Reklama

Antybohater. Co się stało z Lorisem Kariusem?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

28 maja 2022, 13:13 • 15 min czytania 40 komentarzy

W przypadku piłkarzy szczególnie istotne mecze często porównuje się do matury. Czy też, szumniej rzecz ujmując, do egzaminu dojrzałości. Jeżeli zatem trzymać się tej metafory, to 26 maja 2018 roku Loris Karius zasiadał przed arkuszem z języka polskiego, po czym pomylił Bolesława Prusa z Bolesławem Chrobrym, Adama Mickiewicza z Adamem Małyszem, a Olivera Twista z Oliwką Brazil. Jasne, nie on pierwszy i nie ostatni zawalił gola w spotkaniu o dużym ciężarze gatunkowym, ale żeby w tak kuriozalny sposób podarować przeciwnikom aż dwie bramki w najważniejszym meczu sezonu? To nie miało prawa się zdarzyć, lecz się wydarzyło. Karius zaś nie tylko nie wypracował sobie pozycji w czołówce europejskich bramkarzy, ale w trybie ekspresowym wyrósł na największe pośmiewisko w świecie futbolu. Jego późniejsze losy dowodzą, że łatki niedorajdy i pozera już z siebie nie zerwał. Być może nigdy mu się to nie uda.

Antybohater. Co się stało z Lorisem Kariusem?

Wybryki Kariusa przeciwko Realowi Madryt to było coś takiego, jak Zinedine Zidane atakujący Marco Materazziego z byka w finale mundialu. Jak Steve Davis sensacyjnie przegrywający finał snookerowych mistrzostw świata z Dennisem Taylorem na czarnej bili, jak Magic Johnson tracący piłkę w decydującym meczu finałów NBA z 1984 roku. Obrazki, których się nie zapomina, które będą przywoływane przez kibiców danej dyscypliny sportu do końca świata. Tylko że Zidane może się pochwalić szeregiem najbardziej prestiżowych tytułów, Davis mistrzem świata w snookerze został w sumie aż sześciokrotnie, natomiast Magic ma w dorobku pięć mistrzowskich pierścieni. No a Karius? Jakim sukcesem czy indywidualnym osiągnięciem on miałby się niby osłonić niczym tarczą?

Nieszczęsny finał Champions League zdefiniował całą jego karierę.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

W listopadzie minionego roku Sophia Thomalla – dawniej partnerka Kariusa, wtedy już dziewczyna tenisisty Alexandra Zvereva – była gościem w podcaście „Alle Wege fuhren nach Ruhm” („Wszystkie drogi prowadzą do sławy”). Aktorka opowiadała tam między innymi o swoim życiu prywatnym. Nie kryła radości z faktu, że udało jej się wyrwać ze świata około-futbolowego. – W tenisistach podoba mi się to, że się nie lansują – mówiła, wbijając szpilkę w ekschłopaka, lubiącego epatować wystawnym stylem życia. – Teraz interesują mnie tylko sportowcy odnoszący sukcesy – wspominała też złośliwie przy innej okazji, wywołując wielkie rozbawienie.

Reklama

Ciekawostka rodem z portalu plotkarskiego? Owszem, właśnie stamtąd ją zaczerpnęliśmy, ponieważ jest niezwykle wymowna. Mówi w sumie wszystko o aktualnej reputacji Kariusa, na którego finał Ligi Mistrzów, zamiast wiecznej chwały, sprowadził niekończące się drwiny.

HISTORIA LORISA KARIUSA

Ambitne początki

Wiosną 2018 roku Loris Karius czuł zapewne przekonanie, że jego kariera znalazła się na właściwych torach. Nareszcie. Droga Niemca do wyjściowej jedenastki Liverpoolu była bowiem wyboista. Wprawdzie wielki potencjał dostrzeżono w nim bardzo wcześnie, nie bez kozery przecież występował w reprezentacji kraju U-16, a następnie w kolejnych młodzieżówkach, ale co innego błyszczeć na poziomie juniorskim, a co innego na poważnie zaistnieć w profesjonalnej piłce.

