Zlatan Alomerović to znana postać na polskich boiskach. Po niemieckiej przygodzie podkreślonej trofeami w Borussii Dortmund serbski golkiper grał w Koronie Kielce i Lechii Gdańsk, a od 2022 roku broni bramki Jagiellonii Białystok. To czołówka w tym fachu na poziomie Ekstraklasy i pozytywny gość, z którym można pogadać o wielu rzeczach. Jak sam mówi, interesują go nawet tajniki pracy pań robiących pranie w klubie czy greenkeeperów, których chętnie podpytuje o trawę. Porozmawialiśmy z nim m.in. o tajemnicy fenomenu Juergena Kloppa, naukach Romana Weidenfellera, szkole niemieckich trenerów, na czele z Peterem Hyballą, genenpressingu w szczegółach, niejednoznaczności w postrzeganiu taktyki, różnicach w szybkości decyzji wśród piłkarzy i inwestowaniu na giełdzie.
Zlatan Alomerović na pytanie, czy szykuje się do roli trenera, bo naprawdę ciekawie opowiada o kwestiach taktycznych, odpowiedział: – Zastanawiam się nad tym. Powiedzmy, że gramy w Chińczyka. Trzeba rozumieć jego zasady, prawda? Możesz je jednak rozumieć, ale możesz też uczyć się, jak je wykorzystywać. To dwie różne rzeczy. To samo tyczy się gier strategicznych i rzutu kostką – wiesz, co i jak działa, ale możesz jeszcze wejść poziom wyżej, tworząc sobie świadomy plan na zmniejszenie stopnia losowości. W piłce jest podobnie. I to, co chcę wykorzystać w ofensywie, muszę unikać w defensywie, ale nie zrobię tego, dopóki nie poznam różnych perspektyw. Nie ukrywam: interesuję się tym, żeby ułatwić życie sobie i swoim partnerom.
Zapraszamy do lektury.
***
W styczniu Juergen Klopp ogłosił, że po tym sezonie odchodzi z Liverpoolu i chce odpocząć od futbolu. Dlaczego twoim zdaniem zrobił tak wielką karierę trenerską?
Pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to pasja. Potem wartości, które właśnie z pasją przekazuje. Drużyna kupuje jego wizję patrzenia na futbol, bo jest barwna, skuteczna i konsekwentna. Poza tym Klopp dopasowuje zawodników pod to, co chce osiągnąć na boisku, i mimo że jest bardzo wymagający, w żadnym klubie nie miał konfliktu. Ma władzę, ale jest też pozytywnym człowiekiem, co jest rzadkim połączeniem. W Borussii nikt z zarządu nie stawał mu na drodze. Wszyscy zawsze potrafili się dogadać i rzadko kiedy z szatni wychodziły jakieś informacje. Klopp wprowadził taki szacunek do siebie, że nikomu nie było w smak mu w jakiś sposób przeszkodzić. Kluczowy był wspólny język, a on łatwo odnajdywał go z zawodnikami. Był sobą, nie musiał nikogo bajerować czy robić show.
Ale dało się go lubić nawet wtedy, kiedy nie grałeś?
Nigdy nie jest łatwo, kiedy nie grasz. I nieważne, czy stoi przed tobą trener klubu Ekstraklasy, czy Bundesligi. Ale faktycznie Kloppa niezależnie od okoliczności nie dało się nie lubić. On potrafił zachować idealny balans między żartami poza boiskiem, a autorytetem i skupieniem na murawie. Miał też to coś, że skupiał się na pozytywnych cechach zawodników. Nie wypominał, czego im brakuje. Zawsze chwytał się czegoś dobrego i motywował: „Masz tę lewą nogę i drybling, szukaj uderzenia, jesteś w tym dobry”. Słysząc takie rzeczy, piłkarze wychodzili z wypiętą klatą i wierzyli w swoje możliwości.
Na podstawie tego powiedziałbyś, że budowanie relacji z piłkarzami jest najważniejsze?
To sport zespołowy. Jedna osoba nic nie osiągnie. Przez cały proces szkolenia uczysz się, jak być częścią czegoś większego. Nie ty jesteś najważniejszy. To baza do stawiania kroków naprzód. Do tego dochodzą menadżerowie, kontrakty, ego i cała piłkarska otoczka. Ale szef, czyli trener, powinien wychodzić poza to wszystko, patrzeć z góry i jednocześnie z bliska. Nie musimy z trenerem codziennie wychodzić na kawkę i gadać o problemach prywatnych, ale możemy rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, żeby poznać chociaż kilka szczegółów na swój temat. Jeśli trener zna piłkarza lepiej poza boiskiem, jest w stanie wyciągnąć z niego kilka procent więcej. Nie chodzi o bycie kolegami, ale moim zdaniem tworzenie podstawowych relacji jest środowiskiem do dodatkowego rozwoju. Nie tylko indywidualnego, ale też zespołowego. Bo kiedy pięciu-sześciu piłkarzy sugeruje w rozmowach z trenerem tę samą rzecz, wtedy można wziąć to pod uwagę…
Taki trener musiałby chcieć słuchać piłkarzy, a nie każdy to robi.
Tak, ale da się to zrozumieć, kiedy masz 30 głosów w szatni i jako trener nie możesz dać sobie wejść na głowę. Chcę jedynie zaznaczyć, że są takie momenty, kiedy głos piłkarzy może mieć pozytywny wpływ. Absolutnie nie jesteśmy od decydowania, ale źródłem informacji, z którego trener coś cennego dla siebie może wyciągnąć, już tak. Uważam, że fajnie jest z tego korzystać i szukać wzajemnego zrozumienia. Tak pewne rzeczy, konflikty czy słabsze okresy, można wyprzedzić.
Miałeś też do czynienia z innym trenerem w Borussii, który nie tak dawno zostawił swój ślad w Polsce. Peter Hyballa – opinia.
To inny, trochę szalony trener. Miałem wtedy 17-18 lat, więc trochę się go bałem razem z zespołem. Ale było widać, że chce się do nas zbliżyć. Próbował juniorskiego slangu, zaskakiwał nas pewnymi wypowiedziami i wywoływał uśmiech. W Wiśle Kraków nie byłem, ale okazało się, że pewne rzeczy stamtąd miały miejsce także w Borussii…
Jakie rzeczy?
To mordercze bieganie, sprinty… Dla niego dobre przygotowanie fizyczne było punktem wyjścia do grania intensywnego futbolu. 4-3-3, stara holenderska szkoła, gra do przodu. Potrzebował gotowych zawodników, więc zdarzało się, że komuś powiedział „jesteś za gruby”. Mieliśmy też mnóstwo ćwiczeń stabilizacyjnych, pracowaliśmy nad mięśniami głębokimi. Pamiętam, jak mieliśmy takie treningi, kiedy musieliśmy dwie minuty utrzymać się w pozycji pompki w dolnej fazie ruchu. Kto się wyłamał, biegał diagonalnie z jednego narożnika boiska do drugiego. Za bramką spokojny bieg, narożnik, sprint do przeciwnego narożnika, spokojny bieg i tak kilka razy w sekwencji.
Ja to widzę tak, że brakowało mu współpracownika, który trzymałby go w ryzach. Wydaje mi się, że nie miał kogoś takiego, kto lepiej by mu doradził nawet w kwestii wyboru pracodawcy. Większy spokój by się przydał, bo generalnie to bardzo dobry fachowiec. Pomysł z gegenpressingiem, też udoskonalany przez trenera Hyballę, jest genialny. Po czasie, gdy został wprowadzony do akademii Borussii, z zespołem U-19 dwa razy z rzędu byliśmy w finale mistrzostw Niemiec. Raz trener Hyballa przegrał z Tuchelem.
Ty miałeś łatwiej. Nie musiałeś tego genepressingu robić.
To trudny styl gry, ale ułatwia ci życie. Jak opanujesz go jako piłkarz z pola, czujesz, że szybciej pochłaniasz przestrzeń na boisku atakiem na piłkę. Wszystko staje się szybsze, 10 metrów pokonujesz jak 5, wywołując stres u przeciwnika. Jak tę odległość robi nie dwóch, a pięciu czy sześciu piłkarzy ofensywnych, na 90% odbierasz piłkę albo zmuszasz rywali do nieoptymalnych rozwiązań. Ale jak nie zdążysz z gegenpressingiem, 7-8 zawodników musi odbudowywać ustawienie, przy czym pojawia się duża szansa, że twoi stoperzy będą ścigać się z napastnikami albo skrzydłowymi, którzy w razie niepowodzenia pressingu dostają dużo przestrzeni do wykorzystania. Dlatego tak ważny jest timing i wielomiesięczne przygotowanie na treningach. To bardzo dobry model gry, ale trudno z niego zrobić nawyk. Jeśli nie jest nim u wszystkich zawodników, może działać przeciwko tobie.
Miałeś też Dawida Wagnera w rezerwach Borussii. To ta sama szkoła, co Hyballa i Klopp?
Ta sama, a poza tym Wagner świadek Kloppa ze ślubu! Oni żyli razem w pokoju, kiedy jeszcze grali w Mainz. Wyznają tę samą ideę. Świetnie wychodziła ta płynność między drugim a pierwszym zespołem. Spójna wizja i identyczny mikrocykl pozwalały promować zawodników do „jedynki” gotowych do ciężkich realiów. Wiadomo, że tempo i jakość są inne, ale z podstawami łatwiej było nadrobić braki wynikające z różnicy poziomów.
Szkołę niemieckich trenerów da się określić jakiś wspólnym mianownikiem i odróżnić od polskich? Miałeś jeszcze do czynienia choćby z Gino Lettierim i Kostą Runjaiciem.
Wszyscy niemieccy trenerzy bardzo zwracają uwagę na dyscyplinę i gotowość fizyczną. Do tego zdecydowana większość z nich lubi zaczynać od bazy defensywnej. Ofensywą wygrywasz mecze, ale defensywą mistrzostwa – to im przyświeca. Ale też nie jest tak, że umierają za swoją wizję, bo nie w każdym miejscu uda się dopasować do niej kadrę. Takie możliwości mają tylko najlepsi na świecie. To trudne. Trzeba odnaleźć się w klubie, w którym są różne charaktery, często nie wpasowujące się w filozofię trenera. Załóżmy, że taki trener trafia do zespołu z dziesięcioma Hiszpanami. Nie zagra wtedy niskiego bloku, bo ich charakterystyka nie pozwoli na skuteczną grę. Ale jak masz przykładowo dziesięciu Polaków, możesz zagrać niski blok z nastawieniem na kontrę, bo Polacy są inaczej wychowani piłkarsko i lepsi fizycznie, pomijając wyjątki.
Oczywiście nie można też wszystkich pakować do jednego worka. Runjaić lubił w Kaiserslautern grać bardzo ofensywnie, a Lettieri wręcz przeciwnie – czerpał sporo z włoskiej szkoły futbolu i często korzystał z ustawienia z trójką obrońców.
Z perspektywy bramkarza ma to istotne znaczenie? Trójka albo czwórka z tyłu?
Nie powinno. Liczba zawodników z tyłu nie ma znaczenia, kiedy potrafisz dobrze przesuwać się całym zespołem. Przesuwanie to wszystko. To game changer. Jeśli go nie masz, możesz ustawić nawet ośmiu obrońców z tyłu i na dłuższą metę nic ci to nie da. Pilnowanie odległości między stoperem, bocznym obrońcą albo wahadłowym i „szóstką”, jest kluczowe dla losów meczu. To duża strefa boiska, którą musisz wypełniać trzema-czterema zawodnikami. Owszem, niektórzy na świecie grają bardziej szalony futbol i rozciągają te strefy na całe boisko, ale w większości przypadków jeden zawodnik odpowiada za konkretnie wydzieloną przestrzeń. Zawsze powinno być tak, że temu jednemu ktoś chroni plecy. Jeśli to występuje, można stosować aktywny atak w defensywie, obrona staje się prostsza. Tak więc asekuracja i przesuwanie – bez tych podstaw trudniej wyjść wyżej i wyprowadzać dobrze zbalansowane ataki w fazie ofensywnej.
