Ściąganie piłkarzy z północy Europy, czyli ze Skandynawii plus Finlandii i – rzadziej – Islandii, mogłoby się wydawać, że jest dla polskich klubów ciekawym kierunkiem. No nie jest to szlak szczególnie egzotyczny. Jak ktoś tu trafi, to da się założyć, że wie, jaki sport przyjechał uprawiać i generalnie powinien sobie dać radę. A jednak często widać, że ci zawodnicy są mniejszym lub większym rozczarowaniem. Dlaczego?
Podobnie jak w przypadku analizy ruchów Wisły Kraków, tak i tutaj podsumowaliśmy sobie sporą część transferów graczy z tamtego kierunku. Cofnęliśmy się do sezonu 15/16 i od tamtego momentu podzieliśmy tych piłkarzy na pięć grup. Prezentuje się to następująco, z paroma zdaniami komentarza:
TOP
- Jesper Karlstroem
- Mikkel Kirkeskov
- Wladimer Dwaliszwili
- Robert Ivanov
Wydaje się, że co do dwóch pierwszych trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości. Powinno się ich umieścić w tej grupie. Karlstroem jest jednym z architektów mistrzowskiego Lecha, Kirkeskov na trzy lata zacementował lewą stronę w Piaście. Pojawiło się pytanie, co zrobić z Dwaliszwilim, ale ostatecznie wybraliśmy pierwszą półkę. Ma dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski, strzelił 28 goli w Ekstraklasie. Przygoda w Pogoni była nieudana, niemniej w Polonii i Legii po prostu się sprawdził.
SOLIDNOŚĆ
- Zdenek Ondrasek
- Patrick Olsen
- Bodvar Bodvarsson
- Thomas Rogne
- Mathias Hebo Rasmussen
- Frederik Helstrup
- Joseph Ceesay
- Niilo Maenpaa
Być może niektórzy z tych zawodników przeniosą się za rok-dwa półkę wyżej. Widzimy taki potencjał w Olsenie, ale także w Hebo, dla którego najbliższy sezon może być kluczowy. Z drugiej strony są piłkarze do spadku piętro niżej – na przykład Ceesay czy Maenpaa, niemniej na dziś tag „solidność” jest wciąż tym odpowiednim.
ROZCZAROWANIE
- Kristoffer Velde
- Sebastian Ring
- Sanel Kapidzic
- Thomas Dähne
- Aron Jóhannsson
- Santeri Hostikka
- Douglas Bergqvist
- Torgil Gjertsen
- Carlos Moros
- Muhamed Keita
- Nicklas Bärkroth
- Lasse Nielsen
- Adam Orn Arnarson
Najliczniejsza grupa (co też sporo mówi o temacie, który poruszamy). Wiadomo, że Velde może się jeszcze ogarnąć, ale na dziś nie przekonuje i niebezpiecznie zbliża się do Barkrotha, który przecież też miał być gwiazdą Lecha i Ekstraklasy. W ogóle sporo tutaj zawodników z Poznania, bo Lech w pewnym momencie mocno postawił na ten kierunek. Szczerze mówiąc, nie może być specjalnie zadowolony. Zaryzykowaliśmy też i daliśmy Kapidzicia tutaj, a nie w szrocie. Facet ma jednak cztery mecze i dwie bramki. No, mogło być gorzej. A tę jedną, kluczową, strzelił właśnie Lechowi w sezonie, kiedy Bjelica przegrał mistrzostwo.
SZROT
- Nicki Bille Nielsen
- Charlie Trafford
- Joona Toivio
- Morten Duncan Rasmussen
- Piotr Leciejewski
Kompletne kasztany. Ujęliśmy też Polaka, Leciejewskiego (a brakuje w zestawieniu Wilczka), dlatego, bo gdy trafiał do Ekstraklasy, wszyscy byli ciekawi, co potrafi – za granicą miał zbierać bowiem bardzo dobre recenzje. U nas… Dwa mecze i pięć puszczonych bramek. Ciekawa jest też sprawa Toivio – niby reprezentant Finlandii, niby Bruk-Bet sięgnął do kieszeni. Skończyło się na dziewięciu meczach i średniej not 2,88 u nas.
KTO?
- Henrik Castegren
- Saibou Keita
- Myroslav Mazur
Nie potrafimy o tych piłkarzach nic powiedzieć. Podobno byli w Polsce, jeden nawet jest nadal (też podobno), ale nic się z nimi nie wiąże. Bo przy takim Traffordzie to chociaż pamiętamy, że był tragiczny, natomiast Myroslav Mazur? Dajcie spokój, kto to jest.
