Co pomyślał po wślizgu z Jagiellonią, dzięki któremu zapobiegł utracie bramki? W jaki sposób pomógł mu trener mentalny? Po co indywidualnie współpracuje z trenerem przygotowania fizycznego? Jak wyglądają odprawy u Janusza Niedźwiedzia? Co stanowi siłę obecnego Widzewa? Jak czuje się jako stoper? Czego nauczył się po dołączeniu do pierwszego zespołu w wieku 16 lat? Dlaczego wybrał liceum ogólnokształcące? Łodzianin, kibic i kapitan Widzewa Łódź – Patryk Stępiński.
Rozmawiamy na stadionie Widzewa przy alei Piłsudskiego, a wychowywałeś się niedaleko stąd, niecałą godzinę piechotą na południe.
To prawda, okolice Parku Podolskiego, osiedle Dąbrowa. Tam było moje pierwsze boisko. Betonowe, z bramkami bez siatek, więc nawet kiedy strzeliłeś gola, i tak musiałeś gonić ze 20 metrów po piłkę. A czasem gdy zajęli je starsi, trzeba było albo swoje poczekać, albo gdzieś na trawniku jako słupki ustawiało się kamienie czy cegły i tam grało.
Na tym betonie rozwinąłeś się na tyle, że trafiłeś do klubu.
Najpierw zaliczyłem trening w Metalowcu, bo zwyczajnie mieliśmy blisko z domu. To było w czwartej lub piątej klasie podstawówki. Zwykła gierka, ale świetnie mi poszło, zdobyłem z osiem czy dziewięć bramek, więc oczywiście automatycznie bardzo mi się spodobało. Każdy lubi, jak coś mu wychodzi. Jednak mama słyszała, że w Szkole Mistrzostwa Sportowego jest wyższy poziom i chciała, żebym tam spróbował. Ostatecznie spędziłem w SMS kilka dobrych lat.
Aż upomniał się o ciebie Widzew, na którego mecze chodziłeś jako dzieciak.
Na pierwszy zabrał mnie wujek, siedzieliśmy na trybunie pod zegarem, jeszcze na starym stadionie. Tamtego dnia mama nie chciała mnie puścić samego, ale później już wybieraliśmy się z kolegami.
Byłeś zaskoczony zainteresowaniem Widzewa? Były inne opcje?
Grałem regularnie w reprezentacji Polski U-15 i U-16, sporo skautów i menedżerów oglądało nasze mecze, więc różne oferty się pojawiały. Dla mnie i dla rodziców ta z Widzewa była priorytetowa, bo nie wiązała się z opuszczeniem domu. Mogłem być w klubie z Ekstraklasy i nie wyjeżdżać z Łodzi, spokojnie kontynuować edukację i skończyć szkołę, co było bardzo ważne. Szczególnie dla mojej mamy, chociaż tak naprawdę nie trzeba było mnie gonić do książek.
Przenosiny do Widzewa wywołały poruszenie na osiedlu?
Nie, bo najpierw trafiłem do zespołu Młodej Ekstraklasy. Dla mnie i tak to był przeskok, bo razem z Mariuszem Stępińskim mieliśmy po 16 lat, a większość drużyny te cztery, pięć więcej. W takim wieku to robi różnicę.
Ale wspólnie z Mariuszem – który nie jest twoim bratem, co podkreślamy – błyskawicznie, po czterech miesiącach zostaliście włączeni do seniorów przez trenera Radosława Mroczkowskiego, który ściągał was do klubu.
Właśnie wracaliśmy z jakiegoś zgrupowania kadry narodowej, kiedy do Mariusza zadzwonił trener. Zapytał, czy jestem obok i poprosił, żeby dać go na głośnik. W ten sposób poinformował nas, że od poniedziałku mamy się stawić na zajęciach pierwszego zespołu.
Pamiętasz ten trening?
Tak. Wówczas nie było w drużynach tylu młodych, co obecnie, a garstka, za to wielu doświadczonych piłkarzy, którzy pilnowali poziomu. Pamiętam, jak posłałem długie podanie. Dokładne, a i tak jeden ze starszych zwrócił mi uwagę, żebym tego nie robił. Lepiej pograć krótko, bezpieczniej. Wtedy zrozumiałem, że na początku będziemy bacznie obserwowani i oceniani.
