Reklama

„Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam”. Jak Ewa Swoboda pobiegła w finale MŚ

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 sierpnia 2023, 22:52 • 6 min czytania 61 komentarzy

Ewa Swoboda zdążyła podejść do dziennikarzy. Z trudem, ale próbowała odpowiedzieć na pytania o półfinał. Z trudem, bo o jedną tysięczną sekundy przegrała w nim awans do biegu o złoto. A przynajmniej tak się wydawało. Już w strefie wywiadów, ocierając łzy, dowiedziała się, że jednak w wielkim finale pobiegnie. Jako pierwsza Polka w historii mistrzostw świata. I znów ocierała łzy, ale tym razem radości. W finale pobiegła świetnie, skończyła szósta. A potem mówiła odważnie: – Czekam na więcej. 

„Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam”. Jak Ewa Swoboda pobiegła w finale MŚ

Gorące krzesło

– Fajnie, to drugi wynik w mojej karierze. Jestem bardzo zadowolona. Upał trochę dał mi w kość. Na rozgrzewce przebiegłam cztery minuty truchtu i myślałam, że to będzie koniec mojego występu. Ale poradziłam sobie. Jestem szczęśliwa – mówiła nam polska sprinterka po biegu eliminacyjnym, w którym pobiegła 10.98 s. Świetny rezultat, ale zapowiadała, że w półfinale – i bardziej sprzyjających jej warunkach pogodowych – może być jeszcze szybsza.

Nie była. Ale nadal była wystarczająco szybka, by myśleć o awansie do finału.

W swoim biegu zajęła trzecie miejsce z czasem 11.01 s. Trzecim najlepszym w karierze. Gdyby pobiegła o cztery setne szybciej, awans miałaby pewny od razu, ale i tak nie było na co narzekać. Sam fakt, że mogliśmy się emocjonować jej walką o finał sprintu na mistrzostwach świata, już był czymś wyjątkowym. W końcu nigdy wcześniej nie mieliśmy tam polskiej zawodniczki. Niemniej – widać było, że szansa jest ogromna. I wszyscy zgromadzeni na stadionie w Budapeszcie Polacy chcieli, by się udało.

Reklama

W drugim półfinale biegły jednak mocne zawodniczki. Shericka Jackson, Marie-Josee Ta Lou i Sha’Carri Richardson. Zresztą później wyszło, że zostały najlepszymi biegaczkami w półfinałach. Shericka wykręciła 10.79 s, Marie-Josee wpadała na metę równo z nią, Sha’Carri tuż za nimi. Wiedzieliśmy więc z góry, że ta ostatnia na pewno Ewę wyprzedzi. Pytanie brzmiało, czy zrobi to czwarta Zoe Hobbs. Oczekiwanie na jej wynik przeciągało się przez fotofinisz pierwszej dwójki. W końcu się pokazał.

11.02 s.

Ewa Swoboda wciąż żyła, choć sama… myślała, że nie. Chciała zejść z tak zwanego „gorącego krzesła” (choć w Budapeszcie to akurat kanapa). Zawrócili ją dopiero oficjele.

Więc usiadła jeszcze raz, czekając na ostatni półfinał. W nim zaczęło się od falstartu. I to najszybszej na listach, spośród wszystkich uczestniczek tego biegu, Julien Alfred. Nie została jednak wykluczona, bo, jak wytłumaczył nam Filip Moterski, szef polskich sędziów: „Nie było ruchu prowadzącego do startu”. Mimo wszystko takie wydarzenia nieco usztywniają. Zwłaszcza Alfred, która nie mogła już sobie pozwolić na żaden błąd. Ale powtórkę i tak wygrała, choć w wolniejszym czasie, niż można było tego oczekiwać. 10.92 s. Za nią na metę wpadła Brittany Brown – 10.97 s.

A my czekaliśmy na wynik trzeciej Diny Asher-Smith. W końcu się pokazał. Brzmiał… 11.01 s. Tyle co rezultat Swobody. W końcu okazało się, że Dina była lepsza. O jedną tysięczną(!) sekundy. To tak naprawdę czas reakcji na starcie – ten Brytyjki wynosił 0.135 s, Ewa ruszyła wolniej o 18 setnych. Albo o wiatr. Swobodzie wiał o 0.3 m/s mocniej w twarz.

Reklama

W pokoju lucky loserów czekałam do końca, gdy zobaczyłam, że Dina pobiegła 11.01 s, powiedziałam sobie: „Kurde, tylko żeby to nie była jedna tysięczna” – mówiła Swoboda. Niestety, to była jedna tysięczna.

Fakt pozostawał więc faktem – Swoboda odpadała. Choć Moterski zgłosił chęć obejrzenia obrazków z obu finiszów i ruszył w stronę sędziów. Ewa w tym czasie ruszyła udzielać wywiadów.

Dwa rodzaje płaczu

Robiła to niechętnie. Najpierw dla telewizji, ze łzami w oczach. Potem przyszła do strefy wywiadów, właściwie nie chciała rozmawiać. Ale zreflektowała się po chwili, podeszła do dziennikarzy. Zaczęła odpowiadać na pierwsze pytanie, gdy okazało się, że wcześniej w emocjach ominęła delegatkę techniczną, która ją przywołała. Gdy do niej podeszła, dostała najlepszą możliwą wiadomość – że pobiegnie w finale. Łzy właściwie ani na moment nie przestały lecieć jej z oczu. Po prostu zmieniły powód. Wcześniej był smutek, teraz radość.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Delegatka techniczna została przez nią wyściskana. Wydaje się, że Ewa była w nią wtulona przez dobrą minutę. Potem ruszyła w stronę, z której wcześniej przyszła, po drodze uściskały ją jeszcze koleżanki-rywalki, zdając sobie sprawę z tego, co zaszło.

– Bardzo dziwne uczucia mi towarzyszyły. Moje serduszko było już wypełnione tym smutkiem, że nie udało mi się tego celu zrealizować. A tu te dwie miłe panie powiedziały mi, że jednak weszłam. Myślałam, że wrócę na stadion rozgrzewkowy i będę płakać, a w finale tylko pobiegnę – mówiła Ewa.

Jak to w ogóle możliwe, że Swobodę przywrócono? Wspomniany szef sędziów ruszył do arbitrów i poprosił o obejrzenie obu finiszów. Po czym powiedział, że jeśli cokolwiek nie będzie się zgadzać – a różnica była w końcu minimalna – złoży protest. Sędziowie też się temu jeszcze raz dogłębnie przyjrzeli. I uznali, że obraz z jednej z kamer jest na tyle niewyraźny, że trudno decydować o tym, czy Dina Asher-Smith faktycznie była szybsza, ponoć rozchodziło się nawet nie o tysięczne, a o dziesięciotysięczne części sekundy. Wynik Brytyjki skorygowano więc do tego Swobody.

A Ewa? Ewa ruszała z powrotem na bieżnię.

„Dałam radę”

Miała w końcu wystartować w finale biegu na 100 metrów na mistrzostwach świata. Jako pierwsza Polka w historii. Cel przed startem miała jeden. – Chciałam przybiec co najmniej na ósmym miejscu, żebym mogła powiedzieć, że jestem „legalnie” finalistką mistrzostw świata. Odsiałam wszystkie emocje.

Dobiegła szósta. Do tego jako najlepsza z Europejek i z najlepszym czasem, jaki wykręciła na tych mistrzostwach – 10.97 s. Pokazała, że jest bardzo odporna psychicznie, choć ona sama mówiła, że wolałaby już czegoś takiego nie przeżywać.

– Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, mam nadzieję, że już mnie to nie spotka. Ja jestem bardzo emocjonalną osobą. Emocje bardzo wpływają na to, jak się czuję. Wyobraźcie sobie, że było ciężko – opowiadała. Wyobrażamy sobie to zresztą doskonale, my też przeżywaliśmy emocje. Ba, przez moment wydawało się, że Ewa pobije nawet rekord Polski (10.93 s), ostatecznie stanęło jednak na czasie o cztery setne sekundy wolniejszym, ale i tak znakomitym.

Ale jak właściwie Ewie udało się pozbierać po całym tym zamieszaniu?

– Trenerka dała mi opiekę, a z nią mój chłopak. Trenerka powiedziała, że dostałam szansę i muszę ją wykorzystać, bo może się to nie powtórzyć. Do startu przygotowałyśmy się dobrze. Regularnie biegam już poniżej 11 sekund. To niesamowite, bo jeszcze rok temu bym tylko o tym marzyła. Czekam na więcej – mówiła. Więcej może przyjść w sztafecie 4×100 metrów. Tam Polki też marzą o finale, choć Ewa ma nadzieję, że uda im się wejść do niego już bez takich emocji.

Te podzieliła jeszcze raz z panią delegat. Bo ta – zresztą finalistka igrzysk w pięcioboju nowoczesnym sprzed lat – przyszła do niej, by pogratulować jej świetnego występu. A Ewa kilkukrotnie rzuciła jej „thank you” i prawie znów zaczęła płakać. Potem dowiedziała się, że powinna jeszcze dziękować Filipowi Moterskiemu. – Tak? O Jezu, muszę im podziękować. Wow! Super! Muszę go ucałować – mówiła. Całą tę dzisiejszą sytuację podsumowały jednak dwa słowa Ewy:

– Dałam radę.

 

 

 

 

Fot. Newspix

Czytaj więcej o MŚ w lekkoatletyce:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Inne sporty

Komentarze

61 komentarzy

Loading...