Reklama

Hvala, Pero. Słowenia pożegnała swojego bohatera [REPORTAŻ]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

25 marca 2024, 11:20 • 10 min czytania 9 komentarzy

Ma 31 lat. W erze dzisiejszych skoków narciarskich to niewiele. Pewnie gdyby chciał, mógłby jeszcze poskakać parę sezonów na dobrym poziomie. Zwłaszcza, że wciąż ma to coś, co sprawia, że może rywalizować z najlepszymi. W końcu podczas weekendu w Planicy zdołał nawet wygrać piątkowe zawody. Dopingowany i zarazem żegnany przez tysiące swoich rodaków. Peter Prevc po tym sezonie powiedział bowiem „pas”. Wygrywając na własnej ziemi, pożegnał się w najlepszy z możliwych sposobów. Sprawił, że hasło „Hvala, Pero”, jeszcze mocniej biło z licznych transparentów i plakatów. Bo chociaż po słoweńsku „hvala” oznacza dziękuję, to równie dobrze w tym przypadku można by je nieco spolszczyć. Peter Prevc odszedł bowiem w chwale.

Hvala, Pero. Słowenia pożegnała swojego bohatera [REPORTAŻ]

TEN WYBITNY SEZON

Owszem, było to dawno, bo zaczęło się ponad dekadę temu. Słoweniec miał jednak sezony wielkie. Ten najlepszy? Zdecydowanie 2015/2016, kiedy rozniósł konkurencję w pył. Był gigantem, klasą dla siebie. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zdobył aż 2303 punkty – o ponad 800 więcej niż drugi Severin Freund. Z pokonania Niemca w takim stylu Peter musiał mieć ogromną satysfakcję. Sezon wcześniej obaj zgromadzili w Pucharze Świata po 1729 oczek. Kryształowa Kula przypadła jednak Freundowi, ponieważ to on zwyciężył w większej liczbie konkursów.

We wspomnianym sezonie 2015/2016 Prevc nie pozostawił już żadnych wątpliwości co do tego, kto zasługuje na trofeum dla najlepszego skoczka na świecie. Zresztą zdobył wtedy też indywidualne złoto mistrzostw globu w lotach, był górą podczas Turnieju Czterech Skoczni, a także trzeci raz z rzędu triumfował w Pucharze Świata w lotach. To wszystko sprawia, że jeżeli w barowych dyskusjach fanów skoków rozmowa schodzi na wytypowanie najlepszego pojedynczego roku, który zawodnik mógł zaprezentować w tym sporcie, słoweńska kandydatura staje się stałym elementem takich rozważań. I niech to będzie najlepszym dowodem na to, jak wybitnym skoczkiem w swoim szczycie był najstarszy z braci Prevców.

Jak ważny to był sukces dla samej Słowenii, niech z kolei powie wam fakt, że od tej pory żaden rodak Pera nie zdołał wywalczyć Kryształowej Kuli.

Reklama

W STARCIU Z POLAKAMI

Pewnie – kariera najstarszego z rodzeństwa Prevców nie była idealna w każdym calu. W końcu Puchar Świata wygrywał tylko raz. Dwa razy musiał zadowolić się srebrem. W rywalizacji ze wspomnianym Freundem i jeszcze wcześniej, gdy w sezonie 2013/2014 lepszy okazał się Kamil Stoch. Polak w ogóle mógłby uchodzić za istne przekleństwo Petera, bowiem zgarnął Słoweńcowi sprzed nosa kilka innych cennych trofeów. Przede wszystkim w Soczi, kiedy Kamil sięgnął gwiazd i zdobył dwa olimpijskie złota, a Prevc był drugi na dużym i trzeci na normalnym obiekcie. Ale też rok wcześniej w Val di Fiemme, gdzie na dużej skoczni Polak został mistrzem świata – właśnie przed Perem.

– W sporcie nie można do tego podchodzić w taki sposób, ale cieszę się, że byłem częścią historii Petera, a on mojej. Na pewno będziemy wspominać różne batalie na skoczni i to będą dobre wspomnienia – mówił w piątek dziennikarzom Orzeł z Zębu, który pokusił się też o przywołanie konkretnych wspomnień związanych z walką z Prevcem.

– Najlepiej wspominam sezon 2013/2014, kiedy walczyliśmy na bardzo wyrównanym poziomie. Oczywiście, ja okazałem się lepszy. (śmiech) Ale tamten sezon pokazał, że Peter, który jest dużo młodszy ode mnie, potrafi skakać bardzo dobrze i wytrzymywać obciążenia psychiczne. Wiele razy musiałem się wspiąć na wyżyny swoich możliwości, by móc z nim wygrać.

Olimpijskie podium konkursu na dużej skoczni w Soczi. Od lewej: Anders Bardal, Kamil Stoch, Peter Prevc.

Pero także z uśmiechem na ustach wracał do tamtych lat, kiedy zadałem mu pytanie o wspomnienia związane z rywalizacją z Polakami.

