Reklama

Jannik wspaniały! Sinner mistrzem wielkoszlemowym

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 stycznia 2024, 13:46 • 10 min czytania 2 komentarze

Przegrywał już 0:2 w setach. Ale potem Jannik Sinner zaczął grać swoje, wykorzystując wielkie zmęczenie rywala. I z każdą kolejną partią wyglądał coraz lepiej. Ostatecznie triumfował w pełni zasłużenie. A Daniił Miedwiediew? Rozegrał niesamowity turniej, przeszedł przez szalone, maratońskie mecze. Dotarł do finału, jednak tam znów czekało go wielkie rozczarowanie. Choć w starciu o tytuł też dał z siebie wszystko. Bo to finalnie było widowisko, na które ten turniej po prostu zasłużył. 

Jannik wspaniały! Sinner mistrzem wielkoszlemowym

Wymazać traumę

Daniił Miedwiediew wyszedł dziś na Rod Laver Arena w Melbourne, by rozegrać szósty wielkoszlemowy finał, ale powalczyć o (dopiero) drugi tytuł. Pierwszy zdobył w pewnym sensie sensacyjnie – na US Open 2021, zatrzymując w trzech setach fantastycznie dysponowanego Novaka Djokovicia, który walczył o Wielkiego Szlema. I pewnie to też Serba powstrzymało, nie wytrzymał presji wiążącej się z możliwością zdobycia czegoś, co w męskim tenisie ostatni raz zdobyte zostało w 1969 roku – gdy Rod Laver po raz drugi w karierze wygrywał wszystkie cztery najważniejsze turnieje. Ale po raz pierwszy w erze open, profesjonalizacji tenisa. Od tamtego czasu nie udało się to nikomu. Djokoviciowi też nie.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Wcześniej Daniił przegrywał za to finały, w których porażki wydawały się logiczne. US Open 2019 i przegrana z Rafą Nadalem, gdzie i tak w świetnym stylu wyszedł z 0:2 w setach i zmusił Hiszpana do maksymalnego wysiłku w piątej partii. Australian Open 2021 z Djokoviciem, który w Melbourne przecież królował. Wreszcie też finały późniejsze, w tym US Open 2023 – znów porażka z Djokoviciem, po walce, ale w trzech setach. Natomiast finałem, którego długo nie mógł zapomnieć, był ten z Australii, ale sprzed dwóch lat. Wtedy, gdy prowadził już z Nadalem 2:0 w setach. Gdy miał przewagę w trzeciej partii.

Reklama

A ostatecznie przegrał. Złamała go presja. Sytuacja. Kibice, którzy – jego zdaniem – nie tyle wspierali Nadala, co robili wszystko, by Miedwiediew pękł. I udało im się. Po meczu Daniił analizował właściwie… całą karierę.

– Po raz pierwszy wziąłem do ręki rakietę tenisową, gdy miałem sześć lat. Czas tak szybko płynie. Kiedy miałem 12 lat brałem już udział w krajowych turniejach, oglądałem turnieje wielkoszlemowe w telewizji. Widziałem, jak grają wielkie gwiazdy, jak kibice je wspierają. Człowiek marzy, by tam się znaleźć. Były momenty w mojej karierze, kiedy ten mały chłopiec, który jest we mnie, przestawał marzyć, zaczynał w to wątpić, że dotrze tam, gdzie chce. […] Dziś, podczas meczu, zdałem sobie sprawę, dlaczego tak naprawdę gram w tenisa. Dziś był jeden z tych dni, kiedy mały dzieciak we mnie przestał marzyć. Nie będę wyjaśniać, dlaczego. Od tego momentu, będę grał dla siebie, dla mojej rodziny, dla ludzi, którzy we mnie wierzą – mówił wtedy.

