Hubert Hurkacz zadebiutował wczoraj na ósmym miejscu rankingu ATP. To najwyższe w jego karierze, a także najwyższe zajmowane przez jakiegokolwiek singlistę z Polski. W rankingu WTA wciąż liderką – i to z całkiem sporą przewagą – pozostaje Iga Świątek. Móc się pochwalić posiadaniem dwóch osób grających na takim poziomie, to rzecz dla naszego tenisa sama w sobie niezwykła. Mieć je równocześnie? To już w ogóle czyste szaleństwo. Postanowiliśmy sprawdzić, ile krajów może pochwalić się podobnym wyczynem.
–
Spis treści
Polski tenis. W przeszłości też bywało dobrze
Podkreślmy jednak od razu: to nie tak, że nie mieliśmy notowanych wysoko zawodników czy zawodniczek. Agnieszka Radwańska była przecież nawet wiceliderką rankingu. Jerzy Janowicz – nieskutecznie – dobijał się do najlepszej “10”. Wojciech Fibak faktycznie do niej wszedł, na ostatnie miejsce. Gdyby rankingi WTA istniały przed wojną, wysoko byłaby Jadwiga Jędrzejowska. W deblu z kolei mieliśmy nawet lidera rankingu ATP, którym był Łukasz Kubot (a wspomniany Fibak kiedyś był drugi), a w dyszce swoje miejsca zajmowali też Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, przez wiele lat grający jako para.
Innymi słowy: ogółem nie było z nami tak źle. Ale nigdy wcześniej nie mogliśmy stwierdzić, że mamy równocześnie najlepszą na świecie zawodniczkę i tenisistę ze ścisłej światowej czołówki. Aż do teraz. Ósme miejsce Hurkacza to moment symboliczny, bo z takim rozstawieniem w turniejach wielkoszlemowych na wyżej notowanego rywala trafia się dopiero w ćwierćfinale. Innymi słowy: o ile wcześniej Hubi był zagrożony starciami z Novakiem Djokoviciem w drugiej, trzeciej czy czwartej rundzie, o tyle teraz Serba, Carlosa Alcaraza czy Jannika Sinnera uniknie aż do najlepszej, no właśnie, ósemki.
Aktualne TOP 10 rankingu ATP. Fot. atptour.com
A to też istotne, bo w ten sposób osiąga się świetne rezultaty. I dotyczy to zresztą też innych imprez, choćby ATP 1000. Wysoki ranking pomaga, a nawet tak mała zmiana jak z “9” (jaką miał przy swoim nazwisku przed Australian Open) na “8” może się okazać kluczowa.
Przejdźmy jednak do tego, co nas tu sprowadziło. Ile krajów w dziejach miało równocześnie zawodnika i zawodniczkę w TOP 8 swoich rankingów?
Zaczęło się od Amerykanów
Nie trzeba nikogo przekonywać, że Stany Zjednoczone to tenisowa potęga. Obecnie może nieco zardzewiała, zwłaszcza w męskim tenisie, ale nadal produkująca seryjnie co najmniej solidnych zawodników i zawodniczki. W latach 70. i przez kolejnych kilka dekad produkowała za to mistrzów i mistrzynie. Dlatego w 1975 roku – gdy do życia powołano ranking WTA (ten ATP istniał od 1973), na jego szczycie znalazła się Chris Evert, jedna z najlepszych tenisistek w dziejach. A że równocześnie u mężczyzn królował Jimmy Connors, to Amerykanie zaczęli od dwójki liderów*.
USA prostu skorzystało wówczas na tym, że Evert została liderką nowoutworzonego zestawienia. W tym samym tygodniu w TOP 8 obu rankingów gościli też zresztą australijscy mistrzowie wielkoszlemowi – Ken Rosewall (był 6.) i Evonne Goolagong (5.). A potem nastąpiła przerwa.
Niemal pięć kolejnych lat trzeba było czekać na to, by równocześnie w obu zestawieniach zameldowali się przedstawiciele jednego kraju. Udało się to Czechosłowakom we wrześniu 1980 roku, gdy w TOP 8 znaleźli się zarówno Ivan Lendl, jak i Hana Mandlíková. W latach 80. doszli jeszcze Niemcy (lipiec 1985: Boris Becker był 8., a Claudia Kohde-Kilsch 6.) oraz Argentyńczycy (październik 1989: Alberto Mancini 8., Gabriela Sabatini 3.).
Kolejna dekada? To już sukcesy Hiszpanów, Jugosławii (tu ciekawostka: Monica Seles kilka lat później zmieniła obywatelstwo na amerykańskie, z kolei Goran Ivanišević swój największy sukces w karierze, wygrany Wimbledon, odnosił już jako Chorwat), Czechów po rozpadzie Czechosłowacji oraz Chorwacji (z udziałem wspomnianego Ivaniševicia). Na koniec XX wieku swoje dołożyli jeszcze Francuzi oraz Rosjanie. Przez 25 lat istnienia rankingu równocześnie tenisistę oraz tenisistkę w najlepszej “8” miało więc 11 krajów.
