Reklama

Biało-Czerwoni z drugiego szeregu. Kogo warto obserwować na MŚ w lekkoatletyce?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 sierpnia 2023, 10:49 • 8 min czytania 6 komentarzy

Wojciech Nowicki ma walczyć o złoty medal. Na podium mogą stanąć Natalia Kaczmarek, Paweł Fajdek czy Katarzyna Zdziebło. Ewę Swobodę czy Pię Skrzyszowską znają wszyscy, nawet niedzielni fani lekkoatletyki. A na kogo w polskiej kadrze warto zwrócić uwagę nawet, jeśli za dużo się o nim przed mistrzostwami świata w Budapeszcie nie mówi?

Biało-Czerwoni z drugiego szeregu. Kogo warto obserwować na MŚ w lekkoatletyce?

Krystsina Tsimanouskaya*

Białorusinka uciekła ze swojego kraju po igrzyskach olimpijskich w Tokio. Tam przedstawiciele jej kadry mieli zmuszać ją do startu w sztafecie 4×400 metrów wbrew jej woli, a gdy odmówiła (argumentując to faktem, że przygotowuje się do startów na krótszych dystansach), została przymusowo wywieziona na lotnisko. Na nim odnalazła japońskiego policjanta i za pomocą tłumacza w telefonie przekazała mu, że grozi jej niebezpieczeństwo.

Ostatecznie zamiast do ojczyzny, gdzie mogła otrzymać nawet karę więzienia, Krystsina wyruszyła do Polski, gdzie otrzymała wizę, a w ubiegłym roku obywatelstwo.

Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się jednak, że nie będzie mogła wystartować w biało-czerwonych barwach na mistrzostwach świata w Budapeszcie. Ostatecznie skrócono jednak typowy, trzyletni okres karencji i Krystsina rzutem na taśmę znalazła się w składzie polskiej kadry na te zawody. I to dla nas bardzo cenne wzmocnienie. O ile w indywidualnych startach na dystansach zdominowanych przez USA, Jamajkę, a ostatnio i Afrykę na wiele nie ma co liczyć, o tyle Tsimanouskaya powinna być wielkim wzmocnieniem sztafety 4×100 metrów.

Reklama

Jej tegoroczne czasy na setkę są bowiem drugimi najlepszymi w naszym kraju.

Tsimanouskaya – na stronie World Athletics z wciąż przypiętą białoruską flagą – wybiegała 11.16 s przy sprzyjającym wietrze i 11.20 s bez niego. Tymczasem reszta Polek, które mają biegać w Budapeszcie osiągała czasy 11.25 s (Magdalena Stefanowicz), 11.32 s (Monika Romaszko), 11.38 s (Nikola Horowska) i 11.50 s (Aleksandra Piotrowska). Z Krystsiną nasza sztafeta może sporo zyskać.

SPONSOREM POLSKIEGO ZWIĄZKU LEKKIEJ ATLETYKI JEST ORLEN S.A.

A i w biegach indywidualnych nowa twarz w polskiej kadrze powinna być w stanie zaskoczyć, bo w ostatnich miesiącach zdecydowanie się rozkręcała. Szczególnie polecamy zerknąć na jej biegi na 200 metrów, bo tam nieco ponad miesiąc temu w Warszawie pobiła życiówkę – ta wynosi od tego czasu 22.75 s, a taki rezultat powinien gwarantować półfinał MŚ. Jak na nasze możliwości w sprintach – to już niezły wynik. I oby Tsimanouskaya go osiągnęła.

*taką transkrypcję nazwiska Krystsina ma zapisaną w paszporcie. Jak sama mówiła – nikt nie powiedział jej, że może to zmienić, więc gdy wyrabiała dokumenty, tak już zostało. Dlatego stosujemy ten zapis.

Reklama

Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka

Jeszcze kilka lat temu była jednym z ważniejszych ogniw sztafety 4×400 metrów. Z nią w składzie Polki wygrywały mistrzostwo Europy w 2018 roku, zdobywały srebrny medal mistrzostw świata w 2019, a wcześniej triumfowały w innych mistrzostwach – sztafet, pokonując w nich nawet Amerykanki. Patrycja zachwyciła najbardziej w Dosze, na MŚ.

Przy rekordzie życiowym dobrze powyżej 51 sekund pobiegła wtedy na swojej zmianie z czasem 49.7 s. Gdyby startowała z bloków, w teorii przełożyłoby się to na jakieś 50.5 s. Sama nie mogła w pełni w ten rezultat uwierzyć, choć.

