Reklama

Jessica Pegula. Z kim Iga Świątek zagra w 1/4 US Open?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 września 2022, 18:07 • 9 min czytania 0 komentarzy

Jest córką miliardera, który poza swoją firmą zarządza też kilkoma klubami sportowymi. Ale w tenisie wcale nie miała łatwo. Kilka sezonów straciła przez rozmaite kontuzje. Jej rodzice wspominali nawet, że zastanawiali się, czemu nie da sobie z tym sportem spokoju. W końcu jednak zostawiła za sobą wszelkie problemy i zaczęła przebijać się do światowej czołówki. Dziś Jessica Pegula jest w czołowej „10” rankingu WTA, ale nigdy jeszcze nie była w półfinale turnieju wielkoszlemowego. Na US Open doszła do swojego czwartego – a trzeciego w tym roku – ćwierćfinału imprezy tej rangi. Iga Świątek już raz, na Roland Garros, zdołała ją zatrzymać. Czy zrobi to po raz kolejny?

Jessica Pegula. Z kim Iga Świątek zagra w 1/4 US Open?

Z (nie do końca) bogatego domu

Rodzice Amerykanki zarządzają dziś wartym 6.7 miliarda dolarów majątkiem. Na liście magazynu „Forbes” Terry Pegula, ojciec Jessiki, znalazł się na 438. miejscu wśród najbogatszych ludzi świata. Źródło jego fortuny leży w ropie i gazie, ale zaczynał od pożyczonych 7.5 tysiący dolarów, za które założył małą firmę. Potem poprowadził ją do wielkości. Jego żona, Kim, start miała jeszcze trudniejszy – w ojczystej Korei Południowej została porzucona przez rodziców. Trafiła do rodziny zastępczej w Stanach Zjednoczonych. Pierwotnie chciała pracować na Alasce, w przetwórni ryb. Potem jednak poznała Terry’ego. I oboje założyli rodzinę.

Jessie – jak ją nazywają – jest środkową z piątki rodzeństwa. Ma starszych brata i siostrę z pierwszego małżeństwa swojego ojca oraz młodszych siostrę i brata ze związku z Kim.

Jej rodzice uwielbiają sport. Nie tylko tenis, choć Terry od dawna jest jego fanem. Angażują się bowiem też w inne dyscypliny. Sporo środków wpłacają na hokejowy program w Pensylwanii. W 2014 ojciec Jessiki zdecydował się też na kupno Buffalo Bills, ekipy grającej w NFL. Zapłacił 1.4 miliarda dolarów, przebijając oferty Jona Bon Jovi i… Donalda Trumpa. Dziś drużyna warta jest już o dwa miliardy dolarów więcej. Do tego jest też właścicielem Buffalo Sabres (NHL), Rochester Americans (AHL, liga rozwojowa dla NHL), Buffalo Bandits i Rochester Knighthawks (obie NLL, liga lacrosse’a).

Reklama

To wszystko jednak nastąpiło już po tym, jak Jessica zaczęła treningi. – Dorastałam w przekonaniu, że trzeba ciężko pracować i dobrze sobie radzić. Moi rodzice na początku nie mieli wiele, więc obserwowanie, jak dużo z siebie dają, było naprawdę inspirujące – wspominała Pegula. Owszem, kiedy jej ojciec zaczął zarabiać miliony, wszystko stało się łatwiejsze. Na tyle, że jego córka mogłaby odpuścić sport. Ale się na to nie zdecydowała. – Nigdy nie chciałam, żeby patrzono na mnie przez pryzmat tego, że coś mi podarowano. Uważam, że zapracowałam na swoją pozycję w świecie tenisa – mówiła.

Jej rodzice, oczywiście, zawsze ją wspierali. Choć niekoniecznie na meczach. Ponoć oboje nie potrafią oglądać spotkań córki bezpośrednio z trybun, robią to co najwyżej przed telewizorem. Ojciec zwykle i tak kończy wpatrzony w telefon i skupiony na nim, by choć trochę ulżyć sobie w stresie. Jego żona z kolei często prosi po prostu o podanie wyniku seta i meczu, nie jest w stanie oglądać spotkania punkt po punkcie. Tak bardzo denerwuje się o córkę. Inna sprawa, że ostatnio było raczej odwrotnie – w czerwcu matka Jessiki zachorowała, musiała przejść przez leczenie, obawiano się ponoć nawet o jej życie. Ale wszystko skończyło się dobrze.

Podobnie jest ze zdrowiem jej córki.

Problemy ma za sobą

Zaczęła grać w tenisa, gdy miała siedem lat. – Nazywamy ją „naszą pierwszą sportową drużyną”. To była tak naprawdę nasza pierwsza okazja, by zrozumieć, co trzeba zrobić, by opiekować się karierą profesjonalnego gracza. Cały ten wysiłek, czas, ale też wszystko, co ona musiała poświęcić. To było wyczerpujące, ale i bardzo satysfakcjonujące. My ją wspieraliśmy, ale wszystko ostatecznie zależało od niej samej – mówiła Kim.

