Reklama

Pogoń za trzecią Kryształową Kulą i… Janne Ahonenem. Stefan Kraft znów jest wielki

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 grudnia 2023, 16:24 • 15 min czytania 2 komentarze

Dwie Kryształowe Kule w dorobku. Multum medali mistrzostw świata. Trzydzieści lat na karku. I… forma życia? Stefan Kraft zaczął zimę w wielkim stylu, a w historycznych zestawieniach goni Janne Ahonena czy Adama Małysza. I pewnie w najbliższych miesiącach przebije wyniku obu. A przecież ledwie trzy lata temu przeżywał największy kryzys w dotychczasowej karierze. Dziś jednak już mało kto o tym pamięta. Austriak bowiem znów jest wielki. 

Pogoń za trzecią Kryształową Kulą i… Janne Ahonenem. Stefan Kraft znów jest wielki

 

Poza zasięgiem rywali 

Stefan Kraft miał w swojej karierze okresy wielkie. Od sezonu 2013/14 – ledwie swojego drugiego (licząc od debiutu – trzeciego, ale w 2011/12 wystąpił jedynie jako członek grupy krajowej w ledwie dwóch konkursach i nie zdobył punktów) w Pucharze Świata – przez siedem lat z rzędu nie wypadał z TOP 10 klasyfikacji generalnej. Ogółem pięć razy w karierze (na jedenaście sezonów) kończył ją na podium. To tyle ile na przykład Adam Małysz czy Gregor Schlierenzauer. A mniej jedynie od Janne Ahonena, Kamila Stocha i Andreasa Feldera. Przy czym dwóch ostatnich może dogonić już w tym sezonie. 

Ponad 30 wygranych i ponad 100 miejsc na podium w poszczególnych konkursach PŚ też nie wzięło się znikąd. Jednak Austriak już dokonał tej zimy czegoś, czego nie zrobił w całym cyklu nigdy wcześniej – wygrał cztery konkursy z rzędu. 

Wygrał, dodajmy, w wielkim stylu.  

Reklama

Idealny start, fantastyczne warunki – tak powinien zaczynać się Puchar Świata. Jestem niesamowicie szczęśliwy, że moja ciężka praca wykonana podczas treningów zaowocowała dwoma naprawdę fajnymi skokami. Intensywne przygotowania procentują. Ciężki trening się opłacił. Latem próbowałem wszystkiego, aby znów być jednym z najlepszych. W tej chwili jestem najlepszy, to wspaniałe i niewiarygodne – mówił po pierwszym konkursie w Ruce, gdzie inaugurowano tegoroczny Puchar Świata. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Następnego dnia wygrał po raz drugi, a tydzień później – już w Lillehammer – trzeci i czwarty. Imponował szczególnie triumf numer trzy, na normalnej skoczni, gdzie pobił rekord pod względem uzyskanej na niej noty za dwa skoki – 296,7 punktu. Wiele powiedzieć mogą nam też przewagi, z jakimi triumfował nad drugim rywalem w każdym konkursie: 

  • Ruka (pierwszy konkurs) – 2. Pius Paschke, 10.6 punktu przewagi; 
  • Ruka (drugi konkurs) – 2. Jan Hoerl, 22.6 punktu przewagi; 
  • Lillehammer (skocznia normalna) – 2. Andreas Wellinger, 5 punktów przewagi;  
  • Lillehammer (skocznia duża) – 2. Andreas Wellinger, 5.9 punktu przewagi;  

W Ruce Kraft był więc nieosiągalny. W Lillehammer za to potrafił utrzymać nerwy na wodzy i odeprzeć ataki znakomitego Wellingera. Jednak może nawet lepiej to, jak doskonale skacze w tej chwili Kraft, zobrazują wyniki wszystkich serii – nie tylko konkursowych, ale też treningowych i kwalifikacji. Na 17, w których wziął udział, nie wygrał… tylko trzech. Jedynie raz wypadł z najlepszej „10” danej serii. W konkursach przydarzyło mu się to tylko raz – w sobotę w Lillehammer, gdy był piąty w drugiej serii, ale skakał wtedy w kiepskich warunkach. 

Reklama

Stefan Kraft skacze w tej chwili po prostu doskonale. I choćby nawet Andreas Wellinger punktowo był go całkiem blisko, to musi zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę dzieli ich wielki dystans. Austriak zdaje się być gotowy osiągnąć każdą odległość, która będzie mu potrzebna do tego, by ostatecznie odlecieć rywalom.  

