Reklama

Trela: Zamknięty sezon łowiecki. Trudny czas dla napastników w Ekstraklasie

Michał Trela

Autor:Michał Trela

13 marca 2023, 09:51 • 10 min czytania 16 komentarzy

W dwóch trzecich klubów z najwyższej polskiej ligi najlepszym strzelcem w tym sezonie nie jest środkowy atakujący. Liga została do tego stopnia ogołocona ze snajperów, że trenerzy muszą sobie radzić inaczej. Posiadanie skutecznej typowej dziewiątki to dziś rzadki w Ekstraklasie luksus.

Trela: Zamknięty sezon łowiecki. Trudny czas dla napastników w Ekstraklasie

W dyskusjach o tym, kogo z polskiej ligi Fernando Santos zdecyduje się zaprosić na pierwsze zgrupowanie, co do jednego panuje zgodność: na pewno nie napastnika. Być może to efekt Roberta Lewandowskiego, być może po prostu nagły wysyp snajperów występujący w polskim futbolu, jednak liga żadnego innego kraju nie została w ostatnich latach ogołocona z rodzimych napastników do tego stopnia, co polska. Najbardziej wartościowy polski napastnik grający w Ekstraklasie jest według wycen transfermarkt.de dopiero na piętnastym miejscu wśród najdroższych atakujących w kraju. Inaczej mówiąc: czternastu najlepszych, najlepiej rokujących polskich napastników gra na co dzień za granicą. Zajmujący piętnaste miejsce Fabian Piasecki z Rakowa Częstochowa tej wiosny nie zagra z powodu kontuzji. Najwyżej wyceniany polski napastnik występujący obecnie w lidze to 30-letni Łukasz Zwoliński, który w Lechii Gdańsk usilnie pracuje na, a jakże, wyjazd zagraniczny.

TRUDNY CZAS DLA NAPASTNIKÓW W EKSTRAKLASIE

NIELICZNI MŁODZI ZDOLNI

Młodzi i obiecujący? Oczywiście, też są. Filip Szymczak regularnie gra w Lechu Poznań i był szkolony na typową dziewiątkę, ale że w Lechu jest także Mickael Ishak, trener John Van Den Brom na razie musi dla młodzieżowca szukać miejsca za jego plecami. Za Szymonem Włodarczykiem oglądają się zagraniczne firmy, choć bardziej chcą kupować jego potencjał, niż aktualne możliwości, które nie zawsze pozwalają mu wychodzić w podstawowym składzie walczącego o utrzymanie Górnika Zabrze. Nieźle na wiosnę pokazuje się Dawid Kurminowski z Zagłębia Lubin. Ale w poszukiwaniu strzelających gole polskich napastników bardzo szybko trzeba zawędrować do I ligi. Seryjnie punktujący w Arce Gdynia 22-letni Karol Czubak to przedstawiciel gatunku, który ligę wyżej występuje od święta.

DRENAŻ ZAGRANICZNYCH STRZELCÓW

Zjawisko nie jest nowe i nasila się z każdym Krzysztofem Piątkiem, Karolem Świderskim, Arkadiuszem Milikiem, Adamem Buksą i Dawidem Kownackim strzelającym gole za granicą. Ale jeszcze w poprzednich latach udawało się je jakoś rekompensować importem. Królami strzelców zostawali Czech Tomas Pekhart, Duńczyk Christian Gytkjaer, Hiszpanie Igor Angulo czy Carlitos. Pekhart i Carlitos nawet wrócili do Ekstraklasy, ale na razie nie wywierają jeszcze na Legię takiego wpływu, jak przed wyjazdem. A w lidze zapanowało bezkrólewie. Kluby mają nie tylko problem z zatrzymaniem skutecznych polskich napastników, ale i ze ściągnięciem zagranicznych. Kiedy już komuś to się uda, rynek szybko na to reaguje: Said Hamulić wytrwał w Stali Mielec tylko pół roku, Maurides też wyjechał z Radomia po jednej względnie udanej rundzie.

