Reklama

Zaczął od rezerw Garbarni i inwestował w siebie. „Wierzyłem, że dyscyplina się opłaci”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

14 sierpnia 2022, 09:09 • 15 min czytania 2 komentarze

Gdy złamał nogę rok po powrocie do Polski z Nantes, wziął się do pracy i w cztery lata przeszedł drogę z okręgówki do Ekstraklasy. W Garbarni Kraków to, co zarobił, wydawał na dodatkowe treningi i konsultacje. Michał Feliks wierzył i inwestował w siebie, a teraz chce zebrać tego efekty. Opowiada nam o tym, jak wyglądało jego życie we Francji i jaki ma plan na podbicie naszej ligi.

Zaczął od rezerw Garbarni i inwestował w siebie. „Wierzyłem, że dyscyplina się opłaci”

Dlaczego młody zawodnik decyduje się na powrót z Francji do Polski? Przeważnie jest tak, że gdy zobaczy się „lepszy świat”, to chce się tam zostać.

To nie było do końca zależne ode mnie. W Nantes co pół roku, rok selekcjonują zawodników i zostałem „odpalony”. We Francji na koniec nie dojechał mi mental, czułem się wtedy słabo psychicznie i fizycznie. Nie wiem, jaka była tego przyczyna, ale po powrocie mogłem odżyć. Miałem na miejscu rodzinę, mogłem trenować indywidualnie, dołączyłem do grającej w Centralnej Lidze Juniorów Wisły Kraków.

Nie miałeś chęci, żeby poszukać jeszcze jakiegoś klubu poza Polską, zaczepić się tam na dłużej?

Szczerze mówiąc, od razu szukałem klubu w Polsce. Zebrałem bagaż doświadczeń, współpracowałem wtedy z Tomaszem Frankowskim, założycielem akademii AP21, który miał znajomości we Francji i pytał mnie, czy szukać czegoś w tym kraju, ale stanęło na powrocie i znalezieniu miejsca, w którym będę się rozwijał.

Reklama

Semedo: Noga wygięła mi się tak, że koledzy płakali na jej widok [WYWIAD]

Mówisz, że nie za bardzo wiesz, co było powodem tego dołka. Może to, że myślami byłeś w Polsce, bo zostawiłeś tutaj swoje życie?

Być może, a może chodziło też o język? Gdybym szybciej załapał francuski, miałbym lepszy kontakt z kolegami. Uczyłem się go, ale ciężko było wejść na taki poziom, żeby swobodnie rozmawiać z innymi. Może chodziło też o duży przeskok, bo wyjechałem z akademii, w której graliśmy w ligach makroregionalnych, do jednej z najlepszych szkółek we Francji. Czasami było widać, że inni grali na bardzo wysokim poziomie. O ile wejście miałem dobre, to potem czułem, że zdarzają się jakieś problemy.

Ale też coś potrafiłeś, bo z trzech osób na testach zostawili tylko ciebie.

Wyglądałem na nich bardzo dobrze, przyjechałem w gazie. Mimo wszystko nie żałuję, bo warto było to zobaczyć, przeżyć. W jednym centrum są tam boiska, siłownia, szkoła, mieszkania, restauracja. Nawet nie trzeba wychodzić. Wstawałem, szedłem z chłopakami do szkoły, żeby trochę się osłuchać języka, szliśmy na trening, obiad, a potem już różnie — czasami drugi trening, czasami powrót do szkoły, zajęcia indywidualne czy kurs językowy.

Wybierałeś odpoczynek czy coś ekstra?

Reklama

Zazwyczaj robiłem coś dodatkowo, bo możliwości były duże. Mieliśmy boisko do siatkonogi z wysokim murem, o który można było odbijać piłkę, ćwiczyć podania. Było małe boisko z bramkami, siłownia, więc jeśli komuś się chciało, to mógł poświęcić dużo czasu na rozwój. Teraz myślę, że może nawet czasami przesadzałem, bo mogłem odpocząć, zluzować, oczyścić głowę.