Reklama

– Pamiętam lata, kiedy Kamil Stoch dominował w stawce, dzięki czemu na skoki do Słowenii przyjeżdżało wielu polskich fanów. To było niesamowite. Dzięki waszym kibicom uwielbiałem też jeździć do Zakopanego. Tam nie miało znaczenia, w jakiej formie byli polscy skoczkowie, bo atmosfera zawsze była świetna – powiedział mi główny bohater weekendu.

Jak się okazało, indywidualnego mistrzostwa olimpijskiego nie było mu dane zdobyć. Drużynowe już tak, choć dopiero dwa lata temu w Pekinie, w dodatku w najmniej prestiżowej konkurencji – zespołów mieszanych. Lecz i chińskie igrzyska mogły pozostawić w nim niedosyt, i to z powodu rywalizacji z innym Polakiem. Wówczas brązowym medalistą na skoczni normalnej został Dawid Kubacki. Słoweniec stracił do naszego rodaka zaledwie pół punktu. Chociaż od tego czasu minęły dwa lata, wielu słoweńskich fanów do dziś nie może się z tym pogodzić. W końcu wystarczyło, aby jeden z sędziów o pół punktu podniósł notę za styl, by jedno z urządzeń mierzących siłę wiatru wskazało nieco inny rezultat, a Prevc przywiózłby trzeci indywidualny medal olimpijski w karierze.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

DUMNY, SZCZĘŚLIWY, PEŁEN WDZIĘCZNOŚCI

Ostatnie lata nie należały do najstarszego z rodzeństwa Prevców. Jasne, zdarzały mu się dobre występy. Potrafił wskoczyć do czołowej dziesiątki konkursów Pucharu Świata, albo przygotować formę pod konkretne zawody. Jednocześnie widać było, że skakanie na poziomie w okolicach czołowej dwudziestki PŚ przynosi mu coraz mniej frajdy.

Przełom przyszedł w tym sezonie. Słoweniec od początku prezentował się na skoczni lepiej niż w ostatnich latach, zaczął regularnie gościć w pierwszej dziesiątce konkursów. Kiedy zaś na początku lutego ogłosił na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej, że ma zamiar zakończyć karierę, to chwilę później wzniósł się na jeszcze wyższy poziom. Jest w tym pewien paradoks, że nawiązał do swoich najlepszych lat dopiero, kiedy poinformował świat o zamiarze zejścia ze sceny. Ale być może właśnie dlatego Prevc ponownie zaczął skakać tak dobrze. Wychodził na skocznię na totalnym luzie, bez presji oczekiwań. Jego miejsca od tego momentu to kolejno: 2., 2., 14., 2., 8., 11., 2., 5., 8., 4. i wreszcie w piątek – 1. To upragnione zwycięstwo konkursowe, na które czekał długie cztery sezony. Wywalczone na słoweńskiej ziemi, na mamuciej skoczni którą uwielbia, na oczach fanów, którzy kochają go bezgranicznie.

To wszystko sprawia, że Peter Prevc odchodzi w wielkim stylu. Dlatego też będąc na miejscu, zapytałem go, czy aby nie za wcześnie udaje się na emeryturę.

– Nie – odpowiedział krótko – Jestem po prostu dumny, szczęśliwy i pełen wdzięczności wobec wszystkich ludzi, którzy przyjechali w ten weekend do Planicy. Okazali mi niesamowite wsparcie.

Triumfalne zakończenie kariery w Planicy miało dla Petera jeszcze jeden istotny wydźwięk. Słoweniec w ubiegłym roku mógł ją tu zakończyć, ale w dużo gorszych dla siebie okolicznościach. Miało to miejsce na Bloudkovej velikance, gdzie organizowano mistrzostwa świata. Wówczas na dużej skoczni, której Pero jest rekordzistą, podczas treningu doszło do dramatycznej sceny. Kiedy Słoweniec tylko wybił się z progu, lewa narta odczepiła się od jego buta, przez co z impetem runął ciałem o zeskok. Na całe szczęście nie stało mu się nic poważnego, ale feralny upadek oznaczał dla niego koniec sezonu.

W niedzielę Peter kończył karierę znajdując się na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata – najwyżej spośród Słoweńców. Kończył, będąc przez swoich kolegów noszony na rękach, słuchając dźwięków setek trąb, które na samo wspomnienie jego imienia robiły wrzawę tak wielką, że byłyby w stanie zburzyć mury Jerycha. Czego my, Polacy, możemy w szczególności zazdrościć, odchodzi zostawiając po sobie następców.

– Dziś było wspaniale, Słowenia ponownie ukończyła zawody na podium. Lepsi od nas byli tylko Austriacy, którzy zdominowali rywalizację w tym sezonie. Jestem dumny z mojej drużyny oraz kibiców, którzy nas wspierali – powiedział mi po sobotnim konkursie drużynowym: – W ubiegłym roku nie było mnie w konkursach podczas mistrzostw świata w Planicy. Mimo wszystko Timi Zajc wywalczył złoty medal na dużej skoczni, a zespół triumfował w rywalizacji drużynowej. Myślę, że mamy wielu wspaniałych skoczków, którzy beze mnie będą mieli więcej okazji do zaprezentowania się w Pucharze Świata.