Swoją drogą Jessica zaczęła grać przez Laurę, starszą siostrę, która w tenisa grywała w college’u. Pamięta, że przez pierwszych kilka lat często myślała, że nigdy nie będzie tak dobra jak siostra oraz jej rywalki. Gdy jednak minęło trochę czasu, przekonała się, że jest coraz bliżej poziomu Laury. A potem zaczęła z nią wygrywać i pokazywać się coraz lepiej w turniejach juniorskich. Jej nazwisko stało się znane w amerykańskim świecie tenisa. Na tyle, że jako siedemnastolatka otrzymała dziką kartę do US Open, ale w deblu (specjalistką od gry podwójnej jest zresztą do dziś, była nawet w finale tegorocznego Roland Garros wraz z Coco Gauff). W parze z Taylor Townsend doszły wtedy do trzeciej rundy.

Reklama

Później przyszło jeszcze kilka innych zaproszeń do turniejów – choćby kwalifikacji Indian Wells, które zresztą przeszła – ale gdy stawała się coraz starsza i nie było widać wielkich postępów, te przestały przychodzić. Na domiar złego niedługo po jej 20. urodzinach zaczęły się trwające kilka lat problemy ze zdrowiem. Wtedy męczyło ją kolano, przez półtora roku właściwie nie grała. Kiedy wróciła, najpierw miała problem z nogą, a potem zaczęło doskwierać jej biodro. W 2017 roku przeszła jego operację.

– Biodro było najtrudniejszą kontuzją. Najtrudniej było wrócić potem na swój poziom. Kiedy mi się to przydarzyło, niemal natychmiast wiedziałam, że pewnie będzie potrzebna operacja. Przez kilka dni byłam załamana. Mówiłam sobie, że nie wiem, czy chcę wracać. Wiedziałam, że będzie bardzo trudno – wspominała. Łącznie straciła ponad dwa lata kariery. I długo zastanawiała się, czy w ogóle wracać na korty. Podobnie jak jej rodzice.

– Pamiętam, że myślałam: „Dlaczego ona w ogóle chce to nadal robić?”. Są rodziny, w których tenisistki są głównym źródłem dochodów, rodzice takich dziewczyn liczą na nie w tej kwestii. Ona nie musiała się tym martwić. Nie musiała nadal grać, jej życie byłoby znacznie prostsze, gdyby tego nie robiła. Ale zdecydowała się spróbować, bo kocha ten sport. Robi to wszystko dla siebie, nikogo innego – mówiła jej matka.

Czas spędzony na rehabilitacji poświęciła przede wszystkim na rozwój własnego biznesu – linii kosmetyków do dbania o skórę, Ready24. Twierdziła, że to pokazało jej też, czego potrzebuje w tenisie. Postanowiła wrócić i nie tylko spróbować jeszcze raz osiągnąć sukces, ale też postawić na pełen profesjonalizm. Wcześniej, jak mówiła, miała na tej płaszczyźnie braki. Pracowała ciężko, owszem, ale odpuszczała pewne małe rzeczy, które mogłyby zrobić różnicę. Po kontuzjach zdecydowała, że jeśli chce jeszcze raz wejść do tego świata, musi to zrobić tak dobrze, jak tylko się da.

Światowa czołówka

Efekt jej postanowienia dało się zauważyć szybko. Już w 2018 roku osiągnęła swój pierwszy finał turnieju WTA, w Tournoi de Quebec, gdzie musiała przejść przez kwalifikacje. Pokonała wtedy między innymi Sofię Kenin, Petrę Martić czy Ons Jabeur. Dzięki takiemu występowi awansowała do TOP 200 rankingu WTA, a rok skończyła blisko pierwszej setki. Potem zatrudniła nowego trenera, Davida Witta, który wcześniej przez 11 lat prowadził karierę Venus Williams. Jego doświadczenie w połączeniu z jej umiejętnościami, dało dobry efekt. Niedługo potem wygrała turniej Citi Open w Waszyngtonie, który do dziś pozostaje jej jedynym sukcesem takim na poziomie WTA.

Ten rok jest zdecydowanie najlepszym w jej karierze. W maju zagościła w finale największego turnieju w karierze – WTA 1000 w Madrycie, przegrała z Ons Jabeur. Do tego doszła do trzech ćwierćfinałów turniejów wielkoszlemowych. W Australii, Francji i teraz – w ojczyźnie. W Nowym Jorku jest już zresztą ostatnią z Amerykanek w głównej drabince singla (w 1/4 była też Coco Gauff, ale odpadła w meczu z Caroline Garcią). Spoczywa na nie spora presja, która może być dla niej czymś nowym. Bo choć to ona jest najwyżej rozstawioną z reprezentantek USA, to oczy wszystkich były zwrócone raczej czy to na Gauff, czy Serenę Williams, czy nawet Danielle Collins, finalistkę tegorocznego Australian Open.