Kultura, kasa i skauting
Z podsumowania wychodzi, że do Polski w analizowanym czasie trafiło 32 zawodników z tamtych rejonów. Mniej lub bardziej sprawdziło się 11, czyli daleko do połowy. Najliczniejszą grupę mają przedstawiciele kategorii „rozczarowania” i tu jest pies pogrzebany – często można liczyć, że z tych gości będzie coś więcej, a często zdarza się, że jest bardzo mało.
Pierwszym problem, jaki można założyć, to kwestia kulturowa, charakter. Opowiada o tym Piotr Piotrowicz, trener mieszkający w Szwecji: – Co rzuca się w oczy mając do czynienia z piłkarzami ze Szwecji, to ich mentalność. Nie są to ludzie leniwi, ale wymagający szczególnej uwagi. Właściwego podejścia trenerów, wybitnej na nasze warunki organizacji pracy i odpowiedniej ilości czasu na życie prywatne. Zawsze opowiadam anegdotę, gdy jedna z drużyn patrzyła na mnie jak na dziwaka. Bo zamiast przedyskutować z nimi sposób gry, po prostu nakazałem im w szatni przed meczem jak mają grać. Ponadto nawet jeśli trafiają do nas piłkarze z północy, to są też tacy, którzy urodzili się w Skandynawii, ale ich rodzice pochodzą z Afryki, byłej Jugosławii, lub jeszcze innych kręgów kulturowych. Oni wymagają jeszcze innego podejścia, bo dla nich piłka nożna od urodzenia była czymś o wiele więcej, niż dla ich bogatych szwedzkich kolegów z drużyny juniorów z najnowszymi butami, torbą, słuchawkami, komórką. Piłkarze ze Szwecji wiedzą gdzie przychodzą i nie mają problemów z odbiorem naszych polskich charakterów i zwyczajów. Problemy zaczynają się tam, gdzie wymaga się od nich nie samego tolerowania naszych zachowań, ale wręcz naśladowania ich. Przykładem niech będzie Sebastian Rajalakso, któremu kilka lat temu w Jagielloni nakazano natychmiastowe rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron, a on wzruszył ramionami i poszedł żonglować niewidzialną piłką. Polak szukałby sobie innego klubu, bo szkoda mu byłoby kariery, a dla Szweda to zwykła praca.
Przez głowę do kadry – jak Karlstroem wygrał ze swoimi słabościami
Tak faktycznie było. Rajalakso mówił: – Pewnego dnia wezwali mnie wcześnie rano do klubu. Tam rzucili jakiś papier po Polsku, stanęli nade mną i kazali podpisać. Odmówiłem, ale od razu pomyślałem, czy ja w ogóle powinienem tu siedzieć sam z polską mafią. Wskazywali na papier i kazali podpisywać. Gdy odmówiłem, do pokoju wszedł starszy Pan. Przedstawili mi go, jako mojego nowego trenera. Od tego momentu trenowałem codziennie o 6:00 rano od poniedziałku do niedzieli. Biegałem po kilka godzin po lesie. Potem musiałem jechać na drugi koniec miasta, aby zameldować się na śniadanie. Od 11:00 puszczali mi kasety z teorią piłki nożnej po polsku. Potem lunch i znowu trening przez kilka godzin. Często kazali mi grać w berka samemu przez kilka godzin. Mówili, że będziesz tak codziennie, póki nie rozwiążesz kontraktu! (…) Potem nadeszła faza trzecia. Zabrali mnie na arenę lekkoatletyczną. Musiałem biegać, podczas gdy rzucali we mnie dyskiem i oszczepami. Zawsze musiałem być czujny. Pewnego dnia trener rzekł do mnie, że będziemy ćwiczyć technikę. Powiedziałem, że no tak, ale nie mamy piłek. Trener odpowiedział, że no i co z tego! Musiałem żonglować 100 razy, ale bez piłki! Liczyłem na głos żonglując niewidzialną piłką. Potem trener podawał mi niewidzialną piłkę i kazał strzelać!”
