Reklama

Rok temu przeciętni, dziś najlepsi. Dlaczego Niemcy skaczą tak dobrze?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

13 grudnia 2023, 11:23 • 11 min czytania 4 komentarze

Są zgraną ekipą, gdzie obok starych wyjadaczy występują goście, którzy jeszcze nie pokazali pełni potencjału. W tym sezonie najbardziej trafili z przygotowaniem sprzętu… jednocześnie pilnując, by konkurencja nie wymyśliła nic lepszego. Od początku sezonu imponują formą. A za wszystko w mniejszym lub większym stopniu odpowiada dobrze znany Polakom Stefan Horngacher. Pod wodzą byłego trenera Biało-Czerwonych Niemcy w tym roku są najlepszą nacją Pucharu Świata, choć poprzedni sezon był w ich wykonaniu przeciętny. Skąd taka przemiana i jak do niej doszło?

Rok temu przeciętni, dziś najlepsi. Dlaczego Niemcy skaczą tak dobrze?

ANALIZA DANYCH TO KLUCZ

Gdy jeden czy dwóch zawodników z danego kraju osiąga ponadprzeciętne rezultaty, wówczas możemy doszukiwać się takiego stanu rzeczy w jego przygotowaniu. Tym, że dobrze przepracował okres przygotowawczy, czego skutkiem jest wysoka forma. Ale kiedy wszyscy reprezentanci jednej z nacji przeskakują konkurentów, wniosek nasuwa się sam. Ich sztab musiał odkryć i wprowadzić pewną nowinkę technologiczną. W końcu skoki narciarskie nie bez kozery pod względem sprzętowego wyścigu zbrojeń są porównywane do Formuły 1. Tu nawet drobny szczegół może zmienić układ sił w stawce.

I takich też niuansów sprzętowych należy upatrywać w sukcesach Niemców. Nie dokonali oni bowiem żadnej wielkiej rewolucji w obuwiu, ani nie zaprojektowali swoich kombinezonów na nowo. Nie stosują też nowego rodzaju wiązań, jak swego czasu zrobił to Simon Amman.

Jeżeli bowiem Niemcy wpadli na coś nowego, to muszą ową nowinkę bardzo dobrze kamuflować. Ale szczerze w to wątpimy. Środowisko skoków jest stosunkowo niewielkie, zawodnicy i sztaby z różnych nacji przebywają obok siebie podczas konkurów. Każda zmiana zostałaby natychmiast dostrzeżona. Tak było dwa sezony temu w Willingen, kiedy prowadzeni przez Michala Doleżala Polacy zaczęli skakać w nowym rodzaju obuwia. Sprawa momentalnie wyszła na jaw, a protest złożył nie kto inny, jak prowadzący Niemców Horngacher.

Reklama

Tymczasem rywale niemieckich skoczków nie dostrzegają nic szczególnego w ich sprzęcie. Halvor Egner Granerud mówił między innymi o tym, że przyglądał się temu, na czym skaczą Niemcy i nic nie przykuło jego uwagi.

Podobnego zdania jest Jakub Kot, który przed konkursami w Lillehammer na łamach Sportowych Faktów twierdził: – Trzeba pamiętać, że gdyby na pierwszy rzut oka coś nowego w sprzęcie u danych zawodników było widać, to już by o tym huczało w Internecie. Niegdyś głośno było o kombinezonach Austriaków podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie. To były wręcz takie piłeczki golfowe, a w powietrzu aż wszystko świszczało. My natomiast mieliśmy „czekoladowe” stroje za czasów Stefana Horngachera, czy też buty firmy Nagaba w ostatnich latach. Czasami w skokach niuanse grają role. Być może Niemcy mają coś w zanadrzu, czego nie widzimy.

Najprawdopodobniej niemiecki sukces tkwi w szczegółach. Niemiecki Związek Narciarski od kilku lat ściśle współpracuje z mieszczącym się w Berlinie Instytutem Badań i Rozwoju Sprzętu Sportowego (w skrócie FES). To jednostka badawcza, która współpracuje z wieloma niemieckimi związkami sportowymi. Jej naukowcy i inżynierowie testują każdą nowinkę, ale co równie ważne, dostarczają niemieckim skoczkom ogromny materiał danych do analizy.