Czyli to była taka trochę fascynacja: zobaczyłeś, ile tych rzeczy tam jest i chciałeś ze wszystkiego skorzystać.

Tak, ale też to, że chciałem się rozwijać, jak najszybciej wejść na wyższy poziom. Odpoczynek i głowa też są jednak ważne, uświadomiłem to sobie po paru latach.

A z francuskiego coś jeszcze pamiętasz?

Na końcu te proste rzeczy, typu: kiedy trening, co dziś na obiad, sprawy organizacyjne, ogarniałem. Teraz zostały mi już same pojedyncze słówka, slogany.

To musiało być nudne, jak siedziałeś na lekcjach z kolegami tylko po to, żeby słuchać języka. Przecież nie miałeś pojęcia, o czym oni mówią.

Bywało nudno! Jak była jakaś chemia czy biologia, to siedziałem z założonymi rękami. Na francuskim już pisałem eseje, wypracowania. Kursy indywidualne miałem 3-4 razy w tygodniu, ale był z tym mały problem, bo mieliśmy dziesięcioosobowe grupy. Byłem w niej z ludźmi z Afryki, którzy nie do końca znali nawet europejski język, przez co bardzo mozolnie to szło. Byli przyzwyczajeni do arabskiego, więc gdy nie potrafili napisać nawet literki po europejsku, to jedno zdanie pisali 10 minut. Ale muszę też powiedzieć, że sam mogłem zrobić więcej, uczyć się słówek w pokoju i tak dalej.

Jak wyglądało to od strony szkoleniowej? Kto się wami zajmował?

Sztab był złożony z kilku trenerów, były analizy, także indywidualne. Wyglądało to już trochę jak w seniorskiej piłce. Jak ktoś potrzebował, to były też indywidualne treningi. Nie przywiązywano dużej uwagi do przygotowania fizycznego, chodzi mi teraz o pracę na siłowni — to nie był priorytet. Na początku sezonu były cięższe treningi, bieganie, ale w trakcie sezonu wszystko było już robione z piłką: dużo małych gierek, technicznych rzeczy, dużo rzeczy na myślenie.

Na szybkość reakcji?

Mieliśmy takie ćwiczenie, że było cztery, pięć kolorów, każdy miał jakiś „swój” i gdy dostawało się piłkę, można było ją odegrać tylko do osoby, która miała określony kolor. Tak, żeby szybko myśleć. Rozwojowe ćwiczenia, bardzo wymagające. Ciężko było zagrać na dwa kontakty, myśląc jednocześnie o tym, od jakiego „koloru” dostałem piłkę i komu mogę ją podać. Początkowo czułem satysfakcję, bo wszedłem na tyle dobrze, że w debiutach strzelałem bramki. Sparing — bramka, liga — bramka, wyjazd na kadrę — bramka. Czułem się doceniany, ale potem był zjazd. Trenerzy sami się zastanawiali nad tym, czemu tak było.

Odczuwałeś różnicę fizyczną w porównaniu z kolegami z Afryki?

Ta różnica była duża, bo miałem w drużynie pięciu, sześciu Europejczyków, a reszta to byli zawodnicy z Afryki. Oni wcale nie przywiązywali uwagi do przygotowania fizycznego, do tego, co jedzą, bo genetycznie byli silni, szybcy, skoczni. Do tego bardzo dobrze radzili sobie z piłką. To raczej nie byli zawodnicy, którzy wypruwali sobie żyły na siłowni. Mieli duży luz, to taki styl, że lubią sobie pochodzić z muzyką, nie czują presji, to dla nich zabawa. Nie było widać, żeby podchodzili do wszystkiego profesjonalnie, ale gdy wychodzili na boisko, to robili swoje. Może tego po prostu potrzebowali, u nas też jest Thabo Cele, który chodzi sobie z muzyką, bo tak lubi. Nantes wiedziało, kogo bierze, tych piłkarzy obserwowano i analizowano, brano praktycznie gotowych piłkarzy. Selekcja jest już u zawodników U-13, zajmują się nimi, nie działa to tak, że zapisuje się dziecko do szkółki i ono sobie tam jest. Paru gości, z którymi się tam spotkałem gra na dobrym poziomie, paru zagra pewnie na jeszcze lepszym.