Bije od ciebie duża świadomość taktyczna. Szykujesz się na rolę trenera?
Zastanawiam się nad tym. I powiedzmy, że gramy w Chińczyka. Trzeba rozumieć jego zasady, prawda? Możesz je jednak rozumieć, ale możesz też uczyć się, jak je wykorzystywać. To dwie różne rzeczy. To samo tyczy się gier strategicznych i rzutu kostką – wiesz, co i jak działa, ale możesz jeszcze wejść poziom wyżej, tworząc sobie świadomy plan na zmniejszenie stopnia losowości. W piłce jest podobnie. I to, co chcę wykorzystać w ofensywie, muszę unikać w defensywie, ale nie zrobię tego, dopóki nie poznam różnych perspektyw. Nie ukrywam: interesuję się tym, żeby ułatwić życie sobie i swoim partnerom.
Masz jakiś notatnik? Zapisujesz myśli kolejnych trenerów?
Aż tak nie. Generalnie zapamiętuję dużo rzeczy na czele z tym, co dotyczy oczywiście mojej strefy od pola karnego po trzydziesty metr. Przykładowo mam w głowie zasadę, żeby w tej strefie doprowadzić do przewagi liczebnej. W niej rzadko dochodzi do zrobienia przewagi dryblingiem, dlatego rola bramkarza jest kluczowa. Stąd „zaproszenia” przeciwników pod własne pole karne. Jak przyjdą, musimy znaleźć przestrzeń: albo za linią połowy, jeśli obrońcy wychodzą wyżej razem z atakującymi i zostawiają dużo miejsca za plecami, albo między linią defensywy a pomocy, jeśli obrońcy nie pójdą do pressingu i pomocnicy przeciwnika nie będą mieli odpowiedniej asekuracji za plecami. To logiczne. To trzeba rozumieć. Odwracając role, kiedy my idziemy do wysokiego pressingu, zawsze zostawiamy trochę miejsca za sobą. Wtedy kluczowa staje się intensywność, to znaczy: jak szybko mogę zamknąć rywala z piłką z otwartą pozycją do rozegrania. Stoper ma piłkę przy nodze i patrzy, gdzie chce zagrać. Widzi fajną opcję, ale nie może z niej skorzystać, bo nasz napastnik jest tak blisko, że to zbyt ryzykowne. Zmuszamy go do innego rozwiązania, dalej pressing, wybicie albo strata.
Intensywność fizyczna to jedno, a dochodzi jeszcze intensywność myślenia. Ty jako bramkarz musisz widzieć więcej i szybciej podejmować decyzje. To się zmieniło przez ostatnie 10-15 lat w futbolu.
Ja w Niemczech akurat trenowałem tę wizję. W lepszych drużynach to obowiązek. Tam o tym, czy jesteś solidny, czy dobry albo najlepszy, decyduje czas. Nie kwestia tego, czy coś widzisz. Jeśli widzisz więcej, fajnie, jesteś ponadprzeciętny. Ale kolejny krok to szybkość przełożenia analizy na wykonanie na boisku. Na przykład w Ekstraklasie piłkarz może mieć dwie sekundy do zamknięcia przez rywala, a w Premier League ma tylko jedną sekundę. Pytanie wtedy, czy jeśli radziłeś sobie z dwoma sekundami, w sekundę będziesz potrafił to powtórzyć? Zagrać do kolegi, którego zobaczyłeś na fajnej pozycji? Wyprzedzić myśli rywala, który może to przewidzieć? Szybkość myślenia – kolejny klucz.
Jak wytrzymywałeś tyle czasu w Borussii, będąc trzecim bramkarzem? Potrafiłeś schować swoje ego? Akceptowałeś taki los?