Na stronie FES w zakresie współpracy z kadrą skoków narciarskich możemy przeczytać: „Rozwój sprzętu FES i postępy szkoleniowe poszczególnych drużyn są wspierane przez specyficzną dla tego sportu technologię pomiarową z Instytutu FES. Analiza prędkości, trajektorii i prowadzenia nart w locie za pomocą systemów transmisji wideo i skomplikowanych czujników inercyjnych umożliwia regularne monitorowanie sukcesów trenerów i inżynierów”.

Reklama

Zatem kluczem do sukcesu nie jest niemiecki sprzęt sam w sobie. Oczywiście ten wykorzystywany przez podopiecznych Stefana Horngachera jest najwyższej jakości, jednak nie różni się specjalnie od szpeju innych czołowych ekip. Najważniejsza jest analiza danych pozwalająca na dopasowanie technologii idealnie pod konkretnego zawodnika.

NIEMCY PODPATRZYLI POLAKÓW

Nie znaczy to jednak, że Niemcy nie poczynili żadnych zmian w swoim sprzęcie. Takie się pojawiły, ale mają to samo podłoże, które opisaliśmy powyżej. Lepsza analiza danych i większy przepływ informacji na linii producent-zawodnik, skutkujący indywidualizacją produktu.

Oczywiście Niemcy sami też potrafią trzymać rękę na pulsie w kwestii nowinek zastosowanych przez konkurencyjne kadry. Patrz – wspomniane już polskie buty firmy Nagaba. Konkretnie chodziło o model Ferrari, obuwie asymetryczne i poprawiające aerodynamikę. Horngacher złożył protest w związku z tym sprzętem i nie ma co przesadnie obwiniać o to doświadczonego szkoleniowca. Gdyby on tego nie zgłosił, to zareagowaliby Słoweńcy, Norwegowie czy Austriacy. Ostatecznie modelu Ferrari w 2022 roku nie dopuszczono do użytku, z kolei w następnym sezonie FIS zmienił zdanie, aby przed tą zimą… ponownie go wycofać.

Chociaż Horngacher złożył protest, to w pewnym aspekcie Niemcy skorzystali z doświadczenia Polaków. Obecnie skaczą w obuwiu Rassa, będącego jednym z topowych producentów sprzętu narciarskiego. Jednak dodatkowo zdecydowano się powierzyć produkcję butów firmie Frey Daytona. Spółce mniejszej, specjalizującej się w tworzeniu obuwia dla motocyklistów. Jednak w porównaniu do firmy Rass, reagującej na potencjalne uwagi znacznie szybciej.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

W rozmowie z Jakubem Balcerskim na Sport.pl temat ten szerzej rozwinął Roland Audenrieth, który do lipca 2023 roku odpowiadał za sprzęt niemieckich skoczków: – Gdy masz mniejszą firmę produkującą buty, możesz częściej coś zmieniać, adaptować je do zmian w czuciu i stylu skakania. Tworzą parę opcji, takie, jakie tylko zechcesz. A świat skoków naprawdę nie ma pojęcia, jaką różnicę dla jednego skoczka może zrobić fakt, że będzie miał pięć-sześć par butów różniących się od siebie detalami. Świat producentów butów w skokach jest malutki: obecnie tworzą go Rass, Nagaba i Hop, a do tego buty tworzone pojedynczo, jak te, które projektują Simon Ammann czy Manuel Fettner. Teraz do tego grona dołącza Daytona.

Z kolei Martin Schmitt w rozmowie ze sport.de ocenił: – Wysokość buta [według przepisów] została ograniczona, co oczywiście ma wpływ na środek ciężkości ciała w kierunku ruchu startowego. Niemiecka ekipa radzi sobie z tym bardzo dobrze. Nie osiągnęli bezwzględnego limitu w tym obszarze przed rozporządzeniami, dlatego mają pewną swobodę i nie muszą interweniować tak ostro.

Zatem ponownie nie mówimy tu o rewolucyjnych zmianach w samej konstrukcji buta. Wystarczyło dostosować wkładki do potrzeb każdego ze skoczków. W ten sposób uwolniono ich potencjał. Co najlepsze, niemieccy skoczkowie jeszcze nie zdecydowali się na wykorzystanie sprzętu od Daytony. Na razie zaledwie zmodyfikowali obuwie na którym skakali wcześniej. Samo to dało tak znakomity efekt na skoczni. A także zasiało panikę w innych ekipach, gdyż ekipa Horngachera w tym aspekcie jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

BESTIA Z HINTERZARTEN ATAKUJE

Koniec sezonu 2022/2023, rozgrywany już tradycyjnie na mamuciej skoczni w Planicy. To miejsce chwilę wcześniej okazało się szczęśliwe dla Niemców, bowiem zaliczyli tam udane mistrzostwa świata. Na skoczni normalnej Andreas Wellinger i Karl Geiger ustąpili miejsca tylko Piotrowi Żyle. Ta sama dwójka wraz z Seliną Freitag i Kathariną Schmid (wówczas jeszcze Althaus) wywalczyła złoto wśród drużyn mieszanych. Skoczkowie zza naszej zachodniej granicy zaliczyli niezły turniej docelowy. Lecz cały rok mieli co najwyżej przeciętny – i sami zdawali sobie z tego sprawę.