To we Francji zwróciłeś uwagę na pracę nad warunkami fizycznymi?

Zacząłem to robić przed wyjazdem, ale przez to, że wyjechałem, urwał mi się kontakt z trenerem. Próbowałem robić coś samemu, jednak nie przynosiło to bardzo widocznych efektów. Gdy wróciłem i zacząłem na co dzień pracować indywidualnie z trenerem, moja fizyka i motoryka najmocniej się poprawiła. Kiedyś wcale nie byłem silny, szybki. Na poziomie drugiej ligi już to odczuwałem, pomagało mi to w pojedynkach fizycznych, szybkościowych. Teraz w Radomiaku też czuję, że mam tę siłę, tylko muszę ją jeszcze mądrze wykorzystywać, bo nie chodzi tylko o to, żeby ją mieć.

Wyrobiłeś sobie w Nantes jakieś nawyki? Nie mówię tu tylko o boiskowych sprawach.

Jakbym powiedział, że nauczyło mnie to samodzielności, to bym skłamał, bo wszystko mieliśmy pod nosem. Młody zawodnik nic tam nie musiał, tylko się uczyć i trenować. Może tylko w tym kontekście, że musiałem być sam, czasami polecieć z Francji do Polski. Pod tym względem więcej nauczyłem się już w Krakowie.

Michel Huff i kulisy pracy trenera przygotowania fizycznego [WYWIAD]

Większym przeskok odczułeś po transferze do Francji czy na zgrupowaniu reprezentacji Polski do lat 18?

W Nantes. W reprezentacji Polski byli dobrzy zawodnicy — Tymoteusz Puchacz, Sebastian Szymański, Kamil Grabara, ale jednak piłkarze we Francji mieli dużo jakości. Pewnie było też tak, że jak już chwilę trenowałem w Nantes, to przeskok na kadrę był mniejszy, mogłem się trochę lepiej zaaklimatyzować.

Miałeś efekt wow na kadrze, zaskoczyło cię, jaką jakość mają twoi rówieśnicy?

Bardziej skupiałem się na sobie, chciałem zobaczyć, jak to funkcjonuje i jak najlepiej się pokazać. Byłem tylko na dwóch zgrupowaniach, zagrałem w czterech meczach, więc nie miałem zbyt wiele czasu. Fajne doświadczenie, pamiątka i cel, bo myślę, że każdy, kto jest w wieku rozwojowym i gra w Ekstraklasie, marzy o tym, żeby znowu się w tej kadrze znaleźć.

Michał Feliks jako piłkarz Radomiaka Radom

Po powrocie do Polski odczułeś jakiś dołek, zawód, że nie jest tu tak super, jak tam?

Nie, odwrotnie. Gdy przyjechałem, od razu pojechałem na testy do klubów pierwszoligowych i poziom seniorskiej piłki był podobny do tamtego. Wiadomo, że inna jest organizacja, ale do tego się przyzwyczaiłem. Byłem w Chrobrym Głogów i Olimpii Grudziądz, ale w pierwszym klubie trener Grzegorz Niciński ostatecznie wziął młodzieżowca z Arki Gdynia. W Olimpii zespół był już po dwóch obozach, więc odczułem, że trochę mnie dojeżdżają, bo nie byłem tak przygotowany. Ostatecznie skończyłem w młodej Wiśle Kraków, uciekło mi kilka spotkań przez problemy z rejestracją, jednak to pozytywne doświadczenie. Fajna baza, udało się utrzymać w lidze, z której spadała połowa drużyn. Wtedy w CLJ grali jeszcze rok starsi zawodnicy, więc była to liga trochę szybsza i bardziej fizyczna, tak mówili nawet ci, którzy grali w niej później, gdy byli w niej młodsi zawodnicy.