W czym sekret? Może w tym, że – jak mówił portalowi skijumping.pl po Ruce – po prostu dobrze potrenował latem. 

Za mną naprawdę udane lato. Miałem pewne problemy w lipcu, a także nieco w sierpniu. Wtedy nie skakałem na najwyższym poziomie. Wtedy dokonałem kilku poprawek. Pod koniec przygotowań, kiedy weszliśmy na tory lodowe w Innsbrucku i Bischofshofen, moja dyspozycja znacznie wzrosła. Jak zawsze, kiedy robi się chłodniej i wchodzimy na tory lodowe. Skakałem coraz lepiej – z tygodnia na tydzień. Ostatnie dwa tygodnie w kraju były bardzo dobre. Na początku sezonu nigdy nie wiesz, gdzie jesteś ze swoją formą. Mając jednak w drużynie kolegów w bardzo dobrej formie, wiedziałem, że jestem gotowy do rywalizacji i pójdzie tak, jak to wyglądało. 

Do tego, co można było śledzić w jego social mediach, dał sobie odpocząć mentalnie. Podróżował dookoła świata. Był we Francji na Roland Garros, wypoczywał na Hawajach, w kontynentalnym USA zahaczył o mecz Los Angeles Lakers, a do tego zjawił się też choćby w Australii. Generalnie: dużo widział, dużo zwiedził, a nawet… ponownie wziął ślub ze swoją ukochaną, Marisą Probst. Para oficjalnie zawarła związek w ubiegłym roku, ale tego lata postanowili zorganizować drugą ceremonię, tym razem dla szerszego grona znajomych. Innymi słowy, Austriak wypoczął. A potem, gdy wziął się do treningów, miał w sobie mnóstwo pozytywnej energii. 

Początek sezonu dostarczył mu jej pewnie jeszcze więcej. I to musi Austriaka cieszyć, bo w ostatnich latach nie było to tak oczywiste.  

Od euforii do kryzysu  

Sezon 2019/20 należał do Stefana Krafta, choć Austriak zaczął go stosunkowo słabo – od 21. miejsca w konkursie w Wiśle. Rozkręcił się jednak z czasem i w drugiej części sezonu ozdobą stała się jego rywalizacja o Kryształową Kulę z Karlem Geigerem. Ostatecznie Kraft 13 razy stał na podium, z czego pięciokrotnie wygrywał zawody. Geiger zaliczył odpowiednio: 11 podiów i cztery wygrane.  

Ich rywalizacja urwała się jednak nieco szybciej, niż powinna – pod koniec sezonu odwołano aż cztery zawody, oczywiście ze względu na pandemię koronawirusa, która w szybkim tempie rozwijała się w Europie.  

Nie da się porównać tej wygranej do poprzedniej [w sezonie 2016-17 – przyp. red.]. W Planicy wszystko było „świeże”. Po skoku wiedziałem, że mi się udało, że wygrałem Kryształową Kulę. W tym roku atmosfera była zupełnie inna. Po odwołaniu zawodów w Vikersund nagle zostałem zwycięzcą Pucharu Świata. Wręczenie Kryształowej Kuli przebiegło w obecności ledwie kilku osób. Byłem szczęśliwy, że się udało, ale było to coś innego – pisał wtedy Kraft na swoim blogu. 

Niemniej: w wieku niespełna 27 lat Stefan był dwukrotnym zdobywcą Kryształowej Kuli. Po trzech latach wrócił na szczyt. I wydawało się, że kolejne sezony też mogą należeć do niego. Choć on sam przewidywał, że może nie być tak łatwo. 

Muszę się tym nacieszyć, bo kto wie, czy kiedykolwiek znów wydarzy się coś takiego? – pytał. Trzeba przyznać, że słusznie. 

Problemy miał bowiem już w lecie. Po raz pierwszy posłuszeństwa odmówiły mu wtedy plecy. – Nie mogłem sam ubrać skarpetek. Miałem przepracowane mięśnie i odczuwałem ból w plecach – mówił. Dużą część przygotowań więc stracił, ale na starcie zimy mówił, że nastawia się przede wszystkim na mistrzostwa świata w lotach (przełożone z wiosny poprzedniego sezonu), w których wcześniej mu nie szło – w 2016 zdobył dwa brązowe medale, w 2018 skończył bez żadnego. A lotnikiem jest przecież wybitnym, to on oddał najdłuższy skok w historii. 

