Reklama

Mamo, możemy mieć McGregora w domu?

Bartek Wylęgała

Autor:Bartek Wylęgała

17 lutego 2024, 12:28 • 11 min czytania 0 komentarzy

Ilia Topuria do UFC wprowadził się w roli jednego z największych prospektów w historii federacji. I dobrze o tym wiedział. Od samego początku emanował pewnością siebie na konferencjach – otwarcie mówił o sobie jako przyszłym posiadaczu pasa, a jego dotychczasowa kariera tylko potwierdzała tę tezę. Teraz wystarczy mu postawić kropkę nad „i” w starciu z Alexandrem Volkanovskim. Trzeba jedynie pokonać starego mistrza.

Mamo, możemy mieć McGregora w domu?

Czytaj o Alexandrze Volkanovskim, jutrzejszym przeciwniku Topurii

Gdy Ilia Topuria wchodził po raz pierwszy do klatki UFC, cieszył się statusem niepokonanego. Nic dziwnego, że na widowni spodziewano się show – mówiliśmy wtedy o ledwie 23-letnim potencjalnym geniuszu dyscypliny. Od tamtego czasu zdążył całkowicie zmienić styl walki, nauczyć się kilku nowych sztuczek na konferencjach prasowych oraz zestarzeć o całe cztery lata. Nie zdążył z kolei przegrać.

Nic dziwnego. Od kilku lat obserwujemy w klatce zmianę trendów. Praktycznie przez całą dotychczasową historię pasy wygrywali specjaliści od grapplingu, wspomagani zapleczem wyniesionym z zapaśniczej maty. Pięściarstwo uchodziło za potrzebny, ale najmniej ważny element profesji. Pojawiały się co prawda wyjątki, takie jak Anderson Silva, ale to inna legenda miała ustalić nowy kierunek w salach treningowych.

Conor McGregor w swoich najlepszych latach znany był przede wszystkim z dwóch rzeczy: niewyparzonego języka i zabójczego ciosu. Jego sukces, tak sportowy, jak i komercyjny, musiał przyciągnąć następców.

Grapplerzy nie wyginęli całkowicie, to niemożliwe, natomiast nagle z pasami zaczęli się pojawiać masowo reprezentanci sportów uprawianych w ciężkich rękawicach. Israel Adesanya, Alex Pereira, Dustin Poirier i Alexander Volkanovski. Wszyscy podążyli szlakiem wytyczonym kilka lat wcześniej przed krzykliwego Irlandczyka. A Topuria? Możliwe, że robi to najlepiej.

Reklama

Cielaczki na Corridzie

Ilia Topuria nie miał zamiaru zmieniać świata sportów walki. Potrafił się dostosować do otoczenia od samego początku. Jeżeli w pomniejszych hiszpańskich federacjach dominował akurat grappling, to wygrywał właśnie na tej płaszczyźnie. Mógł sobie na to pozwolić, bo talentem ewidentnie przewyższał swoich przeciwników. Zawodowy debiut zaliczył w 2015 roku, gdy bez większych problemów poddał swojego przeciwnika, raczej mało rozpoznawalnego Francisco Javiera Asprillę, już w pierwszej rundzie. Zresztą wyczyn ten powtórzył w następnej walce, gdzie do zwycięstwa wystarczyła mu jedna, wyjątkowo dobrze spędzona minuta.

Oczywiście, że to poziom ledwo zawodowy. Takie zwycięstwa mogły być imponujące jak na 18-latka, ale ciężko było po tych dwóch triumfach mówić o talencie na skalę światową. Tyle jednak wystarczyło, by przykuć uwagę większych graczy, takich jak Mix Fight Events, dość sporej hiszpańskiej organizacji. Idealnej jako trampolina do większej kariery, bo natychmiastowo po wygranym, oczywiście w pierwszej rundzie, debiucie, Ilia otrzymał szansę walki mistrzowskiej.

