Reklama

Dani Pacheco: Inni trafili na Guardiolę. Ja za szybko i za wcześnie poszedłem w górę [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

14 marca 2024, 13:11 • 14 min czytania 5 komentarzy

Choć jest kibicem Realu Madryt, jako dziecko przeniósł się do akademii Barcelony. Był tak skuteczny, że mówiono na niego „Zabójca”. Rafael Benitez ściągnął go do Liverpoolu. Dani Pacheco miał być wielką gwiazdą futbolu, ale nie wszystko potoczyło się tak, jak chciał. Pomocnik, od 2022 roku grający w Górniku Zabrze, w dużej rozmowie z Weszło opowiada o płaczących kolegach, bracie, na którym się zemszczono, ofertach, z których nie skorzystał, Lukasie Podolskim i o tym, jak w Hiszpanii odbiera się Jana Urbana.

Dani Pacheco: Inni trafili na Guardiolę. Ja za szybko i za wcześnie poszedłem w górę [WYWIAD]

Jakub Radomski: Jak zareagowałeś, gdy w 2022 roku dostałeś ofertę z Górnika?

Dani Pacheco, pomocnik Górnika Zabrze: Nie zadałem nawet pytania o warunki finansowe. Stwierdziłem, że jadę.

Dlaczego?

Bo telefon nastąpił w momencie, gdy czekałem na sygnał od kogokolwiek.

Reklama

Trenowałeś wtedy z hiszpańskim El Palo, występującym na czwartym poziomie rozgrywkowym.

To drużyna z Malagi, skąd pochodzę. Jest całkiem dobra, jeżeli chodzi o szkolenie młodych piłkarzy. Znam w niej parę osób. Odezwałem się do nich i wszyscy byli dla mnie bardzo pomocni. Ćwiczyliśmy cztery razy w tygodniu, zazwyczaj późnym popołudniem czy wieczorem, bo inni zawodnicy normalnie pracowali w ciągu dnia. Pamiętam chłopaka, który pracował na lotnisku, zawsze po nocy. Przychodził na trening na 19.00, a po zajęciach od razu jechał na lotnisko na całą noc. Później odsypiał. Dla mnie trenowanie w El Palo było ważne po tym, co stało się w cypryjskim Arisie Limassol.

A co się stało?

Po Świętach Bożego Narodzenia w zasadzie w każdej drużynie na Cyprze był problem z koronawirusem. Po pięciu, czy nawet 10 piłkarzy wypadło z tego powodu. Postanowiono, że rozgrywki zaczną się później, żeby zespoły miały kim grać. Siedzieliśmy w domu, po czym nagle wróciliśmy na boisko, w zasadzie bez odpowiedniego przygotowania. W styczniu rozegraliśmy dwa czy trzy mecze. Wystąpiłem w nich, wszystkie wygraliśmy, ale czułem się przemęczony. Wszystko przez to, że nie mieliśmy żadnego obozu.

Przed ostatnim meczem w styczniu rozmawiałem z trenerem. Powiedziałem mu szczerze: – Nie czuję się dobrze. Moje nogi nie są gotowe na intensywne granie. Nie spodobały mu się te słowa. To był nerwowy człowiek, ze zmiennym nastrojem, który bardzo często krzyczał. Był naprawdę szalony. Zaczął mi sugerować wzburzonym tonem, że mówię to pewnie dlatego, że chcę wracać do Hiszpanii, bo znalazłem sobie jakiś inny klub. Stworzył w swojej głowie swój własny film, który zaczął odtwarzać.

Tłumaczyłem, że to bzdura, a ja jestem szczęśliwy na Cyprze. Taka była prawda. On jednak próbował mnie przymusić, żebym rozegrał kolejny mecz. Powiedziałem, że nie, bo jestem pewny, że doznam kontuzji, która wykluczy mnie na dłuższy czas. Nie wiem, co dalej działo się w klubie. Wiem tylko tyle, że trener rozmawiał z dyrektorem sportowym i postanowili rozwiązać mój kontrakt ostatniego dnia okienka. Znalazłem się wtedy w trudnej sytuacji. Muszę jednak przyznać, że klub wywiązał się ze wszystkich zobowiązać finansowych wobec mnie.

