Reklama

Aryna Sabalenka zrobiła swoje. Białorusinka znów mistrzynią Australian Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

27 stycznia 2024, 11:27 • 7 min czytania 14 komentarzy

Aryna Sabalenka nie pozostawiła Qinwen Zheng żadnych wątpliwości. Chinka momentami próbowała, grała na całkiem wysokim poziomie, była w stanie wygrywać z Białorusinką wymiany. Ale ogólny obraz tego meczu był jeden – faworytka dominowała w tym spotkaniu dokładnie tak, jak wcześniej przez cały turniej. I wygrała pewnie 6:3, 6:2.

Aryna Sabalenka zrobiła swoje. Białorusinka znów mistrzynią Australian Open

Obrończyni czy debiutantka?

Po jednej stronie drabinki tegorocznego Australian Open wszystko wyglądało tak, jak miało wyglądać. W półfinale spotkały się druga w światowym rankingu Aryna Sabalenka z czwartą Coco Gauff. Obie rozegrały świetne spotkanie, ale lepsza okazała się Białorusinka. Sabalenka zresztą była tu jedną z głównych faworytek turnieju – to ona w końcu broniła tytułu wywalczonego przed rokiem. Często jednak w świecie tenisa wszystko wygląda tak, że łatwiej jest pierwszy tytuł zdobyć, niż potem dołożyć drugi. Sama Aryna przekonywała się zresztą o tym w zeszłym sezonie – po Australii w każdym kolejnym Szlemie dochodziła co najmniej do półfinału i zawsze była blisko czy to awansu do meczu o tytuł, czy wygranej w nim.

Jednak ostatecznie ulegała rywalkom, w dużej mierze nie wytrzymując narastającej presji.

Australijskie warunki zdają się jej jednak w pełni odpowiadać. Przed rokiem rozegrała tam znakomite zawody, w finale triumfowała mimo początkowej dominacji Jeleny Rybakiny. W tym sezonie wyglądała jeszcze lepiej – na drodze do finału nie straciła seta, dopiero Coco Gauff w półfinale ugrała z nią więcej niż trzy gemy w jednej partii. Ogółem na korcie spędziła ponad pięć godzin mniej niż Qinwen Zheng, jej dzisiejsza rywalka. A to spora różnica, która w kluczowych momentach ostatniego meczu mogła okazać się decydująca. Inna sprawa, że najbardziej spodziewanym scenariuszem na to spotkanie była dominacja Białorusinki.

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Bo Qinwen Zheng w teorii miało w ogóle w nim nie być. To nie tak, że Chinka to zawodniczka słaba – wręcz przeciwnie. Powszechnie uważa się ją za jeden z największych talentów we współczesnym kobiecym tenisie. Ma świetny serwis (choć mogłaby poprawić jego regularność), bardzo dobry forehand, radzi sobie z backhandu. Potrafi zagrać agresywnie, ale i spowolnić grę, pobiegać w defensywie, gdy trzeba. Przed tym turniejem była 15. w rankingu WTA, po nim będzie już co najmniej siódma, a na karku ma przecież tylko 21 lat. Przez ostatnie lata jej rozwój był bardzo harmonijny, od kilku lat powtarzano sobie, że to dziewczyna, która ma wielki talent. Już w 2022 roku pojawiły się spore oznaki tego, że zdoła go pokazać w seniorskiej rywalizacji. W 2023 – wygrywając dwa turnieje WTA – tylko to potwierdziła.

Ale Aryna Sabalenka w finale Australian Open, gdzie korty i cała atmosfera turnieju ewidentnie jej pasują, to inny rozmiar kapelusza. Taki, z jakim Qinwen jeszcze się tak naprawdę nie mierzyła. No, może raz – gdy grała z Igą Świątek w Roland Garros, dwa lata temu. Wygrała wtedy pierwszego seta, gładko przegrała kolejne dwa, a potem tłumaczyła, że pokonały ją na spółkę z Igą bóle menstruacyjne. Ze Świątek grała zresztą pięciokrotnie, jeszcze nie wygrała. Z Sabalenką do tej pory mierzyła się raz – w ubiegłorocznym ćwierćfinale US Open i po kiepskim pierwszym secie przegranym 1:6, w drugim faktycznie powalczyła. Chociaż i tamtą partię Białorusinka wygrała 6:4.

CZYTAJ TEŻ: „BYŁAM GRUBYM DZIECKIEM, CZĘSTO CHOROWAŁAM”. SYLWETKA QINWEN ZHENG

Pytanie brzmiało: czy będzie w stanie powalczyć i dziś? To w końcu dużo ważniejszy mecz, w pewnym sensie większa scena, najważniejszy kort turnieju, spotkanie o tytuł, najgroźniejsza możliwa rywalka. Debiutantkę to wszystko może sparaliżować. Zresztą o faktycznych możliwościach Zheng w tym turnieju wiedzieliśmy jak na razie mało – we wcześniejszych starciach nie zmierzyła się bowiem z rywalką z czołowej „50” rankingu. Nie jej wina, oczywiście – te po prostu odpadły wcześniej, a Qinwen to wykorzystała. Sprawdziła się w roli faworytki. Dziś jednak miała grać jako underdog.

Gdyby urwała Arynie choćby seta, już wszyscy zgodnie by jej przyklasnęli.