W 2009 roku golkiper dał się namówić na przeprowadzkę z cenionej akademii VfB Stuttgart do Manchesteru City, ku wielkiemu niezadowoleniu działaczy „Szwabów”. – W grę wchodzą tutaj pieniądze przekraczające nasze wyobrażenia. Nie możemy, a nawet nie chcemy nadążyć za tym szaleństwem. Jeżeli zawodnik ma możliwość ustawienia się finansowo w tak młodym wieku, to wszelkie argumenty sportowe i pedagogiczne tracą sens – pieklił się Thomas Albeck, szef szkolenia w Stuttgarcie. Miał powody do złości, ponieważ jego klub otrzymał za Kariusa tylko niewielki ekwiwalent. Ojciec nastoletniego golkipera zapewniał jednak, że kwestie finansowe nie miały pierwszorzędnego znaczenia. – To nonsens. Pieniądze ani przez moment nie stanowiły dla nas decydującego czynnika przy podejmowaniu decyzji o przyszłości Lorisa. Zawodowi piłkarze wszędzie dobrze zarabiają, w Stuttgarcie też. Po prostu Manchester City przedstawił nam bardzo klarowną propozycję. Konkretny plan na karierę Lorisa. W VfB tego nie dostaliśmy – stwierdził Harald Karius.

Loris Karius w barwach Manchesteru City
Reklama

Otrzymaliśmy wiele zapytań z angielskich klubów. Nawet większych od Manchestru City – dodał ojciec. Trzeba bowiem pamiętać, że „Obywatele” w tamtym okresie dopiero zaczynali rozpychać się łokciami na rynku transferowym. – To był jednak inny świat. Nie dotrzymywano słowa, podczas gdy w City rozmowy były niezwykle precyzyjne. Przedstawiciele klubu dotrzymali wszystkich obietnic. Teraz Loris chce pokazać, że słusznie mu zaufano. […] A jeśli mu się nie powiedzie? No to wróci, zainteresowanie w Niemczech przecież nie wygaśnie z dnia na dzień. Lepiej jednak przenieść się do Anglii już teraz, niż w wieku 23 czy 24 lat.

Ta przeprowadzona przez portal SPOX rozmowa pokazuje, jak wysoko sięgały od początku ambicje Kariusa i jego otoczenia. W City obiecano nastolatkowi dołączenie do pierwszego zespołu w trybie przyspieszonym, podczas gdy Stuttgart nie chciał traktować bramkarza na specjalnych warunkach i oferować mu ścieżki na skróty. Loris bez wahania czmychnął więc do Anglii, dodatkowo przekonany odpowiednim wynagrodzeniem. Inna sprawa, że – jak to często bywa – obietnice i plany sobie, a rzeczywistość sobie. Koniec końców Karius nie przebił się bowiem do pierwszej drużyny „Obywateli” i w wieku osiemnastu lat powrócił do ojczyzny, wiążąc się z FSV Mainz 05. Regularne występy w 1. Bundeslidze rozpoczął w sezonie 2013/14, pod okiem trenera Thomasa Tuchela. – Nie mogłem się tego doczekać. Mam 20 lat, przebiłem się. Trzeba się tym cieszyć. Nie mam żadnych powodów do zdenerwowania – zapewniał odważnie Karius.

W sporcie zawodowym presja na ogół jest duża. Jako piłkarz musisz sobie z tym radzić. Każdy bramkarz od czasu do czasu ma zły dzień i popełnia błędy. Trzeba do tego przywyknąć, może nawet trochę to zbagatelizować. Nie rozdrapywać tej rany przez dwa czy trzy dni

Loris Karius na łamach SPOX w 2013 roku

Tuchel długo nie potrafił się przekonać do Kariusa. W pewnym momencie zesłał nawet młodego golkipera do zespołu rezerw, niezadowolony z jego postawy na treningach. 20-letni Niemiec dorobił się reputacji piłkarza leniwego, roszczeniowego, wręcz bezczelnego. Przekonanego o własnej nieomylności. Krytykował go dyrektor Christian Heidel, załamywał nad nim ręce trener bramkarzy Stephan Kuhnert. Pewnie gdyby nie nietypowe okoliczności – kontuzja pierwszego bramkarza i czerwona kartka drugiego w trakcie jednego meczu – Tuchel w ogóle by na Kariusa nie postawił. No ale ze sprzyjających okoliczności też trzeba umieć skorzystać. – W przeszłości, prawdopodobnie nieświadomie, ograniczałem się na treningach o pięć czy dziesięć procent. Po przesunięciu do drużyny U-23 zrozumiałem swój błąd. Na pewno wiele mnie to nauczyło – zapewniał Niemiec. „Kicker” w poświęconym mu tekście pisał o odrobionej lekcji pokory.

– Jego siłą psychiczną nie zachwiałoby dziś nawet trzęsienie ziemi – dowodził dziennikarz Benni Hofmann.