W Pucharze Świata spośród Niemców najwyżej sklasyfikowany został Andreas Wellinger. Dwukrotny mistrz olimpijski był zresztą jedynym skoczkiem zza Odry, który w ubiegłym roku wygrał indywidualny konkurs Pucharu Świata (w Rasnovie). Jednak generalnie kadra Stefana Horngachera zawodziła, zaliczając najgorszy sezon od dekady.

A przecież to nie tak, że nagle nie miał w niej kto skakać. Wspomniany Wellinger to kawał znakomitego skoczka. Po przebojach związanych z kontuzjami jego siódma lokata w klasyfikacji generalnej i tak była bardzo dobrym wynikiem, więc w tym przypadku akurat nie można powiedzieć o rozczarowaniu. Ale Karl Geiger parę lat temu potrafił walczyć ze Stefanem Kraftem i Ryoyu Kobayashim o Kryształową Kulę. Ostatecznie jej nie zdobywał, lecz udowadniał, że należy do obecnej elity skoczków. Podobnie jak Markus Eisenbichler – także srebrny medalista Pucharu Świata i wielokrotny mistrz globu. Tymczasem w ubiegłym sezonie krzykliwy policjant na skoczni był tłem dla czołowych zawodników.

Wobec takiego stanu rzeczy Stefan Horngacher po sezonie zorganizował naradę sztabów szkoleniowych wszystkich kadr niemieckich skoków. Ustalono wspólną koncepcję dalszego treningu, a także dokonano zmian personalnych. Jedną z ważniejszych było objęcie kadry B przez Ronny’ego Hornschuha, który cztery lata temu był rozważany do roli trenera Polaków. Do sztabu pierwszego zespołu włączono Andreasa Mittera – byłego trenera Finów. Z kolei Werner Schuster zdecydował się pełnić rolę trenera młodzieży. Jeżeli takie nazwisko decyduje się na objęcie posady zaledwie szkoleniowca najmłodszych, to wiedzcie jedno – ten projekt musiał mieć naprawdę solidne podstawy.

Na jego czele stoi zaś Horngacher, którego pierwszy zespół… po prostu zaszył się na skoczniach. Najpierw Bischofshofen, a później w Klingenthal. To znany numer Austriaka, który stosował także będąc u steru polskiej kadry. Tym razem jednak doprowadził utrzymanie tajemnicy przygotowań do granic możliwości, bowiem dziennikarzom chwilę zajęło nawet dojście do tego, w którym miejscu trenują niemieccy skoczkowie.

Kiedy zaś przyszło do powołań zawodników na pierwsze zimowe konkursy, dwóch stałych bywalców PŚ z poprzedniego sezonu padło ofiarą nie znającej skrupułów Bestii z Hinterzarten – jak to czasami określają kibice Horngachera. Uznania w jego oczach nie znaleźli Constantin Schmid i Markus Eisenbichler. Przekaz Horna był prosty: za zasługi nie ma co liczyć na miejsce w kadrze. To, poza Wellingerem i Geigerem, otrzymali także Stephan Leyhe, Philipp Raimund, Pius Paschke i Martin Hamann.

Przedstawmy po kolei tę czwórkę. Leyhe to przeciętniak, który trzy lata temu miał sezon konia, zakończony szóstą pozycją w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Zwykle jednak wejście do czołowej dziesiątki zawodów było dla niego sporym sukcesem. Raimund w ubiegłym roku nie pojechał na 11 konkursów pierwszej ligi skoków, a w dwóch (w Vikersund) nie przeszedł kwalifikacji. 33-letni Paschke nigdy nie stał na podium zawodów Pucharu Świata. Wreszcie Hamann, który w ostatnich dwóch latach nie zdoby nawet punktu w najbardziej prestiżowych zawodach. Chciałoby się powiedzieć – ale ekipę żeście zmontowali…