Reklama

GWIAZDY W DRUGIEJ LINII

Efektem są bardzo przeciętne wyniki strzeleckie tych, którzy przewodzą w tabeli najlepszych snajperów. Spośród lig grających systemem jesień-wiosna jeszcze tylko w Danii i Macedonii Północnej do prowadzenia w klasyfikacji strzelców wystarczy jak w Polsce, dziesięć goli. Tyle że w obu tych krajach rozegrano o trzy kolejki mniej. Co więcej, zdecydowana większość z tych, którzy strzelają najczęściej, wcale nie gra na środku ataku. Jesus Imaz to zazwyczaj podwieszony napastnik, Kamil Grosicki czy Jakub Łukowski występują na lewym skrzydle, Ivi Lopez, zeszłoroczny król strzelców, który teraz też jest wysoko, to ofensywny pomocnik. Podobnie jak Bartłomiej Pawłowski, Bartosz Nowak, czy Josue. Bardzo prawdopodobne, że kolejny raz najskuteczniejszym graczem ligi nie zostanie ktoś, kto większość czasu spędza w polu karnym rywali. Ci spośród napastników, którzy kręcą się w czołówce, wcale nie notują ponadprzeciętnych wyników. Dziesięć goli Ishaka, dziewięć Łukasza Zwolińskiego i Marca Guala, po osiem Kamila Wilczka czy Włodarczyka to na przestrzeni 23-24 kolejek wyniki co najwyżej w granicach przyzwoitości. Nic, co rzucałoby kogokolwiek na kolana.

SNAJPERZY SPOZA ATAKU

Ma to odzwierciedlenie w statystykach drużynowych. W 2/3 drużyn ligi najlepszym strzelcem wcale nie jest napastnik. Jedynie w Warcie Poznań (Adam Zrelak), Piaście (Wilczek), Miedzi Legnica (Angelo Henriquez), Lechii (Zwoliński), Lechu (Ishak) i Górniku (Włodarczyk) typowi snajperzy faktycznie strzelają najczęściej. Niewiele lepiej jest, jeśli spojrzeć na grę ofensywną szerzej. W klasyfikacji kanadyjskiej, łączącej gole i asysty, tylko dwóch napastników osiągnęło dwucyfrową liczbę punktów — Ishak oraz Marc Gual z Jagiellonii Białystok. By załapać się pod tym względem do czołowej dziesiątki ligi, wystarczy ledwie siedem bezpośrednich udziałów przy bramkach w 23 kolejkach.

NIELICZNE KONTAKTY W POLU KARNYM

Malejące znaczenie napastników w grze typowo ofensywnej widać też po statystykach niedotyczących samego strzelania. Ponad połowa zawodników zaliczających najwięcej kontaktów z piłką w polu karnym rywala w przeliczeniu na czas gry, nie gra zwykle na pozycji napastnika. W groźnych sytuacjach pod bramką rywala często znajdują się Grosicki, Mateusz Wdowiak, Damjan Bohar, Bartosz Nowak, Szymczak czy Mateusz Cholewiak. Napastnicy w czołówce tej klasyfikacji też są w mniejszości. Reprezentują ich jedynie Piasecki, Ishak, Pontus Almqvist czy Jewgienij Szykawka. Pozostali, jak Patryk Makuch z Cracovii, większość meczów spędzają na rozbijaniu się wśród obrońców rywali i skacząc do pojedynków powietrznych, ewentualnie wyznaczając pierwszą linię pressingu.

OFENSYWNE GWIAZDY LIGI

Zgodnie z obowiązującymi od lat w nurcie analitycznym trendami warto jednak oderwać się od samych akcji, które kończą się golami, bo wiadomo, że to zdarzenia w futbolu rzadkie i często losowe. To, jakie dany zawodnik rzeczywiście stwarza zagrożenie pod bramką, sensowniej mierzyć poprzez gole i asysty oczekiwane, ukazujące umiejętność dochodzenia do sytuacji bramkowych oraz kreowania ich partnerom. Pod tym względem jeszcze wyraźniej widać, że ofensywne gwiazdy Ekstraklasy w zdecydowanej większości nie są napastnikami. Podium najgroźniejszych dla rywali piłkarzy tworzą Grosicki, Lopez i Josue, w dziesiątce są jeszcze Imaz, Pawłowski i Sebastian Kowalczyk. Napastnicy — Ishak, Gual, Angelo Henriquez i Zwoliński — znów są w mniejszości. Dopiero jeśli przeliczy się stwarzane przez nich zagrożenie na czas gry, wypadają trochę lepiej. Pod względem zagrożenia tworzonego pod bramką przeciwników w przeliczeniu na 90 minut najbardziej niebezpiecznym piłkarzem ligi okazuje się Ishak, na podium łapie się jeszcze Piasecki, a w pierwszej piątce figurują także Almqvist i Włodarczyk.