Wrażliwość na krytykę

W sezonie 2015/16 talent Kariusa wreszcie w pełni eksplodował. Mainz zajęło szóste miejsce w Bundeslidze, a 23-letni wówczas piłkarz zakończył rozgrywki na szóstej pozycji wśród najwyżej ocenionych ligowców przez redakcję „Kickera”. Walkę o nominację do najlepszej jedenastki sezonu przegrał wyłącznie z Manuelem Neuerem. Świetne recenzje zbierane w Mainz zapewniły mu możliwość upragnionego powrotu na wyspy – doskonale obeznany na niemieckim rynku Juergen Klopp ściągnął go do Liverpoolu. Czyli klubu znajdującego się w przebudowie, dopiero poszukującego nowej tożsamości pod okiem charyzmatycznego szkoleniowca. Karius stanął przed niepowtarzalną szansą, by stać się na Anfield ważną częścią niezwykle ekscytującego projektu sportowego.

Zaczął nie najlepiej, bo od kontuzji. Do wyjściowej jedenastki The Reds wskoczył we wrześniu 2016 roku, jednak nie przetrwał w niej do końca ligowej kampanii. Grał niepewnie, popełniał błędy, wprowadzał chaos w szeregach obronnych. Klopp twardo stawał w jego obronie na konferencjach, ale w trosce o dobro zespołu musiał w końcu skapitulować. Oddelegował do pierwszego składu Simona Mignoleta, a Kariusa posadził na ławce. – Nie interesuje mnie opinia publiczna, dbam tylko o przyszłość tego chłopaka – mówił Klopp. – Nie ma sensu dalej tego ciągnąć, na tę chwilę stracił pewność siebie. […] Loris ma wiele cech, o których marzą inni bramkarze. Moim celem jest roztropne rozwijanie zawodników, a nie przekonywanie kibiców za wszelką cenę, że dany piłkarz nadaje się do Liverpoolu. Znam Lorisa bardzo dobrze i wiem, jak wielkie są jego możliwości. Liverpool to projekt długofalowy, nie musimy przyspieszać pewnych procesów.

Trzeba przyznać, że manager The Reds zgrabnie tę sytuację rozegrał. Zapewnił wszystkich, że wciąż wierzy w Kariusa, jednocześnie – trudno to wszak ująć inaczej – odpalając go ze składu. W rundzie wiosennej sezonu 2016/17 niemiecki golkiper już nie powąchał murawy w Premier League.

Loris Karius

Sam Karius w przestrzeni medialnej poruszał się z nieco mniejszą gracją. Po tym, jak Gary Neville nazwał go „bramkarzem o niewystarczających umiejętnościach do walki o mistrzostwo” i „graczem rozsiewającym lęk w szeregach własnego zespołu”, piłkarz Liverpoolu wypalił: – Gary Neville? A co mnie obchodzą jego słowa? Z tego co pamiętam, to przez jakiś czas był trenerem, ale szybko wrócił do roli eksperta i znowu wszystkich krytykuje. Mam nadzieję, że kiedy rozegram dobry mecz, również o tym wspomni. Przekonamy się w przyszłości. […] Czasami odnoszę wrażenie, że piłkarze są traktowani jak roboty. Nie wiem – to dlatego, że dobrze zarabiamy? Ludzie myślą, że nie ma w nas emocji czy uczuć, że nie mamy prawa do gorszego dnia. To tak nie działa i pieniądze nie mają z tym nie wspólnego. Chyba nie wszyscy wiedzą, z czym wiąże się zawodowa gra w piłkę. To praca marzeń, ale może być bardzo niewdzięczna i trudna.

Ta wypowiedź – zdaje się, że szczera – obrazuje skomplikowaną osobowość Kariusa. Mającego wszak w ojczyźnie opinię zuchwałego piłkarza-celebryty. Chętnie otaczającego się modelkami, brylującego na Instagramie nawet po przegranych meczach. Głuchego na krytykę, pozującego na samca alfa. A jednocześnie, jak widać, dotkniętego do żywego byle komentarzem z pomeczowego studia Sky Sports. Klopp słusznie zatroszczył się więc o kruche, choć rozbuchane ego golkipera. Zrozumiał, że Karius to jeden z tych zawodników, którzy pięknie opowiadają o radzeniu sobie z presją, ale w praktyce – kolana uginają im się pod jej ciężarem.