Los go jednak nie oszczędzał. Ledwie chwilę po starcie sezonu wyszedł mu pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa i na chwilę musiał zamknąć się w domu. Chorobę przeszedł w miarę łagodnie, ale o treningi było trudno. – W tej chwili program dla mnie to tylko „czekanie i picie herbaty”, nie ma mowy o treningu w domu. Walczę z objawami na wszelkie domowe sposoby – mówił. I znów podkreślał, że czeka na mistrzostwa świata w lotach.  

Tam jednak nie wystąpił.  

W Planicy, gdzie mistrzostwa się odbywały, co prawda się pojawił. Ba, wystąpił nawet na pierwszym treningu, oddał świetny skok. Gdy jednak zszedł z zeskoku, poczuł mocny ból pleców. Problemy z lata nagle wróciły, nie udało się im zaradzić. Stefan został wycofany z zawodów.  

Mój plan i koncepcja nadchodzących dni były świetne. Rzadko kiedy czułem się tak komfortowo podczas mojego pierwszego skoku w lotach, jak tu w Planicy. Najwyraźniej po prostu musiało być inaczej. Najpierw koronawirus, teraz moje plecy zgłosiły ten sam problem, co latem. […] Wydaje się, że po tych dwóch tygodniach [w kwarantannie – przyp. red.] bez stresu i treningu organizm ponownie zareagował – pisał.  

Stefan dodawał też wtedy, że w tym sezonie będzie – jak to już wcześniej ujmował – pełen niespodzianek. I nigdy do końca nie będzie wiedzieć, czego się po sobie spodziewać. Tym bardziej, że przeprowadzone badania nie powiedziały niczego nowego. Austriak był zdrowy, ale nawarstwiające się drobne urazy doprowadzały do pwoaznego bólu, który miał się co jakiś czas odnawiać. Zostało mu jedynie odpuścić nieco treningi, posiedzieć w domu i przeczekać zły moment.  

Zrobił to, wrócił i skakał na niezłym poziomie, utrzymując się w okolicach pierwszej dziesiątki, ba, stając nawet na podium w Titisee-Neustadt. Tyle że to było jego jedyne „pudło” tamtej zimy. Sezon w Pucharze Świata skończył mając 429 punktów, w klasyfikacji generalnej zajął 17. miejsce – niżej był tylko w debiutanckim sezonie 2012/13, gdy kończył na 31. pozycji. 

A i tak mógł się cieszyć. Niespodziewanie został bowiem – po raz trzeci w karierze – indywidualnym mistrzem świata (ogółem z Oberstdorfu przywiózł trzy medale – oprócz złota również brąz w mikście i srebro w drużynie). Na dużej skoczni wyprzedził Roberta Johanssona i Karla Geigera, którzy zajęli pozostałe miejsca na podium.  

Brakuje mi słów na opisanie tego, co się wydarzyło. Złoty medal to spełnienie marzeń, biorąc pod uwagę, co działo się w tym sezonie. To nieprawdopodobne. W Planicy byłem tego wszystkiego niezwykle daleko. Muszę podziękować wielu ludziom za to, że mogę tu być i wszystko ze mną dobrze pod względem fizycznym. Moim trenerem, zespołowi, a także Patrickowi [Murnigowi, wieloletniemu trenerowi systemowemu Stefana – przyp. red.]. Wszystko poświęciliśmy występowi na mistrzostwach świata. To niesamowite, że się udało – mówił.  

W czasie największego kryzysu w karierze Stefan Kraft i tak był więc złoty. A rok później skakał już znacznie lepiej. 

Igrzyska, czyli smutek i… odrodzenie 

Sezon 2021/22 Stefan Kraft zaczął fatalnie, bo od wpadki w kwalifikacjach. W Niżnym Tagile w pierwszym konkursie nawet ich nie przeszedł. Dzień później jednak… wylądował na podium. Potem przez jakiś czas nie wypadał z TOP 10 klasyfikacji konkursów. Gdy jednak mu się to przydarzyło – w drugim konkursie w Klingenthal, zresztą dzień po pierwszej wygranej tamtej zimy – od razu zaczął notować słabszą serię konkursów.  

Taką, która przypomnieć mogła poprzedni sezon.  