Kiedy naprzeciwko młodziutkiego Hiszpana z gruzińskimi korzeniami stawał 25-letni Jhon Guarin, ten drugi musiał czuć strach. Topuria wyrobił sobie na Półwyspie Iberyjskim opinię fenomenu. Do każdej swojej walki podchodził mając gorsze parametry fizyczne, a mimo to w starciu o pas kategorii do 66 kg był sporym faworytem. Zresztą trzeba przyznać, że Guarin tę walkę otrzymał na wyrost. Wcześniej stoczył tylko jeden amatorski pojedynek, który choć wygrany przez jednogłośną decyzję sędziów, nic nie znaczył zestawiony z bezbłędnym rekordem 19-latka.

Największy szok? Guarin przetrwał pierwszą rundę. Najmniejsze zaskoczenie? Zrobił to głównie dzięki schowaniu głowy w rękawicach i ograniczeniu ofensywy do minimum.

Reklama

Topuria zwyczajnie zjadał przeciwników, co w końcu przyciągnęło uwagę Cage Warriors i później Brave CF. To już całkiem poważne nazwy – pierwsza stanowi znane zaplecze talentów dla UFC, druga z kolei zwyczajnie stoi na niezłym poziomie, mając za sobą stosik arabskich pieniędzy. Dla większości zawodników na świecie właśnie na takim pułapie zawieszony jest sufit. W kwietniu 2018 roku przyszedł koniec niewykraczających poza pierwszą rundę spacerków, a zaczął się czas poważnych pojedynków, z czołowymi reprezentantami dyscypliny.

Jako pierwszy w kolejce do”El Matadora”, bo taki pseudonim urodzony w Niemczech zawodnik przybrał, miał się ustawić Brian Bouland, doświadczony belgijski wojownik. Przegrał w I rundzie.

Później pokonać niepokonanego miał Luis Gomez. Przegrał w I rundzie.

A na końcu Steven Goncalves. I wiecie co? Przegrał w I rundzie.

Po ostatniej z tych walk wreszcie przyszła pora na UFC, do którego Topuria przychodził jako fenomen. Przed pierwszą walką dla Dany White’a bilans 23-letniego wojownika wynosił 8-0. Siedem zwycięstw w pierwszej rundzie, jedno na początku drugiej. Siedem finiszów przez poddanie, jeden nokaut. Wszystko wskazywało na to, że w 2020 roku do Ameryki przyleciał światowej klasy grappler, który już za chwilę może stać się pretendentem do pasa.

Wykład dla bokserów. Zaprasza: Grappler

Youssef Zalal pewnie się zdziwił, kiedy w swoim debiucie Topuria przyjął na początku pozycję charakterystyczną dla Conora McGregora. Nisko opuszczona garda połączona z ciągłym doskokiem do przeciwnika ma być przede wszystkim prowokacją do wymiany ciosów. Jednak zawodnik prowokujący ma dzięki swojemu agresywnemu podejściu przewagę, jeżeli uda mu się zmusić przeciwnika do zadawania ciosów w trakcie cofania. Nie ważą one zbyt wiele, z kolei otwierają sylwetkę przeciwnika na bolesną kontrę, która prowadzić ma ostatecznie do nokautu. Wymaga to ciągłego pozostawania „twarzą w twarz” z oponentem. Nie szuka się przy tej technice zbytnio okazji do przejścia za plecy czy do boku rywala, skąd z kolei należałoby próbować finiszu w postaci duszenia albo dźwigni.

To sposób prowadzenia walki, który wymaga bezbłędnego timingu. Musisz idealnie operować naciskiem, tak, by twój przeciwnik mógł atakować wyłącznie „na wstecznym”. Ciągle zmuszać go do ucieczki i szybkich, ale lekkich ciosów, mających raczej na celu utrzymanie między wami przestrzeni, niż zadaniu realnej szkody. Przy okazji takie pojedynki nie stwarzają zbytnio okazji do wielu starć w bliskim kontakcie, stanowiących idealną podstawę dla zapaśników, ani też nie pozwalają na wykorzystanie pędu przeciwnika przeciw niemu – co z kolei jest domeną grapplerów. Większość czasu uczestnicy spędzają w stójce, gdzie prowokator skupia się przede wszystkim na atakach z kontry, korzystając z wypracowanej przewagi w ustawieniu.