– Mam dla niego jedną radę: chłopie, zamknij się i zacznij bronić – skwitował całe zamieszanie Jamie Carragher.

Przeklęty finał

W kolejnym sezonie szkoleniowiec The Reds rozpoczął proces przywracania Kariusa do wyjściowej jedenastki. W lidze jedynką pozostał wprawdzie Mignolet, ale w Champions League minuty zbierał Niemiec. Wreszcie Klopp podjął śmiałą decyzję – 14 stycznia 2018 roku postawił na Kariusa w meczu na szczycie Premier League. Liverpool pokonał 4:3 Manchester City, a trener gospodarzy uznał, iż lepszego momentu na zakończenie rywalizacji o miejsce między słupkami nie będzie. – Karius jest naszym numerem jeden. Może popełniać błędy, ale takie jest życie. Żadnych zmian. Jeśli chodzi o bramkarzy, trzeba na kogoś postawić – skwitował Klopp.

Kibice przyjęli oświadczenie managera z rezerwą. Kariusowi brakowało bowiem szeroko pojętej solidności. Stać go było na genialne robinsonady, prawda, lecz nie unikał wpadek. Dziwnych interwencji, niepotrzebnych wycieczek na przedpole. Sam bramkarz zdawał się tymczasem nie dostrzegać mankamentów w swojej grze. Przeciwnie, tryskał entuzjazmem. Zaczął nawet coś przebąkiwać o powołaniu do reprezentacji kraju. Mówił, że wcale nie czuje się gorszy od Marca-Andre ter Stegena czy Bernda Leno. I w sumie trudno było mieć do niego wielkie pretensje o dobry nastrój, ostatecznie Liverpool robił niesamowitą furorę w Lidze Mistrzów. – Karius wykorzystał niepowodzenia z poprzedniego sezonu na swoją korzyść – dowodził Matt Pyzdrowski na łamach The Athletic. – Nauczył się czegoś na własnych błędach, a występ w finale Champions League to dla niego zasłużona nagroda za odbudowanie formy.

Nagroda, która okazała się przekleństwem.

błędy Lorisa Kariusa z finału Ligi Mistrzów 2018

Wystawienie piłki jak na tacy Karimowi Benzemie. Przepuszczony strzał Garetha Bale’a w środek bramki. Mówimy o pomyłkach, jakie topowym bramkarzom przydarzają się, owszem, ale raz na kilka lat, tymczasem golkiper Liverpoolu walnął dwa takie babole w trakcie jednego spotkania. W trakcie cholernego finału Ligi Mistrzów, podkreślmy to po raz setny. – Brakuje mi słów, żeby to opisać. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć drugiej równie fatalnej sytuacji z perspektywy bramkarza. Taki wieczór może zdruzgotać piłkarzowi karierę – smucił się Oliver Kahn, ekspert w pomeczowym studiu telewizji ZDF. Nawet Klopp nie potrafił się zdobyć na standardowe slogany w stylu: „nie szukam winnych, wygrywamy i przegrywamy wspólnie”. – Ja to wiem, wy to wiecie i Loris też o tym doskonale wie. Popełnił dwa błędy. Jest mi naprawdę przykro z jego powodu. To nie był jego wieczór – wprost ocenił szkoleniowiec Liverpoolu.

Po końcowym gwizdku Karius utonął we łzach. Gestami błagał kibiców The Reds o wybaczenie, a ci – zgodnie ze przesłaniem najsłynniejszej klubowej pieśni – okazali mu wsparcie. – Przykro mi, przepraszam wszystkich. Popełniłem dwa koszmarne błędy, a stracone po nich gole kosztowały nas trofeum. To najgorszy moment w mojej dotychczasowej karierze. W szatni każdy próbował mnie pocieszać, ale panowała w niej głównie cisza – mówił Loris.

Triumf w kijowskim finale miał odwieść działaczy Liverpoolu od planów zakupu nowego bramkarza. Potwierdzić, że Kariusa należy zaliczać do czołówki europejskich golkiperów. Można sobie tylko wyobrażać, jak wielkie marzenia Niemiec wiązał z tym meczem, a tymczasem skończył jako klaun. Bohater memów.