Reklama

Co na początku wiedziałeś o Górniku?

Najpierw – że jego trenerem jest Jan Urban. Mój tata kojarzył go z meczów w barwach Osasuny. W Hiszpanii, jeżeli jesteś osobą w średnim wieku i naprawdę interesujesz się piłką nożną, raczej wiesz, kim jest Jan Urban. Wiedziałem, że trener będzie miał dużą wiedzę o piłce nożnej i że dogadam się z nim po hiszpańsku. Drugą informacją był fakt, że w Górniku gra Lukas Podolski. Wiem, że z zewnątrz odbierany jest różnie, ale znam go dwa lata i mogę stwierdzić, że to dobry człowiek, a do tego prawdziwy lider. Podolski zrobi wszystko, by pomóc Górnikowi. Pomoże też każdemu młodemu piłkarzowi, w którym widzi potencjał.

Pamiętam, jak przyjechałem do Zabrza i wszedłem do szatni. Puszczono mi przyśpiewkę Torcidy, w której śpiewa się o Igorze Angulo (Hiszpan, król strzelców Ekstraklasy w barwach Górnika w sezonie 2018/2019 – przyp. red.). Nie rozumiałem za bardzo słów, nie wiedziałem też, kto to jest, więc wpisałem jego nazwisko w internecie. Niedługo później złapaliśmy kontakt. Opowiadał mi trochę o Górniku i życzył powodzenia.

 

 

Jakim trenerem jest Urban?

Ktoś powiedział mi, że jako piłkarz był napastnikiem, ale takim silnym, który lubił walczyć z obrońcami przeciwnika. Wydaje mi się, że on teraz w pewnym sensie swój styl gry przekłada na pracę trenerską. Mamy grać dobrą, atrakcyjną dla oka piłkę, ale jednocześnie zwraca nam uwagę na pracę w defensywie i wygrywanie pojedynków fizycznych.

Urban-piłkarz strzelił kiedyś trzy gole Realowi Madryt na Santiago Bernabeu. Czyli klubowi, któremu kibicujesz, prawda?

Zgadza się, wciąż jestem kibicem Realu.

A mimo to jako 12-latek zdecydowałeś się przenieść z rodzinnej Malagi do akademii Barcelony.

Tak choć w tamtym momencie Real też bardzo mocno o mnie zabiegał.

To skąd taki wybór?

Uznaliśmy z rodzicami, na podstawie rozmów z różnymi ludźmi, że Barcelona szkoli lepiej. Jej akademia była miejscem, w którym dbano nie tylko o umiejętności piłkarskie, ale też naukę, życie prywatne. Kształtowano tam sportowców, ale też ludzi. Pamiętam, że gdy trafiłem do akademii Barcelony, okazało się, że wokół mnie jest dużo kibiców Realu (śmiech). Na początku wielu chłopców, 12-latków takich jak ja, płakało po nocach z tęsknoty za bliskimi. Ciągle słyszałem ten nieustanny płacz przez ścianę.

Ty nie płakałeś?

Nie, wynikało to trochę z wychowania. Mój tata ma swoją restaurację w Maladze, mama również w niej działa. Rodzice często pracowali w niej od rana do wieczora, więc nie byłem chłopcem, który siedział w domu, spędzając czas z bliskimi. Po szkole byłem raczej na ulicy i grałem w piłkę z kolegami. Dlatego byłem przyzwyczajony do rozłąki i samotności.

Ktoś w twojej rodzinie grał w piłkę?

Brat. Ale jego kariera została zatrzymana trochę przeze mnie.

Jak to?