W Olimpii byłeś na testach jeszcze raz, gdy złamałeś nogę.

Po roku zadzwonili do mnie, bo szukali młodzieżowca. Na ostatnim treningu obracałem się z obrońcą na plecach, złamałem nogę — pękła mi kość śródstopia. Bardzo pechowo, bo w momencie przeskoku z juniora do seniora wypadłem na pół roku. To jeden z cięższych momentów w moim piłkarskim życiu, ale z drugiej strony miałem dużo czasu i mocno skupiłem się na odbudowaniu fizycznym. Wzmocniłem się na tyle, że po pół roku przeszedłem testy w pierwszoligowej Garbarni Kraków. Wiosną trenowałem z pierwszym zespołem i grałem w rezerwach, a w kolejnym sezonie grałem już w drugiej lidze. Trener Łukasz Surma dał mi szansę, moje mecze były różne, ale rozwijałem się, mądrzałem na boisku. Trzy i pół roku w Garbarni wiele mi dały, to idealne miejsce do gry. Nie ma presji, można próbować różnych rzeczy, klub chce promować zawodników.

Wspominałeś o wsparciu, jakie w tym okresie okazywał ci tata.

Bo byli też ludzie, którzy mówili, że jak złamałem nogę, to trzeba kończyć, zająć się czymś innym. Tata we mnie wierzył i pchał mnie do przodu. Przyjeżdża na mecze, oby jak najczęściej widział pozytywne rzeczy na boisku. Często się ze sobą nie zgadzamy: uważam, że zagrałem słabo, a on myśli, że dobrze – albo odwrotnie. Po meczach robimy taką „analizę”. Nie grał w piłkę, ale zaprowadził mnie na pierwszy trening, inwestował dużo czasu i pieniędzy. Gdy wyjechałem do Francji, to prawie codziennie były telefony, bo zawsze byłem blisko rodziny.

Twoja droga do Ekstraklasy zaczęła się od rezerw Garbarni w okręgówce – co czułeś, gdy pierwszy raz wybiegłeś na boisko w takiej lidze?

Nie obrażałem się, chciałem się pokazać i przeskoczyć do pierwszej drużyny. Musiałem się tam wyróżniać, nie był to wysoki poziom, ale można było coś z tego wynieść, zwłaszcza po takiej przerwie od gry. U siebie graliśmy na sztucznej nawierzchni, więc było równo, na wyjazdach były już boiska z kretami. Złapałem tam pewność siebie, unikałem pyskówek czy spięć, bo nie lubię takich sytuacji. Napastnika wyprowadza to z równowagi, obrońcę mogło to nakręcać.

Lewandowski: Żeby mieć poparcie kibiców, trzeba coś pokazać

Czyli moment kontuzji i przejścia do Garbarni to też moment, w którym mocno wziąłeś się za siebie?

Może bardziej spotkałem na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy mi w tym pomogli, bo zawsze wiedziałem, że muszę pracować więcej. Pomagali mi w przygotowaniu motorycznym, w diecie — od tego zacząłem. Raz, dwa razy w tygodniu miałem zajęcia fizyczne i motoryczne. W trzecim roku w Garbarni u trenerów Macieja Musiała i Marcina Pluty rozwijałem analityczne spojrzenie, wykorzystywaliśmy to na treningach i przekładaliśmy na mecz. U nich zrobiłem postęp piłkarski, analizowaliśmy grę, wychodziliśmy na krótkie, półgodzinne ćwiczenia, próbowaliśmy spojrzeć na to inaczej niż jak na bieg z piłką i improwizację.

Jakie niuanse można w ten sposób wychwycić, co ci pomogło?