Taka uwaga nie pęta nóg młodego?
Nie. Według mnie to lekcja odpowiedzialności na boisku. Tego się nauczyłem przede wszystkim po dołączeniu do seniorów i zostało mi to do dzisiaj.
A jak czułeś się fizycznie wśród dorosłych?
Pierwszych kilka miesięcy było trudnych. Np. kiedy była siłownia, jakieś zajęcia biegowe i potem z piłkami, to na ten ostatni fragment już miałem solidnie ciężkie nogi. A nie było mowy o odpuszczeniu, bo jak straciłeś raz, drugi i trzeci, to starsi się wściekali. Co zrozumiałe, musieli więcej biegać za ciebie i przez ciebie. Wówczas za przygotowanie fizyczne w Widzewie odpowiadali bracia Łukasz i Karol Bortnikowie. Ten pierwszy obecnie pracuje w Izraelu, wcześniej w Legii Warszawa, a drugi jest w sztabie Czesława Michniewicza, więc znają się na robocie. W moim początkowym okresie dużo z nimi ćwiczyłem indywidualnie, żeby się wzmocnić fizycznie.
Bardzo zmieniło się twoje życie po dołączeniu do pierwszej drużyny? Miałeś ledwie 16 lat.
Przede wszystkim było trudno połączyć zajęcia w seniorach z nauką w szkole. Trener Mroczkowski nalegał, żebyśmy z Mariuszem nie zapisali się do liceum w SMS, tylko do zwykłej placówki ogólnokształcącej…
Dlaczego?
Żebyśmy nie szli po linii najmniejszego oporu. Wiadomo, w SMS mielibyśmy łatwiej, nauczyciele nieco chętniej przymykaliby oko na nieobecności ze względu na obowiązki sportowe, a w normalnym liceum już znacznie mniej. Należało zdawać to, co wszyscy i tyle. Jeszcze na początku nie było kłopotów, bo treningi w Młodej Ekstraklasie przeważnie odbywały się popołudniu, ale już w pierwszy zespół ćwiczył rano.
I jak to rozwiązaliście?
Przez jakiś czas szliśmy np. na jedną lekcję rano, następnie jechaliśmy na Piłsudskiego, by później jeszcze wrócić na jedną, ostatnią lekcję. O ile chodziło o maturalny przedmiot, czyli język polski albo angielski czy matematykę. Te z naszej perspektywy mniej ważne już odpuszczaliśmy. A na podróż potrzebowaliśmy czasu, bo ciągle nie mogliśmy mieć prawa jazdy, więc rano autobus, następnie tramwajem do klubu i znów do szkoły. Na przystanek szło się z kilometr, dobre 10 minut. No i w szatni musieliśmy być trochę szybciej niż inni.
Z jakiego powodu?
Bo na młodych spoczywał obowiązek przeniesienia sprzętu niezbędnego do zajęć. Na dawnym stadionie należało przejść z szatni za trybuną D na treningowe boisko. A że – tak jak mówiłem – wielu młodych nie było, czasem z Mariuszem robiliśmy po trzy kursy tam i z powrotem. Plus dochodziły dodatkowe ćwiczenia po zakończeniu głównego treningu, więc bywało, że i na ostatnią lekcję człowiek nie zdążył. Dlatego objęto nas indywidualnym tokiem nauczania. Musieliśmy zdawać to, co wszyscy, tylko w terminach, które nam pasowały. Naturalnie nikt na nas nie czekał z materiałem, w naszej gestii leżało umówienie się na sprawdzian, załatwienie zeszytów od koleżanek i kolegów z klasy, itd.
Czyli matura zdana?
Zdana.
Egzamin dojrzałości na boisku przyszło ci zdawać szybciej. W chwili debiutu w Ekstraklasie w spotkaniu z Zagłębiem Lubin miałeś 18 lat, 2 miesiące i 3 dni. W następnym sezonie od drugiej kolejki i rywalizacji z Zawiszą Bydgoszcz zacząłeś występować regularnie.