Powiedziałam, że uwierzę w to, gdy potwierdzi mi to oficjalnie grono trenerskie. I oni potem powiedzieli, że tak, to faktycznie był bieg poniżej 50 sekund. Natomiast nie rozumiem fenomenu tego międzyczasu. Sama tej sztafety nie zrobiłam, biegłam z dziewczynami. Gdyby one nie pobiegły na równie wysokim poziomie, to pewnie nie miałybyśmy srebrnego medalu mistrzostw świata – mówiła nam wówczas w rozmowie.

Wtedy wydawało się, że Wyciszkiewicz-Zawadzka na długo pozostanie ważną częścią polskiej sztafety. Ostatnie dwa-trzy sezony to dla Patrycji jednak głównie okres dramatów. Nawarstwiły się kontuzje, uciekło dużo treningów i startów, pojawiła depresja. Teraz jednak splotły się dwie rzeczy. Po pierwsze Patrycja wróciła do biegania i jest w niezłej dyspozycji. Po drugie – nasza sztafeta została zdziesiątkowana. I tak Wyciszkiewicz-Zawadzka niespodziewanie najpewniej pobiega w Budapeszcie.

Niespodziewanie tym bardziej, że niedawno… zmieniła specjalizację. Stwierdziła, że postawi na bieg na 800 metrów, uznając, że to dobry pomysł po dwóch latach bez startów. Owszem, od początku mówiła, że gdyby było potrzeba, jest gotowa pobiegać w sztafecie, ale chyba nawet ona sama nie spodziewała się, że będzie jej to dane już w Budapeszcie. Tymczasem wobec kontuzji Anny Kiełbasińskiej, Justyny Święty-Ersetic, Igi Baumgart-Witan czy ciąży Małgorzaty Hołub-Kowalik, Patrycja na powrót zawitała w polskiej kadrze.

Na ten moment trudno oczekiwać, by miał to być powrót medalowy, ale w sporcie dzieją się różne cuda. A Wyciszkiewicz-Zawadzkiej nie można odmówić jednego – gdy biegała dla zespołu, zawsze dawała z siebie wszystko i wykręcała fantastyczne czasy.

Oby zrobiła to i w Budapeszcie.

Dominik Kopeć

Może i nudne staje się ciągłe wspominanie o rekordzie Polski Mariana Woronina na 100 metrów, ale jak tego nie robić, skoro wynosi on równe 10 sekund i czeka, aż ktoś go pobije, stając się tym samym pierwszym Polakiem z „dziewiątką” z przodu? Przez lata kandydatów do tego osiągnięcia było wielu, lepszych lub gorszych. Przy regulaminowym wietrze (do dwóch metrów na sekundę w plecy) żaden nie zszedł jednak poniżej 10.15 s.

Aż pojawił się Dominik Kopeć.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Nie to, żeby Dominik na polskiej scenie sprintu był nowym biegaczem. To w końcu gość z rocznika 1995, który pierwszy medal seniorskich mistrzostw Polski zdobył jeszcze w 2017 roku. Wtedy biegał jednak na poziomie 10.37 s. Sezon później o 11 setnych szybciej. Potem jego czasy się ustabilizowały na dość typowym polskim poziomie – 10.25 s. Dobrym jak na nasze warunki, ale nieistniejącym na świecie.

Wtedy nagle wystrzelił. Już jego zimowe czasy – był czwarty na halowych mistrzostwach Europy w biegu na 60 metrów z wynikiem 6.53 s – dawały spore nadzieje. Jednak przełożenie tego na stadion to inna rzecz, nie zawsze się udaje. Dominikowi wyszło. Już na początku sezonu nabiegał 10.24 s, tydzień później 10.21 s.

A petardę odpalił w połowie czerwca w niemieckim Dessau. Najpierw w eliminacjach osiągnął 10.06 s, potem pobiegł o setną sekundy szybciej w finale. Później wrócił co prawda na swój standardowy poziom, ale też startował głównie w bardzo nieprzyjaznych dla sprinterów warunkach, a w dodatku niewiele. Jego biegi z Niemiec pokazują jednak, że stać go na dobicie do równych 10 sekund, a może i niżej. Zresztą – gdyby tam wiało o metr mocniej w plecy, pewnie już byłby rekordzistą Polski.