Teraz fani patrzą na Pegulę.

Nie bez podstaw. Rozstawiona z „8” Amerykanka rozgrywa świetny turniej. Najlepiej pokazał to jej mecz IV rundy, w którym pokonała w dwóch szybkich setach Petrę Kvitovą. Owszem, Czeszka w poprzednim spotkaniu rozegrała prawdziwy maraton przeciwko Garbine Muguruzie, mogła być zmęczona, ale nawet jeśli, to trzeba Jessice oddać, że wykorzystała to doskonale. Ba, na siedem break pointów, które miała w tym spotkaniu, wykorzystała aż sześć.

– To niesamowite uczucie. Jestem niezwykle szczęśliwa. Petra to trudna przeciwniczka, potrafi zagrywać wygrywające uderzenia z każdego miejsca na korcie. To pierwszy raz, gdy ją pokonałam [w ich trzecim starciu – przyp. red.], to miła chwila – mówiła Jessica, która w ostatnim czasie coraz pewniej czuje się w czołówce rankingu WTA. Przed tym turniejem była na 8. miejscu, po nim zajmie co najmniej piątą – najwyższą w karierze – pozycję. Gdyby wygrała US Open, ma szansę wejść nawet na pozycję wiceliderki.

Doceniają ją też rywalki. I to nie tylko jeśli chodzi o grę. W tym roku Jessica weszła do rady zawodniczej WTA, która stara się reagować i pomagać przy wielu kwestiach dotyczących tenisistek grających w tourze. Ostatnio na tapet wzięty został temat wykorzystania seksualnego podopiecznych przez trenerów (Fiona Ferro, francuzka tenisistka, oskarżyła o to byłego trenera). Jessica w rozmowach sama mówiła, że na razie głównie podpatruje koleżanki, które działają w radzie dłużej, ale stara się pomagać na tyle, na ile jest w stanie.

Choć akurat dziś w nocy polskiego czasu skupić musi się na sobie. Zagra przecież o największe osiągnięcie w karierze.

Z Igą o życiowy sukces

Kiedy Iga Świątek notowała swoją niesamowitą serię meczów bez porażki i dopiero zaczynał się sezon gry na ziemi – jej ulubionej nawierzchni – Jessica Pegula zatweetowała: „Boże, pomóż nam wszystkim”. Bóg jednak nie pomógł, Iga wygrała wszystkie trzy turnieje na mączce, w których wzięła udział przed Wimbledonem. Na Roland Garros w ćwierćfinale ograła samą Amerykankę. Bez większego trudu, 6:3 6:2.

– Myślę, że jestem lepszą zawodniczką, niż byłam, gdy grałam z nią poprzednim razem. Wiem, jak gra, ale właściwie nigdy nie można być do końca pewnym, jak Iga się zaprezentuje. Myślę, że będę musiała zagrać mądrze i utrzymać koncentrację. Tak jak to zrobiłam w meczu z Petrą – mówiła Pegula. Z Igą bilans ma ujemny, ale już raz ją pokonała. Tyle że dawno. W 2019 roku, na turnieju w Waszyngtonie. Potem przegrała w tym roku w Miami, no i we French Open. Jednak nie była tym zaskoczona, bo już przy okazji pierwszego starcia doceniła Igę.

– Pamiętam, że oglądałam jej grę już dawno temu, jeszcze nie na poziomie WTA. Wygrała cztery turnieje 60K (poziom ITF) z rzędu. Pomyślałam wtedy, że musi być naprawdę dobra. Taka seria to niełatwa sprawa. Kiedy więc grałam z nią w Waszyngtonie, nie lekceważyłam jej. Powtarzałam sobie: „Ta dziewczyna będzie dobra”. Pokonałam ją wtedy, ale jeszcze brakowało jej doświadczenia, na twardych kortach nie radziła sobie aż tak świetnie. 

W 2022 roku Iga była jednak już na szczycie. A Jessica dopiero próbuje dotrzeć w jego okolice. Z każdym miesiącem tego roku jest tego coraz bliżej, a gdyby Polkę ograła, byłaby na naprawdę prostej drodze do wielkiego sukcesu. Inna sprawa, że jej gra zdaje się Świątek całkiem odpowiadać. Jessica raczej lubi kontratakować, nie przejmuje inicjatywy tak jak wiele z tych rywalek, które Polkę pokonywały. Brak u niej jednej dużej broni, ale jest niesamowicie solidna i regularna. To nie będzie łatwa przeprawa, zwłaszcza, że Iga nie jest w optymalnej formie.

Sytuacja nieco się więc odwróciła. O ile w 2019 roku to Jessica nie mogła zlekceważyć Igi, tak teraz Iga nie może zlekceważyć Jessiki. Jaki będzie tego skutek? Dowiemy się o 1 w nocy polskiego czasu, wtedy obie rozegrają swoje spotkanie.

Fot. Newspix

Czytaj także: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Tenis

Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Sebastian Warzecha
0
Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...