Występ z Zawiszą sprawił, że upadł pomysł mojego wypożyczenia. Stosunkowo długo czekałem na debiut, trochę się niecierpliwiłem, bo inni dostawali szybciej szansę. Do tego po meczu z Zagłębiem już nie zagrałem do końca ligi i wspólnie z ludźmi, którzy mi doradzali, zaczęliśmy skłaniać się ku czasowemu transferowi na zaplecze Ekstraklasy. Żeby zrobić krok do przodu i zacząć występować w seniorach. Ale przeciwko ekipie z Bydgoszczy nie zawiodłem, przeszedłem test bojowy i władze Widzewa poinformowały mnie, że nie ma opcji. Zostaję.
Zebrałeś 21 spotkań, tyle że RTS spadł do I ligi. Odszedłeś do Wisły Płock, Widzew przetrwał jeszcze sezon, zbankrutował i musiał się odradzać od piątego poziomu rozgrywkowego. Wróciłeś na Piłsudskiego po sześciu latach, w połowie 2020 roku. To, że wiedziałeś, jakie tu są oczekiwania pomagało czy przeszkadzało?
Pomagało. Doskonale rozumiałem, gdzie trafiam. Co to znaczy Widzew i jakie zainteresowanie budzi w Łodzi, a co za tym idzie, z jaką presją trzeba się zmierzyć. Było kilku zawodników, którzy na wstępie zapowiadali, że przesadzamy, że oni grali w takich i takich klubach, więc nie obawiają się ciśnienia. Ale po kilku meczach mówili już co innego. Że tu jednak jest inaczej.
Czasem o wyniki zagada kurier, innym razem sprzedawca w piekarni. Ludzie faktycznie tym żyją.
Część kibiców jest młoda, ale duża część starsza i doskonale pamięta czasy Ligi Mistrzów w latach 90. czy nawet europejskich pucharów w latach 80. i to normalne, że będą nas porównywać z tamtymi zawodnikami. Trzeba się do tego przyzwyczaić, takie prawo fana. Chce zwycięstw i przyrównuje nas do tych, co potrafili mu to zapewnić. A w ostatnim czasie takie zestawienia nie mogły wypadać korzystnie dla współczesnych zespołów Widzewa, ponieważ te z przeszłości zdobywały mistrzostwa kraju, ze świetnej strony pokazywały się w Europie. Ale należy umieć sobie z tym radzić.
Wiem, że od momentu reaktywacji w drużynie występowali piłkarze, którzy po spotkaniach potrafili w szatni czytać noty na widzewskich stronach.
Myślę, że generalnie można wyróżnić dwie skrajne postawy, bez względu na klub, który się reprezentuje. Z jednej zawodników, co czytają o sobie tylko po udanych meczach, a z drugiej takich, co robią to po słabych.
W której jesteś grupie?
Po środku. Nie będę opowiadał, że nic do mnie nie dociera, bo wydaje mi się, że to niemożliwe. Tak się nie da. Zawsze kolega coś podeśle, żona pokaże artykuł. Kiedy jest coś pozytywnego, to czasem zerknę, a gdy nie, to już się nie zagłębiam. To nie pomaga. Dużo dała mi praca z trenerem mentalnym w czasach Wisły Płock.
Dlaczego w ogóle ją rozpocząłeś?
To był taki moment, że wiedziałem, że nie będę grał. Okno transferowe się zamknęło, trener nie widział mnie w składzie, więc musiałem jakoś funkcjonować w zespole przez kolejne miesiące ze świadomością, że i tak najprawdopodobniej nic z tego nie będzie. Ale nie skupialiśmy się tylko na bieżącej sytuacji, a generalnie, przerabialiśmy różne tematy. Wszystko po to, abym wyrobił sobie schematy działania w określonych sytuacjach i reagował automatycznie, a nie potrzebował pomocy od trenera mentalnego.
Udało się?
Tak.
Możesz podać przykład takie schematu?