Dominik w dodatku cele na te mistrzostwa może mieć dwa. Bo niewykluczone, że polska sztafeta 4×100 (kobieca zresztą też, ale ta Dominika nie dotyczy) będzie chciała powalczyć o coś więcej, niż tylko miejsce w finale. Co prawda wymagałoby to idealnych zmian i znakomitego biegu całej czwórki naszych sprinterów, ale ci rok temu zostali przecież sensacyjnie medalistami mistrzostw Europy. Możliwości mają, a niektórzy – jak Kopeć – wciąż przyspieszają.

Wróćmy jednak do startu indywidualnego i spytajmy: jaki to czas, 10.05, gdy mowa o światowej stawce?

Ano taki, że rok temu dałby finał mistrzostw świata. W tym roku stawka wydaje się mocniejsza, ale gdyby Dominikowi udało się pobiec w okolicach 10 sekund, to niezależnie od efektu, mógłby być z siebie zadowolony. Zresztą już powinien – od 2011 roku na MŚ nie mieliśmy w biegu na setkę żadnego Polaka. Teraz nie tylko jednego mamy, ale i liczymy na to, że powalczy z renomowanymi rywalami.

Norbert Kobielski

Norbert to od dobrych kilku lat nasza nadzieja w skoku wzwyż, choć na ten moment wciąż walczy o to, by doskoczyć do poziomu 2.30 m – czyli takiego, który pozwala myśleć o medalach najważniejszych imprez. Z różnych powodów, w tym przez urazy, do tej pory mu się nie udało. Jak na skoczka wzwyż wciąż jest jednak stosunkowo młody – ma 26 lat.

Co jednak ważniejsze – w ostatnim czasie stał się naprawdę regularny. Niskie wysokości przeskakuje zwykle bez kłopotu i strąceń poprzeczki. Często dochodzi tak nawet do swojej górnej granicy (życiówka ze stadionu to 2.28 m, na hali skakał o centymetr wyżej, w obu przypadkach to wyniki z 2020 roku), a i jego próby na 2.30 m wyglądają coraz lepiej.

Nie dziwi też, że wiele osób w Norberta wierzy. Warunki fizyczne (ponad dwa metry wzrostu) ma do tej konkurencji idealne, a w dodatku akurat w skoku wzwyż możemy się pochwalić pięknymi tradycjami. Po prostu chciałoby się znów zobaczyć Polaka na podiach wielkich imprez.

Sam Norbert powtarza, że na takie skakanie jest gotowy, gdy rozmawialiśmy z nim przy okazji Drużynowych Mistrzostw Europy, kilka razy zapewnił, że widzi u siebie potencjał nie tylko na skoki na 2.30, ale i wyższe. Byle dopisywało zdrowie, a może być dobrze – powtarzał. I oby tak było w Budapeszcie, bo rok temu na mistrzostwach Norbert przeżył dramat – doznał kontuzji stopy w pierwszej próbie eliminacji, musiał odpuścić dalsze skakanie.

Do rywalizacji wrócił dopiero pół roku później, już na hali.

Na co stać Kobielskiego w Budapeszcie? Z pewnością na finał. W nim z kolei wiele zależy od tego, jaki poziom będą prezentować poszczególni zawodnicy. Odskoczy reszcie pewnie Mutazz Isa Barszim. Ale ile trzeba będzie skakać na brąz? Rok temu było to 2.33 m, ale bez większych wpadek po drodze. W 2019 – 2.35 m, tyle że drugi i trzeci byli Rosjanie, a czwarty Białorusin. Z kolei piąty Luis Zayas skakał ledwie 2.30 m.

W tym sezonie skok wzwyż mężczyzn stoi jednak na wysokim poziomie. Pięciu zawodników (w tym jeden Rosjanin) skakało co najmniej 2.34 m. Łącznie czternastu 2.30 m lub wyżej. Kobielski ze swoim 2.27 m jest na listach dopiero 21. Ale konkursy na mistrzostwach rządzą się swoimi prawami. Banał? Być może. Tyle że tak właśnie jest. Wystarczy, że popada deszcz, rozbieg zrobi się śliski, a zaliczanie wysokości będzie dla wszystkich dużo trudniejsze. Opcjonalnie wystarczy, że Norbert wreszcie przebije upragnione 2.30.

Wtedy wszystko się może zdarzyć.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...