Trochę zajęło mu zrzucenie z siebie tamtego spotkania. Ubiegłoroczny finał US Open był dowodem na to, że wreszcie znów stać go na grę o najwyższe cele. W tym roku zmienił za to nieco przygotowania. Nie zagrał nigdzie przed Australian Open. Wybrał dłuższy okres przygotowawczy, nieco więcej odpoczynku i spokoju. Do Melbourne przyjechał w roli faworyta, ale i niewiadomej. I faktycznie pokazywał, że tą niewiadomą jest. Seta urwał mu już w pierwszej rundzie Terence Atmane, kwalifikant z Francji, który ostatecznie skreczował na początku czwartego seta. Nierozstawiony Fin Emil Ruusuvuori prowadził już 2:0 w setach, by przegrać 2:3. O dziwo Miedwiediew łatwo poradził sobie z najtrudniejszym na papierze przeciwnikiem – Felixem Augerem-Aliassimem. Ale już Nuno Borges, jedna z rewelacji turnieju, zmusił go do wysiłku, kradnąc partię.

A potem przyszły dwie kolejne pięciosetówki. Z Hubertem Hurkaczem, gdzie Daniił zdołał przełamać serwis Polaka w piątym secie, a potem skutecznie doprowadzić do końca gemy przy własnym podaniu. A wreszcie ta fenomenalna z Alexandrem Zverevem, która przyniosła… kompletne przemodelowanie gry Daniiła. Rosjanin zdawał się być wykończony już po pierwszym, przegranym secie. A potem przegrał też drugiego. Wtedy zmienił taktykę. Zamiast grać z głębi kortu piekielnie długie wymiany, zaczął atakować, nacierać. Nie pękał w kluczowych momentach, choćby tie-breakach. Ba, grał wtedy najlepiej. Trzeciego seta wygrał właśnie po trzynastym gemie. Czwartego też. A w piątym przełamał serwis Niemca i domknął sprawę. Był w finale. Znowu.

Pierwszy finał? Trudna rzecz

Jannik Sinner do finału Australian Open doszedł w wielkim stylu, właściwie kontynuując to, co robił pod koniec zeszłego sezonu, kiedy zagrał w meczu o tytuł w ATP Finals i wygrał z reprezentacją Włoch Puchar Davisa. Przede wszystkim: w obu tych przypadkach po drodze pokonywał Novaka Djokovicia.

Reklama

I zrobił to też w Australii.

O potencjale Włocha wiadomo było od dawna. Już dobre cztery lata temu mówiono, że to przyszły mistrz wielkoszlemowy, potencjalny lider rankingu i gość, który powinien stać się przyszłością tenisa na długie lata. Z czasem zaczęto porównywać go do Carlosa Alcaraza, który na poziom najwyższych meczów wszedł jednak znacznie szybciej. Jannik rozwijał się harmonijnie. Pierwszy ćwierćfinał w Szlemie? Rok 2020. Dwa lata później ćwierćfinały w trzech z czterech turniejów. W poprzednim sezonie półfinał Wimbledonu, gdzie przegrał z Djokoviciem. A w tym sezonie wreszcie finał, wreszcie mecz o tytuł.

CZYTAJ TEŻ: JANNIK DORÓSŁ. SINNER O KROK OD TENISOWYCH SZCZYTÓW

I to, zdawało się, w znakomitej dyspozycji. W końcu ani Botic van de Zandschulp, ani Jesper de Jong, ani Sebastian Baez, ani Karen Chaczanow, ani Andriej Rublow nie urwali mu nawet seta. Zrobił to dopiero Djoković, ale Serba stać było tylko na jedną partię i to w momencie, gdy przegrywał już 0:2. W porównaniu do drogi Daniiła Miedwiediewa do finału – która była prawdziwą ścieżką zdrowia – Jannik dotarł tam tak szybko i przyjemnie, jakby jechał autostradą. Choć biorąc pod uwagę nazwiska, na pewno autostradą to nie było, to jednak Włoch był w stanie sprawić, że tak to wyglądało.

Mimo wszystko jednak można było przypuszczać, że to mecz z wykończonym Miedwiediewem będzie dla niego najtrudniejszym w turnieju. Dlaczego? Bo finały wielkoszlemowe to inna para kaloszy, mecze o takim natężeniu obciążenia psychicznego, że mało kto je wygrywa. Zwłaszcza, gdy gra się z kimś, kto już taki zaliczył, obył się z tą presją. W XXI wieku wśród mężczyzn mieliśmy tylko kilka przypadków, gdy debiutant w takim meczu pokonywał kogoś z doświadczeniem (pogrubieni zwycięzcy):

  • Lleyton Hewitt – Pete Sampras, US Open 2001;
  • Tomas Johansson – Marat Safin, Australian Open 2002;
  • Roger Federer – Mark Philippoussis, Wimbledon 2003;
  • Juan Martin del Potro – Roger Federer, US Open 2009;
  • Stan Wawrinka – Rafael Nadal, Australian Open 2014;
  • Carlos Alcaraz – Casper Ruud, US Open 2022.