Jeśli chodzi o codzienne funkcjonowanie w zespole i tydzień treningowy, wybieram sobie trzy dobre rzeczy, które wykonałem w tym okresie i jedną złą, do poprawy. Bo piłkarz sam dla siebie powinien być największym krytykiem. Poza tym nauczyłem się wybierać ludzi, z opiniami których się liczę. Nie chodzi o słuchanie tylko takich, którzy tylko chwalą, a odrzucenie tych, co odzywają się wyłącznie, gdy jest źle. Kiedy wyniki i gra są dobre, cisza, nie ma reakcji. Ale coś pójdzie nie tak, od razu ich słychać.
W świecie mediów społecznościowych to dla piłkarza równie ważna umiejętność jak kopnięcie prosto piłki czy odpowiednie ustawienie.
Dokładnie. Bo możesz robić wszystko idealnie. Świetnie trenować, potem doskonale się odżywiać, zadbać o regenerację i odpoczynek. Tylko jeśli potem sobie siadasz i czytasz przez godzinę anonimowe komentarze, jaki to jesteś słaby, nic ten wysiłek nie da. Mental leci ci w dół i zwyczajnie nie pokażesz tego, co umiesz.
Wam pewnie nie było łatwo wiosną, kiedy ponieśliście dwie porażki w trzech pierwszych kolejkach rundy.
Po przegranej z Odrą Opole atmosfera zrobiła się gęsta. Czuć było zwątpienie, ale zewnątrz, nie wewnątrz klubu. Uważam, że duże brawa należą się władzom i trenerowi Januszowi Niedźwiedziowi za wytrzymanie ciśnienia i nie zmienianie niczego, bo to nam pomogło. Skoro cały czas ćwiczyliśmy budowanie akcji od tyłu, atak pozycyjny i tak dalej, to jaki sens miałoby odwrócenie tego wszystkiego? Co bym nam dało granie długimi podaniami, skoro myśmy tego nie umieli, ponieważ miesiącami szlifowaliśmy coś innego? Jakie były szanse, że to z miejsca zadziała?
Pewnie niewielkie.
Po takim czasie pracy z trenerem Niedźwiedziem działają w nas automatyzmy. Każdy wie, co powinien zrobić i gdzie być, kiedy piłka znajduje się w określonym sektorze. Na odprawach mamy skład i stałe fragmenty, bo poza tym wszyscy mają już w głowach, jakie mają zadania. To nasza siła. Po rewolucji taktycznej byśmy ją stracili.
Ty rozkwitasz u Niedźwiedzia. Zmiana pozycji na półprawego stopera w trzyosobowym bloku ci służy.
W pewnym sensie wróciłem tam, gdzie zaczynałem, bo w SMS i kadrze województwa łódzkiego występowałem jako środkowy obrońca, tyle że w czwórce. Na konsultację reprezentacji Polski juniorów jechałem jako stoper. Trenerzy pytali, ile wzrostu mają rodzice, żeby oszacować, czy urosnę, bo z moimi warunkami – mniej niż 180 centymetrów – miałbym kłopot w środku, dlatego przesunięto mnie na prawą stronę defensywy. I tak zostałem bocznym obrońcą.
No właśnie, bocznym, bo dużo grałeś też na lewej flance. Zarówno w Wiśle, jak i w pierwszym roku po powrocie do Widzewa.
Bo było tak, że często prezentowałem się na tej lewej stronie najkorzystniej z piłkarzy, który akurat byli w drużynie, więc trenerzy mnie tam wystawiali. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to mnie ograniczało. W defensywie nie robi mi różnicy, na której flance mam występować, ale inaczej jest w fazie ataku. Mimo że dużo ćwiczyłem lewą nogę, siłą rzeczy szukałem prawej, co komplikowało granie.
Półprawy stoper to twoje optymalne miejsce na murawie?
Gram tam od ponad roku i słyszałem opinie, że to pozycja stworzona dla mnie. W trójce mój wzrost nie ma takiego znaczenia jak w czwórce, a mogę korzystać ze swojej mobilności, umiejętności wyprowadzenia, dynamiki. Często w trakcie meczu wahadłowy podchodzi wyżej, a ja przesuwam i staje się tak naprawdę prawym obrońcą. Ktoś wyższy, mocniej zbudowany mógłby mieć kłopoty z zabezpieczeniem tej przestrzeni.