Najgorzej zaakceptować sytuację, kiedy ty siedzisz na ławce, pierwszy bramkarz robi błąd za błędem, drużyna przegrywa i nic się nie zmienia. W moim przypadku tak nie było. Wygrywaliśmy, szło nam świetnie. Miałem 20 lat i mistrzostwo Niemiec na koncie. 21 lat – kolejne mistrzostwo i Puchar Niemiec. 22 lata – twój zespół dochodzi do finału Ligi Mistrzów. Okej, nie grałem, ale byłem częścią tej drużyny. I dlaczego Juergen Klopp miałby chcieć coś zmieniać? Do tego miałem szczęście grać na wysokim poziomie w 3. Bundeslidze. Miałem nadzieję, że poprzez dobrą grę w rezerwach uda się wskoczyć na „dwójkę” na stałe za plecami Weidenfellera, ale nic się nie zmieniło. Kiedy Roman był kontuzjowany, Langerak wchodził na boisko i pokazywał klasę. W końcu nadszedł taki moment decyzji, czy chcę kontynuować bycie numerem trzy w BVB. Stwierdziłem, że chcę spróbować zmiany. Dla trzecich bramkarzy w klubach Bundesligi naturalnym krokiem jest krok w tył do 2. Bundesligi, który zrobiłem. Chciałem pograć…
Ten plan się nie udał. W Kaiserslautern zagrałeś raz.
Niestety tak. Nie chcę teraz zrzucać winy na innych, bo sam popełniłem błąd. Byłem trochę naiwny przy wyborze klubu. Tam od kilku lat produkowali swoich bramkarzy, a nie ściągali z zewnątrz, promowali i sprzedawali z zyskiem. Byłem przekonany, że mogę to zmienić, ale się przeliczyłem.
Czego można było się nauczyć od Romana Weidenfellera?
Do dzisiaj mam z nim kontakt, a nauczyłem się od niego wiary w swoje możliwości niezależnie od okoliczności. Opowiadał mi, jak przyszedł do klubu w 2002 roku. Koncepcja była taka, żeby w Borussii był młody bramkarz i dwóch doświadczonych stoperów. Ale stało się tak, że obaj złapali kontuzję. Młody bramkarz, Roman, został, a pojawiła się młoda para obrońców. I mówi mi tak: „Dostawaliśmy po trzy, cztery, pięć, dwa, cztery, trzy… Traciliśmy zbyt wiele bramek. W końcu doszło do tego, że podczas rozgrzewki na domowym meczu kibice na mnie gwizdali”. 10 lat później kibice skandowali jego nazwisko z uwielbieniem, bo pomógł wygrać Borussii trofea. Ale zanim na to zapracował, wiele przeżył. Łącznie z kontuzjami i złą opinią prasy. „Bild” potrafił dawać o nim nagłówki w stylu „WeidenFEHLER” w odniesieniu do błędu. I ci sami, którzy źle o nim pisali i gwizdali na niego, dziś nosiliby go na rękach. Roman był wytrwały, wierzył w siebie. Nawet jak miał słabsze momenty, nigdy nie myślał, że jest słabym bramkarzem. Życie piłkarza szybko się zmienia. Nie można utknąć w jednym momencie, bo zaraz przychodzą następne okazje, żeby pójść górę.
Pamiętam jak mówiłeś po przyjściu do Jagiellonii, że nie chciałbyś być średni. No i nie jesteś, umówmy się. Czym się wyróżniasz na tle innych bramkarzy Ekstraklasy?
Myślę, że posiadaniem wielu rzeczy na dobrym poziomie. Gra nogami, bronienie, odwaga, zarządzanie obrońcami… Mam też fajne relacje z kolegami z zespołu. Trzeba umieć ze sobą rozmawiać, żeby wzajemnie od siebie wymagać. Poza tym ja jestem tylko cegiełką…
Która potrafi uratować punkty.
Czasami tak, zresztą u mnie łatwiej wyłapać kluczowe interwencje. Tylko gdyby drużyna nie robiła takich w polu kilkadziesiąt, ja miałbym duży problem. Trzeba o tym pamiętać. Wiem, że na starcie napastnika z bramkarzem patrzy się najbardziej, ale zanim do niego dochodzi, dzieje się mnóstwo innych rzeczy, które nie każdy zauważa. Dlatego najłatwiej zrzucić presję lub winę na tych, od których dopiero na samym końcu akcji zależy, czy bramka padnie, czy nie. Z tym że jak napastnik zawali trzy setki, ale wykorzysta jedną, będzie miał spokój. A jeśli zrobi tak dwa mecze z rzędu? Ma spokój na kilka kolejnych meczów.
Co czułeś, kiedy stanowisko trenera obejmował od ciebie młodszy Adrian Siemieniec?
Kiedy przychodziłem do Jagiellonii, rozmawiałem z trenerem Mamrotem, a akurat wtedy trener Siemieniec był jego asystentem. Znałem go, co prawda nie tak dobrze jak teraz, ale mijaliśmy się w bazie treningowej, kiedy prowadził rezerwy. Zna niemieckie słowa jako Ślązak, żartował sobie. Czasami rozmawialiśmy, ale to u mnie normalne, że z każdym człowiekiem z klubu chętnie pogadam. Czy to z trenerami, czy nawet paniami od prania albo greenkeeperami, żeby dowiedzieć się, jak wygląda dbanie o trawę. Wiesz, może jutro chciałbym mieć domek z fajną trawą? I to nie jest sztuczne, a prawdziwe zainteresowanie tematem. Naprawdę ciekawi mnie, jaką wizję mają greenkeeperzy, czego boisko potrzebuje i co my możemy zrobić jako piłkarze, żeby im pomóc. Oni też kochają Jagiellonię. Wszyscy tutaj tak mają. To kibice, więc fakt, że mogą pracować w klubie, to dla nich duża rzecz.
Co do trenera Siemieńca – zarząd podjął taką decyzję i trzeba było ją zaakceptować. Mieliśmy poczucie, że trzeba go wspierać i wziąć się jeszcze mocniej do roboty, żeby uratować klub przed spadkiem…
A teraz walczycie o mistrzostwo Polski.
Ale w tym momencie nikt nie myśli o mistrzostwie. Pierwsza myśl jest taka, żeby zrobić odpowiednią liczbę punktów, a potem się zobaczy. Trener przyszedł, wskazał konkretny zasady w defensywie i ofensywie, a potem zaczęliśmy nad nimi pracować. Z założeniem, że jeśli coś nie wychodzi, zapominamy o tym i próbujemy dalej, aż nie osiągniemy wysokiego poziomu w powtarzalności.
Kim byś został, gdyby nie piłka nożna?
Ja przez swoich rodziców byłem zmuszony, żeby skończyć szkołę średnią i mieć ewentualną możliwość studiowania. Oczywiście walczyłem z tym, miałem opory, ale dali mi ultimatum, że to musi być moje minimum edukacji. Chcieli zobaczyć, jak mi pójdzie w piłce, dali na to dwa lata. Gdyby nie wyszło, chcieliby, żebym poszedł na studia. Jako że poszedłem w dobrym kierunku, nie dałem im argumentów. A kim bym został? Myślę, że nauczycielem. Matematyka wychodziła mi dobrze, a poza tym w tej pracy miałbym aż trzy miesiące wakacji! Na tyle właśnie mogą liczyć w niemieckich szkołach. Byłoby zdecydowanie więcej czasu na rodzinę, ale, dzięki Bogu, jest tak jak chciałem najbardziej, żeby było.
Co robisz poza piłką? Słyszałem, że lubisz temat inwestycji.
To prawda, nawet bardzo. Mam to szczęście, że zarabiam więcej niż wielu innych ludzi i mogę sobie pozwolić na takie inwestycje, żebym jutro nie musiał robić czegoś, czego nie lubię. Chcę decydować o swoim życiu za kilka lat z komfortem, a nie z pistoletem przy głowie, bo brakuje pieniędzy. Wiem, że ogromna część społeczeństwa robi coś, nie wierząc w swoją pracę. Ja nie chcę znaleźć się w tym miejscu i to moja motywacja.