Tymczasem ta grupa pod batutą Horngachera znakomicie przepracowała okres przygotowawczy i najlepiej dostosowała się do nowych wymagań sprzętowych. Przez bardziej indywidualne podejście do sprzętu Karl Geiger i spółka świetnie spisują się przy wyjściu z progu. Ich odbicie jest kierunkowe, trafiają w idealny kąt, by już w pierwszej fazie lotu ruszyć do przodu. Zachowanie niemieckich zawodników w powietrzu także uległo poprawie, bowiem w ostatnim okresie przygotowań Horngacher zabrał kadry A i B do tunelu aerodynamicznego w Sztokholmie. Zatem zagrało u nich wszystko, a efekt jest taki, że Austriak prowadzi Niemców od jednego sukcesu do drugiego.

PO ZŁOTEGO ORŁA

Jakie to sukcesy? Takie, że w pierwszym tegorocznym konkursie Pucharu Świata w Ruce, na podium za Stefanem Kraftem uplasowali się Leyhe i Paschke. Tym samym Pius w wieku 33 lat i 189 dni został najstarszym w historii debiutantem na podium zawodów Pucharu Świata. Zaraz za kolegami z kadry zawody ukończył Wellinger… a nazajutrz było odwrotnie. To Andreas cieszył się z podium (3. miejsce), a Pius i Stephan obsadzili pozycje tuż za podium. Jak wyliczył wspomniany już Jakub Balcerski, w Ruce nasi zachodni sąsiedzi jako kadra zaliczyli najlepszy weekend otwarcia Pucharu Świata od momentu utworzenia obecnego systemu punktowania zawodów.

Weekend w Lillehammer stał pod znakiem ponownych triumfów Krafta, ale Wellinger kolejny raz ukończył zawody na drugich miejscach. Wreszcie nadeszło Klingenthal i zwycięski dublet Karla Geigera, który w Finlandii sezon rozpoczął nieźle, aczkolwiek bez wielkiego błysku. Ale z konkursu na konkurs się rozkręcał, aż przed własną publicznością triumfował dwa razy.

Efekt genialnej postawy bandy Horngachera jest taki, że w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata za Stefanem Kraftem znajdują się kolejno Wellinger, Geiger i Paschke. A Leyhe jest siódmy. W dodatku Niemcy z dorobkiem 1350 punktów przewodzą w Pucharze Narodów, do czego przyczynili się także Raimund (87 pkt.) i Hamman (45 pkt.). Austria, posiadająca genialnego w tym roku Krafta, ma do nich równe 100 oczek straty. Jako reprezentacja, Niemcy są najmocniejszą obecnie kadrą na świecie.

Ale ich kibice pragną zobaczyć długo wyczekiwany wielki triumf indywidualny. Przy obecnej formie Stefana Krafta trudno będzie o zgarnięcie Kryształowej Kuli. Choć oczywiście jesteśmy na wczesnym etapie sezonu, więc nie można zupełnie wykluczyć takiego scenariusza. Przypomnijmy, że ostatnim Niemcem, który zwyciężył klasyfikację generalną PŚ był Severin Freund w sezonie 2014/2015.

Lecz nasi sąsiedzi zapewne bardziej czekają na swojego zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni. Aż trudno w to uwierzyć, że ostatnim takim skoczkiem był Sven Hannawald, który triumfował 21 lat temu! Jego wyczyn jest tak stary, że gdyby był człowiekiem, mógłby sobie legalnie kupić piwo w barze. I to w Stanach Zjednoczonych. A przecież mowa o zawodach, które w połowie odbywają się na niemieckich obiektach. Oraz w Innsbrucku i Bischofshofen.

Niemcy są głodni sukcesu.

Niemcy znajdują się w znakomitej formie.

Niemcy mają najlepiej dopasowany sprzęt, a to być może nie jest ich ostatnie słowo w tej kwestii.

Niemcy posiadają trenera, który potrafi przygotować formę na docelowe zawody.

Niemcy będą skakać u siebie, a także w Sepp Bradl-Skistadion – kompleksie w którym trenowali przed sezonem.

Jeżeli nie uda im się teraz zwyciężyć, to… może słowa o klątwie, przez którą skoczkowie naszych zachodnich sąsiadów nie potrafią wywalczyć Złotego Orła, trzeba będzie uznać za prawdziwe?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka ręczna

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja
2
Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Skoki

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

4 komentarze

Loading...