Reklama

Jak po swoje

Już pierwsze gemy spotkania pokazały nam jednak, jak trudne zadanie czeka na Chinkę. Aryna Sabalenka nie tylko świetnie serwowała i właściwie tylko podaniem rozstrzygała gemy na swoją korzyść, ale też znakomicie prezentowała się na returnie, bez trudu naciskając na Zheng, która w pierwszych chwilach nie była w stanie odnaleźć rytmu serwisowego. Nie było w tym właściwie winy Qinwen, bo ta nie miała nic do powiedzenia – równie dobrze mogłaby usiąść na trybunach i oglądać to wszystko z boku.

Dopiero w miarę trwania spotkania, Qinwen Zheng zaczęła się budzić.

Powoli, gem po gemie, pokazywała, że coś jednak na korcie zrobić potrafi. W trzecim prowadziła nawet 40:0 przy serwisie Białorusinki i naprawdę szkoda, że ta zdołała się z tego wyratować. Takie przełamanie mogłoby tylko dodatkowo napędzić Chinkę i sprawić, że oglądalibyśmy bardziej wyrównany mecz. Sabalenka pokazała jednak w takim momencie wszystkie swoje atuty – potężny serwis, świetny forehand i umiejętność, której dwa lata temu jeszcze nie miała, czyli utrzymanie nerwów na wodzy. Wygrała pięć punktów z rzędu i ostatecznie wyszła na prowadzenie 3:0.

Dopiero wtedy Zheng ugrała pierwszego gema. Trzeba też przyznać, że zaczęła grać na wyższym poziomie. Lepiej serwowała – a to dla jej gry bardzo ważne – ale też potrafiła wchodzić z Sabalenką w wymiany i nierzadko je wygrywać. To już nie był mecz, w którym dominowała jedna strona (choć we własnych gemach serwisowych Białorusinka nadal była nie do ogrania), a bardziej wyrównane spotkanie, z kilkoma naprawdę niezłymi punktami. Tyle że Qinwen miała do odrobienia straty z początku partii, a to było dla niej po prostu zbyt dużo – Aryna po trzecim gemie i trzech break pointach, kolejnych jej już nie dała.

Ostatecznie domknęła seta przy piątej piłce setowej. Trzech pierwszych nie wykorzystała przy serwisie Zheng, która – tak jak wcześniej Aryna – wybroniła się od stanu 0:40. Kolejne miała jednak już przy własnym podaniu. Jedną Chinka jeszcze obroniła, drugiej nie. Zrobiło się 1:0 w setach, a my wiedzieliśmy jedno – jeśli Qinwen Zheng chciała o cokolwiek w tym meczu powalczyć, to po prostu musiała pilnować własnego podania.

I to by było na tyle

Po pierwszych dwóch punktach drugiej partii wydawało się, że Qinwen będzie w stanie to robić. Pewnie wygrała je przy własnym serwisie, wyglądała na skoncentrowaną. A potem popełniła dwa podwójne błędy serwisowe, dostała fantastyczny return od Aryny i przy break poincie zagrała trzeciego „double faulta” w tym gemie. I tyle było z utrzymywania własnego podania. Sabalenka od razu zbudowała sobie przewagę

I podobnie jak w pierwszym secie, nie miała zamiaru jej oddawać. Choć w jej gemach serwisowych gry tym razem było nieco więcej, a Qinwen potrafiła lepiej returnować, to w kolejnych gemach nie była w stanie wywalczyć sobie nawet break pointa. A sama podanie straciła raz jeszcze. I gdy zrobiło się wtedy 1:4, właściwie jasnym stało się, że koniec tego meczu jest już o krok.

I faktycznie, przy stanie 5:2 Aryna Sabalenka serwowała na obronę tytułu mistrzowskiego. Szybko wyszła na 40:0. I wtedy…

Wtedy coś w jej grze się zmieniło. Jakby niepotrzebnie chciała przyspieszyć, mieć to wszystko już za sobą. Zepsuła dwa forehandy, trzecią piłkę mistrzowską z kolei w dobrym stylu obroniła sama Chinka. Arynie pomógł serwis, wywalczyła czwartą, ale i jej nie wykorzystała. W ostatnich momentach meczu Qinwen Zheng walczyła o przetrwanie i to walczyła skutecznie. Ale tylko do czasu – przy piątej piłce meczowej Sabalenka była już bezbłędna.

Wygrała Australian Open po raz drugi z rzędu. Nikt nie zrobił tego od czasu… Wiktorii Azarenki, innej Białorusinki, która triumfowała tam w latach 2012-2013. Przede wszystkim jednak: wygrała w wielkim stylu, bez straty seta, dominując w każdym spotkaniu, może jedynie w półfinale walcząc z równą sobie rywalką, ale walcząc skutecznie. Aryna potwierdziła tym samym wreszcie, że nie stanie na jednym tytule wielkoszlemowym, że tych będzie przy jej nazwisku znacznie więcej.

I nikt nie powinien być zdziwiony, jeśli kolejne dołoży jeszcze w tym sezonie. Bo może to zrobić właściwie na każdym z pozostałych trzech Szlemów.

A Qinwen Zheng? Tym turniejem pokazała, że jest zdolna na osiąganie wielkich rzeczy. Kluczowe będzie to, czy potwierdzi to w kolejnych miesiącach. Jeśli tak, możemy być świadkami narodzin naprawdę wielkiej zawodniczki. Zresztą nawet ta porażka w Australian Open w pewnym sensie przypomina o innej – jej rodaczce i idolce, Li Na. Ona wygrała w Melbourne dopiero swój trzeci finał. Zheng ma za sobą pierwszy. A kolejne powinna zaliczyć w kolejnych sezonach.

Aryna Sabalenka – Qinwen Zheng 6:3, 6:2

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Australian Open

Komentarze

14 komentarzy

Loading...