Jest ode mnie starszy. Kiedy trafiłem do akademii Barcelony, miał 18 lat. Występował w Maladze, która nie chciała mnie puścić do Barcelony. Domagali się pieniędzy za transfer, których ostatecznie nie otrzymali z racji mojego wieku. Wtedy ludzie z akademii zaczęli się trochę mścić na moim bracie. On miał duży talent, był bliski dołączenia do pierwszej drużyny, ale pewni ludzie najpierw uprzykrzali mu życie, a później w zasadzie zniszczyli karierę. Zesłali go do klubu z trzeciej ligi, co źle wpłynęło na jego nastawienie mentalne.

Kto jako pierwszy nadał ci przydomek „El Asesino”, czyli „Zabójca”?

Żaden kolega z drużyny. To pojawiło się pierwszy raz w jakiejś gazecie, albo na stronie internetowej, gdy byłem bardzo młody. Ktoś uznał, że skoro strzelam bardzo dużo goli z różnych pozycji, nazwie mnie w ten sposób.

Lubiłeś to określenie?

Nie przywiązywałem do niego wagi. Nie chciałem tylko, żeby nazywały mnie tak osoby, z którymi mam najlepszy kontakt.

Co czuje 16-latek z akademii Barcelony, gdy zgłasza się po niego Liverpool?

Nie miałem w ogóle świadomości, że nagle może się zgłosić po mnie świetny angielski klub. Byłem w Barcelonie, z konkretnym planem, by znaleźć się w drugiej drużynie, a później pukać do pierwszej. Gdy w grze pojawił się Liverpool, wszystko działo się bardzo szybko. Najpierw wysłali do Barcelony dyrektora sportowego, który był Hiszpanem. Poleciałem do Liverpoolu, gdzie spotkałem się z Rafaelem Benitezem. Słynny szkoleniowiec, trener pierwszej drużyny. Byłem podekscytowany. Zaczął mi opowiadać, że mają sieć skautów, którzy oglądają w Europie wielu różnych piłkarzy. Tłumaczył, że zwrócili na mnie uwagę i bardzo chcą mnie u siebie. Słyszeć to od takiego człowieka – to było coś wyjątkowego.

To prawda, że od razu podpisałeś umowę?

Tak. Poleciałem do Anglii ledwie na kilka dni. Ludzie z mojego otoczenia mówili: – Spokojnie, udajemy się tam tylko po to, by sprawdzić, jak wygląda miasto i klub. Uwierzyłem im. Kiedy przyszliśmy do siedziby Liverpoolu, trafiliśmy do biura. Wchodzimy, a tam ludzie, którzy mają dla mnie przygotowaną umowę i pytają, czy ją podpiszę. Niespodzianka (śmiech). Podpisałem. Liverpool rok wcześniej wygrał Ligę Mistrzów. W klubie pracowało bardzo wielu Hiszpanów: piłkarze, lekarze, fizjoterapeuci. Tam w zasadzie każdy był moim rodakiem. To pomogło mi podjąć decyzję.

W Barcelonie było mi dobrze, ale niektórzy koledzy z drużyny mieli znacząco lepsze warunki finansowe, niż ja. W tamtym momencie moja rodzina nie miała wiele pieniędzy, a ja czułem, że strzelam dużo goli, ale nie jestem za to odpowiednio wynagradzany. Prosiliśmy o podwyżkę i powtarzało się to samo. Słyszeliśmy: – Tak, oczywiście. Dostaniesz ją. W kółko te same słowa, ale nic się nie działo. Poza tym to nie była jeszcze Barcelona Pepa Guardioli, gdzie wielu wyróżniających się zawodników akademii czy drugiego zespołu dostawało szansę w pierwszej drużynie.

Jak zareagowali ludzie w Barcelonie, gdy wróciłeś i powiadomiłeś ich o swojej decyzji?

Poszliśmy do akademii i mówię dyrektorowi, że już nie zamierzam tutaj wracać, bo planuję grać w innej drużynie. Poszedł z kimś porozmawiać i poprosili mnie do gabinetu po pięciu minutach. Złożyli mi ofertę nowej umowy. Bardzo dobrą, wręcz fantastyczną. Wtedy usłyszeli, że jest już za późno, bo podpisałem dokumenty w siedzibie Liverpoolu.

