Minęły już grubo ponad trzy lata, odkąd Wisła Kraków znalazła się w rękach Jakuba Błaszczykowskiego, Tomasza Jażdżyńskiego i Jarosława Królewskiego. To oni rzucili się do ratowania klubu, który zmierzał do grania po wsiach i pastwiskach. Dali też nadzieję kibicom na to, że dla “Białej Gwiazdy” wychodzi słońce. Jak wygląda ta kadencja władz Wisły? Więcej jest plusów czy minusów? Skoro zapowiadało się tak dobrze, to dlaczego w Krakowie śmierdzi spadkiem?
Uznaliśmy, że to właściwy czas, by usiąść do udzielenia odpowiedzi. Podzieliliśmy całą działalność klubu na kilka segmentów – finansowy, transferowy, trenerski, medialny, osobno omówiliśmy sprawę dyrektora sportowego. I staraliśmy się mocno pochylić nad każdym z tych wątków.
Wisła Kraków a sprawa wyników
Od lat analitycy zastanawiają się nad tym, który dostępny nam wskaźnik najlepiej potrafi oddać “siłę klubu”. Swoje algorytmy mają bukmacherzy, którzy ryzykują przecież w szacowaniu sił swoimi pieniędzmi. Pewnie jednym z bardziej fałszywych algorytmów jest ranking UEFA. Natomiast najpopularniejszym z tych najbardziej znanych jest algorytm oparty na rankingu Elo. W dużym skrócie: polega on na “punktowaniu” danej drużyny za każdy mecz, a liczba punktów jest zależna od m.in. spodziewanego wyniku, siły rywala, indeksu różnicy goli.
Biorąc pod uwagę właśnie ranking Elo, jesteśmy w stanie oszacować jak zmieniała się siła Wisły Kraków w ostatnich latach. Trio Błaszczykowski-Jażdżyński-Królewski przejmowali kontrolę nad sekcją piłkarską w styczniu 2019 roku, więc weźmy za punkt odniesienia właśnie ten moment. Wówczas w rankingu Elo wiślacy mieli 1345 punktów.
Przed “Białą Gwiazdą” były tylko cztery zespoły w lidze: Legia (1435), Lech (1393), Lechia (1384) oraz Jagiellonia (1381). Średnia ekstraklasowa wynosiła 1318.
Gdzie Wisła Kraków w rankingu Elo jest dziś? Ma 1285 punktów. W Ekstraklasie zajmuje dopiero czternaste miejsce. Wyprzedza jedynie Bruk-Bet Termalikę, Górnika Łęczna, Zagłębie Lubin oraz Stal Mielec. Natomiast jeśli spojrzymy szerzej na ten okres, to widzimy stabilizację na relatywnie niskim poziomie – około 1300 – w porównaniu do poprzedniej dekady. Żeby to do czegoś odnieść – na ten moment wynik 1319 ma Warta Poznań, która ma przecież dość kiepski sezon, jesienią zmieniła trenera i wciąż nie jest pewna utrzymania.
Wiślacy notowali dwa wyskoki – za kadencji Hybalii i nieco dłuższy za kadencji Guli, natomiast w perspektywie chociażby lat 2014-2018 to i tak niski wynik. Co ciekawe – pod koniec 2019 roku Wisła zanotowała najniższy ranking Elo od lat ’60. Spadła wtedy na poziom 1229.
Te dane potwierdzają tylko tabele, które doskonale znamy – tabele Ekstraklasy. Jeśli weźmiemy łączną tabelę za okres od 1 stycznia 2019 roku do dziś, to wychodzi nam na to, że Wisła Kraków jest najsłabiej punktującym zespołem z grona drużyn, które były w Ekstraklasie przez te wszystkie sezony.
Wisła Kraków zatem była na tyle silna, by przetrwać w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale jednocześnie na tyle słaba, że punktowała najgorzej z grona drużyn ekstraklasowych. Dość powiedzieć, że Raków Częstochowa, który do Ekstraklasy awansował pół roku po przejęciu Wisły przez triumwirat, zdobył w niej aż o 49 punktów więcej od Wisły. “Biała Gwiazda” ma średnią punktową na poziomie 1,11 pkt/mecz. Patrząc na ten sezon – to dokładnie średnia, która powinna zapewnić utrzymanie, ale ciut nad strefą spadkową.