Oczywiście coś nam się nie wydaje, żeby ktokolwiek rzucał w Rajalakso oszczepem, ale to tylko kolejny przykład na to, że często się nie rozumiemy. Inny taki temat? Keita, który oskarżał Polaków o rasizm (ale bez konkretnych przykładów). No i generalnie mu się tu nie podobało, bo mówił potem: – Nie wrócę do Polski, nie chcę. Tam wszystko było źle. Strata czasu, życie, warunki socjalne, no wszystko po prostu. Było po prostu gównianie. Następnie w Norwegii też go podobno obrażali, więc miał chłopak ciężko.
Po drugie Ekstraklasa nie bierze z tamtych rynków najlepszych piłkarzy. Znów Piotrowicz: – Bierzemy piłkarzy nawet trzeciego sortu. Każdy piłkarz grający w Szwecji chce wyjechać jak najszybciej za granicę, o ile sprawy rodzinne i wygoda pozostania go nie zatrzyma. Jeśli już wyjechać, to oczywiście tam, gdzie dadzą najwięcej. Rosja, Turcja, Holandia, Austria, Niemcy. Dopiero na końcu, o ile kontrakt się zgadza, wkraczają polskie kluby.
Na ciekawą kwestię zwraca też uwagę Lego Futbol, który na Twitterze opisuje duńską piłkę: – Polska nie jest atrakcyjnym kierunkiem dla zdolnych piłkarzy z krajów północy, choćby nawet ze względu na brak europejskich pucharów. Popatrzmy na przykład Grabary… Czy jakiś klub byłby w stanie go ściągnąć? Czym moglibyśmy go przekonać? A przecież jest Polakiem i mógłby iść do Legii czy Lecha, wybrał miejsce lepsze do rozwoju i okno wystawowe. Musimy również pamiętać, że większość afrykańskich talentów w Danii pochodzi ze szkółek piłkarskich prowadzonych przez te kluby na „czarnym lądzie”, zwykle co dwa lata mają zastrzyk kilku potencjalnych gwiazd ligi i nie muszą się o nich bić z krajami Zachodu. Później dostają 15 milionów za Kamaldeena, 10 za Onyeke, 9 za Kudusa czy 8 za Adingre i to pokazuje, że to opłacalny biznes… Tylko czy my potrafimy szkolić? Mogłoby się okazać, że nagle w Afryce nie ma talentów!
Czyli z jednej strony pomysł, ale z drugiej też pieniądze – nie jesteśmy specjalnie konkurencyjni.
Piotrowicz: – Nasza liga jest odbierana jako bankomat, nawet nie jako punkt wylotowy do silniejszych lig. I tu właśnie dochodzimy do drugiego końca tego kija. Do naszej ligi trafiają piłkarze, którzy nie wyjechali do Rosji, Turcji, drugiej Bundesligi, czy gdziekolwiek indziej, gdzie zapłacą jeszcze więcej. Jak ma się sprawdzić ktoś, kto jest zwyczajnie słaby?
Lego Futbol: – Polskie kluby nie mają podjazdu finansowego do klubów pokroju FCK czy Midtjylland, mogą powalczyć o piłkarza z Brøndby czy AGF. Natomiast mistrz Danii i wilki z Herning od lat wydają na transfery po 2,3 czy nawet zdarzało się 4 albo 5 milionów euro za jednego zawodnika… Potencjalny przeciwnik Pogoni Szczecin, BIF (mające swoje spore problemy finansowe) w sezonie 21/22 wydał na piłkarzy około 6 milionów euro… 2 tygodnie temu pojawił się temat transferu Ivera Fossuma z Ålborga do Lecha Poznań. No i dobrze, bo piłkarz naprawdę dobry i ciekawy, tylko znowu pytanie… Dlaczego on? Skoro to nie jest gwarant podwyższenia poziomu. To solidny ligowiec w Danii ale czy podniósł by znacząco poziom gry w środku pola Lecha? Wątpię.
Tak wygląda lista płac w lidze szwedzkiej, którą przedstawił niegdyś Piotrowicz:
Z jednej strony nie robi to żadnego wrażenia, skoro Filip Starzyński potrafi u nas kasować sto tysięcy. Z drugiej właśnie – ci najlepsi wybiorą sensowniejsze ligi niż nasza, a tych jest sporo. Drugi sort może nie mieć jednak ochoty na przenosiny, gdy przebitka nie jest wcale aż tak znacząca, a okno wystawowe w porównaniu do Szwecji, wcale nie dużo lepsze. No i zostaje nam trzeci sort północnych pomarańczy.
