Jeżeli Lech Poznań miał wlać więcej wiary i nadziei w serca swoich kibiców przed pierwszym meczem z Bodo/Glimt, to raczej tego nie zrobił. Wisła Płock sama siebie może pytać, jakim cudem nie zdobyła dziś przynajmniej punktu, a patrząc na przebieg boiskowych wydarzeń, nawet remis mogłaby przyjąć z poczuciem pewnego niedosytu.
Co wiemy o „Kolejorzu” po tym spotkaniu? Wnioski nie są zachwycające.
Wisła Płock – Lech Poznań 0:1. Szczęśliwe zwycięstwo mistrzów Polski
Po pierwsze – Bednarek jest w formie i ma szczęście.
To akurat pozytyw. Niby poznaniacy już po raz trzeci w tym roku zachowali czyste konto, ale ani razu nie zrobili tego w sposób przekonujący. W Mielcu Bednarek odbijał bombę Kruka i na linii bramkowej ratował go Karlstroem. W domowym starciu z Miedzią świetne sytuacje marnował Angelo Henriquez. W Płocku bramkarz mistrzów Polski musiał wznieść się na wyżyny.
Gdyby nie on, nie byłoby czego zbierać. Bednarek cztery razy stanął na wysokości zadania w kluczowych momentach, broniąc strzały Wolskiego, Kapuadiego, Kolara i Warchoła. Zaimponował zwłaszcza paradą po główce francuskiego stopera „Nafciarzy”, który nie mógł uwierzyć, że nie trafił do siatki będąc parę metrów przed bramką.
Wspominaliśmy o szczęściu. Ono też było potrzebne, gdy pudłowali Kolar, Sulek i Vallo. Podopieczni Johna van den Broma zaskakująco często przeciekali w defensywie, zwłaszcza po lewej stronie, na której często błędy popełniał Alan Czerwiński, mający na dodatek ograniczone wsparcie od będącego daleko od najlepszej dyspozycji Michała Skórasia.
Po drugie – Lech ciągle rozdaje prezenty
Wisła Płock często miała okazje po fatalnych błędach obrońców gości. A to Wolski przechwycił podanie Salamona i niemalże wyszedł sam na sam, a to Czerwiński wycofał piłkę tak, że Kolar mógł wyrównać.
Lech stwarzał sobie problemy na własne życzenie, napędzając rywali i wprowadzając nerwowość we własne szeregi. Wracały koszmary z poprzednich spotkań.
Po trzecie – „Kolejorz” wciąż jest nieskuteczny
Postawa w tyłach to jedno, ale osobną sprawą jest marnowanie własnych szans. Najlepszy przykład to Filip Szymczak walący z paru metrów prosto w Krzysztofa Kamińskiego. Można pomocnika/napastnika Lecha chwalić za aktywność, bezkompromisowość, umiejętność przedzierania się z piłką przy nodze, ale konkretów wciąż mu brakuje.
Kiedyś to radosne pudłowanie może słono kosztować poznański zespół. Oby nie chodziło o najbliższy czwartek.
Po czwarte – Lech nie potrafi dobijać przeciwnika
To w zasadzie rozwinięcie punktu trzeciego. Po czerwonej kartce Jakuba Rzeźniczaka, który bezmyślnie sfaulował Czerwińskiego i słusznie wyleciał, Lechici wcale nie przejęli kontroli nad grą i nie kontrolowali jej do samego końca. Kristoffer Velde po wejściu na boisko przeważnie tracił piłkę, mimo że często miał dużo miejsca, więc były warunki do grania, które lubi.
Przez chwilę wydawało się, że goście w końcu podwyższą prowadzenie, gdy sędzia Paweł Malec dał się nabrać na teatralny upadek Artura Sobiecha w pojedynku z Dominikiem Furmanem. Po powtórkach nie było jednak większych wątpliwości, że decyzja o rzucie karnym zostanie zmieniona i tak też się stało.
*
Poza Bednarkiem trzeba pochwalić Radosława Murawskiego. Klasa przy golu – przejęcie piłki od zbyt pasywnego Rasaka i podręcznikowy strzał – to jedno, ale „Muraś” dołożył do tego skuteczność w wygrywaniu pojedynków, dokładność zagrań (również tych dalszych) i kreatywność (dwa kluczowe podania). Jeżeli będący na trybunach Fernando Santos miał na kogoś zwrócić uwagę w tym meczu, to właśnie na niego.
I tylko szkoda z perspektywy Van den Broma, że Murawski i Karlstroem wykartkowali się na następną kolejkę. Tyle dobrze, że zejście Ishaka z powodów zdrowotnych ograniczyło się do skurczów i braku chęci do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka w temacie zdrowia Szweda. Jego występ z Bodo nie wydaje się zagrożony.
Wisła Płock? Przegrała na własne życzenie. Głupio stracony gol, mnóstwo niewykorzystanych okazji – za coś takiego się płaci. Pavol Stano może się pocieszać, że sama gra bez wątpienia wyglądała lepiej niż dwie kolejki temu w Gdańsku.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ekstraklasa, czyli liga niewielu dryblerów. Dlaczego w Polsce kiwa się tak rzadko?
- Trudna droga. Mozolne otwieranie Ekstraklasy dla trenerów z niższych lig
- Kto wyłożył się na „Kałuży”. Historia nieprzedłużenia umowy Kałuzińskiego z Lechią
Fot. FotoPyK