Reklama

Zachodny: – Kadrą rządzi „niedasizm”. Nie powstaje nic trwałego

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 września 2022, 15:05 • 14 min czytania 45 komentarzy

– Chaos powstał przez te wszystkie zrywy i przeróżne koncepcje, które w ciągu ostatnich lat wznosiła i stosowała reprezentacja Polski. Czesław Michniewicz może mieć słuszność w obronie swoich eksperymentów i twierdzić, że każdy z wypróbowanych systemów przyda mu się na katarskich mistrzostwach świata, ale to tylko potęguje wrażenie, że do tej pory nie zbudowaliśmy niczego trwałego. Poczucie chaosu wynika właśnie z tego, że nie konstruujemy, a reagujemy. Reagujemy, bo coś zdarzyło się w ostatnim meczu. Reagujemy, bo coś może zdarzyć się w kolejnym meczu. Reagujemy, bo któryś z zawodników wypada. Reagujemy, bo któryś z zawodników wpada. To jest zupełnie coś innego niż wyobrażenie o budowaniu drużyny w konsekwentny sposób. Gdy przegrywamy z Holandią czy Belgią, słyszymy, że nie da się tak grać. To jest ten „niedasizm”. Po jednym meczu jesteśmy święcie przekonani, że się nie da mówi w rozmowie z nami Michał Zachodny, dziennikarz Viaplay i autor książki „Polska myśl szkoleniowa”. Zapraszamy. 

Zachodny: – Kadrą rządzi „niedasizm”. Nie powstaje nic trwałego

Reprezentacją Polski rządzi chaos?

Nie utożsamiałbym gry kadry z chaosem. Polska stara się być zespołem zdyscyplinowanym, drużyną dosyć przewidywalną defensywnie, czytelnie się ustawiającą i potrafiącą dostosować się do warunków meczu poprzez zmianę ustawienia, jak stało się to chociażby w starciu z Holandią. W tym wszystkim popełnia błędy, bywa zbyt bierna, ale nie powiedziałbym, że głównym gnębiącym ją problemem jest chaos.

Ale trochę nie ma w tym wszystkim ładu i składu. 

Trudno mi wymienić polskiego zawodnika, który w meczu z Walią nie byłby świadomy swoich zadań na boisku i nie realizowałby założeń taktycznych narzuconych przez Czesława Michniewicza. Wszystko układało się według jego myśli, o czym świadczy fakt, że bardzo długo wstrzymywał się z jakimikolwiek zmianami, nawet zejście Karola Świderskiego było bardzo wymuszone.

Reklama

Dlaczego więc gra reprezentacji wciąż nie wygląda płynnie?

Bo to reprezentacja dwóch prędkości. Dzieli się na dwa podzespoły. Pierwszy podzespół, który ma przekonanie, że potrzeba wspomnianej żelaznej dyscypliny i bardzo konkretnych cech charakteru, żeby przetrwać mecz. I drugi podzespół, który uważa, że posiada kreatywność, predysponującą kadrę do bardziej ofensywnego stylu gry, skupionego na operowaniu piłką w ataku pozycyjnym.

Ten rozdźwięk między dwoma koncepcjami najlepiej uwidocznił się w pomeczowych wypowiedziach reprezentantów. Wojciech Szczęsny powiedział, że najlepiej czujemy się, gdy musimy dotrwać do ostatniego gwizdka. Tak jak w końcówce z Walią – niska obrona, zamykanie przestrzeni, wybijanie piłki z pola karnego, nieliczne próby wyprowadzenia kontrataków. Wcześniej jednak wychodzi Piotr Zieliński i przekonuje, że zdecydowanie lepiej powinien wyglądać atak pozycyjny. Tak samo wyraża się Robert Lewandowski. Pogodzenie tych opozycyjnych i antagonizujących się myśli jest największym problemem Czesława Michniewicza.

Znana śpiewka i motyw przewodni każdej podobnej dyskusji. 