W przeszłości, z piłkarzy nieujętych na liście (bo transfery były wcześniej niż analizowany okres), można skojarzyć dwa dobre, trafione nazwiska – Arajuuri i Hamalainen. Przypadek, czy Finowie bardziej nam leżą (choć zarówno jeden i drugi trafiali ze szwedzkiej ligi)?
Próbuje nakreślić Piotrowicz: – Finlandia to nie Skandynawia. Zupełnie inne charaktery. Nie znam wielu Finów, a przynajmniej jeszcze takich, którzy nie przejęliby szwedzkich nawyków. Podobno to ludzie twardzi, zahartowani i bliżej im to Polaków, niż Szwedom.
Lego Futbol: – Finlandia to wciąż inny poziom niż reszta krajów północy, słabsza liga, niższe pensje, stąd też i piłkarze słabsi. W Polsce istnieje przekonanie, że jeśli ktoś nastrzelał 20 goli za granicą, to już musi być gwiazdą i nieważne, czy to były karne czy fińska liga, w której ten piłkarz licznik nabił na 2-3 amatorskich klubach. Przeciętny Fin może nigdy nie wyjechać z kraju, dlatego jeśli pojawi się okazja z Polski (finansowo bardzo dobra, bo my lubimy przepłacać), to chwyta okazję i się stara, bo następnej szansy w jego karierze może nie być.
Faktem jest, że dla Hamalainena i Arajuuriego pole Polska-kraje północy był sufitem. Obaj nie trafili później na Zachód, tylko wrócili w swoje okolice.
Świry z północy
Oczywiście każdy piłkarz trafia do Polski z własną historią i choć staramy się tutaj znaleźć wspólny mianownik, uogólniać, stawiać tezy, to jasnym jest, że w całym tym gronie znaleźlibyśmy sportowych profesjonalistów, słabiaków sprowadzonych po znajomości oraz kompletne łamagi, które nie powinny uprawiać futbolu zawodowo. Jednocześnie znajdziemy ludzi przerastających kulturowo kolegów z szatni, jak i takich, którzy poziom intelektualny zaniżali.
Nikt nie dryblował jak Velde. „Ale nie nazwałbym go ogromnym norweskim talentem”
Najciekawszym ananasem z całego tego grona bez wątpienia był Nicki Bille Nielsen. Po Duńczyku w Poznaniu zostało hasło o “kawce nienawiści”, którą Bille rozsławił w krótkiej rozmówce dla telewizji Lecha. Już na powitanie powiedział, że… nigdy nie odejdzie do Legii Warszawa. Kibice Legii odpowiadali – i dobrze, nawet nikt cię nie zapraszał. A u kibiców Lecha początkowo zapunktował, dochodziły głosy o tym, jak świetnie wyglądał na obozie w Hiszpanii, a jeszcze na początku swojej przygody w Poznaniu strzelił efektownego gola w Termalicą Bruk-Bet. Gdy wypalił, że zawsze po przebudzeniu pije kawę, a później myśli o tym, jak bardzo nienawidzi Legii, to wydawało się, że ekstraklasowy futbol dostał dobrego piłkarza, który potrafi podpalić media społecznościowe.
Ale to były dobre złego początki. Okazało się bowiem, że – wbrew słowom Piotra Rutkowskiego – Lech nie prześwietlił napastnika wystarczająco dobrze. Zaczynały dochodzić do klubu pogłoski o tym, że Bille jest regularnym bywalcem ulicy Wrocławskiej, czyli głównej imprezowni Poznania. Że potrafi do nocy pić w barze, a wieczorne tournee kończy wizytą w pobliskim kebabie. W klubie początkowo patrzyli na to przez palce, ale koledzy z zespołu coraz częściej wyczuwali na treningach alkoholowe wyziewy od Duńczyka. Raz z zagranicznego wyjazdu wrócił do Poznania z połamaną twarzą, miał problem z nosem i kośćmi pod okiem. Lech uznał, że trzeba wyciągnąć do chłopaka pomocną dłoń i rozważał wysłanie go na odwyk, bo sprawa z uzależnieniem od alkoholu robiła się zbyt poważna. Zaczęły wyciekać kolejne filmy – tymczasowa partnerka Nickiego wrzuciła wideo z picia alkoholu w knajpie, następnie filmik jak Bille kieruje autem, wreszcie urywek z hotelu z panoramą na centrum Warszawy, gdy Bille w tle mówi “miasto jest piękne, ale macie tak gówniany klub piłkarski…”.