Marokańczyk poradził sobie nieźle, nie możemy tutaj narzekać na jego postawę w tym pojedynku. Nie był jednak w stanie na dłużej przejąć inicjatywy, pełniąc raczej rolę obserwatora dla wybitnie aktywnego Topurii. Okazje do podbicia swoich notowań na kartach sędziowskich miał głównie w ostatniej rundzie, kiedy pewny swego Hiszpan próbował wykończyć rywala dźwignią albo duszeniem – i tym samym stwarzał niepotrzebną okazję do zapasów. Swój debiut wygrał jednogłośną decyzją sędziów, ale wcale nie dzięki walce w zwarciu, a dzięki rundom toczonym w boksie.

W skrócie: przed Zalalem stanął przede wszystkim pięściarz.

Po swojej pierwszej dla UFC walce Topuria wyciągnął wnioski, zauważył co działa i skupił się na szlifowaniu umiejętności w stójce. Przede wszystkim odpuścił określony wyżej agresywny styl, w miarę upływu czasu przyjmując bardziej tradycyjną postawę. Zamienił agresywny doskok McGregora na spokojne, defensywne podejście od jakiegoś czasu kojarzone z postacią Seana Stricklanda. Wciąż jednak dominował przede wszystkim w wymianach ciosów. Taka adaptacja do nowego trendu na zawodniczej scenie przyniosła spektakularne rezultaty. W pierwszej rundzie nokautowani byli przez niego Damon Jackson i Ryan Hall. Jai Herbert wytrzymał z kolei „aż” do drugiej rundy, ale trzeba przyznać, że Anglik postawił naprawdę ciężkie warunki na początku starcia.

Nie da się jednak ukryć, że ta walka tylko umocniła pozycję Topurii w kategorii piórkowej. Może i przyjął kilka w teorii nokautujących ciosów, ale co z tego? Oprócz bezbłędnego zaplecza w grapplingu i zahaczającej momentami o światowy top bokserki, najwyraźniej posiadał tytanową szczęką. Jeżeli „Terminator” byłby realizowany w konwencji latynoskiego filmu dokumentalnego, to prawdopodobnie byłby nakręcony właśnie na temat pogromcy imiennika polskiego poety.

Wciąż jednak czegoś w takim dokumencie by brakowało. Bo o ile nieskalany porażką bilans brzmi nieźle, to też nie można powiedzieć, by na dotychczasowym rozkładzie Topurii były jakieś topowe nazwiska. W najlepszym wypadku oklep dostawali nieźli rzemieślnicy. Ale powoli nadchodziła zmiana, a biletem do tego miało być zwycięstwo z Brycem Mitchellem. Amerykanin, od lat utrzymując stały, niezły poziom, jest w swojej kategorii idealnym kamieniem milowym. Zwycięstwo nad Mitchellem oznacza, że zakwalifikowałeś się do ścisłego grona pretendentów do pasa mistrzowskiego.

Ten pojedynek stał się idealnym podsumowaniem poziomu, na jakim zaczął operować wojownik z gruzińskimi korzeniami. Mitchell co jakiś czas był w stanie się odgryźć, ale jego przeciwnik zwyczajnie przerastał go w każdym wymiarze. W połowie drugiej rundy wywiązała się wymiana ciosów, której klasyfikowany wyżej w rankingu stary wyjadacz nie miał prawa wygrać. Zamroczony poleciał na deski, ale wciąż jeszcze był w stanie kontynuować walkę. Wąsko schwycił rywala, i korzystając ze swojego naprawdę świetnego zaplecza zapaśniczego udało mu się na moment podnieść z maty. Hiszpan wydawałoby się wtedy popełnił straszliwy błąd – Mitchell jest niezłym zapaśnikiem, ale słynie przede wszystkim z bezbłędnego parteru. I nagle miał okazję ugościć Topurię w swoim królestwie. Ten bowiem nie tylko obalił rywala, który przecież na to czekał, ale także zrobił to zaraz pod siatką, najgorszym do tego miejscu.

Kilka sekund później Mitchell… odklepał. Jeżeliby tego nie zrobił, to sędzia i tak by przerwał pojedynek. Doświadczony parterowicz dał sobie założyć trójkąt, popularny rodzaj duszenia. Finisz dość trudny do zaaplikowania, zwłaszcza, gdy naprzeciw stoi ktoś mający pojęcie o walce przy macie, a jednak niepokonany wojownik zrobił to bez najmniejszego problemu. Przypomniał tym samym w jaki sposób zapracował sobie na angaż w federacji Dany White’a – i że wystarczy mu pół okazji, a poradzi sobie bez swojej fenomenalnej siły ciosu.

Przyszła więc pora na dopełnienie tradycji. Po walce z Mitchellem naprzeciw stanął Josh Emmett. Stawka typowa, zwycięzca dostawał walkę mistrzowską. To było zestawienie idealne. „CC0” jest fenomenem, który jednym ciosem może położyć każdego. 38-latek przy okazji dysponuje ogromnym doświadczeniem, które wyklucza proste błędy, charakterystyczne dla dotychczasowych przeciwników Hiszpana. On sam z kolei widzi każde potknięcie. A wtedy wystarczy mu ten jeden cholerny gong.

Jeżeli na czyimś tle się można było sprawdzić, to właśnie naprzeciw starszego kolegi po fachu. Praktycznie nienokautowalnego i przy okazji fenomenalnego zapaśnika, co utrudniało plany na walkę w zwarciu. To przeciwnik cholernie niewygodny, bo nie można do niego wyjść z nastawieniem na wymianę ciosów. Nawet w przypadku zawodnika tak silnego fizycznie jak Topuria w najlepszym razie oznaczałoby to walkę dwóch hazardzistów, grających w grę pod tytułem „który pierwszy nadzieje się na gonga”. W najgorszym? Spytajcie Bryce’a Mitchella. Doznał upokorzenia, gdy „El Matador” udusił go w parterze, ale to Emmett pokazał mu co znaczy naprawdę walczyć o życie. Jeden dobrze wymierzony cios po minucie pojedynku i nagle niedawny przeciwnik Hiszpana bezwładnie miotał się w konwulsjach, kiedy służby medyczne próbowały go jakoś przywrócić do świata przytomnych.

W zasadzie jedynym sposobem było przygotować się na pełny dystans, i przy okazji wszystkie siły rzucić ku defensywnie. Choćby najmniejsza luka oznaczała szansę na cios kończący ze strony przeciwnika. Topurię czekało największe wyzwanie w karierze.

Hiszpan nawet się nie zmęczył. Faktycznie, musiał wytrzymać pięć rund, ale okazało się, że w międzyczasie zrobił doktorat w dziedzinie sztuki obronnej. Po walce z niemal nienaruszoną twarzą stał obok pokrytego krwią Emmetta. Josh, w wieku 38 lat na karku, został uczestnikiem wykładu absolutnego specjalisty w swoim fachu. Któremu teraz pozostał już tylko jeden pojedynek do pasa.

Aldo vs. McGregor: Electric Boogaloo

W pierwszym akapicie tego tekstu padło słowo „tylko”. Oczywiście, że to ironia. Pokonanie Alexandra Volkanovskiego byłoby wyczynem wybitnym. Mówimy o człowieku, którego można spokojnie nazwać jednym z najlepszych reprezentantów wagi piórkowej w historii. Australijczyk jest zwyczajnie geniuszem, który pokusił się nawet o pas mistrzowski kategorii lekkiej. Został pokonany, ale musiał rywalizować z Isłamem Machaczewem. A jeżeli można z kimś przegrać bez wstydu, to właśnie z nim.

Dużo bardziej interesujący jest jednak fakt, jak podobne są style obu panów, którzy dziś w nocy zmierzą się w klatce. Volkanovski także przecież preferuje walkę w stójce i dysponuje podobnie niszczycielską siłą. Co więcej, Australijczyk tak samo jak rywal od dłuższego czasu walczy przede wszystkim defensywnie, skupiając się na neutralizacji przeciwnika. W tej dziedzinie Topuria może i ma od niedawna doktorat, ale „Aleksander Wielki” to cieszący się poważaniem profesor.