W 2010 roku Benitez przestał prowadzić Liverpool. Wiele się zmieniło?

Tak. Wiesz, jak jest: gdy nie ma wyników, zwalniają trenera. Dało się wyczuć w klubie potrzebę zrobienia rewolucji, ruszenia od zera. W angielskich mediach pojawiały się artykuły, że Liverpoolowi nie szło, bo w klubie było zbyt wielu Hiszpanów. Tego typu publikacje i dywagacje nie pomagały mi i innym moim rodakom. Pamiętam, że w 2010 roku pojechałem na mistrzostwa Europy do lat 19. Doszliśmy do finału, a ja zostałem królem strzelców imprezy.

Mieliście świetny zespół.

W środku pola Thiago Alcantara – najlepszy zawodnik, z którym byłem w Barcelonie. Obok niego Oriol Romeu. W obronie Marc Bartra, do tego jeszcze Iker Muniain, z ławki wchodził Koke. Kapitalna ekipa. W finale trafiliśmy na Francję, w której składzie był Antoine Griezmann. Wtedy dobry zawodnik, ale nie największa gwiazda swojej ekipy. Mogliśmy wygrać ten mecz: byliśmy od nich lepsi piłkarsko, a ich przewagą była siła fizyczna. Przegraliśmy 1:2. Skończył się turniej i pojawiły się oferty z Hiszpanii. Rozumowałem tak: – Może powinien wrócić do kraju, skoro w Liverpoolu nie ma już Beniteza?

Kto cię chciał?

Real Sociedad San Sebastian. Spadli właśnie do Segunda Division, ale wiedziałem, że to duży, ważny klub i szybko powrócą na najwyższy poziom. Chciałem tam iść, rozmawiałem z ich dyrektorem sportowym, ale szybko zareagował Liverpool. Podpisałem w Anglii dłuższy kontrakt na lepszych warunkach.

Tyle że Liverpool prowadzili Roy Hodgson czy Kenny Dalglish, którzy preferowali inny styl gry.

Później trenerem był Brendan Rodgers. Inny od tamtych dwóch. Rodgers był zafascynowany Barceloną i często latał na jej treningi, które oglądał, patrząc na każdy detal. Sam nawet nauczył się hiszpańskiego. Gdy objął Liverpool, pomyślałem, że to dla mnie szansa. Zagrałem kilka spotkań w okresie przygotowawczym, ale nie przekonałem Rodgersa do siebie. Na początku sezonu powiedział mi szczerze, że nie będę u niego za wiele grał. Poszedłem na kolejne wypożyczenie.

Powiedziałeś, że Thiago Alcantara był najlepszym zawodnikiem, z którym występowałeś w akademii Barcelony. A najlepszy piłkarz, z którym grałeś ogólnie?

Nie będę oryginalny – Steven Gerrard. Był dla mnie wzorem w każdym aspekcie. Osiągnął bardzo wiele i mógł uważać się za nie wiadomo kogo, tymczasem on przyjeżdżał na trening pierwszy, a wyjeżdżał z klubu jako ostatni z graczy. Niesamowita była też intensywność, z jaką trenował.

W Hiszpanii najpierw nazwano cię „El Asesino”, a później „Chłopcem od awansów”, bo w latach 2015-2017 wywalczałeś promocję do La Liga z trzema różnymi drużynami: Betisem, Alaves i Getafe. Która z tych historii najbardziej siedzi ci w głowie?

Każda była czymś wspaniałym, ale najbardziej wyjątkowy był awans z Getafe. W półfinale barażów trafiliśmy na Huescę. W rewanżu ograliśmy ich 3:0, zdobyłem jedną z bramek. Pamiętam, że zszedłem z boiska, a później, gdy byłem już na ławce…

Dostałeś czerwoną kartkę.