Zresztą nawet jego letnie przygotowania były podobne. Znów stracił ich nieco przez urazy, tym razem jednak nie chodziło o plecy, a o pęknięciu torebki stawowej dużego palca prawej nogi. Uraz nieduży i niegroźny, ale taki, który na kilka tygodni wyłączył go nie tylko ze skakania, ale i uprawiania innych sportów. – Nie doszło do żadnego złamania, ale opuchlizna na palcu robiła się coraz większa. Leczenie trwa zazwyczaj tylko od czterech do ośmiu tygodni – mówił. 

Kraft miał więc nieco zakłócone przygotowania i może to po kilku dobrych konkursach w końcu się zemściło. Środkową część sezonu stracił bowiem na poszukiwania zagubionej formy. Na domiar złego – nie odzyskał jej aż do igrzysk, a to impreza, na którą musiał szczególnie się nastawiać. Austriak jest bowiem wybitnym skoczkiem, ale takim, który nigdy nie stał na olimpijskim podium. Nawet w drużynie. 

W 2014 roku na igrzyskach po prostu nie wystąpił. Był młodym skoczkiem, zaliczał drugi sezon w Pucharze Świata, do Soczi nie pojechał. Zamiast niego zjawili się tam Michael Hayböck, Thomas Morgenstern, Thomas Diethart, Gregor Schlierenzauer i Andreas Kofler, który nie wystąpił w konkursie drużynowym (Austria zdobyła srebro). Kraft mógł te zawody oglądać co najwyżej w telewizji.

W Pjongczangu, cztery lata później, już był, ale bez formy. Zresztą tak samo jak i jego koledzy. Stefan skończył 13. i 18. w konkursach indywidualnych, a Austriacy wspólnie wylądowali tuż za podium w drużynie. To były dla tego kraju fatalne igrzyska, w skokach wracali z nich bez jakiegokolwiek medalu, nawet w konkursie kobiet nie udało im się żadnego zdobyć. Kraft dopasował się poziomem do ogólnej degrengolady.

W Pekinie celował więc w podium. O tej imprezie myślał już organizując – zakłóconą przez uraz, jak już wiemy – pracę przed sezonem. Jak wspominał, zmienił wówczas trening, spróbował nowych rzeczy. Wierzył, że dadzą efekty, mimo urazów. Czy tak się stało? W sumie tak. Choć w pewnym momencie mogło się wydawać, że w Pekinie znów czeka go wyłącznie rozpacz. 

Na skoczni normalnej indywidualnie był 10. Najwyższa olimpijska pozycja w karierze, ale zadowolić go nie mogła. Wystartował też dzień później, w konkursie drużyn mieszanych, tym szalonym, obfitującym w dyskwalifikacje ze względów sprzętowych. Austria skończyła w nim czwarta. – To było gorzkie doświadczenie dla całej drużyny – mówił Kraft. Gorzki posmak musiał też czuć po konkursie na dużej skoczni, gdzie skończył 13. Znów był stosunkowo daleko od walki o medale.  

Nie byłem w stanie pokazać moich najlepszych skoków. Po tych trzech pierwszych konkursach pozostało skupić mi się na rywalizacji w drużynie. Naprawdę na nią czekałem, wiedziałem, że to szansa, żebym wrócił do domu z medalem – mówił. I faktycznie, wrócił. Od razu ze złotym. Austriacy wyskakali wtedy mistrzostwo olimpijskie w wielkim stylu, wyprzedzając Słoweńców i Niemców. Kraft wreszcie miał swój medal.  

To spełnienie dziecięcych marzeń. Coś niezwykle specjalnego. Muszę podziękować mojej dziewczynie, rodzinie i przyjaciołom. Wiem, że dużo cierpieli w ostatnich tygodniach, bo do minimum ograniczyłem kontakty z nimi. Czuję wdzięczność dla nich i wdzięczność, że mogłem coś takiego przeżyć. Tak musi czuć się artysta, gdy kończy swoje wielkie dzieło. Moja kariera byłaby nawet bez olimpijskiego medalu pięknym, pełnym sukcesów snem. Ale z wygraną na igrzyskach jest jeszcze wspanialsza, wydaje się wręcz nieprawdopodobna – mówił.  

Wspominał też, że czuł się podenerwowany tym, że znów może wyjechać z igrzysk bez medalu. Że trudno było mu pogodzić się z wynikami z poprzednich trzech konkursów. No i że rosła presja. Potrafił sobie z nią jednak poradzić, nie zawiódł drużyny, podobnie jak Daniel Huber, Jan Hoerl czy Manuel Fettner, którzy towarzyszyli mu w tym konkursie.  

Igrzyska okazały się też – w dłuższej perspektywie – prawdziwym odrodzeniem Stefana. Jakby po nich już całkowicie przestały go boleć plecy, jakby dostał wiatru pod narty i, nie przejmując się niczym, zaczął nagle skakać na najwyższym poziomie. Po powrocie do cyklu od razu wygrał konkurs w Lahti. A potem triumfował jeszcze w Lillehammer i Oberstdorfie (na skoczni mamuciej). Na dziewięć indywidualnych konkursów po igrzyskach, aż sześciokrotnie stawał na podium.  

Znów był sobą. 

Pogoń za Janne

Sezon 2022/23 większej historii w przypadku Stefana Krafta nie przyniósł. A to dlatego, że Austriak wreszcie mógł po prostu skakać. W kolejną zimę wszedł tak, jak skończył poprzednią – na wysokich obrotach, pewny swojej dyspozycji. Kto wie, może pomogło to, że latem wziął ślub, potem w kilku wywiadach mówił, że to były to dla niego piękne chwile, w których oderwał się od skakania, a zamiast tego spędził je świętując z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. 

W połączeniu z treningami najwidoczniej dało to świetny efekt.  

W pierwszych dziewięciu konkursach tamtego sezonu ani razu nie wypadł z najlepszej „10”. Nieco gorszy okres zaliczył w trakcie Turnieju Czterech Skoczni, ale szybko się odbudował. Stał na podium w Zakopanem, wygrał jeden z trzech konkursów w Sapporo, dwukrotnie wskakiwał na pudło w trakcie lotów w Bad Mittendorf. Ogółem im bliżej było końca sezonu, tym dalej i wyżej lądował Stefan Kraft.  

Co prawda nie wyszły mu mistrzostwa świata, ale zawsze był blisko podium, a do tego roboty nie ułatwiali mu sędziowie, którzy wielu skoczków – w tym i Austriaka – puszczali z belki w trudnych warunkach. Stefan ostatecznie był czwarty na normalnej skoczni indywidualnie i w mikście, a szósty na dużym obiekcie w konkursie indywidualnym. Drużynowo z kolei zgarnął tam brąz, coś więc do kolekcji i tak dołożył.

Że w równych warunkach mógłby osiągnąć więcej, pokazał później. Po mistrzostwach bowiem w dziewięciu konkursach Pucharu Świata tylko raz nie stanął na podium! Zajął wtedy ósme miejsce. Do tego trzykrotnie wygrywał, cztery razy był drugi, raz stanął na najniższym stopniu podium. Ogółem w całym cyklu zgromadził 1790 punktów i był to jego osobisty rekord, lepszy wynik od lat, kiedy wygrywał Kryształową Kulę. Lepszy był tylko fenomenalny Halvor Egner Granerud (2118 pkt).

Jednak tamta zima udowodniła jedno: gdy Stefanowi nic nie dolega i nic go nie boli, nadal może być wielki.  Tak jak na starcie tego sezonu.  

W tej chwili najważniejsze dwie liczby w przypadku Stefana Krafta to 34 i 102. Ta pierwsza to zwycięstwa w konkursach Pucharu Świata. Do rekordzisty, a więc Gregora Schlierenzauera, oczywiście wciąż Stefanowi daleko, bo jego rodak ma 53 triumfy na koncie. Ale już trzech innych wielkich skoczków może złapać nawet w tym sezonie. Adama Małysza i Kamila Stocha będzie co prawda trudno – obaj Polacy mają po 39 triumfów, a wiadomo, że utrzymać przez cały sezon taką formę, jaką dysponował Stefan w pierwszych dwóch weekendach PŚ, to rzecz wręcz niemożliwa. Ale Janne Ahonen, z 36 wygranymi, jest o krok. 

Fin też, jako jedyny skoczek, został Stefanowi do złapania pod względem liczby podiów. Kraft już rok temu wyprzedził Adama Małysza (92), teraz od Orła z Wisły ma już o 10 miejsc na pudle więcej. Do Ahonena traci za to ledwie sześć. Gdy w Ruce zaliczył setne, Janne zresztą zjawił się u niego w hotelu, obaj chwilę o osiągnięciu Stefana pogadali. I pewnie o tym, że ten za chwilę wielkiego Fina zostawi w tyle.  

Gość z największą liczbą wygranych czy podiów? Dla mnie brzmi to szalenie! Nigdy nie wiesz, jak potoczą się sprawy. Trzeba brać pod uwagę kontuzje, bądź tego typu sytuacje. Na ten moment skupiam się na skokach narciarskich, wszystko działa bardzo dobrze. Mam nadzieję, że tej zimy wskoczę jeszcze kilka razy na podium. Także w następnych sezonach. Stale zmieniają się sprawy sprzętowe, pojawiają się nowi i silni zawodnicy. Wszystko może się zdarzyć – mówił Stefan w rozmowie ze skijumping.pl. 

Podia Stefana Krafta w PŚ sezon po sezonie. Źródło: Wikipedia

Dodawał też, że każde podium to dla niego powód do wielkiej radości i nie można się do tego przyzwyczaić. Że to zawsze piękne, wyjątkowe emocje. Wielkie wydarzenie i wielka frajda, którą w tym sezonie przeżywał już czterokrotnie. I jeśli nie stanie się nic niespodziewanego, pewnie zrobi to jeszcze kilka razy. Pytanie: czy z rzędu?

Żaden skoczek w historii nie wygrał bowiem więcej niż sześciu konkursów Pucharu Świata następujących po sobie. Na szóstce zacinali się najwięksi: Matti Hautamäki, Thomas Morgenstern, Gregor Schlierenzauer, Ryōyū Kobayashi i Janne Ahonen. Kraft kolejny raz goni więc Fina, ale i innych skoczków, w tym dwóch rodaków. Takie seryjne triumfy to rzecz niezwykle trudna, bo oznacza, że trzeba skakać dobrze w cztery weekendy, na różnych skoczniach.  

Stefan zaliczył już trzy – dużą w Ruce i dwie w Lillehammer. Jeśli miałby dobić do siódemki, potrzebuje też dwóch zwycięstw w Klingenthal (wygrał tam do tej pory raz, w 2021 roku) i jednego w Engelbergu (gdzie jeszcze nigdy nie triumfował). Gdyby tego dokonał, śmiało myśleć mógłby  też o poprawieniu najlepszego w historii startu w Pucharze Świata, ale to rzecz… jeszcze trudniejsza.  

I znów trzeba przywołać Janne Ahonena. 

Fin w sezonie 2004/05 w rozpoczynających sezon trzynastu konkursach indywidualnych ani razu nie wypadł poza pierwszą dwójkę! Wygrał cztery pierwsze (jak Kraft), potem w Harrachovie lepszy okazał się od niego Adam Małysz. Kolejnych sześć należało jednak do Janne i mało brakowało, a Ahonen zostałby drugim w historii zawodnikiem, który triumfował we wszystkich czterech konkursach Turnieju Czterech Skoczni w sezonie. Ale w Bischofshofen dalej polatał Martin Höllwarth. Potem Janne dołożył jeszcze triumf w Willingen. 

Z TOP 2 wypadł dopiero w Tauplitz, a to dlatego… że nawet tam nie wystartował. W teorii doliczyć można mu więc jeszcze wygraną w Titisee-Neustadt, którą odniósł po powrocie do rywalizacji. 12 triumfów i dwa drugie miejsca na 14 pierwszych startów. 1360 punktów na 1400 możliwych. Stefan w tej chwili ma 400 na 400. Żeby pobić Janne musiałby wygrywać – i maksymalnie raz pozwolić sobie na drugie miejsce – co najmniej do konkursu w Szczyrku, w połowie stycznia. 

Cóż, wydaje się, że chociaż w tym jednym Janne Ahonen pozostanie niedościgniony. A jeśli chodzi o pozostałe wyniki fantastycznego Fina – których zresztą jest jeszcze więcej, niż te tu wymienione – to Stefan Kraft już szykuje się do wyprzedzania. I pewnie jeszcze tej zimy zobaczy Janne nie przed sobą, a w lusterku wstecznym. 

SEBASTIAN WARZECHA  

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Bayern Monachium z czwartą odmową. Kłopoty ze znalezieniem nowego trenera

Bartek Wylęgała
0
Bayern Monachium z czwartą odmową. Kłopoty ze znalezieniem nowego trenera

Skoki

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

2 komentarze

Loading...