Hiszpan przede wszystkim może pokładać nadzieję w swoim rozbudowanym arsenale. Urokliwe początki na półamatorskich galach organizowanych w salach gimnastycznych może i zdradzały olbrzymi talent świata grapplingu, ale w drodze na szczyt okazało się, że to po prostu geniusz. Bez żadnych klasyfikacji i metek. Czysty talent, zdolny do brylowania w każdym aspekcie swojego fachu.

Dziś w nocy nie będzie jednak miał publiki po swojej stronie. Topuria porzucił stopniowo styl walki McGregora po kilku pojedynkach, zamieniając go na wydajniejsze narzędzia pracy. Ale porównania wcale nie muszą się kończyć na płaszczyźnie sportowej. Pretendent całkowicie świadomie kreuje się bowiem na następcę „The Notoriousa”, próbując polaryzować publikę tak samo, jak niegdyś robił to Irlandczyk. Stara się imitować tę samą butę, jaką kiedyś emanowała nieco już dziś przykurzona legenda, a walkę z Volkanovskim całkowicie świadomie stara się zaprezentować, jak powtórkę z ikonicznego starcia Jose Aldo z Conorem McGregorem sprzed niemal 9 lat.

Tak samo jak wtedy Irlandczyk, podchodzi do pojedynku z powszechnie uwielbianym starym mistrzem. Tak samo jak McGregor robi wszystko, by mistrzowi okazać jak najmniej szacunku. W pełni wczuł się w rolę „heela”, postaci, która jest kreowana tak, by widzowie jak najbardziej ją znielubili. Podobnie jak przed laty McGregor. W swojej inspiracji posuwa się nawet tak daleko, że odgrywa klasyczne już dla UFC scenki. Choćby wtedy, gdy na konferencji prasowej, na moment przed walką, skradł pas mistrzowski Volkanovskiemu. Ponownie – dokładnie tak samo jak jego wielki poprzednik podkradł przed kamerami laur Jose Aldo.

Pytanie, czy on także będzie w stanie znokautować Volkanovskiego w przeciągu 13 sekund? Nie, na pewno nie. Pokonanie ciągle żwawego starego lisa to wyzwanie samo w sobie, a co dopiero odprawienie go w takim stylu, w jakim McGregor pokonał Aldo.

Inna sprawa, że nawet jeżeli Topuria przegra, to wciąż ma ledwie 27 lat. Dla zawodnika MMA oznacza to przynajmniej kilka następnych lat na najwyższym poziomie. Z pewnością jeszcze będzie miał okazję się wykazać. Niemal na pewno kiedyś wzniesie pas.

Jutro może jednak zyskać szansę położenia fundamentów pod pomnik, który może nawet okaże się trwalszy, niż ten, jaki wzniósł aktualny mistrz. Choć dla Topurii to pewnie za mało. On celuje w monument McGregora. I niech mu się wiedzie.

Bo kto Hiszpanowi zabroni marzyć?

Więcej o MMA:

Fot. Newspix

Nie Real, nie Barcelona, a Jordan-Sum Zakliczyn. Szczerze wierzy, że na około stumiejscowy stadion z atrakcyjnym dojazdem zawita jeszcze kiedyś Puchar Mistrzów. Do tego czasu pozostaje mu oglądanie hiszpańskiej i portugalskiej piłki. Czasem lubi także dietę wzbogacić o sporty walki, a numerowane gale UFC są dla niego świętem porównywalnym z Wielkanocą. Gdyby mógł, to powiesiłby nad łóżkiem plakat Seana Stricklanda, ale najpierw musi wymyśleć jak wytłumaczy się z tego znajomym.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

MMA

Od krwawego sportu do Conora. Najważniejsze momenty w historii UFC

Szymon Szczepanik
2
Od krwawego sportu do Conora. Najważniejsze momenty w historii UFC
MMA

Nie lubię Donalda Trumpa. O brudnych związkach Republikanów ze światem sportu

Bartek Wylęgała
51
Nie lubię Donalda Trumpa. O brudnych związkach Republikanów ze światem sportu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...