Zraniona psychika

Nie wszyscy uwierzyli w jego rozpacz. Znany z kontrowersyjnych wypowiedzi Dietmar Hamann nie pozostawił na młodszym rodaku suchej nitki. – Błędy się zdarzają, ale nie podobało mi się zachowanie Kariusa po meczu. Publiczne łzy, obnoszenie się ze swoim cierpieniem… To było niepotrzebne, podobnie jak błaganie kibiców o przebaczenie. Fani Liverpoolu wybaczają błędy zawodnikom, tak samo jak wszyscy inni kibice na świecie. Jest jeden wyjątek – nie licz na przebaczenie, jeśli twoje ego nie pasuje do poziomu twoich umiejętności. Karius wozi się po Liverpoolu samochodem ze spersonalizowanymi tablicami rejestracyjnymi „LK1”. Na mieście robi się głośno po każdym jego wyjściu. Nakręca wokół siebie atmosferę, jak gdyby był graczem kalibru Cristiano Ronaldo.

W pierwszym odruchu opinia publiczna uznała wypowiedź Hamanna za skrajnie nietaktowną, a wręcz skandaliczną, ale kiedy na krótko po porażce z Realem wesolutki Karius zaczął w swoim stylu lansować się w mediach społecznościowych luksusowym życiem na urlopie w Los Angeles, część fanów przyznała byłemu pomocnikowi rację. Inni zaś doszli do wniosku, że całe to obnoszenie się z bogactwem od lat stanowi w sumie dość prymitywną metodę Kariusa na radzenie sobie z krytyką. Dziennikarze The Athletic ustalili zaś, że aktywność bramkarza na Instagramie nie spodobała się jego rozgoryczonym kolegom z szatni.

Oliwy do ognia dolali z kolei lekarze ze Stanów Zjednoczonych. Przebadali uskarżającego się na dziwne samopoczucie Niemca i doszli do wniosku, iż w trakcie finału Ligi Mistrzów doznał on wstrząśnienia mózgu po kolizji z Sergio Ramosem. Karius zapewniał potem na łamach niemieckiej prasy, że nie chciał, by publikowano wyniki badań i przedstawiano je w formie usprawiedliwienia dla jego katastrofalnego występu. Koniec końców sam się do tej narracji podłączył.

Faktem jest, że nie możesz obwiniać kibiców, gdy gwiżdżą na piłkarza. Płacisz za bilet i masz prawo być niezadowolony z czyjegoś występu. Profesjonalista musi sobie z tym radzić, ale kiedy pojawiają bezpośrednie obelgi czy groźby śmierci, granica jest zdecydowanie przekroczona

Loris Karius na łamach SportBILD w 2020 roku

– Dużo się nauczyłem na podstawie ataków po finale Ligi Mistrzów – ocenił Niemiec w rozmowie z dziennikiem SportBILD. – Powinienem był zareagować publicznie na to wszystko o wiele ostrzej. Doznałem wstrząsu mózgu po ciosie od Sergio Ramosa, co w konsekwencji ograniczyło moje pole widzenia. Kiedy opublikowano wyniki badań, pojawiło się mnóstwo złośliwości i obelg. Nierzadko poniżej pasa. Nigdy nie używałem tego, co się stało, jako wymówki, ale gdy ludzie wyśmiewają kogoś, kto doznał poważnego urazu głowy, zupełnie tego nie rozumiem. […] W wieku 24 lat zagrałem w finale Ligi Mistrzów. W takim meczu wśród niemieckich bramkarzy uczestniczyli tylko Neuer i ter Stegen. Nie ma sensu mówić, że sam awans do finału był wielkim sukcesem, lecz mój wkład w postaci dobrych występów nagle gdzieś zniknął. Reakcje po finale były przesadzone i pozbawione jakiegokolwiek szacunku.

Loris Karius w barwach Besiktasu

Co najważniejsze z perspektywy piłkarza, argumenty medyczne nie przekonały Kloppa. Niemiec, który wcześniej zawsze stawał po stronie swojego podopiecznego, tym razem po prostu go skreślił. Mimo że publicznie sam podnosił kwestię wstrząśnienia mózgu i apelował do dziennikarzy, by odpuścili golkiperowi dalszą krytykę. Karius wylądował więc na zesłaniu wypożyczeniu w Besiktasu Stambuł. A zatem w znanym klubie z niezłej ligi, ale jednak poza orbitą zainteresowań większości miłośników futbolu. W efekcie stał się czymś na kształt medialnej ciekawostki – gdy tylko przytrafiła mu się wpadka, portale internetowe natychmiast podchwytywały temat. No a udane występy Niemca przechodziły raczej bez echa, bo kogo poza samymi Turkami tak naprawdę interesują tamtejsze rozgrywki?