To była końcówka spotkania, wynik ustalony. Jeden z rywali opluł naszego kolegę z drużyny, w dodatku zrobił to tuż przy naszej ławce. Wszyscy się podnieśliśmy i zaczęliśmy krzyczeć do sędziego technicznego: – Jak mogłeś tego nie widzieć?! Podbiegł arbiter główny, który stracił trochę panowanie nad sytuacją. Chyba nie do końca wiedział, co robić. Pokazał mi czerwoną kartkę. Byłem wściekły, bo myślałem, że stracę dwa kolejne mecze.

Czyli finał, rywalizację o awans.

No właśnie. Na szczęście skrócono mi to do jednego spotkania. Prawdopodobnie ktoś poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, że nie zrobiłem nic złego. Finał graliśmy z Tenerife. U nich przegraliśmy 0:1. Mogłem tylko obserwować, co robią koledzy. Ale w rewanżu wygraliśmy 3:1, a ja strzeliłem dwa gole. Byliśmy w La Liga. Tamtych bramek, tamtych emocji, stresu w końcówce spotkania nie zapomnę nigdy.

Z trzema zespołami awansowałeś na najwyższy szczebel, a z Logrones w 2021 roku spadłeś na trzeci poziom hiszpańskich rozgrywek. W drużynie był Polak Mateusz Bogusz, pochodzący ze Śląska, który wiele lat spędził w Ruchu Chorzów.

Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nie dostawał szans w pierwszym składzie. Uwielbiałem z nim grać, był świetny na treningu. Chciałem mieć go obok siebie na boisku. W Logrones przegrywaliśmy prawie wszystkie mecze, on był młody, ale uważałem, że sobie poradzi. Pytałem nawet kilka razy trenera: – Dlaczego nie wystawiasz go w składzie? Zobacz, jaki jest dobry. Pamiętam, że Mateusz był uczciwym chłopakiem, który mimo tej niezrozumiałej sytuacji nie poddawał się i cały czas ciężko pracował. Często rozmawialiśmy po angielsku. Znał dobrze ten język, bo wcześniej był zawodnikiem Leeds United.

Bogusz był graczem Ruchu, z którym mierzycie się w najbliższą sobotę. Jesteś w klubie z Zabrza od 2022 roku, więc pewnie masz świadomość, jak ważne jest to spotkanie dla całej społeczności Górnika.

Oczywiście. Grałem przeciwko Ruchowi dwukrotnie i za każdym razem wygrywaliśmy po 1:0. Na początek w Pucharze Polski, już wtedy wszyscy mnie nakręcali na ten mecz. Zwyciężyliśmy po golu Rafała Janickiego. A na mecz ligowy w tym sezonie, który odbywał się w Zabrzu, przyjechała moja rodzina. Byli zachwyceni atmosferą na stadionie, podobnie jak ja.

Przed rozpoczęciem rundy mówiło się, że maksymalnie sześć drużyn jest w walce o tytuł mistrza Polski: Śląsk, Jagiellonia, Lech, Raków, Legia i Pogoń. Patrzę w tabelę i na 10 kolejek przed końcem Górnik ma tylko dwa punkty straty do Legii i dziewięć do prowadzącej Jagiellonii. To nie jest dużo. Na co was stać?

Nie jestem pewien, czy jesteśmy gotowi, by bić się o mistrzostwo. Nie zrozum mnie źle. Uważam, że mamy dobry zespół. Jestem przekonany, że na pewno nie jesteśmy gorszą drużyną, niż Jagiellonia czy Śląsk, ale ustępujemy im w jednym aspekcie. Te zespoły mają czołowych napastników w lidze, którzy strzelają dużo goli. Jagiellonia ma już prawie 60 bramek w lidze, to naprawdę bardzo dużo. Dlatego prowadzą w tabeli. My wiemy, na co nas stać, ale brakuje nam bramkostrzelnego piłkarza. Ja np. nie jestem zawodnikiem, który często trafia do siatki. Jeżeli taki ktoś byłby w Górniku, można by mierzyć w najwyższe cele.

