Jurgen Klopp powiedział pewnego dnia, że kiedyś ludzie będą pisać książki o pozycji numer dziewięć, jaką stworzył Roberto Firmino w Liverpoolu. Wiemy, że nie jest to przecież typowy środkowy napastnik, a zdaniem swojego szkoleniowca uczynił on z gry na tej pozycji prawdziwą sztukę. Tylko czy to wystarczy, by kontynuować swoją karierę na Anfield i wrócić do najwyższej formy, która zagwarantuje mu pierwszy skład?
Niepodważalny dorobek u Kloppa
Brazylijczyk jest jednym z nielicznych zawodników z obecnej kadry Liverpoolu, który na Anfield przyjechał jeszcze przed pojawieniem się tam Jurgena Kloppa. Uczestniczył więc od samego początku w pięknej przygodzie niemieckiego menedżera na Wyspach, mimo że nie zagrał w jego debiutanckim meczu Premier League. Leczył wówczas kontuzję pleców, a jedynymi członkami z tamtej osiemnastki, którzy ostali się w klubie, są James Milner i Divock Origi. Po wyleczeniu urazu na stałe wylądował w pierwszym składzie. Mógł z bliska obserwować jego przemianę i budowę zespołu, który w ostatnich sezonach ociera się o perfekcję.
Przez lata zapracował sobie na ogromny szacunek fanów The Reds, o co w jego konkretnym przypadku nie było wcale tak łatwo. Mówimy przecież o napastniku, który wcale nie słynie z wybitnej skuteczności. Nie można oczekiwać do niego trafiania co weekend, regularnych dubletów i brania na swoje barki odpowiedzialności za zwycięstwo. Mimo że Firmino jest napastnikiem, jest zarazem jedynie trybikiem w całej maszynie.
Jego rola w składzie przez długi czas była absolutnie niepodważalna, a ofensywne trio, które tworzył wraz z Sadio Mane i Mo Salahem przez pewien czas było uznawane za jedną z najlepszych formacji ofensywnych na świecie. Brazylijczyk zagrał w dwunastu z trzynastu meczów Ligi Mistrzów w sezonie 2018/19, gdy Liverpool sięgał po zwycięstwo w tych elitarnych rozgrywkach. Sezon później w Premier League pojawił się na boisku w każdej z trzydziestu ośmiu kolejek, będąc trzydzieści cztery razy w pierwszym składzie. Mało kto zasłużył więc na zdobyty wówczas tytuł przez The Reds bardziej od niego.
Przez te wszystkie lata Firmino rozkochał więc w sobie fanów i miał pełne zaufanie ze strony Kloppa. Ze swoim stylem gry idealnie pasował jako uzupełnienie do szybkich i bramkostrzelnych skrzydłowych, którzy byli największymi gwiazdami zespołu. Harował w obronie, rozpoczynał pressing całego zespołu, spajał linię pomocy z atakiem, a w końcowych fazach akcji oddawał pole swoim kumplom. Właśnie przez to zawsze pozostawał w cieniu i nie był pierwszym piłkarzem, który przychodził na myśl, gdy czekało się na kolejny mecz Liverpoolu. Teraz jednak, przez ostatnie decyzje transferowe, został nieco zdegradowany. Z cienia został odsunięty na zupełnie boczny tor.
Wymieniony na lepszy model
Wszystko przez chęć wprowadzenia w szatni dodatkowej rywalizacji. W Liverpoolu każdy znał swoją rolę – albo był członkiem pierwszej jedenastki, albo rezerwowym, który praktycznie nie podnosi się z krzesełka. Z czasem jednak zaczęto myśleć o nieco innej koncepcji, mając pewnie z tyłu głowy zbliżające się negocjacje kontraktowe z największymi gwiazdami. Aby później nie obudzić się z ręką w nocniku i być zmuszonym do kupna liderów na niektóre pozycje, na Anfield postanowili się zabezpieczyć i już latem 2020 roku kupili napastnika, który miałby powoli dorastać do jednej z najważniejszych ról w drużynie.
To właśnie wtedy w klubie pojawił się Diogo Jota, który wprowadził sporo zamętu w formacji ofensywnej, bo przecież nagle musiało pojawić się dla niego miejsce w ataku, gdzie występowała wielka trójca Liverpoolu. Musiało się tak stać, ponieważ Portugalczyk wszedł z buta do nowego zespołu i swoimi pierwszymi występami w czerwonej koszulce zachwycił nawet największych optymistów komentujących jego sprowadzenie. Później jednak wyleciał z gry na trzy miesiące z powodu kontuzji kolana. Był to więc pierwszy alarm dla Firmino. Można było tylko podejrzewać, że jeśli ktoś miałby oddać Jocie swoje miejsce w podstawowej jedenastce, to z uwagi na status Mane i Salaha, byłby to właśnie Brazylijczyk.
Prawdziwy kryzys nadszedł jednak dopiero w obecnych rozgrywkach. Złożyło się na niego kilka czynników:
- dobra dyspozycja Joty,
- liczne kontuzje Firmino,
- sprowadzenie Luisa Diaza.