RAKÓW NIE ŻYJE W PRÓŻNI

Jest jednak jeszcze jeden aspekt, który warto wziąć pod uwagę, czyli rzuty karne. Ich wykonawcami często, choć nie zawsze, są napastnicy, co pozwala im podbijać wyniki strzeleckie. Wykonanie jedenastki to też oczywiście sztuka, ale czasem może to zakrzywiać obraz zagrożenia rzeczywiście roztaczanego przez danego piłkarza. Gdyby odliczyć trafienia z jedenastu metrów, na najskuteczniejszego napastnika w lidze wyrośnie Wilczek z ośmioma golami, goniony przez Zwolińskiego z siedmioma oraz Ishaka, Guala, Zrelaka oraz Gutkovskisa z sześcioma. To wszystko jednak bardzo skromne rezultaty. Rakowowi często wyrzuca się, że nie ma wysokiej klasy napastnika, ale sześć trafień Gutkovskisa i pięć Piaseckiego bez uwzględniania rzutów karnych, czynią ich jednymi z najczęściej trafiających w lidze. Raków nie funkcjonuje w próżni. Gra w lidze, w której napastników brakuje praktycznie wszędzie.

SYTUACJE BEZ RZUTÓW KARNYCH

Rzut karny zakrzywia wyniki nie tylko w klasyfikacji strzelców, ale też w rankingach goli oczekiwanych, gdzie taką sytuację wycenia się na 0,76 bramki. To oznacza, że suchy wynik w tej statystyce wcale nie musi świadczyć o tym, że napastnik potrafi się odnaleźć w polu karnym. Być może po prostu wykonuje wiele jedenastek. Jeśli porównać jedynie gole oczekiwane z akcji bez rzutów karnych na 90 minut gry okaże się, że najbardziej niebezpieczni napastnicy w lidze to Gutkovskis, Ishak, Zwoliński oraz Wilczek. Wszyscy oni średnio w co drugim meczu dochodzą do stuprocentowej sytuacji.

Reklama

DOGODNE SYTUACJE WILCZKA

Warto to jednak analizować w połączeniu z sytuacjami stwarzanymi przez dany zespół. To logiczne, że snajperzy Rakowa czy Lecha, drużyn tworzących wiele okazji, mogą częściej niż inni dochodzić do pozycji strzeleckich. Tym bardziej warte odnotowania w tej kwestii są wyniki Wilczka i Zwolińskiego. Obaj odpowiadają za ponad 1/4 sytuacji stwarzanych przez ich zespoły. Niezłe wyniki w odniesieniu do siły ofensywnej swoich drużyn notują też Zrelak, Henriquez i Exposito (wszyscy po 23% łącznego xg swoich drużyn), podczas gdy Ishak odpowiada jedynie za 1/5 zagrożenia pod bramką rywali Lecha, a sytuacje, do jakich dochodzi Gutkovskis, mają mniejszy wpływ na grę ofensywną Rakowa niż te, do których dochodzą choćby Makuch w Cracovii czy Włodarczyk w Górniku.

GOLE, KTÓRE NIE DAJĄ PUNKTÓW

Zanim na tej podstawie okrzyknie się Wilczka najlepszym napastnikiem w Ekstraklasie, warto jednak zrelatywizować trochę jego wynik, patrząc na rozkład goli. Trzy z ośmiu trafień zaliczył w jesiennym meczu ze Stalą Mielec, który Piast wysoko wygrał. Czwartego strzelił w wiosennym starciu z tym rywalem, podwyższając w końcówce wynik spotkania. Na 2:0 trafił też w meczu z Zagłębiem Lubin. Każdy gol ma oczywiście znaczenie, ale nie każdy takie samo. Szczególnie cenne są wszak trafienia „otwierające puszki”, czyli takie, które dają prowadzenie danemu zespołowi albo pozwalają uniknąć porażki. W poprzednich sezonach na specjalistę od takich trafień wyrósł Piasecki, który dla Stali Mielec i Śląska nie strzelał wielu goli, ale niemal wyłącznie takie, które miały bezpośrednie przełożenie na wynik. Wilczek wygląda pod tym względem zdecydowanie gorzej. Połowa jego goli w tym sezonie nie przełożyła się znacząco na punkty dla drużyny. Jeszcze wyraźniej widać to w przypadku Gutkovskisa, który cztery z sześciu goli zaliczył w wysoko wygranym meczu z Wisłą Płock. Gdyby nie jego bramki, Raków miałby ledwie dwa punkty mniej i dalej komfortowo siedziałby na fotelu lidera.