Kto jest według ciebie najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy?

To nie jest łatwe pytanie. Ale myślę, że przed odniesieniem kontuzji był nim Ivi Lopez. Przerastał innych jakościowo i nawet udzielał się w obronie. U Marka Papszuna nie miałby raczej czego szukać, gdyby nie biegał i nie walczył. W tym sezonie bardzo podoba mi się Nene z Jagiellonii. To naprawdę świetny zawodnik.

Da się porównać naszą najwyższą ligę do hiszpańskiej Segunda Division?

Na przykładzie Górnika mogę powiedzieć, że infrastruktura oraz kibice są tutaj na poziomie najlepszych klubów w La Liga. A poziom? Ciężko porównać, bo to zupełnie inne style gry. Gdy Hiszpan z drugiego szczebla rozgrywek przyjeżdża do Polski, na początku pewnie sobie myśli: – Będzie łatwo, będę tutaj gwiazdą. Rozniosę tę Ekstraklasę.

Ale tak nie jest: szybko przekonuje się, że Ekstraklasa jest trudna do grania, bo zespoły są do siebie podobne. Tutaj nie strzela się raczej wielu goli. W Polsce też dość często traci się piłkę. Moim zdaniem wynika to z tego, że w Hiszpanii indywidualna jakość z piłką jest większa. W Polsce czasami mam wrażenie, że piłkarze się tym nie przejmują. Stracę piłkę? Ok, trudno. Będę miał kolejną sytuację, pewnie ktoś ją odzyska. W Hiszpanii jest inaczej. Ewentualna utrata piłki to coś kluczowego, co nie może się zdarzyć. Tak się nas uczy, szkoli. Stąd w dużej mierze biorą się różnice między tymi ligami.

Pewnie często zastanawiałeś się nad tym w ostatnich latach: jak to się stało, że Koke, Thiago Alcantara, Bartra czy Muniain porobili duże kariery, a ty byłeś na Cyprze, a teraz występujesz w Polsce? Myślę, że również w naszym kraju nurtuje to dużo osób.

Myślę, że za wcześnie i za szybko poszedłem w górę. Wróćmy do momentu, gdy mamy po 16 lat. Koke czy Thiago zostali w Hiszpanii, gdzie rozwijali się stopniowo, krok po kroku, a ja od razu wykonałem jakby trzy kroki w górę. Później oni dostawali coraz więcej szans, a ja rozegrałem co prawda trochę spotkań w Liverpoolu, ale liczyłem na sporo więcej.

Zarabiałem dobre pieniądze, ale w pewnym momencie, choć byłem w pierwszej drużynie, niemal zawsze siadałem na ławce rezerwowych. Prawie w ogóle nie grałem. W tym czasie oni najpierw trafiali do drugiej drużyny, na niższy szczebel, a później do pierwszej. Grali, grali i jeszcze raz grali. Zdobywali doświadczenie, rozwijali się harmonijnie. Ci z Barcelony mieli w dodatku szczęście, że pierwszy zespół objął Guardiola: trenerski geniusz, dający szansę każdemu młodemu, który się wyróżniał. Oni to po prostu wykorzystali. Byli mentalnie gotowi na grę na najwyższym światowym poziomie.

Fot. Dariusz Hermiesz / Michał Chwieduk / Abaca (Newspix)

WIĘCEJ O GÓRNIKU ZABRZE:

Podolski: Z Ruchem jest jak w przedszkolu. To bez sensu

Urban: Mieliśmy za dużo respektu dla Lecha

Górnik dalej leci w kulki

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Piotr Rzepecki
6
Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Ekstraklasa

EURO 2024

Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Piotr Rzepecki
6
Raport kadrowiczów na pięćdziesiąt dni przed meczem Polaków na Euro [ANALIZA]

Komentarze

5 komentarzy

Loading...