Sam transfer Portugalczyka spowodował sporo zawirowań w składzie Liverpoolu, ale dopiero pojawienie się Kolumbijczyka wywróciło wszystko do góry nogami. Diaz przyszedł do zespołu w styczniowym okienku transferowym i z miejsca zaczął prezentować bardzo wysoki poziom, dodając do tego konkretne liczby. Dla Firmino była to sytuacja o tyle niekomfortowa, że akurat w tym czasie złapał kontuzję. Nie był to jednak jego jedyny uraz w trwającym sezonie, bo właściwie cała ta kampania jest dla niego jedną wielką męczarnią. W jej trakcie leczył już kontuzje mięśniowe, stopę, udo, a także zmagał się z koronawirusem. Jeśli więc sam nie mógł występować, a na jego miejscu brylował nowy nabytek, nie zwiastowało to dla niego nic dobrego.
Brazylijczyk ma problem również ze względu na swój wachlarz umiejętności. Mimo że jest on bardzo szeroki, to wciąż pozwala mu on grać jedynie na pozycji środkowego napastnika. Zarówno Mane i Salah, jak i Jota i Diaz, są zawodnikami mogącymi zająć praktycznie każde miejsce w ofensywie. Każdy z nich powoduje też większe zagrożenie dla obrony przeciwnika, bo Firmino nie jest przecież typem króla strzelców, który w dodatku przedrybluje kilku napastników. Diaz ma naturalny ciąg na bramkę, z kolei Jota jest specjalistą od strzelania bramek z niczego. Obaj są obecnie w hierarchii wyżej od Brazylijczyka, który nie może liczyć na grę w pierwszej jedenastce w najważniejszych meczach.
Nowy kontrakt stoi pod znakiem zapytania
W tym miejscu musi on więc zastanowić się nad swoją przyszłością, a mało kto pamięta, że jego umowa z Liverpoolem wygasa z końcem sezonu 2022/23. Tematem numer jeden związanym z kontraktami piłkarzy The Reds jest oczywiście sytuacja Mo Salaha, w dalszej kolejności kibiców interesuje przyszłość Sadio Mane, a na uboczu, podobnie jak w przypadku jego pozycji w zespole, znajduje się przypadek Brazylijczyka.
Jeżeli klub nie przedstawi mu nowej umowy, już niedługo piłkarz będzie miał pozwolenie na rozmowę z innymi zespołami, co może skutkować oddaniem go za darmo po wygaśnięciu jego kontraktu. Kilka dni temu angielscy dziennikarze poinformowali, że według ich informacji bardzo mało prawdopodobny jest scenariusz, w którym cała ofensywna trójka otrzymuje możliwość przedłużenia swojej kariery na Anfield. I tutaj po raz kolejny należy sobie zadać pytanie, kto może najbardziej obawiać się swojej roli w drużynie? Odpowiedź wydaje się oczywista.
W obecnym sezonie Premier League Firmino zanotował osiemnaście występów, w których strzelił pięć bramek i zanotował trzy asysty. Jeżeli spojrzelibyśmy na liczbę minut jaką spędził na murawie, jego dorobek nie wygląda najgorzej, ale jeśli przypomnimy, że trzy z jego bramek padły w jednym meczu, to już mocniej pokazuje to jego niemoc.
Obecnie Brazylijczyk wrócił do gry po miesiącu przerwy. Według informacji angielskich dziennikarzy zagra w dzisiejszym spotkaniu z Southampton, ponieważ Klopp chce dać odpocząć wielu swoim zawodnikom, którzy zagrali 120 minut przeciwko Chelsea. Oczywiście The Reds wciąż walczą o mistrzostwo Anglii, więc Niemiec na pewno nie pośle na boisko głębokiej rezerwy. Firmino gwarantuje przecież wysoki poziom, a jednocześnie nie ma w nogach sobotniego występu. Mimo to, bardzo wątpliwe, by przy całej ofensywnej piątce zdolnej do gry, zagrał w zbliżającym się wielkimi krokami finale Ligi Mistrzów.
Obie strony muszą więc zastanowić się, czego do końca od siebie oczekują. W momencie wygaśnięcia obecnej umowy Brazylijczyk będzie zbliżał się do swoich 32. urodzin, więc będzie miał jeszcze czas, by przez kilka sezonów zagrać na nieco niższym poziomie. Zdarzało mu się grywać na pozycji numer dziesięć, a w młodości był nawet defensywnym pomocnikiem. Nie miałby więc pewnie problemu ze zmianą pozycji, gdyby nie dawał już rady na środku ataku. Z drugiej strony, w czerwonej części Liverpoolu jest już od siedmiu lat, więc może dalej budować tam swoją historię. Potrzebuje zaledwie dwóch bramek, by zostać 19. piłkarzem w historii klubu, który zdobył dla niego aż sto goli we wszystkich rozgrywkach. Tylko czy później zgodzi się na wycofanie na aż tak daleki plan?
Czytaj więcej o Premier League:
- Dodatkowy mecz City z Liverpoolem? Jest na to szansa
- Haaland w Manchesterze City – brakujące ogniwo w ekipie Guardioli?
Fot. Newspix