Z Lecha go odpalili, a po wyjeździe z Polski Duńczyk znalazł się już na bardzo ostrym zakręcie. Skasował swojego Mercedesa C300. Trafił do więzienia domowego, pobił portiera, groził pielęgniarce, przestrzelono mu rękę, strzelał z wiatrówki do rowerzysty, uprawiał seks na ulicach Monako (pod wpływem kokainy, znaleziono przy nim gram), dostał trzynaście zarzutów (w tym m.in. kradzież perfum)…
To prawdopodobnie największy świr z północy, jaki kiedykolwiek trafił do Ekstraklasy. Ale “udany” też był Ivo Vazgec, bramkarz Śląska Wrocław, który do Polski przyfrunął ze Szwecji. Vuk Sotirović na naszych łamach opowiadał o jego problemach z punktualnością: – Do piętnastu minut – dziesięć złotych, powyżej piętnastu – dwadzieścia. To na zbiórkę. A jak się spóźnisz na trening, to już zależy od trenera. Ale ja nie płaciłem najwięcej kar. Rekordzistą był Ivo Vazgec. Spóźniał się prawie codziennie.
Już po powrocie do Szwecji, Vazgec został zatrzymany za jazdę po pijaku. Wcześniej dostał grzywnę za groźby kierowane do policjanta i ubliżanie mu. Dostał po kieszeni – miał zapłacić 15 tysięcy koron, klub skasował mu wszystkie premie meczowe. Co chwilę zmieniał kluby, rok temu wylądował w półamatorskim zespole z trzeciej ligi szwedzkiej.
Czasem i fajni goście
Powyższe przykład odbiegają od klasycznego pojmowania społeczności z krajów północnych. Choć jeśli ktoś czyta szwedzkie czy norweskie kryminały, to mógłby zapytać – gdzie morderstwa, gdzie seryjni zabójcy. Ale faktem jest, że w gronie piłkarzy ściąganych do Ekstraklasy z tej strony świata znajdziemy też facetów z drugiego bieguna. Były opowieści o świrach, czas na opowieści o porządnych obywatelach.
Pierwszym Szwedem, który trafił do Ekstraklasy, był Stefan Jansson. Piłkarz z drugiej ligi szwedzkiej, który do Pogoni Szczecin trafił po znajomości. Zagrał dwa mecze, nie odklejał się od ławki. Ale w “Przeglądzie Sportowym” mówił, ze nawet cieszył się, że nie gra, bo… pozwalał zarobić Polakom. – Bardzo dobrze czułem się w drużynie. Lubiłem ciężko pracować, nie przerażało mnie, że w każdy wtorek idziemy biegać do lasu. Ale ja mam taką mentalność, po prostu… ludzką. Wolałem, żeby grał Mandrysz zamiast mnie. Nie mówię, że byłem gorszy, ale dużo myślałem o tym, że polscy piłkarze dostawali tym więcej pieniędzy, im więcej byli na boisku. Ja miałem gwarantowaną taką samą pensję jak w Szwecji. W Polsce to były duże pieniądze. Inni tyle nie zarabiali. Grali o życie, musieli wyżywić rodziny.
Ciekawym przypadkiem jest kompletnie zapomniany już Nażad Assad. Z pochodzenia Kurd, ale w Szwecji dorastał. Do Ekstraklasy trafił czternaście lat temu. Był ponoć wielkim talentem Malmoe, przewinął się przez juniorów Udinese, a w Polsce wylądował w ŁKS-ie. Zagrał trzy epizody i… zakończył karierę. No dobra, jeszcze w 2017 pograł w polskiej A klasie w GLKS-ie Kamiennik, ale postanowił zostać lekarzem. Studiował we Wrocławiu, pracuje na oddziale ratunkowym.
– Nie czułem wtedy większej radości z chodzenia na treningi, co ostatecznie doprowadzało do tego, że nie robiłem większego postępu jako piłkarz. Nie czułem podekscytowania grą przed tysiącami ludzi. Oczywiście, ŁKS miał wtedy duże problemy finansowe, ale dla mnie akurat to nie był duży problem, że pensja przyszła o miesiąc czy dwa za późno. Nie miałem wtedy żony ani dzieci, więc był to kłopot dla starszych graczy z rodzinami na utrzymaniu. Co innego było trudniejsze: byłem młody, daleko od bliskich, którzy mnie wspierali. Wszystko obracało się w złym kierunku. Pewnego dnia jednak obudziłem się i postanowiłem, że chcę przejąć kontrolę nad moim życiem i robić to, co mi się najbardziej podoba, a nie zadowalać innych ludzi. Zdecydowałem się zacząć wszystko od zera. I to doprowadziło mnie to do mojej medycznej kariery – wyjaśniał na łamach portalu SportoweFakty.