Zwróciłem uwagę na to, kiedy najlepiej atakować plecy obrońców. Jeśli dobrze się to wypracuje, to przynosi to efekty — chodzi np. o ustawienie bioder obrońcy, o to, jak dotykać piłkę, żeby zmusić obrońcę do pewnych ruchów i je wykorzystać. Pierwsza runda była w naszym i moim wykonaniu dobra i w drugiej obrońcy się na mnie nastawiali, podwajali mnie, potrajali. Musiałem się bardziej wysilić i starałem się wybierać inne sposoby, żeby stworzyć przewagę. Próbuję to teraz przełożyć na Ekstraklasę. Wiem, że muszę jeszcze dojrzeć psychicznie, zachować w sobie spokój na boisku, żeby pokazać umiejętności, które w ostatnich latach nabyłem.

Pomogła ci zmiana pozycji na skrzydłowego, wolisz tam grać?

Trochę tak było, bo na „dziewiątce” często nie miałem tak dobrych liczb. To była czarna robota — utrzymanie piłki, zgranie, robienie miejsca kolegom. Trener zauważył jednak, że skoro jestem silny, to może lepiej zostawić mnie na boku, żeby miał przed sobą jednego rywala i robił przewagę. Bardzo mi się to podobało, mogłem grać przodem do bramki, atakować, rozpędzić się. Lepiej było mi się pozycjonować na piłki prostopadłe, dośrodkowania. Jeśli jednak jestem stawiany na „dziewiątce”, to muszę sobie przypomnieć różne rzeczy, jak najszybciej się zaadaptować, zwłaszcza do utrzymania piłki, bo to bardzo istotne. W drugiej lidze nieutrzymanie piłki można było zaakceptować, teraz już nie, sam się o tym przekonałem. Trzeba być bardzo odpowiedzialnym.

Słyszałem, że przez te wszystkie zajęcia dodatkowe w Garbarni, nie zaoszczędziłeś fortuny. Wszystko, co zarabiałeś, się rozchodziło.

Umówmy się: w Garbarni nie jest się dla pieniędzy, tylko dla rozwoju. Każdy ma swoje podejście i potrzebuje innych rzeczy. Wierzyłem, że jeśli będę zdyscyplinowany, to przyniesie to efekty i tak się stało, aczkolwiek teraz trzeba się utrzymać na tym poziomie.

Michał Feliks w barwach drugoligowej Garbarni Kraków.

To ten moment, w którym możesz powiedzieć innym, że warto w siebie inwestować.

Warto, ale w szatni są różne charaktery. Nie na wszystkich będzie to działało pozytywnie, rozumiem, jeśli ktoś potrzebuje więcej luzu, bo wtedy wygląda lepiej.

Sprawdzałem szczegółowo twoje statystyki — rosły z sezonu na sezon. Na boisku też czułeś, że jesteś coraz lepszy, przerastasz ligę?

Początki były ciężkie, ale czułem to — robiłem liczby, pracowałem na drużynę. W drugim przydarzyła mi się poważna kontuzja, bo tak złamałem nos, że ominąłem kilkanaście spotkań. Wróciłem i graliśmy na dwóch napastników z Michałem Fidziukiewiczem. On strzelał, ja robiłem miejsce, ale uważam, że robiłem mega robotę. W trzecim sezonie wszystko eksplodowało: doświadczenie, świadomość, pomoc trenerów, którzy wymagali odwagi.

Miałeś sygnały z innych klubów, że ktoś cię obserwował i chciał do siebie ściągnąć?

W pierwszym sezonie, gdy byłem młodzieżowcem w Ekstraklasie, trochę się działo, ale ostatecznie zostałem w Garbarni i dobrze się stało. W drugim roku jedynym zespołem, który mnie chciał, był czołowy klub drugiej ligi. Ostatnio zaczęły się już pojawiać różne sygnały, miałem świadomość, że jestem na radarach i muszę wykręcić dobre liczby, bo chcę odejść wyżej. W pewnych momentach czułem już, że brakuje mi bodźca w postaci dociśnięcia ze strony lepszych zawodników. Treningi były poukładane, przemyślane, ale grając z lepszymi, samemu się poprawiasz. Czułem, że sam byłem już na takim poziomie, że takich bodźców nie odbieram.