Dla porównania – tegoroczny beniaminek Radomiak ma średnią 1,42 pkt/mecz. Warta Poznań, o której wspominaliśmy, przez ten okres wykręciła w Ekstraklasie średnią 1,29 pkt/mecz.
Wisła Kraków a dyrektor sportowy
Tomasza Pasiecznego sprowadzano po to, by dział sportowy w Wiśle Kraków nieco usystematyzować i sprofesjonalizować. Do tamtej pory Biała Gwiazda działała trochę na wariackich papierach po zmianach właścicielskich, a Pasieczny, które swoje w futbolu widział, miał pozwolić jej zrobić krok do przodu.
Na razie bez oceny, kto tutaj zawalił, niemniej: z tej szansy absolutnie nie skorzystano. Mowa bowiem o dyrektorze sportowym, który za czasów swojej kadencji przeżył dwóch trenerów i… żadnego z nich nie wybrał. Kuriozalne, przyznacie.
O zatrudnieniu Guli mówił tak: – To jest na tyle dobre nazwisko, na tyle świetny trener, że gdy odchodził z Pilzna, to podejrzewam, że władze Wisły dostały ze 30 telefonów o jego dostępności. Mnie wtedy w Wiśle nie było, gdy ten pomysł powstał. Po drugie trochę zajęło, by trenera przekonać, bo to nie jest tak, że nie miał innych ofert. Nie mogę się więc nazywać autorem tego pomysłu, ale od początku go wspierałem, bo trener Gula to ekstra fachowiec pod to, co chcemy grać. I ze swojej strony zrobiłem wszystko, żeby trafił do Wisły. Nasz klub jest świetnym projektem, który można zbudować, bo nie oszukujmy się – na swój potencjał i możliwości jest jeszcze dość nisko. Mamy tu duże, ładne miasto, niedaleko rodzinnych stron trenera. Więc wszystko złożyło się w całość pod względem sportowo-życiowym.
Pasieczny zaopiniował więc, że ściągnięcie Guli jest w porządku, ale ostatecznie – nie był to jego autorski pomysł. To trochę mija się z tym, co widzimy w innych klubach, gdzie dyrektor sportowy od A do Z potrafi wymyślić sobie trenera, by potem go podpisać, wprowadzić do klubu i wspierać. Zresztą Pasieczny podkreślał wówczas, że Gula na pewno nie zostanie zwolniony. Jak to się skończyło i dla trenera, i dla Pasiecznego – wszyscy pamiętamy.
A że Pasieczny nie wymyślił Brzęczka… To jest dość oczywiste. Ze wszystkich wolnych i dostępnych dla Wisły trenerów wybrano akurat tego, który jest krewnym właściciela. Po drugie – nawet jeśli to odrzucić i pamiętać o nie tak małych przecież kompetencjach Brzęczka – wystarczy spojrzeć na daty. Brzęczek został nowym szkoleniowcem 14 lutego. Pasieczny odszedł z Wisły czwartego marca.
Trudno więc wierzyć, że dyrektor sportowy namaścił szkoleniowca, a chwilkę później już go w klubie nie było. Nawet u nas, w lidze pełnej absurdów, byłaby to wyjątkowo naciągana teoria.
Ponadto po odejściu Pasiecznego z obozu Wisły wypływały już krytyczne głosy na temat dyrektora sportowego. Dawid Błaszczykowski mówił: – Równowaga między Polakami i obcokrajowcami została zachwiana. Władze klubu akceptowały transfery, lecz za cały proces odpowiadał dyrektor sportowy.
Nie było więc chemii i zadowolenia z dyrektora. Do podsumowania transferów jeszcze przejdziemy, ale samo to, że Pasieczny został pożegnany po tak krótkim okresie pracy, nie świadczy o Wiśle najlepiej. O trenerach już napisaliśmy, ale przecież Pasieczny część piłkarzy podpisanych w letnim okienku transferowym już zastał. Miał dużo większy wpływ na okienko zimowe, niemniej i tam znajdziemy przykład Momo Cisse, którego dyrektor sportowy nie chciał, ale uparł się na tego gracza Jakub Błaszczykowski (a to przecież zawodnik zagraniczny).
Gdy do Jagiellonii przyszedł Łukasz Masłowski, wyraźnie podkreślił, że potrzebuje trzech okienek na przebudowę (zobaczymy, jak będzie z realizacją). Tymczasem Pasieczny, który też miał przebudowywać Wisłę, dostał jakieś ogryzki. Nie jest to szczególnie poważne.
Na pewno błędem Pasiecznego było z kolei to, że tak jak wymyślił sobie jedną koncepcję, tak ślepo i do końca się jej trzymał. Gdy Wisła Kraków dostała 0:5 od Lecha, mówił, że woli grać w ten sposób i się rozwijać, a nie stać dupą w polu karnym. Szczególnie chodziło tutaj o mecze wyjazdowe. Pasieczny podkreślał, że Biała Gwiazda obrała trudną drogę, ale chce się jej bardzo mocno trzymać.
No i tutaj zabrakło elastyczności. Drużynie nie szło, a trener i dyrektor sportowy nie mieli zamiaru czegokolwiek zmieniać. Jak chcieli grać piłeczką, tak grali, bez oglądania się na tabelę. A tam czerwona strefa podjeżdżała coraz bliżej, by teraz trzymać Wisłę w swych czułych objęciach bardzo mocno.
Wisła Kraków a sprawa transferów
Podsumowaliśmy transfery, których dokonywały obecne władze Wisły. Z jednym zastrzeżeniem – odrzuciliśmy zimowe okienko 18/19, bo tam jednak działano na wariackich papierach, bez szans na skauting, po prostu brano kolejnych piłkarzy, którzy mogą pomóc w przetrwaniu cholernie trudnego okresu. Ocena tych ruchów byłaby więc po prostu nie w porządku.
Kolejnych piłkarzy podzieliliśmy na cztery grupy. Tych, co do których nie ma żadnych wątpliwości. Tych, którzy grali lub grają naprawdę nieźle, albo zdradzają konkretny potencjał na przyszłość. Następnie są zawodnicy rozczarowujący. Spodziewaliśmy się po nich więcej. Lecz jednocześnie nie wrzucamy ich do kategorii “szrotu”, bo tam miejsce zarezerwowaliśmy dla największych dziadów.
Wiadomo – przy paru opcjach dałoby się pokłócić, ale nie wpłynie to na całokształt. Jeden w tę, czy kolejny w drugą – przy tak długim okresie nie zmieni to oceny ogólnej.
Top:
- Alon Turgeman
- Michal Frydrych
- Yaw Yeboah
- Aschraf El Mahdioui
Wąska kategoria. Yeboah i Aschraf raz, że grali naprawdę dobrze (choć na przykład Yeboah falami), to jeszcze dali Wiśle na sobie zarobić. Były to więc ruchy udane sportowo i finansowo. Turgeman z kolei nie zagrzał w Krakowie miejsca zbyt długo, niemniej w dziewięciu meczach strzelił sześć goli. Po prostu brakowało środków, by go zatrzymać. Michal Frydrych to zaś lider tej drużyny i zmienia tego fakt, że ten sezon ma gorszy.
Porządne:
- Jean Carlos Silva
- Georgij Żukow
- Felicio Brown Forbes
- Matej Hanousek
- Luis Fernandez
- Zdenek Ondrasek
- Joseph Colley
- Marko Poletanović
- Elvis Manu
- Stefan Savić
- Gieorgij Citaiszwili
- Mikołaj Biegański
- Momo Cisse
Tutaj mamy zawodników, którzy pomogli, pomagają albo jeszcze mogą pomóc Wiśle. Największe wątpliwości? Pewnie Savić, bo on zbyt często jest przeciętny, niemniej od dwóch sezonów bywa podstawowym piłkarzem Wisły i notuje liczby, choć oczywiście bez szału. Są też piłkarze, którzy mają szansę wybić się wyżej – choćby Manu, Citaiszwili czy Colley, ale na dziś to chyba odpowiednia półka.
Rozczarowujące:
- Michal Skvarka
- Alan Uryga
- David Niepsuj
- Michał Mak
- Rafał Janicki
- Serafin Szota
- Nikola Kuveljić
- Hebert
- Mateusz Hołownia
- Adi Mehremić
- Enis Fazlagić
- Sebastian Ring
- Dawid Abramowicz
- Uros Radaković
- Paweł Kieszek
- Kacper Rosa
- Dor Hugi
- Jan Kliment
- Hubert Sobol
- Mateusz Młyński
Nie na wszystkie rozczarowania Wisła Kraków miała wpływ, bo choćby Alan Uryga był pewniakiem to dobrego transferu, jednak opuszcza kolejne mecze przez kontuzje. Natomiast są tu tacy piłkarze, po których obiecywano sobie sporo, ale oni kompletnie nie dojechali. Skvarka, Fazlagić, Młyński, Mehremić, Kliment – to mieli być zdecydowanie lepsi zawodnicy. Tak ich nam reklamowano, Tomasz Pasieczny na przykład wręcz zachwycał się tym ostatnim (o, kamyk do ogródka). Wyszło gorzej niż przeciętnie.
“Szrot”:
- Przemysław Zdybowicz
- Chuca
- Fatos Beqiraj
- Damian Pawłowski
- Lubomir Tupta
- Souleymane Kone
- David Mawutor
- Żan Medved
- Krystian Wachowiak
- Tim Hall
Kompletne kasztany. Beqiraj wyglądał jak oldboj, piłkarza pokroju Mawutora można znaleźć w pierwszej lepszej trzeciej lidze, Hall wyjechał po tygodniu. W większości to kompromitujące ruchy.
I teraz tak, statystyka wygląda następująco. Naliczyliśmy Wiśle 47 transferów przychodzących, co jak na okres od lata 19/20 jest wysokim wynikiem – ruch przy Reymonta jest jak na dworcu, budują tę drużynę, budują, ale coś nie mogą zbudować.
Pewnie dlatego, że zbyt wiele transferów wiślakom to się nie udało – w dwóch pierwszych kategoriach jest 17 zawodników, czyli 36%. Transferów typu TOP było ledwie cztery, w szrociarni mamy dwa razy tyle miejsca.
Przez Białą Gwiazdę przewinęło się po prostu zbyt wielu przeciętnych piłkarzy. Próbowano, szukano w różnych miejscach, ale bez większego rezultatu.
Jak zaś wygląda w tym wszystkim Tomasz Pasieczny, który poza Cisse odpowiadał od A do Z za zimowe okienko? Drogim nabytkiem był Fazlagić, który nie załapał się nawet do drugiej kategorii. Nie ma tam też Ringa. Dyrektor sportowy mniej lub bardziej trafiał za to z Fernandezem, Colleyem, Manu i Ondraskiem.
Nie było to więc stracone okno, a wręcz bliżej mu do przyzwoitego.
Wisła a sprawa medialna
Wpadł nam gdzieś w oko ostatnio taki wpis – że Wisła Kraków walczy o utrzymanie, a jeden z właścicieli kłóci się z arbitrami w tunelu, drugi wykłóca się z Cracovią o miano najstarszego klubu, a trzeci wojuje na Twitterze z “Niewydrukowaną tabelą” w ręce. Oczywiście to tylko śmieszno-zabawny tweet, bo przecież na sędziego nie wydziera się przez cały dzień, a pisać na Twitterze można w przerwie na kawę, natomiast skłoniło nas to do refleksji nad tym, jak przebiegł medialno-kibicowski odwrót w narracji na temat trio Błaszczykowski-Jażdżyński-Królewski.
Początki były spektakularne. Trio wjechało na białym koniu i zdobyło powszechne uznanie. Oczywiście poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko, bo trzeba było być bardziej wiarygodnym od Vanny Ly i mniej kumatym niż Sharksi, ale trzeba oddać triumwiratowi, że na papierze prezentowali się jako wymarzone trio do ratowania klubu. Wiślacka legenda, sprawny biznesmen i ekscentryczny komputerowiec z zapleczem start-upowym.
Błaszczykowskiego znaliśmy, Jażdżyńskiego mogliśmy wygooglować, a Królewski odstawił prawdziwy show w mediach. Wystarczy wejść w komentarze pod “Stanem Futbolu”, w którym pojawił się po raz pierwszy przed szerszą publiką, by zobaczyć, że Królewski robił wrażenie gościa z innej bajki. Wiecie – tego wyśnionego przez fanów piłkarskiego Elona Muska, który wrzuci kadrę drużyny w jakiś program, komputer popracuje i wypluje idealną taktykę. Gościa, który zrobi szacher-macher w laptopie i wynajdzie skrzydłowego za pięć dolarów, który pozamiata ligę. Przedsiębiorcę, który w magiczny sposób naprawi finanse Wisły Kraków.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że dziś cała trójka jako całość, jak i każdy z nich osobno w mediach sobie przeskrobali. Pierwsze wrażenie poszło w las, zaczęła się rzeczywistość.
Przypomina nam się w tym momencie rozmowa z szefem marketingu pewnego dużego klubu w Polsce. Powiedział nam wtedy coś takiego: – Marketing, PR, social-media, budowanie marki… To wszystko można zrobić świetnie. Możesz zatrudnić specjalistów, być gotowym na wiele scenariuszy. Ale koniec końców liczą się wyniki. Prezes może udzielić najmądrzejszego i najciekawszego wywiadu na świecie, ale zostanie wyśmiany i wyszydzony, gdy klubowi akurat nie idzie, a gdy akurat idzie dobrze, to będzie chwalony za te wypowiedzi.
I przecież w przypadku władz Wisły można byłoby pójść tym samym tropem. Gdyby na boisku żarło, to wspominalibyśmy mitingi z socios, kąśliwy język Królewskiego byłby ciekawym kolorytem dla ligi, Błaszczykowski byłby doceniany za walkę o dobre sędziowanie, a Jażdżyński za walkę o historię.
A tak? Dostaje się po głowie każdemu z nich.
Medialnych sporów było jednak więcej. Królewski regularnie boksuje się z Januszem Filipiakiem, drama z Piotrem Obidzińskim i rozstanie w nieciekawych okolicznościach ciągnie się smrodem do dziś, podobnie kwestia Aleksandra Buksy. Do tego zwalanie winy za obecny sezon na Pasiecznego przekazem “ech, mogliśmy go lepiej dopilnować, co myśmy narobili…”.
Są oczywiście trafne wypowiedzi. Ot, żeby nie szukać daleko – piątkowy wywiad Królewskiego w “Przeglądzie Sportowym”, gdzie wypada po prostu na fajnego gościa z mądrym podejściem do tego biznesu. Ale mamy wrażenie, że władze Wisły nie wykorzystały kapitalnego kopa na rozpęd, który same sobie sprawiły.
Wisła a sprawa finansów
Moglibyśmy tutaj przejrzeć raporty Deloitte i rzucić wam fajnymi grafikami wyciętymi z raportów przygotowywanych przez Ekstraklasę. Ale uznaliśmy, że w sprawach finansowych lepiej oddać głos komuś, kto zna się na tym zdecydowanie lepiej od nas. Dlatego poprosiliśmy o pomoc Jakuba Szlendaka, freelancera zajmującego się m.in. badaniem i analizowanie sprawozdań finansowych polskich klubów.
Zatem jeśli porównanym łącznie przychody operacyjne z 2018 roku (przed erą nowych władz) do roku 2021, to zaobserwujemy wzrost o 16,6 mln złotych – czyli 52,5%. Zauważalny był już skok zaraz po wejściu nowych władz do klubu w 2019 roku – wtedy przychody operacyjne wzrosły o 11,3 mln (35,6%).
Szlendak: Główne przyczyny wzrostu przychodów netto ze sprzedaży między 2018 a 2019 rokiem są cztery. Po pierwsze – wzrost przychodów ze sprzedaży biletów i karnetów o 4 mln zł, tj. o 67%. Dalej, po drugie – wzrost wpływów od sponsorów o 0.47 mln zł, tj. o 6%;. Po trzecie – wzrost wpływów ze sprzedaży gadżetów o 3.8 mln zł, tj. o 156%. I po czwarte – wzrost przychodów z praw tv o 1.3 mln zł, tj. o 13%.
– Później był rok w pandemii, spadki są zatem naturalne. Wisła zarobiła wtedy na biletach i karnetach 4.3 mln zł, zamiast 10 mln zł (jak rok wcześniej). Sprzedaż gadżetów (działalność handlowa) spadła o 1 mln zł, z 6.1 mln zł do 5.1 mln zł. W 2021 roku obserwowaliśmy już powrót do lepszych wyników, ale przychody ze sprzedaży biletów i karnetów wzrosły wartościowo niewiele, o 1.6 mln zł. Wciąż jest to mniej więcej połowa wpływów sprzed pandemii. Mocniej wzrosły przychody od sponsorów, bo o ok. 3 mln zł, z 9.4 mln zł do 12.4 mln zł.
Wzrost przychodów nie oznaczał jednak, że Wisła chowała zarobione pieniądze do kieszeni właścicieli, a ci rozkładali się w willach i oglądali, jak klub na boisku radzi sobie średnio. Razem z przychodami wzrosły też koszty bieżącej działalności.
Co najbardziej rzuca się w oczy? Między 2018 a 2021 rokiem koszty wynagrodzeń wzrosły w klubie o 3,9 mln złotych, czyli o 84,7%. O 3,2 mln złotych wzrosły koszty “usług obcych”, a koszt umów cywilnoprawnych o 1,2 miliona złotych.
Teraz czas na oględziny dość ogólne, ale często najbardziej interesujące kibica – jaki wynik finansowy wypracowywała Wisła w poszczególnych latach?
Szlendak: Wisła zakończyła rok obrotowy 2018 stratą w wysokości niemal 7.5 mln zł. Już rok później wynik ten prawie się odwrócił, wyniósł 6.2 mln zł, ale zysku. Dane to prawie 13.7 mln zł różnicy. Następnie była pandemia i strata 3.4 mln zł, która jest niższa niż utracone środki z tytułu sprzedaży biletów i karnetów. Ostatni rok (również pandemia) to 1.3 mln zł straty. Zatem jest to pozytywna tendencja, bo strata była niższa niż wcześniej. W obecnym sezonie Wisła ma drugą najlepszą frekwencję w Ekstraklasie, średnio 15 tysięcy przychodzi na jej mecze. Powinno to znaleźć odzwierciedlenie w wynikach za rok 2022. Oczywiście, jeśli Wisła utrzyma się w lidze. W razie spadku na pewno frekwencja także ucierpi. Zmienić to mogłaby tylko wielka mobilizacja kibiców, podobna do tej w 2019 roku, ale jest to mało realne.
Ciekawą kwestią jest też to, jak Wisła radzi sobie z zadłużeniem. Nie jest przecież tajemnicą, że ciążące na klubie długi były kulą u nogi, która trzymała “Białą Gwiazdę” w miejscu i wciąż jest potężnym obciążeniem dla bieżącej działalnośi.
Mamy trzy wybrane wskaźniki, zatem oddajmy znów głos Szlendakowi, by powiedział nam co one oznaczają.
- Debit Ratio to wskaźnik ogólnego zadłużenia, stosunek zobowiązań i rezerw na zobowiązania do majątku spółki. Im lepszy, tym chętniej instytucje będą pożyczać nam pieniądze. Wisła Kraków z takim wskaźnikiem nie jest żadnym partnerem na rynku kapitałowym. To znaczy, że żaden bank nie pożyczy jej żadnych pieniędzy, bo ryzyko braku spłaty jest zbyt duże. Stąd pożyczki właścicielskie. Wisła wyżej wymienionego pokrycia nie ma, wartość znacznie przekracza 100%. Opieramy się na danych ze sprawozdania finansowego, w rzeczywistości sytuacja Wisły jest lepsza, bo zadłużenie wobec TS Wisła w wysokości około 40 mln zł prawdopodobnie będzie umorzone, a na pewno nie jest pilne do spłaty.
– Oficjalnie jednak wskaźnik przyjmuje wartość 520.9%, czyli OGROMNĄ. Dla porównania, spadający w 2017 roku z Ekstraklasy Ruch Chorzów miał ten wskaźnik na poziomie 225%. Należy zauważyć jednak tendencję spadkową. W okresie 2021-2018 wartość spadła z 733.7% do 520.9% (z chwilowym wzrostem na koniec pandemicznego 2020 roku) – dodaje analityk.
- Current Ratio to wskaźnik bieżącej płynności, czyli pokrycia zobowiązań krótkoterminowych (wymagalnych do 12 miesięcy od dnia bilansowego) majątkiem obrotowym (takim, który można w miarę łatwo spieniężyć). Ten wskaźnik też się poprawia, z 25.7% do 41.6%. To wciąż bardzo mało, ale jednak lepiej. Dobra wartość to okolice 1. Śląsk Wrocław i Raków Częstochowa mają 0.98, Lech 1.10.
- Return on Sales to wynik finansowy netto podzielony przez przychody netto ze sprzedaży. Inaczej mówiąc – jaki procent obrotu to zysk netto. Wisła w 2018 roku osiągnęła wartość -28.2%, czyli każda złotówka obrotu przyniosła 28 groszy straty. Rok później 1 złotówka obrotu przyniosła 18 groszy, ale zysku. W 2020 roku było gorzej (pandemia), w 2021 jest poprawa, bo przychody i wynik netto są lepsze.
Przypominamy – analizy Kuby możecie śledzić m.in. na jego Twitterze, a kibice zaciekawieni finansami polskich klubów (nie tylko Wisły) mogą tam sięgnąć po pigułkę wiedzy.
Wisła Kraków a sprawa trenerów
Obecne władze Wisły Kraków zatrudniały pięciu trenerów: Stolarczyka (jeszcze w spadku po poprzednikach), Skowronka, Hyballę, Gulę i Brzęczka. Jak wiadomo – żaden nie okazał się nowym Henrykiem Kasperczakiem, bo też żaden nie przekroczył nawet średniej 1,30 punktu na mecz.
Co trzeba Wiślakom oddać – nie podpalali się przy zwolnieniach szczególnie prędko. Stolarczyk został zwolniony dopiero po dziewięciu meczach bez zwycięstwa, na co złożyło się odpadnięcie z Pucharu Polski po wielkiej batalii z Błękitnymi i 07 zgłoś się z Legią Warszawa. Skowronek też przepracował swój kryzys – nie wyrzuciło go dziewięć meczów bez zwycięstwa z rzędu (w tym odpadnięcie z KSZO w Pucharze). Dopiero kolejne cztery mecze bez zwycięstwa przelały czarę goryczy. O Guli powiedziano już wiele, dlatego tylko przypomnijmy, że choć punktował marnie, utrzymał się na stołku przez 21 kolejek.
Najkrócej współpracowano z Hyballą, ale i on dostał swój czas, mimo że w swoich ośmiu ostatnich kolejkach wygrał tylko mecz w tej ostatniej, poza tym słusznie zresztą doczekał się łatki oszołoma.
Co można natomiast zarzucić Wiślakom to fakt, że każdy zatrudniony trener był z innej parafii. Skowronek młody-zdolny, no, to jeszcze można było podpiąć pod kontynuację Stolarczyka o tym samym profilu. Hyballa? Znał go Błaszczykowski, więc spróbowano. Nie wyszło, to sięgnięto po Gulę, naczelnego kandydata polskich klubów. Nie udało się – no to Brzęczek, którego zna Błaszczykowski.
Oczywiście: upraszczamy. Niemniej każdy z tych trenerów preferował przecież inny styl. Hyballa to ciągły pressing, który często był bezsensowną sztuką dla sztuki.
Gula to długie posiadanie piłki, rozważne podania i tak dalej. Brzęczek największe sukcesy miał zaś w tej lidze wtedy, kiedy grał z kontry.
Czy jest tu więc plan, by wchodzący trener nie był z innej bajki, tylko kontynuował myśl poprzednika? Wątpliwe.
Zakłady bukmacherskie – czytaj więcej:
Wisła Kraków a sprawa wniosków
Biorąc pod uwagę punkt, w którym trio wchodziło do klubu i punkt, w którym Wisła Kraków znajduje się obecnie, można dojść do wniosku, że tak jak wtedy w Krakowie śmierdziało spadkiem, tak teraz śmierdzi nim również. To o tyle dziwne, że przecież Wisła zwiększyła swoje możliwości finansowe, stała się wiarygodniejszym partnerem do rozmów dla sponsorów i piłkarzy, stworzyła pewniejsze struktury organizacyjno-ekonomiczne.
Być może rację ma Jarosław Królewski, który w wywiadzie dla “Przeglądu Sportowego” mówił tak: – (…) ulubionym słowem kibiców w polskiej piłce jest profesjonalizm. Mówi się o nim na każdym kroku. Ja już trochę na świecie żyję, widziałem wiele profesjonalnie działających firm, mam nadzieję, że moją też mogę do nich zaliczyć. Kiedy spojrzymy jednak na polskie kluby, ich sposób zarządzania, to okazuje się, że niewiele jest osób, które warto naśladować, w które warto inwestować, które mają długofalową wizję. Profesjonalizmu, który da się wyuczyć w znaczeniu biznesowym, jest tu niewiele.
I dalej: Nie da się skończyć studiów „jak zarządzać klubem sportowym?” i po prostu osiągnąć sukces. Wielu rzeczy mogliśmy uniknąć, jednak zdobycie tej wiedzy wymaga czasu. Po prostu tłumaczę, że kiedy mówimy w kontekście polskiej piłki o profesjonalizmie, doświadczeniu, to okazuje się, że jest bardzo niewielka liczba wzorców, ludzi, których można byłoby do siebie sprowadzić. Dla mnie futbol klubowy to duże laboratorium, w którym siedzisz i eksperymentujesz ze świadomością, że w niektórych miejscach będzie bardzo bolało, że do podjęcia będą trudne decyzje. Efekty tych doświadczeń są mocno skorelowane z czasem, który poświęcasz na zrozumienie tego świata. Trudno w tych rozważaniach wątek czasu pominąć.
Być może trzeba wziąć poprawkę na to, że oni… po prostu się uczą zarządzania klubem piłkarskim? Zaczynali w szalonych warunkach, popełnili szereg błędów, niejednokrotnie wypadli źle przed kamerami, poniosły ich nerwy, zepsuli to i tamto. Ale może to faktycznie musi być wkalkulowane w koszty, by było lepiej? Choć biorąc pod uwagę, że w sensie sportowym następuje regres, to i to przypuszczenie należy podać w wątpliwość.
Druga strona tego medalu jest taka, że – co regularnie obserwujemy w Ekstraklasie – wcale nie trzeba dużo, by w tej lidze utrzymać stabilizację na średnim poziomie notując co jakiś czas efektowny wyskok. Przykładów moglibyśmy mnożyć.
W Wiśle zastanawiające jest to, że mimo zwiększających się możliwości finansowych (większy budżet, większe przychody, a zatem i większe wydatki) nie zwiększa się średnia punktowa, za to zwiększa się cena punktu.
Innymi słowy – Wisła wydając coraz więcej zdobywa tyle samo lub mniej punktów. To nie tyle budzi wątpliwości, co jest ostrzeżeniem. Bo że klub ma spłacać dług, zwiększać możliwości finansowe – to jedna sprawa. A druga jest taka, by z coraz większego rozbiegu była w stanie oddać coraz dalszy skok. A póki co widzimy, że Wisła na tym dłuższym rozbiegu łapie zadyszkę i nie ma już sił na właściwe odbicie się do skoku.
Choć władze Wisły uspokajają, że po ewentualnym spadku nikt z klubu nie będzie uciekał, to jednak postawmy sprawę jasno: wylot z Ekstraklasy będzie dramatem. Owszem, można się z tego wykaraskać, można nawet błyskawicznie wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ale to wciąż marketingowy, finansowy, sportowy cios w wątrobę, po którym trudno złapać oddech.
I wracając do naszej myśli ze środka tej analizy – można mówić pięknie, można działać prężnie w gabinetach, można budować struktury i naprawiać złe decyzje tymi dobrymi. Natomiast jeśli na koniec dnia (tu puszczamy oko w stronę pana Królewskiego) nie zgadza się to, co na boisku, wówczas cała reszta nie ma większego znaczenia.
PAWEŁ PACZUL & DAMIAN SMYK
Więcej o Wiśle Kraków:
- Błaszczykowski wściekły na sędziego
- Wisła Kraków kroczy do utrzymania tip-topami
- Derby Krakowa bez goli, ale momenty były
fot. NewsPix i FotoPyk