Nie ma przypadku w tym, że zagrożenie pod bramką Wayne’a Hennesseya stwarzaliśmy głównie lewą stroną za sprawą Lewandowskiego, Zielińskiego i Zalewskiego, a na prawej flance nie działo się nic sensownego, bo najzwyczajniej w świecie na boisku wzajemnie szukają się zawodnicy, którzy czują, że mogą ze sobą grać bardziej kombinacyjnie, i to jest dobre. Inna sprawa, że żaden zespół nie jest w stanie długo utrzymywać się przy piłce, jeśli w ramach niego skłonności do takiej gry wykazuje zaledwie czterech czy pięciu graczy.

Polakom udało się wymienić dziewiętnaście podań w akcji poprzedzającej bramkę Świderskiego z Walią. Rodzynkowość tej wymiany jest świadectwem braku rozwoju ataku pozycyjnego za kadencji Czesława Michniewicza? 

Reklama

Kadra nie rozwija się w ataku pozycyjnym, ponieważ nie wszyscy są w optymalnej formie i nie wszyscy są przystosowani do tego typu gry. Zieliński i Lewandowski wierzą, że większość ich kolegów może za nimi nadążać, bo występują w wielkich klubach i są ogromnie pewni siebie. Ale w szeregach kadry nie mamy drugiego Zielińskiego, kogoś kto tak umiejętnie radziłby sobie z operowaniem piłki pod presją nacisku rywala. Niewykluczone, że to on jest aktualnie najważniejszym zawodnikiem tego systemu w wyciąganiu tej drużyny za uszy spod własnego pola karnego. Zdolności liderskie Lewandowskiego są niezaprzeczalne, ale bez Zielińskiego nie bylibyśmy w stanie utrzymywać się przy piłce i wielokrotnie rozgrywać jej od swojej bramki. W tej kwestii jest unikatowy, nawet na horyzoncie nie widać pomocnika o podobnych umiejętnościach, a żeby kreować sytuacje napastnikom trzeba rozgrywać. Czy to będą trzy podania, czy to będzie dziewiętnaście podań, nadal trzeba wymieniać i kombinować.

Fajnie, że ta akcja wyszła, ale kluczowy były dwa momenty – najpierw przyspieszenie wykonane przez Zielińskiego i Kiwiora, a następnie genialne zgranie Lewandowskiego, które na gola zamienił Świderski. Wcześniej nie wyglądało to obiecująco. Na prawej stronie szarżami przedrzeć próbowali się Żurkowski z Bereszyńskim. Nie dali rady. Wrócili do środka pola. W obronie podawali sobie Bednarek, Glik i Krychowiak. Znów znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Zadziałało jednak to, co już wcześniej dawało zalążki nadziei, czyli lewa strona. Umiejętnie szeroko ustawił się Zalewski. Podłączył się Kiwior. Odpowiedzialność wziął na siebie Zieliński. To nie jest żaden przytyk w kierunku reprezentacji. Tak funkcjonują zespoły. Jeśli nie idzie lewą stroną, grasz prawą stroną. Jeśli nie idzie prawą stroną, grasz lewą stroną. Ale mam wrażenie, że dynamiczne przenoszenie akcji z jednej flanki na drugą flankę wciąż szwankuje. Nieprzypadkowo pomeczowe wypowiedzi reprezentantów o płynności i obrazie gry nie są entuzjastyczne.

W „Polskiej myśl szkoleniowej” piszesz, że słowa Roberta Lewandowskiego są swoistym termometrem nastrojów wokół rozwoju kadry, że regularnie krytykuje sposób gry reprezentacji. Wydaje się, że jego retoryka wokół tej drużyny jest zachowawcza i delikatna, ale na pewno nie jakaś owacyjna. 