Czułeś, że będziesz pasował pod koncepcję Mariusza Lewandowskiego w Radomiaku? Gdy zapowiadałem twój transfer, wspominałem, że trener lubi takich zawodników.

Byłem świadomy, że drużyna chce grać 4-3-3, a właśnie w takim systemie ostatnio grałem. Wiedziałem, że trener chce mnie próbować na każdej pozycji, skończyło się na „dziewiątce”, ale nie narzekam, zbieram minuty. Jak usłyszałem, że jest zainteresowanie z Ekstraklasy, to chciałem do niej trafić, bo taka szansa nie zdarza się często. Czułem, że może się udać, że mogę być dobrze dopasowany. Liczę, że złapię luz i zacznę pokazywać umiejętności, bo nie chcę, żeby traktowano mnie na zasadzie — chłopak z drugiej ligi, to nie ten poziom. Chcę wyrabiać swoją markę, udowadniać, że stać mnie na regularną, dobrą grę.

Piękny sen czy bolesna pobudka? Co czeka Radomiaka w nowym sezonie?

Co było największym zderzeniem z najwyższą ligą?

W pierwszym meczu był stres, ale coś dobrego zrobiłem, starałem się grać ofensywnie. Ze Stalą Mielec było dużo gry pozycyjnej, mało sytuacji, ciężko było coś pokazać. Trzeci mecz — po analizie widziałem, że do 20-25 minuty wyglądało to dobrze. Nie miałem strat, utrzymywałem się przy piłce. Nagle przydarzyły się trzy bardzo groźne straty, po jednej z nich padła bramka. To był kubeł zimnej wody, dowód, że trzeba trzymać koncentrację, bo jedna sytuacja zmienia twój odbiór. Z Jagiellonią trener nie dał mi szansy wejścia na boisko i odbieram to jako bodziec do tego, żeby jeszcze mocniej pracować. Wszedłem w ten tydzień mocno zmotywowany, żeby pokazać, że pozytywnie to na mnie zadziała.

Dużo czasu dajesz sobie na dostosowanie się do Ekstraklasy?

Jestem na tyle świadomy i gotowy fizycznie, że chcę i wierzę, że przyjdzie to szybciej niż w drugiej lidze. To kwestia głowy, nabrania pewności siebie. Jak jej nabiorę, to będzie dobrze, ale muszę dać sobie pozytywny bodziec w meczach, bo treningi to co innego. Chcę pokazać coś pozytywnego, co da mi tę pewność siebie. Gdy zacząłem robić liczby w Garbarni, czułem luz. Wiedziałem, że jak nie strzelę, to zaraz będę miał kolejną okazję. Gra na skrzydle zdjęła też ze mnie presję strzelania bramek, dawała mi satysfakcję z tworzenia sytuacji dla kolegów – gdy wygrałem pojedynek, odebrałem piłkę. Tu może być podobnie: pozytywne momenty będą mnie nakręcały.

Stawiasz sobie jakieś cele? Macie wewnętrzną rywalizację w zespole?

Mam w głowie to, że chcę strzelić kilka bramek, dać kilka asyst. Nie chcę tylko sobie być w Ekstraklasie, ale też nie narzucam sobie, że muszę być najlepszy. Chcę stać się solidnym zawodnikiem na tym poziomie i z taką podstawą budować coś więcej. Patrzę na wszystkich ofensywnych zawodników – jak wyglądają, jak się poruszają, chcę sobie coś „podebrać”. Wiem, że za rok, dwa mogę być dobrym zawodnikiem na tym poziomie.

To u kogo podpatrzyłeś sobie coś ciekawego?

Filipe Nascimento i Thabo Cele dają fajne passy. No i ten centrostrzał „Abrama”!

WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

2 komentarze

Loading...