– Tu nie chodzi przecież o to, że Loris nagle utracił wszystkie umiejętności. W dniu finału po prostu miał pecha, wypadł wyjątkowo źle. Ogólna zasada, choć nie wiemy de facto z czego wynika, polega na tym, że umysł człowieka potrzebuje około trzech miesięcy na wyparcie traumatycznych momentów z pamięci, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Natomiast mając wsparcie profesjonalistów można tego typu sytuacje wykorzystać, aby na koniec tego okresu wzmocniły, a nie osłabiły nas – mówił Steve Peters, psycholog sportu współpracujący z wieloma zawodnikami Liverpoolu.

Trudno jednak uznać, by Karius w jakikolwiek sposób się w ostatnich latach wzmocnił.

Zjazd

W maju 2020 roku Niemiec rozwiązał kontrakt z Besiktasem z uwagi na problemy klubu z wypłacaniem wynagrodzeń. Wątpliwe jednak, by ktokolwiek w Stambule za nim zatęsknił. – Coś jest z nim nie tak. Z jego energią, motywacją, entuzjazmem. Widzę to od samego początku – irytował się trener Senol Gunes. – On tak naprawdę w ogóle nie czuje się częścią zespołu. Nie przeczę, ma talent, ale nie potrafi go wykorzystać i to stanowi problem dla całej drużyny. Natomiast dziennikarz Gokmen Ozcan przyznał w rozmowie z The Athletic: – Karius grał słabo. Opuścił zespół w środku pandemii, powołując się na problemy ekonomiczne klubu. Jego pewność siebie była bardzo wysoka, ale prawda jest taka, że wpuścił mnóstwo amatorskim bramek. Senol Gunes był jednym z najwybitniejszych bramkarzy w historii tureckiego futbolu. Ma duszę nauczyciela, chciał pomóc Kariusowi, ale jego starania przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego.

Uznajmy życzliwie na potrzeby opowieści, że Besiktas faktycznie nie stanowił idealnego miejsca do odbudowy formy dla piłkarza tak mocno pokiereszowanego mentalnie jak Karius. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że w sezonie 2020/21 niemiecki bramkarz grzał ławę na wypożyczeniu w Unionie Berlin?

Po odejściu Rafała Gikiewicza do klubu ściągnięto dwóch bramkarzy – właśnie Kariusa, a także Andreasa Luthego, kojarzonego głównie z występów na poziomie 2. Bundesligi. Powszechnie zakładano, że zawodnik wypożyczony z Liverpoolu będzie jedynką, a Luthe sprawdzi się jako doświadczony zmiennik. – Mam wrażenie, że w Niemczech zapomniano już o moich udanych występach w ekipie Mainz. I wielka szkoda. Moim celem jest udowodnienie samemu sobie, że wciąż mogę bronić na wysokim poziomie. Chcę pokazać, że cały czas jestem naprawdę dobrym bramkarzem na poziomie Bundesligi – zapowiadał Karius. Jak zawsze odrobinę buńczuczny, jak zawsze trochę zgrywający chojraka. Ostatecznie w barwach Unionu wystąpił zaledwie pięć razy. Natomiast w bieżącej kampanii Niemiec trenuje z Liverpoolem. Trudno jednak nazywać go tak do końca zawodnikiem – formalnie nim jest, lecz Klopp nie korzysta już z jego usług.

Chcę po prostu regularnie grać. Zobaczymy, w którym klubie będzie taka możliwość

Loris Karius na łamach BILD-a we wrześniu 2021 roku

W połowie maja „Daily Mail” podało, że Kariusem interesuje się Stuttgart. Byłby to jeden z najbardziej smętnych przykładów powrotu do punktu wyjścia z podkulonym ogonem w najnowszej historii futbolu. Kontrakt bramkarza z Liverpoolem wygasa po sezonie.

***

W pewnym sensie Loris Karius to Jerzy Dudek à rebours. Ten drugi w barwach Liverpoolu nierzadko przecież zawodził, a rozmaici eksperci z zapałem przekonywali, że Polak nie jest bramkarzem godnym bluzy z numerem jeden w ekipie kalibru The Reds. I może było w tym nawet trochę prawdy, ale w tym jednym, najważniejszym meczu swojej klubowej kariery Dudek dał takie show, że po czerwonej stronie miasta już zawsze drinki będzie mógł pić za darmo.

Karius zaś już zawsze będzie za swoimi plecami słyszał kpiący rechot.

CZYTAJ WIĘCEJ O LIVERPOOLU:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

40 komentarzy

Loading...