W ostatnich latach bardzo wzrósł średni poziom wyszkolenia technicznego. Przy większej intensywności gry od zawodników wymaga się szybszego operowania piłką pod presją przeciwnika. Dzieje się to z udziałem tak samo reprezentacji Polski, jak i reprezentacji Walii, nie trzeba nawet grać w topowych klubach i topowych ligach, żeby się z tym mierzyć. Natomiast podejście Lewandowskiego jest bardzo pragmatyczne. On wie, jaką ma jakość, jak groźnym jest napastnikiem, jak wiele bramek może strzelać dla swojej drużyny. Wie doskonale, że jeśli kadra będzie podchodzić do kolejnych meczów z bardzo defensywnym nastawieniem, pojawią się problemy z kreacją i zabraknie dograń w pole karne. Z Walią wypracowaliśmy jedną świetną sytuację strzelecką. To za mało.

Lewandowski wściekle gestykulował i krzywił się podczas meczu z Holandią. 

Na całym zgrupowaniu miał jedną okazję do oddania strzału.

Musi go to frustrować. Za Nawałki strzelił 37 goli w 40 meczach, za Brzęczka – 8 goli w 18 meczach, za Sousy – 11 goli w 12 meczach, za Michniewicza – 2 gole w 6 meczach.

To nie jest efektywna kadra w kontekście wykorzystywania potencjału trzech własnych najmocniejszych ogniw – napastnika Lewandowskiego, środkowego pomocnika Zielińskiego i bramkarza Szczęsnego. Im bardziej rośnie profil Lewandowskiego w światowym futbolu, tym bardziej domaga się on wsparcia ofensywnego systemu. Potrafił spełnić to Nawałka, choć wcale nie opierał się na superofensywnym futbolu. Poczucie tego, jak może to wyglądać, wzmogła w nim niewątpliwie również krótka kadencja Sousy. Portugalczyk odchodził w atmosferze konfliktu, ale wcześniej przyjechał do Polski i błyskawicznie zdiagnozował, że największym skarbem tej reprezentacji są jej napastnicy.

Michniewicz ma inne podejście. Bardziej zrównoważone. W przekabacaniu Lewandowskiego na swoją stronę ważna dla niego musi być zmiana podejścia do początków meczu. Jeszcze rok temu zaczynaliśmy pozytywnie i napastliwie, wysokim pressingiem, do przodu, jak chociażby z Hiszpanią w Sevilli czy z Anglią w Warszawie. Teraz rywale się na nas rzucają. Rzucili się Holendrzy, rzucili się Walijczycy. Polacy mieli ogromne problemy w pierwszych kwadransach. Później bardzo ciężko było ponownie wciągnąć do gry Lewandowskiego. Przestawić jego myślenie. Dać mu do zrozumienia, że to nie będzie tylko walenie trudnych do opanowania piłek w jego stronę spod własnej bramki. W takim układzie konieczny jest taki Świderski, który kilka razy zostanie sfaulowany i który przyjmie na siebie część ciosów przeznaczonych dla kapitana.

Co ciekawe, Lewandowski czasami wraca do tego wyjazdowego 1:6 z Belgią, kiedy do przerwy remisowaliśmy 1:1. Mówi, że próbowaliśmy, że chcieliśmy, że w drugiej połowie faktycznie wszystko się posypało i skończyło się wstydliwym blamażem, ale przez pierwsze czterdzieści pięć minut działo się coś obiecującego, choć dla Michniewicza tamta porażka zdaje się być dowodem na to, że tej kadry nie stać na takie odważniejsze próby pójścia na wymianę ciosów z rywalami klasy Belgów.

W przeważającej liczbie meczów za kadencji Michniewicza rozgrywamy mniej ataków pozycyjnych niż rywal. Reaktywny futbol jest już na stale wpisany w polską myśl szkoleniową?

Trzecią edycję z rzędu Polska utrzymała się w najwyższej dywizji Ligi Narodów, choć pokonała w niej tylko Bośnię i Hercegowinę oraz Walię, a zbierała cięgi od Portugalczyków, Włochów, Holendrów i Belgów. Kibice chce widzieć drużynę stawiającą się silniejszym rywalom. Zdarzały nam się pojedyncze remisy, które wynikały z odważniejszej i zdecydowanej gry, do czegoś nawet prowadzącej, ale to wciąż jest bardzo mało. Skoro zazwyczaj stawiamy zasieki w tyłach i cofamy się do głębokiej defensywy, a następnie przegramy, to dlaczego wciąż próbujemy tego samego? Przecież tak czy siak wynik jest negatywny!