Jak doszło do tej zmiany?
Kiedy trener Niedźwiedź nas przejął, nie byłem pewny swego. Mogłem mu nie pasować do roli wahadłowego, wolał inną charakterystykę zawodnika, a przecież od lat biegałem na boku. Ale w pewnym momencie przygotowań zostałem ustawiony na półprawym stoperze na zajęciach i spisałem się nieźle. W sparingu to samo i wreszcie tak zacząłem sezon. Ktoś mógłby marudzić, jednak ja nie z tych. Dla mnie to było wyciągnięcie do mnie ręki przez sztab szkoleniowy.
To był strzał w dziesiątkę.
Przyznam, że dobrze się czuję na tej pozycji. Mogę podpowiadać kolegom, bo dużo więcej widzę z tyłu. Sprawnie odnajduję się w rozegraniu, nie panikuję pod presją, a dzięki odpowiedzialności, której nauczyłem się lata temu, nie stwarzam zagrożenia dla zespołu.
To twój najlepszy czas w karierze?
Bardzo dobrą miałem też pierwszą rundę po awansie do Ekstraklasy z Wisłą Płock, ale chyba tak, poprzedni sezon i pierwsze tygodnie trwającego są dla mnie najlepsze. Czuję się optymalnie mentalnie i fizycznie. Prezentowałem równą dyspozycję, bez wahnięć formy, a wiadomo jak to jest z piłkarzami z obrony. Mogą mieć 10 udanych interwencji, a w 11 się pomylą i wszyscy pamiętają błąd, który skończył się straconą bramką.
Nad fizycznością pracujesz dodatkowo, jak na starcie kariery w Widzewie?
Tak, od kilku miesięcy z trenerem Tomaszem Kuźniarkiem, raz lub dwa w tygodniu. Mam taki organizm, że lubię mocno poćwiczyć. Wtedy czuję się najlepiej. Np. kiedy mamy dwa dni wolnego, nie mogę nic nie robić, bo tego pierwszego po przerwie będę się czuł gorzej. Muszę „przepalić” organizm i najlepiej prezentuję się, kiedy naprawdę ciężko trenuję. Dlatego rozpocząłem współpracę z Tomkiem. Oczywiście wszystko odbywa się za wiedzą i aprobatą sztabu szkoleniowego. Od tego się zaczęło. Najpierw zgoda od trenera Niedźwiedzia, następnie od trenera przygotowania fizycznego Andrzeja Kasprzaka, który pozostaje w kontakcie z Tomkiem. Żeby jeden wiedział, co zarządził drugi. Dzięki temu nie ma zagrożenia, że dwa razy będę pracował nad tym samym i w efekcie zrobię sobie krzywdę.
Przynajmniej w pierwszych dwóch kolejkach widać świetną formę fizyczną. Twoja interwencja wślizgiem z Jagiellonią zrobiła furorę. Co pomyślałeś, kiedy akcja się skończyła?
Że było blisko, żebym nie zdążył.
Bardzo.
Czasem decyduje 10 centymetrów i zamiast być bohaterem, zawalasz bramkę. W przypadku obrońcy granica jest bardzo cienka. Analizuję swoje mecze na platformach skautingów i kiedy oglądałem ten z Jagiellonią, to naprawdę wszystko zgrało się idealnie. Dobrze wyczułem czas i przestrzeń, świetnie wjechałem wślizgiem, bo jeszcze piłka była nasza. Ale – powtarzam – granica jest cienka. Mam świadomość, że za tydzień, dwa albo miesiąc tych centymetrów może zabraknąć.
ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK
WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ:
- Sebastian Madera: Marek Papszun jest najlepszym trenerem na świecie
- Widzew pokazał, że nie chce być tylko dodatkiem do Ekstraklasy
- Koniec tułaczki, start biegu z przeszkodami
foto. FotoPyk/Newspix