Smutny los może czekać Legię Warszawa i Cracovię, które w niedzielny wieczór złamały regulamin 20. kolejki ligowej. Podczas ostatniego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy Ekstraklasy przyjęto kontrowersyjną uchwałę, która zakazywała rozgrywania ciekawych, emocjonujących i obfitujących w dużą liczbę goli meczów piłkarskich. Drużyny Runjaicia i Zielińskiego nie dostosowały się do nowych regulacji. Śledztwo ligowych organów wykaże, czy zespoły działały z premedytacją.
Jeśli tak, kara może być naprawdę potężna. Sam pomysł obniżenia jakości spotkań spowodował lawinowe dyskusje. Nie było w polskiej piłce osoby, która nie zajęłaby w tej sprawie stanowiska. Niektórzy błędnie odebrali to za zamach na atrakcyjność futbolu. Inni słusznie dostrzegli w tej niecodziennej idei sposób na wzmacnianie i pielęgnowanie narodowego modelu gry. Jakiekolwiek stanowisko miała w tym temacie Legia i Cracovia, o czymkolwiek rozmawiało się na korytarzach tych klubów, uprawianie samowolki to poważny wyraz niesubordynacji i policzek dla najważniejszych organów polskiej piłki. W najbliższych dniach przekonamy się, jakie kary zastosuje Komisja Ligi i czy będą one drakońskie.
Na niekorzyść zbrodniarzy z Warszawy i Krakowa działa fakt, że cała liga jak jeden mąż dostosowała się do rygorystycznych zasad. Stal i Raków, Lechia i Widzew. W piątek nie padła przecież żadna bramka. Śląsk i Korona strzeliły po golu, stąpały po cienkim lodzie, podobnie jak Jaga i Piast, którzy mają na kontach po dwa trafienia. Wisła Płock i Lech przezornie marnowały sytuacje. Nosami nie kręciły Pogoń, Zagłębie, Radomiak i Górnik.
Oj, nie zazdrościmy.
Rebelianckie zapędy drużyn zgromadzonych przy Łazienkowskiej objawiły się dopiero w drugiej połowie meczu. W tej pierwszej wszystko szło zgodnie ze scenariuszem znanym z poprzednich spotkań kolejki. Obejrzeliśmy co prawda bramkę, Michał Rakoczy wykorzystał sam na sam z bramkarzem, ale nie było to trafienie poprzedzone jakościową akcją „Pasów”. Chociaż nie należy też deprecjonować tego podania Filipa Mladenovicia. Wizja, precyzja, siła – głodnemu liczb Serbowi wszystko zagrało jak należy.
Legia nie zamierzała szaleć. W jej grze było mniej więcej tyle kolorytu, co na murawie. Największy przejaw finezji można było obejrzeć na trybunach, gdzie stołeczni poeci zaprezentowali fraszkę „Choć wolimy macać cyce, to jedziemy na Gliwice”. Ustawiony głęboko Josue nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Artur Jędrzejczyk obejrzał kartkę za faul w stylu „piłka przejdzie, zawodnik nie”. Cracovia potwierdzała łatkę jednego z najmniej wygodnych rywali w lidze, zwłaszcza dla drużyn z czołówki. Legioniści wymieniali piłkę, wymieniali, wymieniali… Czekali, aż stworzą się jakieś luki, lecz te jakoś tak się nie tworzyły. W miarę aktywny był Kapustka. W zespole „Pasów” najlepiej bronili Rapa, Jugas i Jablonsky. No wiecie – mecz wyglądał na zabity, a piłkarze na bezpiecznych.
Dopiero w drugiej połowie zaczęły się dziać rzeczy haniebne i nielegalne. Szybki atak Legii wyprowadzony przez Kapustkę kończy się strzałem Mladenovicia, który trafia w nogę Niemczyckiego. Serb miał wymarzoną okazję, by zrehabilitować się za babola z pierwszej połowy, ale tylko pogorszył ocenę swojego występu. Niemczycki z kolei wjechał na krzywą wznoszącą i wyjął po chwili jedenastkę uderzaną przez Josue. Bramkarz ewidentnie wygrał wojnę psychologiczną. Portugalczyk czekał do końca, by uderzyć w przeciwną stronę do ruchu golkipera. Polak stał jak zamurowany, przez co legionista trochę zgłupiał i uderzył w okolice środka (zdążył tylko wpaść na to, by podnieść piłkę). Sam rzut karny był bezdyskusyjny. Siplak szedł na przebitkę z Wszołkiem. Posłużył się wślizgiem będąc przekonanym, że zdąży. No cóż. Lekko musnął piłkę, a potem zapakował się w nogi swojego rywala.
Mniej więcej wtedy piłkarze zatracili się w nielegalnych czynach, a my wjechaliśmy na istny roller-coaster. Jugas uderzył głową w poprzeczkę. Siplak próbował sprokurować kolejną jedenastkę i zagrał ręką w polu karnym. Piotr Lasyk dopatrzył się przy monitorze, że Słowak był chwilę wcześniej odpychany przez jednego z piłkarzy Legii, dzięki czemu Niemczycki nie musiał stawać znów oko w oko z reprezentantem obozu gospodarzy. Ale i tak wyciągnął piłkę z siatki. Świetnie wypalił pomysł z przesunięciem w pole karne Nawrockiego – tak po prostu, na kilka akcji, a nie stały fragment gry. Obrońca zachował się jak rasowy snajper, gdy wykorzystał wrzutkę Slisza. „Pasy” nie potrzebowały nawet minuty na odpowiedź. Ileż tam się działo – najpierw Jaroszyński uderzył z ostrego kąta w Tobiasza. Na pustą dobijał Kallman. Trafił w Slisza. Bramkarz nie zdążył wrócić. Obrońcy zdezorientowani. Przytomność zachował Jugas, który zapakował do pustaka.
2:1. Ale to nie koniec, Legia ciśnie. Znów udział przy bramce ma Nawrocki, który uderza tym razem głową i po stałym fragmencie gry. Niemczycki zachowuje klasę – to był trudny strzał, a on paruje go do boku, licząc, że obrońcy wyekspediują piłkę gdzieś pod Pruszków. Dopadł do niej jednak Pekhart, który w dobrym stylu przywitał się ponownie z kibicami przy Łazienkowskiej.
Ewidentna przesada. Wszystko wskazuje na to, że dojdzie do rekordowych w skali polskiej ligi sankcji. Kary finansowe, zakazy transferowe, degradacje, spacer po podłodze pełnej klocków Lego, współpraca z Pawłem Żelemem. Ale wiecie co? Warto było. Uratowaliście honor tej smutnej jak wiadomo co kolejki.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Lech nie dał podstaw do optymizmy przed czwartkiem
- Czy Jakub Łukowski realnie walczy o tytuł króla strzelców?
- Potrzebujesz przełamania? Pogoń służy pomocą
Fot. FotoPyK