W dodatku wygrane Alcaraza i Federera śmiało moglibyśmy z tego zestawienia wyrzucić. Ruud i Philippoussis to, owszem, solidni, nawet bardzo dobrzy tenisiści, ale nie byli nigdy mistrzami wielkoszlemowymi. A Jannik wyszedł dziś na finał z kimś, kto już taki tytuł zdobywał. To jeszcze inna sytuacja, jeszcze trudniejsza. Przed Sinnerem stało więc naprawdę wymagające wyzwanie. Ale Włoch wydawał się być w dyspozycji, w której mógł mu sprostać.

Wielki Daniił

Początek meczu sugerował jednak, że Sinner uległ presji pierwszego wielkoszlemowego finału. Szybko, bo już w trzecim gemie meczu, stracił własne podanie. A i ogółem wyglądał, jakby nie w pełni mógł się odnaleźć. Nie najlepiej funkcjonował jego backhand, zdecydowanie najgroźniejsza broń w arsenale Włocha. Z forehandu tym bardziej było kiepsko. Serwis nie pomagał. Jannik był zesztywniały, grał powoli, popełniał błędy. A Daniił…

O, tu to była niespodzianka.

Jak już wspomnieliśmy: w meczu ze Zverevem, Rosjanin kompletnie odmienił swoją grę. Ruszył do przodu, często grał przy siatce, odważnie atakował. Na mecz z Sinnerem wyszedł z tym samym nastawieniem. I naprawdę można było momentami się zastanawiać, gdzie i kiedy Miedwiediew nauczył się tak dobrze grać wolejami. Bo nigdy nie było to jego mocną stroną, tymczasem od starcia z Saschą robił to znakomicie, na poziomie, jakiego nie powstydziliby się najlepsi debliści. Do tego jeszcze lepiej atakował. Płaskimi, mocnymi piłkami, szukając ciasnych kątów, po prostu rozbijał rywala, który nie znajdował na to wszystko odpowiedzi.

A i przy swoim podaniu sobie nie w pełni radził – w ostatnim gemie pierwszego seta bronił break pointów. Dwóch skutecznie. Trzeciego już nie. Ostatecznie pierwszą partię przegrał 3:6, a w dodatku – co też jest pewną przewagą – kolejnego seta miał zaczynać Miedwiediew.  W nim też Jannik miał zresztą ogromne problemy.

  • Pierwszy gem serwisowy? Cztery break pointy, jeszcze obronione.
  • Drugi? Stracony serwis przy pierwszym.
  • Trzeci? Stracony serwis przy pierwszym.

W dodatku Daniił w swoich wydawał się nie do złamania… aż do momentu, gdy prowadził 5:1. Wtedy się jakby rozluźnił, pozwolił Jannikowi na grę – dosłownie, bo wcześniej w tym secie nie stracił przy swoim serwisie nawet punktu! – i ostatecznie dał się przełamać. Co prawda seta wygrał niedługo potem, znowu do trzech, ale kto wie, czy nie był to momentu kluczowy dla tego, co stało się potem – wzrostu akcji Jannika Sinnera.

Remontada

Pod koniec drugiego seta Sinner zobaczył bowiem, że może. Że tego Miedwiediewa da się złamać. Że to nie tak, że rywal jest poza zasięgiem. Że nie ma większego znaczenia fakt, że to finał wielkoszlemowy. Zresztą akurat z Rosjaninem Jannik w ostatnim czasie się rozpędzał. Ich bezpośrednie starcia przez długi czas wyglądały dla Włocha fatalnie – przegrał pierwszych sześć. Ale pod koniec zeszłego roku wygrał trzy kolejne, znacznie poprawił bilans. Od Daniiła był lepszy w Pekinie, Wiedniu i w trakcie ATP Finals. Po początkowym szoku związanym z grą w finale Australian Open, pewnie przypomniał sobie o tym, że wie, jak Rosjanina ograć.