WAŻNE GOLE ZWOLIŃSKIEGO

Pod tym względem na szczególne docenienie zasługuje Zwoliński, który jest ich przeciwieństwem. Jeśli Lechia zdoła utrzymać się w lidze, to w dużej mierze na jego barkach. Z dziewięciu goli 30-latka, aż cztery przesądzały o punktach dla gdańszczan. To najlepszy wynik w lidze. Gdyby odliczyć z dorobku ekipy Marcina Kaczmarka punkty zdobyte po strzałach Zwolińskiego, miałaby ona siedem punktów mniej i byłaby jedną nogą w I lidze. Ponadto, dwa kolejne trafienia szczecinianina dawały Lechii prowadzenie w meczach wygranych po większej liczbie goli: z Widzewem w Łodzi i z Miedzią u siebie. Jedynie strzały z rzutów karnych przeciwko Radomiakowi i Miedzi oraz gol na stadionie Legii miały wyłącznie znaczenie korygujące wynik. Zwoliński bardzo rzadko zdobywa w tym sezonie mało znaczące bramki.

TRUDNE OSZUKIWANIE XG

Piłkarz Lechii zasługuje na wszelkie pochwały tym bardziej że wykazuje się też ponadprzeciętną skutecznością. Z licznych analiz wynika, że mało komu na świecie udaje się na dłuższą metę „oszukiwać gole oczekiwane”, czyli strzelać sporo goli z mało dogodnych sytuacji. Klasę napastników mierzy się więc głównie umiejętnością dochodzenia do okazji strzeleckich, wychodząc z założenia, że kto umie się znaleźć pod bramką, prędzej czy później zacznie strzelać. W wyrównanej polskiej lidze szczególne znaczenie ma jednak często, by mając jedną sytuację, zamienić ją na gola, bo stwarzanie kolejnych idzie niekiedy jak po grudzie.

SAMODZIELNY HAMULIĆ

Pod tym względem Zwoliński też rozgrywa świetny sezon. Swój wynik w golach oczekiwanych przebija o 0,82 trafienia, co oznacza, że strzelił wszystko, co miał, a także dołożył coś ekstra. Podobnie dobrymi wynikami mogą się pochwalić jeszcze Wilczek oraz Paixao. Absolutnym liderem jest pod tym względem Włodarczyk, który strzelił o ponad gola więcej, niż wynikałoby to z jakości sytuacji, do jakich dochodzi. To jednak nic w porównaniu do liczb, jakie wykręcał jesienią Hamulić. Holender zdobył dla mielczan o ponad dwie bramki więcej niż „powinien”, patrząc na miejsca, z których strzelał. W jego przypadku można wręcz mówić, że napastnik wypromował się do transferu zagranicznego niemal samodzielnie, przy niewielkim udziale kolegów z drużyny. Widać to zresztą po wiosennych poczynaniach Stali, która bez napastnika samemu kreującego sobie sytuacje, ma olbrzymi problem z zagrażaniem bramkom rywala.

NIESKUTECZNY DUET Z POGONI

Na drugim biegunie jest choćby Pontus Almqvist, po którym spodziewano się, że może, podobnie jak Hamulić, zostać gwiazdą ligi. Szwed pokazuje ku temu wszelkie możliwości, ale jest jednym z najmniej skutecznych piłkarzy w lidze. Ma o prawie dwa gole mniej, niż zasłużył z samych sytuacji. Z napastników grających regularnie przebija go pod tym względem tylko Makuch, którego dorobek jest blisko o trzy gole zbyt skromny, w porównaniu do tego, z jakich sytuacji strzela. Wyraźnie za mało goli ma też na koncie konkurent i partner Almqvista z Pogoni, czyli Luka Zahović, co w dużej mierze tłumaczy rozczarowujące wyniki Portowców. Kto ma w składzie dwóch spośród najmniej skutecznych napastników w lidze, ten często nie wygrywa meczów, w których na to zasługuje.

NAPASTNICY NIE SĄ KLUCZOWI

Gdy jednak spojrzy się na obraz całej ligi, okaże się, że posiadanie skutecznego napastnika, choć przydatne, nie jest najważniejsze. Z sześciu czołowych klubów przed 24. kolejką, tylko w Lechu mają regularnie trafiającego napastnika. W górnej połowie tabeli można to powiedzieć jeszcze jedynie o Warcie. Kluby najbardziej uzależnione od goli swoich snajperów — Piast z Wilczkiem, Jagiellonia z Gualem, Górnik z Włodarczykiem, Lechia ze Zwolińskim czy Miedź z Henriquezem walczą o utrzymanie. Być może to tylko chwilowy zbieg okoliczności. Ale niewykluczone, że ważniejsze od posiadania dobrej wisienki na torcie, jest posiadanie dobrego tortu.

MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport

Więcej o polskim futbolu:

Fot. FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

16 komentarzy

Loading...