POŻEGNANIE KRÓLA

Jak zatem będzie wyglądało życie Petera Prevca po zakończeniu sportowej kariery? Z całą pewnością będzie ono znacznie spokojniejsze. Słoweniec sprawiał wrażenie, jakby najzwyczajniej w świecie chciał odpocząć od skoków.

– Mówiąc szczerze, nie planuję zostać trenerem. Na moją karierę złożyło się piętnaście lat bycia w ciągłej podróży. Pod tym względem praca szkoleniowca wygląda podobnie. Dlatego przez kilka lat nie myślę o pójściu w tym kierunku – mówił.

Nie oznacza to jednak, że wraz z odejściem Petera nazwisko Prevc zniknie ze skoków. Tę dyscyplinę wciąż uprawia jego młodszy brat Domen, specjalista od lotów na mamucich obiektach. Jednak spośród familii Prevców, obecnie największą furorę robi Nika. 19-letnia siostra Pera ma za sobą świetny sezon w którym dorównała legendarnemu bratu i zdobyła Kryształową Kulę w rywalizacji kobiet.

W niedzielę nie mogło jej zabraknąć na trybunach, choć to nie powinno nikogo dziwić. Można było wręcz odnieść wrażenie, że w ten niedzielny poranek pod Letalnicą zgromadziła się cała sportowa Słowenia. Nawet wyjeżdżając specjalnie podstawionymi busami półtorej godziny przed serią treningową, trzeba było pogodzić się z tkwieniem w korku, choć trasa z hotelu do skoczni wynosi jakieś siedem kilometrów. Tego dnia każdy słoweński kibic chciał zobaczyć Pero w ostatnich skokach. Przeżywać z nim chwile, które miały w sobie coś z magii.

Małą jej cząstkę do niedzielnego konkursu dorzucił brat Petera, Domen. W ostatnich zawodach sezonu, zarezerwowanych dla najlepszej trzydziestki Pucharu Świata, młodszy z Prevców zajął drugie miejsce. Triumfował Daniel Huber, i to z kolosalną przewagą, wynoszącą ponad 40 punktów. Jesteście jednak w błędzie jeżeli myślicie, że komukolwiek triumf Austriaka zepsuł nastrój. Najważniejszy był bowiem Pero, który ostatnie zawody w karierze ukończył na szóstej pozycji, po ostatnim skoku tonąc w objęciach rodziny i kolegów z zespołu.

Po czym doczekał się iście królewskiego pożegnania, godnego największych legend tego sportu. Specjalnie dla niego grupa kilkudziesięciu tancerzy wykonała skomplikowaną choreografię, mieniąc po śniegu szarfami w barwach Słowenii. Na każde rytmiczne uderzenie bębnów, z ustawionych na zeskoku instalacji buchały płomienie. Kiedy 31-latek stąpał pomiędzy tą scenerią, całość bardziej niż ceremonię zakończenia sportowej kariery przypominała wkroczenie do Walhalli. O ile do takich miejsc da się dostać przy eskorcie trzech helikopterów, bo i w ten sposób postanowiono uświetnić całą ceremonię.

Oczywiście w ramach przygotowanej w Planicy oprawy dźwiękowej nie mogło zabraknąć ikonicznego utworu zespołu Avseniki. Kiedy zaś Peter symbolicznie przeszedł na drugą stronę rzeki, zaśpiewano mu „Time to Say Goodbye” Andrei Bocellego.

Wtedy dopiero w pełni uświadomiłem sobie, jak posągową postacią dla słoweńskich skoków był Prevc. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła, by zobaczyć jak wielu ludziom podczas tych scen puściły emocje. Płakały kobiety, płakały dzieci, które ledwie mogły pamiętać największe sukcesy Petera. Łzy spływały po policzkach nawet dorosłym facetom po pięćdziesiątce, których aparycja zdradzała, że w tym sporcie widzieli już wszystko. W tym lot swojego rodaka na magiczną granicę 250 metrów w Vikersund w 2015 roku. To był pierwszy w historii ustany skok na tak niebotyczną odległość.

W niedzielę zachowywali się tak, jakby właśnie żegnali bliskiego członka rodziny. Bo owszem, może Słowenia w ostatnich latach miała kilku lepszych skoczków. W końcu rok temu mistrzem świata zostawał Timi Zajc, a w czołówce Pucharu Świata kręcił się Anze Lanisek.

Jednak z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że w XXI wieku Słowenia nie miała porównywalnej legendy skoków, co Peter Prevc. Hvala, Pero.

Z PLANICY SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach w Planicy:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Michał Trela
0

Polecane

Polecane

Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Michał Trela
0

Komentarze

9 komentarzy

Loading...