I zaczął to pokazywać na korcie.

Pomógł też fakt, że Miedwiediew wydawał się coraz bardziej zmęczony. Ciężko oddychał, nie dobiegał  do wszystkich piłek. Wcześniej nadrabiał to skracaniem wymian, ale teraz Jannik się już na to nie łapał. To on lepiej pracował w defensywie, utrzymywał piłkę w grze i czekał na okazję do skończenia rywala. Normalnie to gra Daniiła, tym razem stała się jednak jego przekleństwem. Z powodu braku sił Rosjanin nie był też w stanie wygenerować odpowiedniej mocy, kątów w zagraniach. Po prostu nie znajdował rozwiązań na grę Włocha. W grze utrzymywał się głównie serwisem, do tego wyczekiwał błędów Jannika.

Te się zdarzały. Było kilka gemów, gdy Sinner musiał się bronić, gdy był bliski straty podania. Ale ostatecznie wszystko mu wychodziło. Łącznie z przełamaniami. I w trzecim, i w czwartym secie zabierał Miedwiediewowi serwis w kluczowych momentach – pod koniec setów. Obie te partie wygrał do czterech, w obu był lepszy. Daniił, owszem, to specjalista od spektakularnych odrodzeń, znajdowania resztek sił w momentach, w których nikt inny nawet nie pomyślałby, że jeszcze można je mieć. Ale trzy pięciosetówki rozegrane wcześniej w turnieju, połączone ze stylem gry opartym na bieganiu, po prostu musiały sprawić, że jego organizm zaczął się buntować.

A Jannik Sinner to wykorzystywał. Doprowadził do piątego seta. Ożywił demony Rosjanina, związane z finałem sprzed dwóch lat. I dał Włochom nadzieję na to, że zobaczą pierwszego męskiego mistrza wielkoszlemowego od Adriano Panatty w 1976 roku. I pierwszego w ogóle, który triumfowałby poza Roland Garros.

Jannik to ma!

Wszystko wskazywało na Włocha. Nikt w historii nie wygrał turnieju wielkoszlemowego, grając cztery pięciosetówki. Daniił Miedwiediew też w coraz większej liczbie akcji pokazywał, że to wręcz niemożliwe. Częściej i częściej nie dobiegał do piłek, do których w pierwszym secie dotarłby z uśmiechem na ustach. Z kolei Jannik Sinner wyciągnął wszystkie zmagazynowane wcześniej siły. Przypomniał sobie, że przez turniej przeszedł gładko, szybko, że wcale nie namęczył się tak, jak to zwykle miało miejsce.

I w kluczowych momentach był doskonały.

Backhand po prostej. Forehand po krosie. Świetne serwisy. Nawet skróty. Czego by nie wyciągnął ze swojego arsenału – to działało. Przełamał Daniiła Miedwiediewa przy stanie 3:2. Po chwili wygrał własny serwis. Był o gema od historycznego sukcesu. Dla siebie. Dla Włoch. I w ogóle dla tenisa, bo przecież nowy mistrz wielkoszlemowy to zawsze coś, co na zawsze zapisze się w tenisowych kronikach.

I wreszcie tego dokonał. Miał problemy. Gdy serwował na seta, prowadził już 30:0, ale potem popełnił dwa proste błędy. Zebrał się w sobie, wygrał kolejną akcję. Dał sobie piłkę mistrzowską. A przy niej już się nie zawahał. Już nie popełnił błędu. Forehandem po prostej – który dawał mu punkty przez cały mecz – zakończył rywalizację. Mógł paść na kort. Mógł uściskać się ze swoim boksem. Mógł się szeroko uśmiechnąć.

Na pucharze za triumf w Australian Open wygrawerowane miało zostać jego nazwisko. Po raz pierwszy. Pewnie nie ostatni.

Jannik Sinner – Daniił Miedwiediew 3:6, 3:6, 6:4, 6:4, 6:3

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Australian Open

Komentarze

2 komentarze

Loading...