaje się on bardzo pewny siebie, pozbawiony stresu i wręcz przesadnie wierzący we własne umiejętności. Z drugiej – to człowiek bardzo emocjonalny, mający trudności z opanowaniem skrajnych uczuć, których w jego umyśle nie brakuje. Potrafił płakać po porażkach czy podczas wywiadów, ujawniając, że nie tylko nie jest robotem, ale pozostał też facetem wrażliwym i dość łatwym do naruszenia pod względem mentalnym. To z kolei sprawia, że ewentualne przegrane mogą bardzo szybko i skutecznie odsunąć go od ringu. Szczególnie jeśli będą dotkliwe.
Nie można też jednoznacznie zakładać, że Whittaker to bokserski pozer znęcający się nad bardzo słabymi pięściarzami. Świadczy o tym dość dobra kariera amatorska, a w szczególności olimpijskie srebro z Tokio. Ben to zawodnik nieprzeciętny, którego nie bez powodu porównuje się do Prince’a Naseema Hameda.
Na tę chwilę to jednak marzenie brytyjskich fanów. Ci zresztą słyną z intensywnego kibicowania rodakom – im są oni bardziej widowiskowi, tym lepiej. Wspomnianego Hameda pokochali nie tylko za jego nieszablonowy styl boksowania i robienie show między linami, ale przede wszystkim za poziom sportowy. „Naz” był wielokrotnie mistrzem świata, ma na koncie kilkanaście udanych obron tytułu, a w 2015 roku został wpisany do Międzynarodowej Bokserskiej Galerii Sławy (International Boxing Hall of Fame).
A Benjamin Whittaker? Tu pojawiają się problemy i wątpliwości. Jako jedne z głównych powodów do zmartwień w przypadku pięściarza z Wolverhampton, Leszek Dudek wskazuje na jego wiek i silną konkurencję w kategorii wagowej Brytyjczyka:
– Ma już 27 lat – Hamed w tym wieku poniósł jedyną porażkę i niedługo później przedwcześnie zakończył karierę, ciesząc się zasłużonym statusem wybitnego czempiona i jednego z najlepszych pięściarzy w historii Wielkiej Brytanii. Z kolei Jones Jr był mistrzem świata trzech kategorii i miał już na koncie wygrane nad członkami Międzynarodowej Galerii Sław Boksu – Hopkinsem, Toneyem i Hillem. Dla porównania – Whittaker jest obecnie notowany na 64. miejscu światowego rankingu Boxrec w niespecjalnie mocnej dziś wadze półciężkiej (20. miejsce zajmuje w niej Robert Parzęczewski, a 36. Paweł Stępień) i zamyka pierwszą dziesiątkę wśród Brytyjczyków, póki co nie może więc nawet marzyć o pojedynkach z obecnymi mistrzami, którymi są Dmitrij Biwoł (23-0, 12 KO) i Artur Beterbijew (20-0, 20 KO). Za chwilę do najlepszych dołączy postrach niższej kategorii David Benavidez (28-0, 24 KO) lub ukraiński weteran Oleksandr Gwozdyk (20-1, 16 KO). W pierwszej pięćdziesiątce rankingu roi się od zawodników w wieku podobnym do Whittakera lub młodszych, którzy już mają na koncie lepsze skalpy i zdobyli doświadczenie w starciach z mocniejszymi przeciwnikami. To z nimi Ben będzie musiał rywalizować już za kilka czy kilkanaście miesięcy, kiedy jego sztab zdecyduje się podjąć ryzyko i podnieść poprzeczkę – ocenia przyszłość srebrnego medalisty z Tokio Dudek.
Dostrzega on również spory potencjał, jakim niewątpliwie dysponuje Brytyjczyk. – Sądzę, że Whittaker za 2-3 lata znajdzie się w czołówce i dzięki popularności dostanie niejedną szansę, ale dominatorem raczej nie zostanie. Kariery na poziomie Hameda mu nie wróżę, w powtórzenie sukcesów Roya Jonesa zupełnie nie wierzę, ale przy odpowiednim prowadzeniu może zostać mistrzem świata i na pewno zobaczymy go w wielkich walkach. A wielkie pieniądze zarobi z całą pewnością – bo na to pracuje w każdym występie, a w dodatku sprzyja mu koniunktura – dodaje ekspert.
Z pewnością jest to więc pięściarz, którego karierę warto śledzić. To bowiem zawodnik z gatunku tych, których się kocha lub nienawidzi, ale mimo wszystko ogląda. Elementy jego show są lekkim powiewem świeżości w dzisiejszym boksie, choć do tego wszystkiego Whittaker dodaje w kluczowych momentach nieprzeciętne umiejętności. Już w sobotę sprawdzi je niepokonany do tej pory na zawodowych ringach Ezra Arenyeka (12-0, 10 KO). I będzie to wreszcie nieco poważniejszy sprawdzian dla samego Bena, który tym razem zawalczy o pas WBA Gold wagi półciężkiej.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Facebook / Ben Whittaker
Czytaj więcej o boksie:
- Okolie niczym mroczny lord, Różański załamany po klęsce. Reportaż z Rzeszowa
- Najlepszy na lata lub na… chwilę. Historie niekwestionowanych mistrzów w boksie
- Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii
- Próba samobójcza, uzależnienia i przyjaciel z kartelu. Mroczne strony Tysona Fury’ego
- Oleksandr Usyk. Tańczący z gigantami