Od tamtej pory doszło jeszcze siedem kolejnych.
Wśród potęg
Co rzuca się w oczy po przejrzeniu całej listy? Że nie ma w tym zestawieniu reprezentacji przypadkowych. USA, Australia, Czechosłowacja (i późniejsze Czechy), Hiszpania czy Francja to tenisowe potęgi. Rosja, Jugosławia, Niemcy, a nawet Serbia miały swoje złote momenty – a ta ostatnia nadal, za sprawą Novaka Djokovicia, go kontynuuje. Tenis w ostatnich latach znacznie rozwinął się też w Kanadzie, a w przypadku Wielkiej Brytanii dziwi wręcz, że aż tyle czekała na taki moment i osiągnęła go dopiero w 2017 roku.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Innymi słowy: wszystkie największe reprezentacja na tej liście już są. Obecnie po trochu dochodzą tylko te, które do miana wielkich aspirują. W tym Polska.
Zresztą już teraz możemy powiedzieć, że w pewnym sensie osiągnęliśmy więcej niż na przykład Grecja, która do wczorajszego notowania była ostatnią reprezentacją, jaka dołączyła do tego grona – za sprawą Stefanosa Tsitsipasa i Marii Sakkari Grecy zrobili to w październiku 2010 roku. Mamy przecież liderkę rankingu WTA i mistrzynię wielkoszlemową. Grecy na razie takim sukcesem pochwalić się nie mogą.
Czy Polska to jednak potęga?
Oczywiście, że… nie. I pewnie nigdy nią nie będziemy. Nie ma co kryć, że tenisiści rosną u nas bardziej staraniami rodziców, znajomych, trenerów, niż systemowo. Tak najpewniej pozostanie. Widać jednak, że da się z Polski wejść na szczyt, bo w XXI wieku trochę znakomitych zawodników – o czym już pisaliśmy – mieliśmy. Kwestią najważniejszą jest to, by kariery świetnych zawodników zgrać ze sobą w podobnym czasie, kiedy mogą nas cieszyć i wśród mężczyzn, i u kobiet.
Aktualne TOP 10 rankingu WTA. Fot. wtatennis.com
To istotne o tyle, że krajów, które mogą pochwalić się i tenisistką, i tenisistą w TOP 8 rankingów jest więcej. Tyle że Holandia, Austria, RPA, Belgia, Bułgaria, Dania, Rumunia, Słowacja i Ukraina nie osiągnęły tego równocześnie. Dominicowi Thiemowi w jego najlepszym okresie brakowało znakomitej koleżanki. Grigor Dimitrow też takiej nie miał. Podobnie Holger Rune (aktualnie siódmy, tuż przed Hurkaczem) czy wcześniej – ale w drugą stronę – Caroline Wozniacki.
Fakt, że mamy równocześnie Huberta i Igę, powinniśmy więc naprawdę doceniać.
Tylko ośmiu
Zadajmy sobie zresztą inne pytanie: ile krajów mogło pochwalić się tym, że gdy ich tenisistka liderowała rankingowi WTA, to któryś z tenisistów był w najlepszej “8” rankingu?
Odpowiedź brzmi: niewiele. Dokładnie rzecz ujmując – osiem. Licząc już razem z Polską.
Amerykanie, o których już wspominaliśmy, to oczywistość. Wchodzą do tego grona też Niemcy, bo gdy Steffi Graf przewodziła rankingowi, to Boris Becker był czwarty. Udało się również Jugosławii za sprawą Moniki Seles i Gorana Ivanisevicia. Hiszpanie cieszyli się liderką w postaci Arantxy Sánchez Vicario, a w czubie był też Sergi Bruguera, dwukrotny mistrz Roland Garros. Tyle w XX wieku.
Po Hiszpanach na kolejny takich przypadek trzeba było czekać aż dekadę. Dopiero w 2005 roku Maria Szarapowa weszła na szczyt rankingu, a Marat Safin – głównie za sprawą triumfu w Australian Open – zajmował w nim piąte miejsce i na listę wpisali się Rosjanie. Trzy lata później zrobili to Serbowie, gdy zestawieniu przewodziła Ana Ivanović, a wspierał ją trzeci Novak Djoković. Potem znów nastąpiła dłuższa przerwa, niemal jedenastoletnia, którą przerwali Japończycy z Naomi Osaką oraz Keiem Nishikorim.
I wreszcie my. Od 29 stycznia 2024 roku. Z Igą Świątek wciąż przewodzącą rankingowi WTA i Hubertem Hurkaczem na ósmym miejscu w zestawieniu ATP. Trzeba przyznać, że znajdujemy się w całkiem zacnym gronie, prawda?
Fot. Newspix
*podkreślić trzeba, że opisujemy WYŁĄCZNIE pierwszy przypadek w dziejach każdego kraju, gdy i tenisista, i tenisistka znajdowali się w TOP 8 rankingu. Ogółem było ich, oczywiście, w przypadku większości z tych państw, znacznie więcej.
Czytaj też: