Reklama

Iga jak Rafa. Polka coraz bardziej przypomina Hiszpana i… bardzo dobrze

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 czerwca 2022, 18:41 • 8 min czytania 10 komentarzy

Kobiecy tenis ma ogromne szczęście. Bo w chwili, gdy potrzebował wielkiej postaci, która stanie się jego twarzą, pojawiła się Iga Świątek. I tę palmę pierwszeństwa, a wraz z nią sporą odpowiedzialność, pewnie przejęła. Kto wie, czy nie było jej łatwiej przez to, że… widziała z bliska jak radzi sobie z tym jej idol, Rafa Nadal. Bo jedno trzeba sobie napisać – Iga i Rafa to postaci w pewnym sensie bardzo do siebie podobne. 

Iga jak Rafa. Polka coraz bardziej przypomina Hiszpana i… bardzo dobrze

***

Jasne, kiedy Rafa wygrywał pierwszy turniej wielkoszlemowy, Iga miała ledwie cztery lata. Gdy wchodziła do seniorskiego touru, Nadal był już siedemnastokrotnym mistrzem takich imprez. Z drugiej strony, kiedyś znajdował się w bardzo podobnej do Świątek sytuacji – w wieku 19 lat triumfował w swoim pierwszym Roland Garros. Z miejsca stał się fenomenem, mówiono, że świat tenisa stoi przed nim otworem, choć już wcześniej doskonale znano jego nazwisko i zdawano sobie sprawę, że to gość, który może stać się gwiazdą.

Orlen baner

Iga tego może nie pamiętać. Ale na pewno obserwowała Rafę przez wiele lat. Widziała, jak radzi sobie z presją, jak podchodzi do mediów. Jakim jest człowiekiem też, choć o tym przekonała się najlepiej później, gdy spotkała go na żywo. I mówiła to samo, co wszyscy – że to niezwykle otwarty, sympatyczny gość, którego sława i wielkie sukcesy ani trochę nie zmieniły. Choć nauczył się obchodzić z nią czy z mediami, to w gruncie rzeczy pozostał sobą.

Jest po prostu naturalny w tym, co robi. Od lat taki sam. Wciąż rozpierają go emocje, gdy gra o najważniejsze tytuły. Nadal po znakomitych wymianach jego ręka wystrzela łukiem w górę, a z gardła wydobywa się „VAMOS!”. I bez zmian jest też w życiu prywatnym. Jak u Igi zresztą, u której przecież i dziennikarze, i fani cenią niesamowitą naturalność. Choć ona okazuje ją może w inny sposób, jest bardziej nieśmiała, wycofana (może to kwestia różnych kultur?).

Reklama

Ale to dobrze, w końcu to jej własny sposób bycia, który zresztą Rafa też docenił, na równi z wynikami i grą. – Jest świeża, naturalna, młoda. Dwa lata temu jej zwycięstwo tutaj było wielką niespodzianką. Ale sposób, w jaki gra teraz… Wygląda na niepowstrzymaną! – mówił kilka dni temu dla „L’Equipe”. A Iga przez to, że mieli okazję ze sobą – już wielokrotnie – porozmawiać, wymienić wiadomości, a nawet potrenować, przekonała się, że choć powiedzenie, by nie poznawać swoich idoli często jest prawdą, to bywa zupełnie inaczej.

Jej samej bowiem bliższe poznanie idola zdecydowanie się opłaciło.

***

Ich losy splatają się w naprawdę ciekawy sposób. W końcu tak jak Rafa, tak i Iga pierwszy turniej wielkoszlemowy wygrała w wieku 19 lat. I też na tych samych kortach, choć – ze względu na pandemię – w innym niż tradycyjny terminie. Różnica polega jedynie na tym, że nie zdołała pójść za ciosem po roku, a na powtórkę ze swojego triumfu czekała dwa lata. Z drugiej strony… w ostatnich trzech edycjach Świątek i Nadal albo wygrywają razem, albo w ogóle. W 2020 triumfowali oboje, rok temu Polka odpadła w ćwierć-, a Hiszpan w półfinale.

W tym sezonie znów wspólnie okazali się najlepsi.

Mimo sporej różnicy wieku – bo 15 lat – nie może dziwić, że z ich wypowiedzi przebijają podobne zdania. Rafa wciąż ma w sobie mnóstwo młodzieńczego zapału, którego nie stracił mimo dziesiątek urazów i zmagań z nimi. Kocha ten sport całym sercem, podobnie jak Iga. Tenis to dla nich coś absolutnie wspaniałego, pozwalającego spełniać marzenia. Jednak fakt, że Nadalowi udaje się taki stan ducha utrzymywać od kilkunastu lat, to coś, czym Iga powinna się zdecydowanie zainteresować.

https://twitter.com/rolandgarros/status/1533481171459481603

Reklama

Widzimy w końcu, jak wyniszczającym sportem jest tenis – i fizycznie, i psychicznie. Zwłaszcza w kobiecym tourze. Przykłady Naomi Osaki (zmaga się z problemami mentalnymi), Ash Barty (zakończyła karierę w wieku 25 lat) czy nawet Coco Gauff, niedawnej rywalki Igi z finału French Open, która przyznawała, że miała w głowie myśli o przerwaniu kariery na rok. A przecież ma dopiero osiemnaście lat. Tenis potrafi wykończyć, nawet jeśli się go kocha.

Rafie jednak udaje się do tego nie doprowadzić, choć na najwyższym poziomie gra tak naprawdę od ponad 18 lat. To niesamowite osiągnięcie. I oby Iga poszła w jego ślady.

***

Kusi jednak, żeby napisać, że… Rafa miał łatwiej. Kiedy wchodził na szczyt, wygrywając pierwsze Roland Garros w karierze, świat męskiego tenisa miał swoją wielką gwiazdę. Roger Federer był już przecież powszechnie uznawany za gościa, który pobije wszelkie rekordy. Wróżono mu najwięcej tytułów wielkoszlemowych w historii (przez kilkanaście lat było to prawdą), Klasycznego Wielkiego Szlema (cztery tytuły w jednym roku, nie udało się) i wszystko, co tylko da się w tenisie osiągnąć.

Nadal? Nadal miał być specjalistą od mączki, gościem, który tam będzie wielkim rywalem dla Rogera. Ale poza nią niekoniecznie. W pewnym sensie obecność Federera – przynajmniej początkowo – roztaczała nad Rafą parasol ochronny. Dopiero po kilku latach, a zwłaszcza od zwycięstwa na Wimbledonie w 2008 roku, Nadal sam stał się królem tenisa i równorzędnym towarzystwem dla Szwajcara. Ale i tak uwaga mediów rozbijała się na nich obu, a wkrótce doszedł i trzeci, bo Novak Djoković swój pierwszy wielki sezon zanotował w 2011 roku.

Iga, owszem, też przez jakiś czas nie miała na sobie skumulowanej tak wielkiej uwagi mediów. W tym roku wszystko spadło na nią jednak właściwie w miesiąc. Jej wielka forma. Koniec kariery Ash Barty. Oczekiwania. Seria zwycięstw. Miano nowej gwiazdy i twarzy WTA. Nie mogła, nie miała prawa spodziewać się, że takim torem potoczy się tych kilka miesięcy. Nikt by tego nie przewidział. Doctor Strange sprawdzający kilkanaście milionów możliwych wersji przyszłości, zobaczyłby taki scenariusz co najwyżej kilka razy.

A jednak Iga sobie z tym poradziła. I to z wielką łatwością, a przynajmniej tak to wyglądało na zewnątrz, bo domyślamy się, że w środku mogło być inaczej. Naturalnie, jakby była do tego stworzona, nawet jeśli sama uważa inaczej. Poradziła, jak… kiedyś Rafa Nadal. Może nie wszystkie jej wywiady przebiegają idealnie, może czasem zagubi się w tym, co chce powiedzieć, ale to właśnie to tworzy jej urok. Rafa lata temu mówił z ciężkim akcentem (do dziś zresztą całkowicie się go nie pozbył), a jego angielski momentami kulał. I co? I nic, zdarzało się, że żartował z tego razem z rozmówca. Wywierał przez to wokół siebie aurę naturalności, która sprawiała, że trudno było go nie lubić.

Ba, nawet rywale zdają się cieszyć jego sukcesami, a jednym z najlepszych przyjaciół Hiszpana w tourze stał się… jego największy rywal, Roger Federer. Z Igą jest w tej chwili właściwie tak samo. Lubią ją rywalki, lubią dziennikarze, lubią kibice. I choć nie jest tak ekspresyjna, jak Rafa, to trudno nie oprzeć się wrażeniu, że idzie w wielu kwestiach jego śladem.

***

Nie wiemy, przez jaki czas taki stan rzeczy się utrzyma. W tenisie niczego nie da się zagwarantować. Może Iga nie będzie w stanie pozostać w tourze tak długo jak Hiszpan? O podobnej liczbie sukcesów nawet nie wspominamy – nawet jedna trzecia z tego, co zdobył Nadal, byłaby niesamowitym osiągnięciem. Zresztą już teraz Iga przekroczyła większość naszych oczekiwań sprzed kilku lat. Trudno tu cokolwiek przewidzieć.

Pewnie przydałaby jej się wielka rywalka. Taka, która byłaby zdolna ją od czasu do czasu pokonać, z którą mogłaby rywalizować o największe trofea. Innymi słowy – paradoksalnie – potrzebowałaby swojego Nadala, dla którego mogłaby być Federerem. Czy nawet swoją Marię Szarapową, którą w pewnym momencie dostała Serena Williams. Bo choć w meczach tej dwójki ogólny bilans to 20:2 dla Amerykanki, to wystarczyły dwie wygrane Rosjanki na początku ich rywalizacji, by każde kolejne starcie było natychmiast wielkim medialnym wydarzeniem.

Rywalka przydałaby się Idze dlatego, że łatwiej gra się, gdy ma się kogoś, kto mobilizuje cię do większego wysiłku. Kogo musisz pokonać, kto jest wielką przeszkodą na twojej drodze. Owszem, niesamowicie podoba nam się obecny stan rzeczy, w którym Polka spotkań po prostu nie przegrywa, a nawet jeśli się tak stanie, to pewnie będzie to wypadek przy pracy i następnych dziesięć pojedynków z tą samą rywalką wygra łatwo. Jest wspaniale, bo świetnie ogląda się i pisze o kolejnych sukcesach Świątek.

Ale ile się tak da? Sam Rafa Nadal mówił, że bez Federera i Djokovicia pewnie by tyle nie osiągnął. Novak Djoković przyznawał, że motywują go rekordy, chciałby być największym z tej trójki. A Federer – aktualnie w trakcie rehabilitacji – powtarza, że widok wygrywającego Rafy sprawia, że sam chciałby czym prędzej wrócić na kort. Iga na razie takich motywacji nie potrzebuje, ale za kilka lat – kto wie?

Bo naprawdę chcielibyśmy, by Iga była jak jej idol. I ona pewnie też. W końcu Rafa to gość z nieposzlakowaną opinią. Wielki mistrz, którego nie sposób nie szanować, a który na korcie zawsze daje z siebie sto procent. Gość wychodzący naprzeciw przeciwnościom losu i zwykle z nimi wygrywający. Rekordzista pod względem liczby zdobytych tytułów wielkoszlemowych w męskim tourze. Człowiek, który wciąż przyciąga do siebie nowych fanów. Swoimi sukcesami, grą, ale i osobowością.

Zupełnie tak jak Iga. I obyśmy coś takiego, jak o Rafie mogli też napisać za kolejnych 15 lat o Polce. Tego jej życzymy, choć niech tworzy przy tym własną historię, bo w końcu nazywa się Iga Świątek, a nie Rafa Nadal. Nie ma jednak nic złego w tym, by na idolu – zwłaszcza taki, jak Hiszpan – się wzorować i iść w jego ślady.

Może niech jedynie kontuzje oszczędzają ją znacznie bardziej niż Rafę.

SW

Fot. Newspix

Czytaj więcej o Idze Świątek: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

10 komentarzy

Loading...