W kolejnej edycji Ligi Narodów znów trafi się nam rankingowo słabszy rywal. Teoretycznie można byłoby ponownie poddawać mecze z lepszymi i skupiać się na spotkaniach ze słabszymi, ale może warto byłoby wykorzystać starcia z potęgami do wypróbowania czegoś ciekawszego. Może nie jakiegoś szaleńczego, bo do otwartego futbolu trzeba mieć odpowiednich wykonawców, ale po prostu czegoś odmiennego od tego założonego wzoru. W ten sposób kadra mogłaby się rozwinąć, określiłaby własne limity i możliwości. Selekcjoner dowiedziałby się czegoś nowego, a po tym zgrupowaniu tylko utwierdziliśmy się w przekonaniach i tezach, które trwają w nas po meczu z Belgami na Stadionie Narodowym.

W „Polskiej myśl szkoleniowej” stworzyłeś coś w rodzaju taktycznej historii rodzimego futbolu. Jesteś w stanie umieścić na osi chronologicznej konkretny moment, kiedy narodził się koncept futbolu reaktywnego, w którym trwamy po dziś dzień?

Ten konflikt trwa od samego zarania dziejów polskiego futbolu i od pierwszych meczów naszej reprezentacji. Dominowały dwie szkoły i dwa ośrodki, Kraków i Lwów, bardzo różne w rozumieniu podejścia do gry i treningu, takiego całościowego myślenia o tym sporcie. W ten sposób kształtował się narodowy dyskurs piłkarski do II wojny światowej, po której tylko chwilowymi zrywami chcieliśmy czegoś więcej niż reaktywności. Gdy zapragnęliśmy uczyć się od Węgrów i sprowadzaliśmy szkoleniowców z tego kraju, żeby pokazali nam, co można robić lepiej i inaczej, jak można szkolić zawodników i prowadzić zajęcia, nagle okazało się, że nie ufano tym trenerom, a ich wizje odrzucili ci, którzy powinni czerpać od nich najbardziej, czyli ludzie zatrudnieni w związku.

Przez lata wokół reprezentacji czuwał Ryszard Koncewicz. Fachowiec myślący bardzo pragmatycznie, którego profil określilibyśmy współcześnie jako bardzo staromodny. Po nim oddechem był Kazimierz Górski. Zbudował ofensywnie grającą drużynę na wzorze dwóch nowocześnie prowadzących i ustawiających swoje zespoły zagranicznych szkoleniowców z dwóch najsilniejszych polskich klubów – Gezy Kalocsaya z Górnika Zabrze i Jaroslava Vejvody z Legii Warszawa. Tak to powinno wyglądać. W efekcie miał inne podejście nie tylko do relacji z ludźmi, ale też do pojęcia boiskowej odwagi.

Po igrzyskach olimpijskich w 1976 roku zastąpił go jednak Jacek Gmoch, który podchodził do piłki nożnej bardziej zachowawczo. Na otwarcie mundialu w 1974 roku szliśmy na wymianę cios i narzuciliśmy wysokie tempo przeciwko Argentynie, a w 1978 roku postawiliśmy na antyfutbol i zostaliśmy wygwizdani podczas meczu z RFN. W ciągu czterech lat potrafiliśmy odwrócić pomysł na grę o sto osiemdziesiąt stopni i odejść od kierunku, który przyniósł nam trzecie miejsce na świecie.

W późniejszych latach świetne momenty na hiszpańskich mistrzostwach świata miała kadra Piechniczka, ale ten raczej myślał pragmatycznie i stawiał na defensywę. Kolejne ofensywne uniesienia były krótkotrwałe. „Futbol na tak” za Jerzego Engela. Wisła Kraków za Henryka Kasperczaka. Najlepsze reprezentacyjne momenty kadencji Leo Beenhakkera. Te ostatnie zniszczone przez polską myśl szkoleniową, jak to wówczas określano, słusznie czy niesłusznie. W wyobrażeniu kibiców konflikt holenderskiego selekcjonera z polskimi trenerami starszej daty był właśnie starciem nowoczesnej myśli szkoleniowej z polską myśl szkoleniową. Gdy Paulo Sousa przejął reprezentację Polski, na pierwszej konferencji prasowej od razu zaznaczył, że „w waszej mentalności jest gra z kontry, ale będę chciał to zmienić i sprawić, że ta kadra będzie bardziej ofensywna”, to był jednak zaledwie półroczny zryw.

Ciągle powtarzasz słowo „zryw”.

Bo żyjemy tymi zrywami. Bo wyczekujemy tych zrywów. Ale nie mamy w sobie na tyle cierpliwości i na tyle konsekwencji, żeby trzymać się tego i rozwijać w tym kierunku nie tylko jedną drużynę w kraju, która sama w sobie ma być wyznacznikiem stylu i filozofii, ale przelewać ten koncept z reprezentacji na kluby i akademie, z góry na dół i z dołu na górę. Nie umiemy sprawić nawet, żeby reprezentacje młodzieżowe operowały piłką w ataku pozycyjnym i atakowały futbolówkę w wysokim pressingiem, bo to wcale nie jest regułą, choć regułą miało być.

Dostrzegasz pewną spójność między okresami lepszego Smudy, klasycznego Fornalika, gorszego Nawałki, całego Brzęczka i aktualnego Michniewicza?

Każdy mógłby postawić taką diagnozę, że brakuje nam jakości w ataku pozycyjnym, bo na czym on polega? Na cierpliwym i konsekwentnym budowaniu, na robieniu czegoś kreatywnego pod presją. To nie są cechy, które możemy utożsamiać z polską piłką nożną.

W „Polskiej myśl szkoleniowej” piszesz: „Od feralnej porażki w Kopenhadze za czasów Nawałki jest w stanie rozchwiania między koncepcjami i ustawieniami. W taktycznej historii polskiej kadry nie było drugiego tak dynamicznego okresu, z tak dużą liczbą sprawdzanych systemów. Na świecie obserwuje się coraz większą różnorodność stylów gry, co wpływa na zacieranie się kulturowych, tradycyjnych wartości piłkarskich przypisywanych poszczególnym krajom, to akurat Polska jest w tym sensie… wyspą”. 

W bardzo niewielu dziedzinach życia jesteśmy konsekwentni jako naród. Bardzo rzadko radzimy sobie pod presją i nie podejmujemy chaotycznych decyzji. Mówiono o tym, że poprzez rozwój współczesnego futbolu zacierają się charakterystyki narodowych stylów gry, a u nas reprezentacja Polski wciąż jest najlepszym wyznacznikiem charakteru Polski i Polaków. Lubimy, gdy Kamil Glik broni na wślizgu we własnym polu karnym i blokuje ofiarnie każdy jeden strzał oddany przez rywala. Lubimy, gdy bohaterami zostają bramkarze. Lubimy, gdy atak jest szybki i konkretny. Ale czy jesteśmy na tyle konsekwentni, żeby cierpliwie rozgrywać piłkę i umiejętnie kreować sytuacje?

Dziwi mnie, że w dobie kosmopolityczności futbolu wydaje się to taką czarną magią. 

Dlaczego Węgrzy tak świetnie poradzili sobie w grupie Ligi Narodów z Anglią, Niemcami i Włochami? Z tymi pierwszymi wygrali 4:0 na Molineux Stadium, a w pewnym momencie potrafili utrzymać się przy piłce przez całe cztery minuty, non stop. To nie było spotkanie, w którym Węgrzy dominowali. Mieli dużo szczęścia, bo strzelili cztery gole przy łącznej sumie jakości szans na poziomie 0,7 czy 0,8, ale zaprezentowali się odważnie, potrafili szybko operować piłką, spychali rywala do defensywy i odbierali mu wolę do doskakiwania do pressingu. Działali błyskawicznie. Zmieniali strony gry. Jeden albo dwa kontakty. I do przodu. To nie jest zespół, który notuje lepsze posiadanie piłki niż polska kadra. Grają nawet podobnym systemem. Różnic wcale nie jest tak dużo, ale jest w nich większa cierpliwość, nie tylko w ataku, ale także w uprzykrzaniu przeciwnikowi życia pod własną bramką. Tymczasem Polska do takiej Holandii przystąpiła bez wymaganej agresywności. I boleśnie się na tym przejechała.

Kolejny ładny cytat z „Polskiej myśl szkoleniowej”, który sobie wypisałem: „Nawet jeśli polską myśl szkoleniową cechuje przede wszystkim pragmatyzm, obawy i „niedasizm”, to wciąż trudno ją zdefiniować”. Doszukujesz się dyscypliny taktycznej w grze kadry Michniewicza, ale czy w skali makro polską piłką rządzi taktyczny chaos?

Nie do końca. Wiele ekstraklasowych drużyn potrafi organizować się w ramach niskiego pressingu. Polską ligę trudno się ogląda, bo kluby nie chcą ryzykować, bazują na szczelnej obronie, wyćwiczonej organizacji, zamykaniu przestrzeni, kontrolowaniu odległości między formacjami. Chaos powstał za to przez te wszystkie zrywy i przeróżne koncepcje, które w ciągu ostatnich lat wznosiła i stosowała reprezentacja Polski. Czesław Michniewicz może mieć słuszność w obronie swoich eksperymentów i twierdzić, że każdy z wypróbowanych systemów przyda mu się na katarskich mistrzostwach świata, ale to tylko potęguje wrażenie, że do tej pory nie zbudowaliśmy niczego trwałego.

Poczucie chaosu wynika właśnie z tego, że nie konstruujemy, a reagujemy. Reagujemy, bo coś zdarzyło się w ostatnim meczu. Reagujemy, bo coś może zdarzyć się w kolejnym meczu. Reagujemy, bo któryś z zawodników wypada. Reagujemy, bo któryś z zawodników wpada. To jest zupełnie coś innego niż wyobrażenie o budowaniu drużyny w konsekwentny sposób. Gdy przegrywamy z Holandią czy Belgią, słyszymy, że nie da się tak grać. To jest ten „niedasizm”. Po jednym meczu jesteśmy święcie przekonani, że się nie da. Nawet ostatnio czytałem wypowiedzi jednego z byłych reprezentantów Polski, że kadra nie może grać w systemie z trzema stoperami i dwoma wahadłowymi. Mówił: „nie da się”. Nie było argumentów. Polski piłkarz nie potrafi. Co z tego, że polski piłkarz gra w trójkowym systemie w zagranicznych klubach? Co z tego, że w trójkowym systemie zremisowaliśmy z Anglią i Hiszpanią? Co z tego, skoro nie może grać w systemie z trzema stoperami i dwoma wahadłowymi, nie da się i już? W „niedasizmie” nie ma miejsca na dyskusję. Reagujemy, reagujemy, reagujemy. I nic więcej. 

I nie ma co oczekiwać, że w tym momencie historii Michniewicz będzie budował coś trwalszego, ale zostaniemy wylosowani z pierwszego koszyka do grupy eliminacyjnej Euro 2024, więc trafimy na słabszych przeciwników, z którymi będziemy musieli prowadzić grę i budować atak pozycyjny. I co wtedy? Skoro nie próbowaliśmy nawet podjąć rękawicy w tym elemencie z silniejszymi od siebie, to nagle mamy oczekiwać, że będziemy świetni i płynni z teoretycznie gorszymi? Zaprzepaściliśmy swoją szansę na rozwój.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

45 komentarzy

Loading...