Kiedyś zadałem sobie też pewne pytanie: jak bogaci ludzie zarządzają swoimi pieniędzmi? Prawie wszyscy nie wygrali ich na loterii, wypracowali je. To najczęściej majątek spółek, które prowadzą. I tacy ludzie ciągle myślą, co będzie dalej. Nie stoją w miejscu. Udało się spełnić cel, jest satysfakcja, okej, ale też potrzeba zmierzenia się z kolejnym wyzwaniem – takie podejście mi się podoba. A inwestuję w nieruchomości i giełdę papierów wartościowych.
W Polsce masz jakieś nieruchomości?
Z inwestowaniem zaczynałem bardzo wcześnie jeszcze w Niemczech. Wtedy można było jeszcze dostać tanie kredyty, więc tam mam co nieco. Teraz skupiam się tylko na giełdzie, żeby stworzyć równowagę.
Ile czasu poświęcasz na to tygodniowo?
Gram średnio i długofalowo. To założenia podobne do prowadzenia zespołu w piłce nożnej. Kilka razy w tygodniu śledzę, jak rozwija się dana firma. Także w ujęcie kwartalnym, te wszystkie opinie analityków, poziom oczekiwań i ich możliwość spełnienia…
Dobry research to podstawa.
Research na bieżąco, dokładnie. W inwestowaniu nie możesz patrzeć tylko na aktualne statystyki, zielone czy czerwone strzałki albo newsy. To musi być strategia. Jak masz słabego lewego obrońcę w zespole, daj mu rok, może się ogarnie. Jeśli nie, okej, możesz poszukać lepszego. A jeśli masz dobrego napastnika, nie sprzedajesz go, czekasz długo, aż zrobi ci maksymalnie dobrą robotę. To takie piłkarskie odniesienia do giełdy. Do tego zmniejszanie ryzyka, dywersyfikacja portfela i inwestycje tylko w największe firmy – to dla mnie bardzo ważne podstawy. Dlaczego Real Madryt prawie co roku zdobywa jakieś trofeum? Bo ma najlepszych piłkarzy. Ale Real co roku analizuje swoją jakość i wymienia ogniwa tylko wtedy, gdy musi albo gdy jest świetna okazja na ściągnięcie topowego zawodnika. Na giełdzie mam takie myślenie wzięte z futbolu, wyważone, rzecz jasna. I to działa.
Jakie są twoje marzenia?
Być zdrowym i wygrać w karierze jeszcze jakieś trofeum. Z Borussią zdobywałem je jako trzeci bramkarz, z Lechią mam Puchar Polski, a przydałoby się coś jeszcze z Jagiellonią. Fajnie, jakby można było rozwinąć moją zakładkę z pucharami na Transfermarkt!
DOGRYWKA W RAMACH „POMIDORA” :
Wyświetl ten post na Instagramie
WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:
- Gikiewicz: Nie akceptuję przeciętności. Zarażam osobowością [WYWIAD]
- Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]
- Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]
- Hofmayster: Mój pradziadek zbudował moje miasto, a dziadek przeżył Holokaust [WYWIAD]
- Durmisi: Na boisku modliłeś się, żeby Messi cię nie zabił [WYWIAD]
- Adam Vlkanova: Grał w Lidze Mistrzów, trafił do Ruchu. Jak to się stało? [WYWIAD]
- Uryga: Brzmię jak boomer, ale, panowie, mniej lansowania się [WYWIAD]
- Kapić: Ojciec widział, jak kolegom obcinają głowy. Miał być następny… [WYWIAD]
- Dyrektor sportowy Sturmu: Raków pytał, jak ściągać dobrych napastników [WYWIAD]
- Hanousek: Stworzyłem mapę ścieżek po karierze. Mam ich osiem [WYWIAD]
- Dorastał w getcie, został “ambasadorem”. Erick Otieno i opowieść o Kenii [WYWIAD]