Ciekawe hobby mieli też w Lechu Poznań. Kaspra Hamalainena i Paulusa Arajuuriego okazyjnie można było spotkać w operze, gdzie zabrali m.in. Macieja Wilusza. Ta banda lechowa to w ogóle był mocny przekrój charakterów. Nicki Bille poza tym, że był ćpunem i pijakiem, to był też wielkim fanem sztuki i kina. A z kolei o Lasse Nielsenie mówiło się, że to najbardziej rodzinny facet, jaki przewinął się przez Kolejorza w ostatnich latach. Kibice z Poznania opowiadali, że był też wówczas jedynym zawodnikiem Lecha, który na niemal każdy trening podjeżdżał rowerem. Z obowiązkową plastikową reklamówką w ręce.
Swoją drogą Duńczyk na powitanie w Lechu powiedział, że słyszał o tym, że w Polsce są dobrzy dentyści. A to o tyle istotne, że sam przed transferem stracił kilka zębów w walce o piłkę.
Szukać na północy czy sobie odpuścić?
Generalnie z analizy skuteczności transferowej piłkarzy ściąganych z Danii, Finlandii, Szwecji, Norwegii i Islandii wynika, że najlepiej byłoby wydać polskim klubom zakaz transferowy na ściąganie piłkarzy z tego rejonu świata. Karlstroem czy Kirkeskov są wyjątkami, znacznie więcej było Traffordów czy innych Nielsenów. Na papierze wydaje się to gra nie wartą świeczki.
Ale z drugiej strony być może warto polować na perełki z północy, ale zmienić swoje podejście do takich transferów. Można odnieść wrażenie, że polskie kluby w przeszłości działały na zasadzie “średniak z ligi porównywalnej do naszej powinien być też średniakiem u nas, więc go ściągnijmy”. Problemem okazywały się różnice kulturowe, ale i to, że średniakowi po prostu trudno wskoczyć do zespołu i przekonać resztę do siebie samym byciem przeciętnym. Znamy przecież tę gadkę o tym, że obcokrajowiec musi być lepszy do piłkarza miejscowego. A takich w ostatnich latach z północy polskie kluby ściągały niewielu.
Być może warto polować rzadziej, a na grubszą zwierzynę. Próbować ściągać piłkarzy, którzy na północy się sprawdzili, ale z uwagi na zbieg okoliczności, lepsze warunki finansowe, perspektywę gry w pucharach czy szybkiej promocji do lepszej ligi chcą zmienić środowisko. Choć i tu znajdziemy przykłady takie jak Barkroth, który w Szwecji wyglądał bardzo dobrze, a po transferze wyglądał tak, jakby przyszedł tu prosto z zajęć wyrównawczych.
Kiedyś usłyszeliśmy od skauta jednego z dużych polskich klubów, że z premedytacją mniej uwagi poświęcają ligom skandynawskim i fińskiej, bo szansa na znalezienie tam perełki jest statystycznie niższa niż na przykład w Chorwacji. Nie chodzi o to, że Norweg nie może być dobrym piłkarzem. Ale na stu piłkarzy z ligi norweskiej przypada mniej kozaków niż na 100 w lidze – dajmy na to – serbskiej. Dlatego lepiej, by dwóch skautować zajęło się serbską, a nie dzielić i tak ograniczone w polski działach skautingu moce przerobowe.
Być może po prostu musimy zdać sobie sprawę, by przy każdych rozmowach z piłkarzem z północy zapaliła się szefom polski klubów lampka ostrzegawcza. Jeśli chce do nas przyjść, to dlaczego? Jaki ma defekt? Dlaczego nie idzie do lepszego klubu w Danii czy Szwecji? Czemu nie biorą go Turcy, a wcześniej Rosjanie? Skoro ma tak talent, to czemu nie chcą go Włosi i Niemcy? Przeszłość pokazuje, by nauczyć się nieufności wobec umiejętności piłkarzy z tej części świata. Na absolutnych kozaków nas nie stać, to chociaż nie podbierajmy im najgorszych łamag.
PAWEŁ PACZUL i DAMIAN SMYK
Więcej o Ekstraklasie: